Lars, gdy ochłonął, zupełnie stracił werwę. Tak to już bywało na polach walki. Na końcu zostają tylko zniechęceni do widoku krwi ludzie. I trupy, które wracają do błota. Dziękował w myślach Księżycowi, że nie jest jednym z nich. Teraz, kiedy żar opuścił jego wrzącą w żyłach krew, śmierć w boju wydawała się jednak dużo mniej atrakcyjna od wielu, tysięcy innych alternatyw. Siedział poddając się zabiegom wiedźmy z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony brzydził się wszystkimi tymi czarnoksięskimi sprawami, z drugiej… lepiej ją było mieć po swojej stronie. Tym bardziej, że zdawała się całkiem wprawna w opatrywaniu ran a to już znaczyło wiele. Na polu bitwy często wyznaczało to granicę pomiędzy żyć a nie.
Czuł jej zainteresowanie swoją osobą, ale nie był zbyt dobry w tych sprawach. W sensie rozmowy. Nie znał jej na tyle, by jej grubym słowem nie urazić a z drugiej czuł się niezręcznie. Nie wiedział co jej odpowiedzieć na pytanie, więc ostrożnie podniósł sękatą prawicę i poklepał ją z wdzięcznością po ramieniu, kiedy już skończył szyć i opatrywać ranę.
- Dobra robota. Czysta rana i szew jak się patrzy! - powiedział uśmiechając się do niej. Uśmiech zawsze pomagał. Choć znał kilku idiotów, którzy z uśmiechem zbierali wnętrzności z podłogi. Cóż, trzeba było wiedzieć do kogo i kiedy się uśmiechać, ale ojciec mu zawsze powtarzał, że uśmiech to dobra rzecz. To i Grzeczny się uśmiechał. - Na prawdę dobra robota. Dziękuję.
Może to nie była odpowiedź na jej pytanie o jego owłosione łydki, ale musiała jej wystarczyć. Niezręcznie mu było gadać o swoim owłosieniu. Tym bardziej, że to nie łydki miał najbardziej owłosione i obawiał się w jakim kierunku ta rozmowa może zboczyć. Mimo to nie chciał jej urazić. W końcu była najżyczliwszym towarzyszem podróży spośród tych, którzy mu towarzyszyli. I była wiedźmą. Tam skąd pochodził takie osoby były rzadkością, ale jeśli już były, były Ludźmi Nazwanymi. Czerwona Kero, Edra Grzechocząca, Jurr Goły jak Góra. Było ich kilkoro, z tych co sam poznał. Nie ufał im nikt i to było zdrowe podejście. Lars sam widział, jak Edra wywoływała mgłę, która przed bitwą spowiła całą dolinę. To była dobra magia. Dobra, bo pomogła skryć zastępy Jare Ostrolubnego, w którego zastępach Lars stawał z toporem w dłoni. Ta tutaj też była dobra. Przegnała te czworonożne bestie w chwili, kiedy było ciężko. Była dobra. Lars się uśmiechał. Dobrze było uśmiechnąć się do kogoś.
I byłby może uśmiechał się dłużej, gdyby nie nagły wystrzał z samopału, który w nocnej ciszy uśpionego lasu przerywanej wyłącznie pomstowaniem kamratów i odgłosem rozpalanego ogniska, poniósł się echem z oddali. Lars spiął się cały i zerwał na nogi, by zaraz przysiąść na powrót. Łydka paliła żywym ogniem. Głęboko wciągnął powietrze przez zęby zapominając o uśmiechu na chwilę. Chwilę, którą poświęcił na dochodzenie do siebie i zbieranie siły.
W chwili obecnej nadawał się do przedzierania się przez knieję równie licho, jak do udziału w tańcach. Wiedział, że gdyby przyszło im przedzierać się przez las, byłby dla nich ciężarem.
Trzeba być realistą…
.
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |