Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2021, 08:00   #15
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Siedzieli w napięciu nad opróżniony garem polewki. Co prawda, to prawda, Tupik potrafił wyczarowywać prawdziwe dania godne cesarskiego dworu z byle gówna. Choć i po prawdzie dziś miał ułatwione zadanie bo zdobyli kurę. Chyba też kryła się w jakiejś norze, albo też była uciekinierką z jakiegoś przytulnego kurniczka. Swoją drogą przeszło im przez myśl, by bliżej się przyjrzeć tropom bo może mogły ich zaprowadzić do tego "kurniczka". Myśl o szansy na jajecznicę sprawiała, że z trudem przełykali ślinę płynącą do ust. A byli świeżo po rozprawieniu się z polewką!

Każdy z nich miał swoje spojrzenie na sprawę porannego szturmu. I każdy wiedział, że postawią na szali życie. Ale też z drugiej strony cały czas stawiali. Każdy dzień w tym piekielnym, oblężonym mieście to było igranie ze śmiercią. Oblężonym wpierw przez samych Odnowicieli, którzy obsadzili mury i bramy i rozprawiali się z tymi co w środku. A teraz… Ludzie gadali, że całe miasto jest oblężone. Wokół miasta, z każdej już chyba strony, rozłożyły się obozy wojskowe. Dniem w niebo biły dymy z licznych ognisk, nocą złote punkty znaczyły miejsca gdzie płonęły. Były ich dziesiątki. Semen, który znał się na wojaczce, szybko przeliczył sobie w głowie i wyszło mu, że miasto może otaczać ponad tysiąc zbrojnych! To była cała armia. I nawet za rzeką stały jakieś zastępy, jakby w mieście ostała się jakaś łódź by tą drogą móc salwować się ucieczką. Ale nie została. A patrole Odnowicieli też pilnowały brzegu. Nie koniecznie przed próbą ataku z tej strony.

Theophrastus usiadł w kącie i na dnie wielkiej beczki, którą wykorzystywał jako stół, mieszał swoje ingrediencje. Udoskonalał mieszankę nie zważając na łase spojrzenia kamratów, którzy na wykorzystanie spirytusu mieli pewnie swoje własne pomysły. Ale rozsądek zwyciężał. Jego plan z usypiającym dekoktem mógł im ułatwić zadanie. Mógł je wręcz załatwić. To było by łatwe. Polać kamratom i chwilkę jeno poczekać. Reszta to betka. Tyle, czy specyfiku starczyło by na wszystkich chłopaków Salisburego? Wątpił. Wiedział, że tego ranka poleje się krew. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to krew jego i jego kompanów. To był dobry powód, by się przyłożyć. Toteż starannie odmierzał ilości i skrzętnie mieszał dekokt. Jak to miał w zwyczaju.

Gudrun i Edgar nie znali się długo, ale doświadczenie wyniesione z dziczy nauczyło ich jak dbać o siebie. Czasem, jak teraz, i o innych. Swoich. Teraz w skupieniu, włączając się od czasu do czasu do rozmowy, zwijali dery i zabrane w ruinach koce. Mogły im w lesie ocalić życie. Podobnie jak „zdobyczny” kociołek. Kociołek w dziczy był ważną sprawą. Można w nim było zagotować wodę, wywar, czasem nagrzać waru by wyczyścić ranę, albo zwyczajnie roztopić śnieg gdy nie było co pić. Dobry kociołek potrafił wędrować z człowiekiem w bezdrożach latami a po jego stracie człek czuł się tak, jakby stracił najdroższego z przyjaciół. Kociołek był ważny. Teraz, gdy polewka już zniknęła w wygłodniałych brzuchach kamratów, Gudrun szorowała go dokładnie, tak by rankiem gotów był do drogi.

Próbowali się zdrzemnąć, złapać chwilę snu nim nadejdzie pora by udać się na wyznaczony im przez Radę odcinek muru. Północna Brama. Imperialna. Albo to co niej zostało. Chcieli złapać chwilę odpoczynku. Nim przyjdzie do rozlewu krwi. Do rzezi. Gdy nadchodzi czas ognia i ostrzy każda chwila wcześniejszego wypoczynku jest na wagę złota. Tym bardziej że nie wiadomo było kiedy znów będzie im dane zlec w ciepłym i suchym miejscu. Już niemal się pospali zostawiając na warcie Gudrun, gdy poły skórzanej zasłony uchyliły się znów. To chyba była noc na odwiedziny.

