Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2021, 00:22   #42
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację



“Zawsze wierzyłam w dobroć nieznajomych. “
Tennessee Williams - “Tramwaj zwany Pożądaniem”



Barbara
Pucułowaty właściciel pizzerii w jednej chwili przeistoczył się z krzykliwego szefa kuchni w amanta rodem prosto z Rzymu lub Neapolu. Szybkim gestem dłoni poprawił lekko zmierzwione włosy i z szerokim uśmiechem zaczął wyjaśniać Barbarze, jak dostać się na uniwersytet. Na tym jego pomoc, bynajmniej się nie skończyła.
- Proszę tutaj zaczekać, piękna signora - rzekł niemal śpiewnym głosem, wskazując jednocześnie mały stolik stojący tuż przy kontuarze.

Kilka minut później Barbara siedziała w biało-zielonej taksówce, prowadzonej przez Antonio, kuzyna właściciela “Coltello e forchetta”
Młody Włoch, jak przystało na przedstawiciela jego nacji, okazał się niezwykle gadatliwy i ciekawski. Przez całą drogę raczył Barbarę dykteryjkami o mieście, swojej rodzinie i wojennych perypetiach swojego ojca. Nie omieszkał oczywiście wtrącić w czasie opowieści kilkunastu komplementów dla swojej pasażerki i przy okazji wypytać ją o pochodzenie, pracę i narzeczonego.

Podróż przez zatłoczone miasto minęła szybko, a Antonio zajmował się nie tylko umilaniem czasu pasażerce, ale także niezwykle sprawnym wymijaniem korków.
- No to jesteśmy na miejscu, signora - oznajmił odwracając się do Barbary - Oto sławny w całej Ameryce uniwersytet bostoński.

Barbara wychyliła się i spojrzała na taksometr. Ku jej zdziwieniu stwierdziła, że ten nie został nawet uruchomiony. Mimo to sięgnęła do torebki, by opłacić kurs.
- Widzę, że za wszelką cenę chce mnie pani obrazić. To doprawdy karygodne. Jestem w stanie pani wybaczyć, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytała Barbara chowając portmonetkę.
- Umówi się pani ze mną jutro na kawę. Wolałbym dzisiaj, ale muszę jeszcze kilka kursów zrobić, by zarobić na życie. W południe podjadę pod panią, proszę tylko podać adres.





Kilkanaście rozmów z nieznajomymi, obcymi ludźmi w obcym mieście i kraju. Kilkanaście razy powtarzanie tej samej nudnej historii, która przecież wcale nie była prawdą. Kłamstwem też nie, ale w to, co się jej przydarzyło nikt przecież by nie uwierzył, a najpewniej słysząc szczere wyznanie, wszyscy wzięliby ją za wariatkę.
Tak, więc powtarzając różnym ludziom, tą samą banalną, pozbawioną dziwnych i niepokojących epizodów, historię udało jej się trafić do gabinetu profesora Warrena Rice’a.

Elegancki i dystyngowany, niczym angielski dżentelmen, Rice przyjął Barbarę z wielką wielką radością i serdecznością. W jego ciasnym gabinecie wszędzie piętrzyły się książki i stosy grubych teczek wypełnionych odręcznie zapisanymi kartkami.

- Proszę spocząć - rzekł profesor wskazując krzesło stojące przy ścianie - Proszę wybaczyć bałagan, ale nie spodziewałem się gości. Moi studentom to nie przeszkadza, ale nie chciałbym aby wzięła mnie pani za niechluja lub co gorsza flejtucha. Uczelnia przydzieliła mi ten gabinet na czas remontu wschodniego skrzydła i choć skończył się on trzy lata temu, to jakoś nikt z dyrekcji nie kwapi się, by dać mi nowy przydział. O czym ja mówię? - zganił sam siebie - Cóż mogą panią obchodzić moje problemy lokalowe? Zaproponowałbym jakąś kawę lub coś do jedzenia, ale mam tylko herbatę i to jeszcze na dodatek ekspresową. Wy ludzie z Europy, raczej za nią nie przepadacie.
- Nic nie szkodzi, panie profesorze. Proszę się nie martwić takimi drobnostkami. W żadnym razie nie chciałam wprawić pana w zakłopotanie. Naszłam pana niespodziewanie i jeszcze na dodatek potrzebuję pana pomocy. Miała wziąć udział w konferencji, ale pewne wypadki mi to uniemożliwiły. Teraz chciałam prosić pana o jakieś potwierdzenie, że byłam obecna na konferencji. W moim kraju, to wymagane, a bez tego mogę mieć poważne kłopoty.

Słowa Barbary lekko skonfundowały profesora Rice. Nerwowo podrapał się po głowie, po czym zaczął przetrząsać najpierw jedną, a później druga szufladę w biurku. Przerzucał papiery, teczki i dokumenty z lewej na prawą. W końcu zatrzymał się i mocno zamyślił.
- Tak.. tak.. Szanowna pani… Barbaro, jeśli mogę się tak do pani zwracać… Byłem, co prawda oficjalnie organizatorem konferencji, ale to tylko rektor może wydać pani takie oświadczenie. Tak się jednak nieszczęśliwe składa, że przebywa on obecnie na urlopie. Proszę się jednak nie martwić. Mam pewien pomysł. Wiem, że tam za Żelazną Kurtyną ciężko się wam żyje. Poznałem pani rodaka, poetę, Chestera Milosha*, wykłada literaturę słowiańska na Harvardzie. Bardzo sympatyczny człowiek. Tak się składa, że mogę załatwić pani gościnne wykłady na naszej uczelni, przez miesiąc, czy dwa. Nie jest to może potwierdzenie, że była pani na konferencji, ale myślę, że dla władz w Polsce takie zaświadczenie będzie równie ważne. Otrzyma pani oczywiście wynagrodzenie za swoją pracę, a jak rektor wróci z urlopu, to pomyślimy co dalej z panią zrobić. Co sądzisz o takiej propozycji Barbaro?





“...albowiem niepewność jest najstraszliwszą ze wszystkich tortur.”
Aleksander Dumas - “Hrabia Monte Christo”


Jakub
Jawna i ostateczna deklaracja buntu. Sprzeciw, tłamszony przez lata, wyrzucony w pustkę w godzinie najcięższej próby. Wielkie postanowienie i pragnienie zarazem, by wytrwać i nigdy się nie cofnąć.
Jakub rzucił wyzwanie rzeczywistości, która brutalnie pochwyciła go w swoje brudne łapska.
Dopiero, gdy słowa wybrzmiały doniosłe i w pełni i rozniosły się echem po podziemnych korytarzach uświadomił sobie, że to może być samospełniająca się przepowiednia. Wyrok wydany na samego siebie.

Czy to już?
Czy to tutaj?
Czy to kres jego egzystencji?
Czy po to przebył cały ocean, by zdechnąć w mrocznym i dusznym więzieniu?

Jego słowa wprawiły oprawców w zdziwienie i sporą konsternację, tak jakby w swoich planach nie brali w ogóle takiej możliwości pod uwagę.

Woń śmierci wypełniła pomieszczenie. Kwaśny pot i zaschnięta krew mieszały się tworząc ohydną i dławiącą mieszankę.

Dłoń w skórzanej rękawiczce zacisnęła się na jego szyi. Żelazny chwyt zamykał się wolno, molekuła po molekule odbierając tlen i zdolność do oddychania.
- Marzy ci się śmierć? - syknął oprawca - Chcesz umrzeć? Nic prostszego.

Świat pogrążał się wolno w ciemności. Płuca paliły żywym i przenikającym do cna ogniem. Łaknął tlenu, jak ryba wyrzucona na brzeg. Ostatnimi strzępami świadomości zdołał jeszcze tylko usłyszeć:
- Zostaw go! - wykrzyczane przez drugiego z ciemiężców.
Potem nastała już tylko cisza i ciemność grobowa.





“...nie sen jest najgorszy, najgorsze jest przebudzenie…”
Julio Cortázar - “Gra w klasy”


Ciemność wypełniała każdy zakątek jego umysłu. Strach dławił i tłamsił ciało i każdą próbę ruchu. Kompletny uwiąd decyzyjny. Synapsy jego mózgu odmawiały współpracy z esencją jego jaźni, zduszonej i wciśniętej na najmroczniejszy kąt egzystencji.

Martwy trup, zezwłok bez krzty wigoru i energii. Porzucony i pozostawiony sam sobie. Trwał, a wokół szum nocnego życia. Klaksony, pijackie okrzyki i dobiegająca z oddali rytmiczna muzyka. Mieszanina dźwięków, a po chwili również zapachów sprawiły, że w końcu pokonał lęk i otworzył oczy.

Gdy tylko to zrobił, natychmiast tego pożałował. Nieprzenikniona, mroczna nicość i trawiąca dusze i ciało apatia były lepsze niż TO!
Leżał porzucony, jak szmaciana lalka, a wokół walały się stosy śmieci, rozbitych butelek i połamanych drewnianych skrzynek. Czuł pulsujący ból przy każdym oddechu. Opuchlizna przesłaniała widok w lewym oku, a zaschnięte strużki krwi ciągnęły niczym stare blizny.
To wszystko dało się wytrzymać. Rany się w końcu zagoją, a roztrzaskana w proch duma, pójdzie w zapomnienie. Tego, co leżało przed nim nie dało się jednak w żaden sposób usunąć, czy wymazać.

Trup.

Prawdziwy, martwy człowiek. Istota pozbawiona życia z brutalnością i precyzja godna bezwzględnego drapieżnika.

On, Jakub, poeta, nieuleczalny marzyciel, przecież taki nie był.

Pozbawione blasku, nieruchome oczy Franka Bernsteina, mówiły jednak coś zupełnie innego. Oskarżycielsko wpatrywały się w niego, jakby domagały się wyjaśnienia, czy choćby słowa skruchy.



____________________
Chester Milosh* - chodzi oczywiście o Czesława Miłosza. Lekko nagiąłem fakty z jego życiorysu, by pasowały do naszej historii.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline