Rzezimieszek nie znał się na ranach. Właściwie to znał ale wiedział bardziej, jak je zadawać niż leczyć, więc do opatrywania rannych mu się nie spieszyło. Ogarnął jedynie rannych, pomagając jednemu czy drugiemu wstać, tudzież ogarnąć przyodziewę czy zagubioną w ferworze walki broń.
Elf miał sporo racji. To był zły pomysł z obozowaniem tutaj. W szczegołności, że zostawili tu trupy wilków a drapieżniki krew mogły wyczuć z dobrych kilku mil. Niers obstawiał, że wataha może wrócić, jak nie ta, to inna. I tym razem mogą już nie mieć tyle szczęścia, szczególnie, że na ludzi Knappego nie można było do końca liczyć. Zbiegów szukać nie zamierzał.
Perfidnie i samolubnie przypieczętował ich los pozostawiając ich puszczy. W jego mniemaniu mogło im to kupić parę godzin względnego spokoju. Wataha mogła się nimi nażreć, i być może będą mniej wściekłe i głodne aby ścigać uzbrojonych w ogień i stal ludzi.
Nadzieje spełzły jednak na niczym, z chwilą kiedy do uszu rzezimieszka doszedł niesiony wiatrem odgłos samopału.
- Tracimy czas! Franz, prowadź nas do nich! - zakrzyknął mając nadzieję, że stary traper ogarnie to, czego nie dali rady zrozumieć tropiciele Knappego.