Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2021, 07:37   #21
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Strugi wody spływały po zastygłej niczym posąg twarzy Spineliego , deszcz kapał w nosa, skroni i zlepionych końcówek lekko kręconych włosów.

Kto mi kurwa przebił dętki?

Oczami strzelał z przedniego koła kierowcy na tylne. Nie bacząc na spływający przy krawężniku potok ulewy przeszedł powoli na drugą stronę swego wehikułu czasu, który jak mawiał „Niejednego na tamten świat przewiozło”.

- Nosz kurwa mać! - tym razem głośno zaklął. - Wszystkie?! Serio?!

Kto mógł to mu uczynić? Jaki zjeb miałby z tego radochę? Bryan i Spółka! Olśniony przewrócił oczyma jakby omiatał wielką kupę śmierdzącej oczywistości.
Ale, ale… po co miałby to robić przed transakcją? Spineli zbladł, bo krew niczym biorąc przykład z deszczu, odpłynęła mu z twarzy.

Nad głową trzasnął grzmot niemal natychmiast po ostrym błysku, niczym strzał z lufy groźnym pomrukiem echa toczony po górach. Bart ugiął się przy bocznych drzwiach furgonu w nogach robiąc dosiad jak do srania w lesie. Tak trochę schowany za autem kręcącą się na bezradnie na boki głową jak natarczywie obracają gałką klamki w zamkniętych drzwiach, zmrużono wytrzeszczonym na przemian wzrokiem lustrował najbliższe otoczenie.

Ktoś mnie obserwuje! Uczucie, które ma się zawsze, gdy czyjś wzrok wwierca się natychmiast magnetycznie przyciągając uwagę. Tylko, że on nie widział nikogo.
Umysł zaczynał pracować coraz szybciej.
Kto? Nie mam wrogów? Mam? Ujarany w kiblu nerd co gołą grubą dupą wpadł do muszli otwartej deski i się zaklinował po czym usnął nocując w szkole? Nieeeee… Kiedy przygasła afera konspiracyjnie prosił o jeszcze jednego skręta…
Dyrek! Tłusta parówa miała go już dosyć od dawna! Będzie chciał mnie wrobić w dewastacje mienia szkolnego! Unieruchomić na miejscu zbrodni! Zaraz zajedzie hamując z piskiem opon zarzucona bokiem kolumbryna dyskoteki kolorowych świateł z Grubasem na siedzeniu pilota obok kierującego szeryfa!
Nieee… Gary chodził spać z kurami, aby wstać jak kogut o świcie. Wiedział, bo przecież skrupulatnie obserwował dom Bosha w zeszłym roku przez tydzień, gdy planował wielki skok na szufladę jego gabinetu, gdzie trzymał wszystkie konfiskowane fanty uczniów! Do dzisiaj pewnie nie wie, że w małej pierdziawce poduszeczki jest schowanych kilka gram zioła. Leży kurwa samo obok gum do żucia i kruszeje, stwardnieje, umiera… - z grymasem niesmaku skrzywił się na cierpko-gorzkie wspomnienie naprawdę dobrego towaru.

No więc kto?! Schylony przy wozie jak orangutan obskoczył na tył i otworzył tylne drzwi. Niezadowolona rodzina z pogrzebu! Zbladł jeszcze bardziej… Niezadowolony nieboszczyk?!
Otrząsnął się z tych myśli szybkim przeczącym kręceniem głowy jak mokry pies z kropel mokrego futra.
Nie mogę dać się zwariować! Sięgnął po puszkę farby w aerozolu i leżącą pod kocem blokadę kierownicy.
Coraz bardziej oczywisty strach zaczął w swe lepkie łapki obracać mózg Barta jak gałkę śniegu.

Morderca! Mordercy?! Kto powiedział, że Mary wykończył jeden przejezdny? A jeśli to był rytuał heavymetalowych satanistów?!
Kimkolwiek był, teraz miał chrapkę na Spineliego. Sto dwadzieścia procent!
Trzęsącymi się dłońmi w końcu trafił w dziurkę kluczem i zamknął Wehikuł Czasu na cztery spusty.

Dyszącąc z lekka na samą myśl, ile czeka go biegu do domu, w końcu wystartował mokrymi trampkami truchtem przebierając środkiem jezdni. W kapturze na głowie. W jednej ręce czerwony sprej. W drugiej blokada niczym prowizoryczna pałka.

- Żywcem mnie nie weźmą! - sapnął pod nosem rozglądając po pustym centrum miasteczka.

Biegł przed siebie zagryzając wargi. Wprawdzie dystans jaki zdążył pokonać nie był z pewnością długim, to czuł się jakby brał udział co najmniej w maratonie. Nigdy nie był dobry na krótkich dystansach, a na tych dłuższych radził sobie jeszcze gorzej. Nie oszukujmy się. Jakiekolwiek bieganie nie należało do mocnych stron Barta odkąd zaczął uprawiać sport palenia i leżenia na kanapie z pudełkiem pizzy na brzuchu. Teraz, który nawet grając w Mario Nintendo męczył się dostając zadyszki, aby zrobić na złość ojcu. Dlatego zaciskając w pięściach swą prowizoryczną broń, ciężko dysząc wyrzucał przed siebie kończyny, połykając asfalt niczym maratończyk w chodziarstwie, co podskakuje co podskakuje co kilka kroków oszukując. Co chwila obracał głowę jakby lada moment miał nagle zobaczyć prześladowcę.

I wtedy go dostrzegł! Na ścianie bocznej uliczki, z czarnego wyziewu mrocznego zakamarka, na rozjaśnionej żółtawym światłem blasku latarni, na czerwonych niczym krew cegłach skradał się rosnący cień!

Jeśli czegokolwiek nauczył się z filmów Chucka Norrisa i Bruca Lee, to że najlepszą obroną jest atak! Będzie miał przewagę zaskoczenia! Skręcił na chodnik a jego przebierające po kałużach trampki All Stara jak czółenka baletnicy zatańczyły w deszczu.

- A masz! - ryknął dla animuszu, gdy pryskał z farby w przelocie bocznej uliczki zaopatrzeniowej.

Celował po gębie rzecz jasna, bo tylko tak mógłby ostudzić z morderczych zapędach zwyrodnialca.

- Aaaaaaa!!!! - ryknął tamten. - Czekaj chuju! - warknął rozjuszony napastnik.

Oho! Dostał! Teraz Spineli wrzucił piąty bieg. A z tyłu, przez chlupot roztrzaskujących się o trotuar strug ulewy słyszał ciężkie chlupiące kroki. Gonił go!

Oh, jak się Bartowi zachciało żyć! Widząc jak łatwo jest je stracić, z początku raczej zajęcze serce zamieniało się teraz w dzikiego tygrysa, który miał tylko jeden cel. Uczepić się pazurami życia i przetrwać! Nie dać się! Obiecywał sobie, że obejmie z radością i wdzięcznością swoje pożal się Boże codzienne życie odpowiedzialnego człowieka. I będzie i będzie mu z tym dobrze! Miał jeszcze tak wiele do zrobienia! Choćby tylko spokojnie oddychać! Może nawet przestać palić tak często! No dobra! Już nawet może wrócić do lekkoatletyki jak w podstawówce! Zrzuci oponkę! Zostanie królem balu studniówkowego! Zakocha się w kimś pierwszy raz z wzajemnością!!!

Biegł ramie w ramię z własnym cieniem rytmicznie wymachując rękoma, jakby w nadziei szybszego pokonania dystansu przez odpychanie się od lepkiego parnego powietrza, które od wilgoci można było kroić nożem. Niczym od wody, płynąc kraulem w brodziku, sunął jak ranny łoś przez miejską knieję mijając słupy, witryny sklepów i puste wnęki zamkniętych głucho drzwi. W innych okolicznościach Spineli może i byłby dumny z tak karkołomnego sprintu, który utrzymywał się już dobrych kilkadziesiąt sekund, ale wraz z każdym rzuconym spojrzeniem do tyłu, uświadamiał sobie, że jednak dystans od goniącego napastnika nie powiększał się specjalnie. Mrugające oczy smagane deszczem jak szyba auta szaleńczo skaczących wycieraczek, nie dawały szansy aby przyjrzeć się i rozpoznać skurwiela. Rzucił w niego blokadą kierownicy, ale tamta koziołkując w locie wokół swej osi, przeleciała bokiem.