Ta co weszła była chuda jak kij od miotły. Kij od miotły z zatkniętą nań brudną głową upstrzoną bliznami po poparzeniu. Gdy odrzuciła kaptur płaszcza wyglądała strasznie. Tym bardziej, że nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Spalone włosy odrastały jej nierównymi kępkami omijając miejsca gdzie skóra zarastała tę wcześniej wypaloną. Szorstka, rudawa szczecina. Kiedyś z tym kolorem włosów musiała rozpalać męskie spojrzenia. Teraz wyglądała jak strach na wróble. Którego bać winny się nie tylko wróble. Wrażenie młodego wieku dziewki kończył się kiedy spojrzało się w jej oczy. Oczy człowieka starego. Doświadczeniem. Sądząc po tym jak wyglądała, przeżyła więcej niż niejeden staruszek by chciał.

-Czołem! - odezwała się dziwnie niskim głosem. Nie pasującym do tak młodej niewiasty. Mimo to mówiła na tyle głośno, że uprawiający w ruinach Wusterburgu sen z gatunku czujny, obudzili się z nerwowej drzemki. Nie wszyscy zresztą spali w ogóle. Leżeli jedynie i rozmyślali o tym co przyjdzie ze świtem. A tu przylazło co innego nocą. W osobie ryżej. Przysiadła nawet na tym samym miejscu, co ich niedawny gość.

-Sprawa jest! - tym razem rozbudzili się zupełnie. „Sprawa”. Kolejna. O dwie za dużo, jak na jedną noc. - Nie znamy się chyba, ale ja was znam. Pracuję dla Rady. Dokładniej zaś, dla jednego jej członka. - Cyryl jak przez mgłę przypominał sobie, że gdzieś, kiedyś… Chyba w otoczeniu Prokuratora K, na jakimś wiecu, stała blisko tego krwawego łajdaka. Zbyt blisko, by mogła być mu obcą. - Był u was Mały Tomcio. Nie pytam. Wiem. Wiemy też o tym, że chce sprzedać miasto tym urodzonym skurwielom. Marzy mu się łaska pańska, zmazanie win, dobrobyt człowieka który podał rycerstwu miasto na tacy. Skurwiel nie myśli o tym, ilu z nas przy tym zginie. A zginą wszyscy. Nikt nie wyniesie z miasta głowy, to pewne. Nie po tym, co się tu… odjebało. Trochę ludzi poniosło, to fakt. Ale to nie powód, żeby teraz chuj sprzedawał kamratów. Co? - spojrzała na nich wzrokiem pytającym, widząc zdumienie na ich twarzach. Dzięki niech będą Sigmarowi, że nie znała przyczyny tego zdumienia. - Nie wiedzieliście, że chciał nas sprzedać? Tak, tak. Ponoć się już nawet dogadał z ludźmi tego rzeźnika z Treoffen, Erycka co to go „Łupaczem” nazywają. Wiecie? - znów pytała a oni w myślach zastanawiali się, jak nazwać nazywanie przez jednego rzeźnika drugiego rzeźnika „Rzeźnikiem”. Było na to jakieś słowo, tego byli pewni. - No, więc Rada wie, że chuj nas chce sprzedać. Mamy u niego człowieka. Będzie miał na niego oko. Nasi ludzie już też powoli, po cichutku by nie budzić podejrzeń, gromadzą się w okolicy Północnej Bramy. Ale Rada nie może ogołocić murów wszędzie, bo chuj z tą bramą, jak wlezą inną. Tak więc tu się pojawia wasza rola. Prokurator K jest pewien, że ludzie którzy towarzyszą tak wielkiemu zwolennikami rewolucyjnego dzieła… - to mówiąc skinęła Cyrylowi - … zrobią co trzeba zrobić. Waszą rolą jest pojawić się tam przed świtem i wspomóc ludzi Salisbury’ego, bo on jest z nami. Wytłumaczycie Małemu to jakoś, że się wcześniej pojawiliście. Nie będzie chyba z tym problemu? - Pytanie było retoryczne, ale i tak pokręcili głowami. O tak, Małemu nie trzeba będzie tłumaczyć czemu są wcześniej. - Uderzycie wspólnie z ludźmi Salisbur’ego na chłopaków Małego i utrzymacie wyłom do przyjścia posiłków.

- Czemu wcześniej go nie zdjąć i nie obsadzić Bramy pewnymi ludźmi? - pytanie zawisło w próżni, ale szorstkowłosa i na to miała swoją odpowiedź. - W Radzie nie ma pewności, czy Mały chce zdradzić na pewno. Prokurator K jest tego pewien, ale Głosiciel i Trzpiotka już nie. Musimy mieć dowód. A trudno o lepszy dowód niż próba buntu. Tyle, że kontrolowana. Tak mi kazał mój szef, więc wiecie. Ja tam się z nim w polemikę nie wdaje. - sarknęła i zarechotała cichym śmiechem, po czym zakrztusiła się i odcharknęła ciężką, żółtą plwociną w której wybarwiły się i plamy krwi.

-Jak rozprawimy się z Małym to wpuścimy tych skurwieli, co przez wyłom chcieli się przedrzeć. Wpuścimy ich a ktoś od was, najlepiej ktoś wiarygodny … - tu posłała znaczący uśmiech do Cyryla, jakby wywoływała go do tablicy. - … pokaże im drogę na Dwie Farmy, wiecie gdzie?

Wiedzieli. Dwie Farmy zdobyły swą nazwę, bo były dwoma ocalałymi budynkami w pasie zniszczenia, jakie pożar wywołał w tej części miasta. Dwa budynki ocalały na przekór losowi i teraz sterczały pośród zgliszcz będąc żywym dowodem na to, jak pięknie wyglądała zabudowa nim zaczęło się w Wusterburgu powstanie. Cyril wciąż jednak myślał o uśmiechu, jaki posłała mu nieznajoma.

-Ja…

-Tak ty. Umiesz przemawiać, porywać ludzi. Prokurator K już od dłuższego czasu słyszał o niejakim Cyrilu de Montmort, ale zawsze powtarzał „To nasz człowiek. On rozumie rewolucje. Jest jakby jej sumieniem, głosem ludu. Teraz zwie się Cyryl i niech jako taki żyje i z nami niesie płomień wyzwolenia prostemu człowiekowi.” Tak mówił. A ja się z nim nie sprzeczam. Mnie wołają Ann, jakbyście chcieli wiedzieć. I nikogo nie obchodzi, że kiedyś była Andre von Gruck. Nawet mnie to już nie obchodzi. Trzeba być realistą.

Słyszeli o tym, że w mieście wyrżnięto wszelką szlachtę, ale jak widać rewolucja znała pojęcie „wyjątku”. Tyle, że dawna Andre, obecnie zaś Ann, wyglądała na taką, która wiele zapłaciła za swoje odrodzenie w nowej postaci. Z drugiej jednak strony patrząc wiedzieli również, że gdy idzie o życie, cena nie gra roli. Ann, jakby czytając w ich myślach wskazała na swą twarz i uśmiechnęła się krzywo.

-Pożar. Kamienica ojca przy rynku spłonęła doszczętnie. Ja miałam szczęście. - tak więc właśnie wyglądało rewolucyjne szczęście. Musieli to zapamiętać. - Tak więc to ty Cyrylu powitasz naszych zdobywców i poślesz ich pomiędzy Dwie Farmy. A tam, urządzimy i rzeź…

Tym razem uśmiechnęła się bardzo paskudnie. Theophrastus nie miał wątpliwości, że w jej spojrzeniu było coś szalonego. Ucieczka z pożogi, widok całej wymordowanej rodziny, wszystko to mogło, musiało wręcz odcisnąć na niej piętno. Piętno to, jak widać, przybrało nie tylko fizyczny obraz. Ann wstała i powoli zbierała się do wyjścia. Zarzuciła kaptur, widać pogoda pozostawiała wiele do życzenia. W kapturze wyglądała niemal normalnie.

- Swoją drogą szukaliśmy was. Bezskutecznie, odkąd zmieniliście norę. Nieźle się zadekowaliście. Gratuluję gustu, ale ty Cyrylu mógłbyś dać znać komu trzeba gdzie cię szukać jakbyś był potrzebny. A dotychczas na tyle dobrze służyłeś sprawie, że żal było tracić takiego mówcę. Ale na szczęście Kopp, tfu, znaczy się Prokurator K wymyślił ten numer z kurą. Wystarczyło Wam ją podrzucić w obszar waszych łowów a już potem byliście tacy radośni, że nawet nie patrzyliście, czy ktoś idzie Waszym tropem. No i dzięki temu nie musiałam szukać was i łowić w drodze na mury. Co by o moim szefie nie mówić, ale ma łeb na karku…

„Jeszcze” pomyślało kilku z nich. Ale nie oponowali i nie odezwali się, gdy uśmiechnięta wychodziła z ich piwniczki. Jeśli wcześniej mieli problemy z zaśnięciem, to teraz mieli już pewność, że do jutrzni nie zasną wcale.


***


5K100 proszę

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline