W dziczy Drakwaldu, 29 Urlikzeit 2518 KI
Dźgane i sieczone stalą, kłute grotami strzał i zatrwożone przeraźliwym skrzekiem ukrytego gdzieś w pobliżu gryfa, wielkie wilki poszły w końcu w rozsypkę. Pozostawiając na zdeptanym i zbroczonym krwią śniegu cztery nieruchome cielska drapieżniki podkuliły ogony i pomknęły w ciemność nocy wydając z siebie bolesne skowyty.
Ścigał je ochrypły ryk wymachującego dwuręcznym mieczem Norsmena, który nie bacząc na tryskającą z rany na udzie krew miotał się na wszystkie strony rąbiąc w szale zniszczenia stojące mu na drodze młode świerki.
- Ég rof fæturna úr rassinum á þér! - krzyczał w swojej barbarzyńskiej mowie ogromny wojownik, ku uldze sierżanta Knappe nie tylko szybko słabnąc, ale i oddalając się chwiejnie od zbitej w kupę gromady obrońców.
- Zaraz mogą wrócić! - powietrze przeciął ostry głos miecznika w kapeluszu, wycierającego zbroczone krwią ostrze pałasza w futro martwego wilka - Rannych obejrzeć, a żwawo! I niech mi żaden kurwi syn nie próbuje uciekać, już dwóch psubratów waszych ziomków śnieg gryzie gdzieś w tej dziczy, tchórzy chędożonych! Olivia, jak ci?!
Miecznik postąpił ku brudnej od rzygowin i wilczej krwi pannie o różnobarwnych oczach i widząc jej wykrzywioną w grymasie niezrozumiałej ekstazy twarz Bernard Knappe wzdrygnął się mimowolnie. Czarownica! Adeptka sztuk magicznych! W jednej chwili jej zadziwiający wygląd i jej niezwyczajne maniery stały się dla sierżanta całkowicie zrozumiałe, chociaż bynajmniej nie uspokajające. Od razu też strażnik inaczej wejrzał na towarzyszących dziewczynie mężczyzn. Obaj okazali się nielichymi rębajłami, w mig rozprawiwszy się z połową watahy i odpędzając jej resztę.
Sierżant Knappe rzadko widywał cesarskich czarodziejówi, ale wiedział na ich temat dość wiele, aby móc podejrzewać, że owa ekscentryczna niewiasta przynależy do Bursztynowego Kolegium i włada magią zwierząt. I być może nawet potrafi zmieniać swoją człowieczą postać w skrzydlatego gryfa! Krew w żyłach strażnika dróg zlodowaciała na samo wyobrażenie takiej przemiany, toteż Knappe sięgnął czym prędzej po wiszący na szyi amulet Sigmara, aby zmówić pod nosem krótką modlitwę.
- Jest dobrze - młoda kobieta odpowiedziała dość głośno, by sierżant dosłyszał jej słowa - Żałuję jeno, że Hans Hans tego nie widział. Nocy my mu zbrakło, coby przestać kryć podziw dla mnie za zwyczajową drwiną.
- Ten obszczymur już pewnikiem do Albionu dotarł, chędożony, zamiast do nas dołączyć - prychnął kapelusznik, który wcześniej w rozmowie z sierżantem w Sindelfinden kazał się zwać panem Niersem.
- Jeśli tak, trza Albiończykom współczuć - wtrącił z udawanym przekąsem brodaty traper, który w międzyczasie wsparł się na swej włóczni - Ktoś taki jak Hans Hans w pojedynkę mógłby przywieść Londinium do upadku.
Podsłuchana konwersacja tylko spotęgowała ciekawość Bernarda Knappe wobec tajemniczego tercetu z Ostermarku, zwłaszcza zaś ich niecodzienna wiedza o zamorskich krainach - wszyscy umilkli jednak w tej samej chwili, kiedy sierżant się do nich zbliżył w drodze ku leżącemu na śniegu młodemu Ruprechtowi.
- Słyszeliście pana Niersa! - zakrzyknął Knappe - Nie rozchodzić się, rannych obejrzeć! Ty elfie też! I ty, Norsmenie! Na Sigmara, zostawże już w spokoju ten pień, cóż on ci uczynił?!