Biegł popędzany niepokojem, że nie nadąży tempa morderczej gonitwy. Zapowietrzał się co chwila, z kroplami potu i deszczu kapiącymi z nosa. Zagryzając w kąciku warg wystawiony język i z miną zdeterminowanego na wszystko prócz śmierci, nadal pędził na złamanie karku. Czuł na plecach zbliżający się coraz bardziej, miarowy stukot ciężkich butów pościgu.
Wtedy zdecydował obić w prawo.

Wbiegł na podjazd najbliższego domu i skręcił w furtkę wiodąca na tylne podwórze. Zgubi pościg klucząc między domami! Minął ogródek tratując grządki. Dopadł do wysokiego na sześć stop płotu, wrzucił farbę do basenu i podskoczył. Z łomotem o drewniane sztachety z trudem wgramolił się szorując brzuchem na szczyt. Spadł ciężko na drugą stronę lądując tyłkiem na trawniku. Zabolało, ale nic to! Niczego nie złamał!

Rozszczekał się pies. Ujadał jak oszalały. Zawtórowało zaraz kilka innych w okolicy. W oknie na tyłach posesji zapaliło się światło. Spineli odbił się od płota i pognał na przełaj na drugie podwórze. Tym razem czterostopniowa siatka. Pokonał skokiem tygrysa, bo w oddali słyszał charakterystyczny odgłos szczęku przeładowywanej strzelby. Brakowało tylko, aby teraz zginąć od śrutu w plecy za wtargnięcie na prywatny teren! Przejechał na brzuchu po mokrej trawie z poślizgiem godnym pozazdroszczenia cieszynki niejednemu sportowcowi. Przynajmniej to zatrzyma mordercę! Biegł dalej pochylony, choć jednak strzału, ani krzyków żadnych nie usłyszał. Czyżby pościg odpuścił?

Przy wolnostojącym garażu opierając się w jego cieniu o siding z trudem łapał powietrze. Choć kilka chwil odpocząć. Gnany strachem ruszył tym razem tylną uliczką między domami z impetem wywrócił kosz na śmieci, którego nie zauważył. Chyba się udało, stwierdził kilkanaście domów dalej i poprawiając kaptur skręcił truchtem w kierunku domu.

Chata stała w ciszy ze zgaszonymi światłami jakby przymkniętych powiek okien cierpliwie znosząc miarowy werbel deszczu o asfaltowe dachówki i aluminiowe rynny. Z kubła na płot, stamtąd rynnę i już po chwili stał na dachu werandy pod swoim oknem. Podciągnął ramę i pospiesznie wgramolił do pustego pokoju. Rzucił jeszcze jedno długie spojrzenie na pustą ulicę.
Budzić ojca? Dzwonić na policję? Trzeba to przemyśleć. Odstresować i uspokoić. Wszystko będzie dobrze.
Zdarł przemoczone ubranie, które wylądowało na podłodze i usiadł na brzegu łóżka. W ręku trzymał grubego skręta. Faktycznie, nic nie złamał.

Wypuszczając dym przypomniał sobie majstersztyk na szkolnej ścianie, który odwalił z drewnianej drabiny konserwatora szkoły. Ciekawe czy to będzie się liczyć do porfolio?

Nie wiedział kiedy zasnął dumając co zrobić konstruktywnego. Przed snem przypomniał sobie nawet solenne przyrzeczenie ograniczenia palenia.
Ehhh… Człowiek jak ujarany, to pierdoli głupoty…
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 12-09-2021 o 07:52.
Campo Viejo jest offline