Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2021, 02:24   #136
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W końcu! W końcu przeklęta chabeta zaczęła zwalniać, dając okazję Eshte na złapanie oddechu. W końcu zwierzę się uspokoiło, na tyle że elfka zdołała je zatrzymać...




… w głębi mrocznego, złowieszczego lasu pełnego trolli, dzikusów i bogowie wiedzą czego jeszcze!

-No i dokąd mnie przyprowadziłeś, bydlaku? -syknęła rozglądając się podejrzliwie po okolicy. Obracała się w siodle, aby dostrzec.. cokolwiek innego niż tylko kolejne drzewa i gęstwiny. Cokolwiek innego, ale niekoniecznie dzikie elfy celujące w nią z łuków, czy trolle machające maczugami.
Strzygła uszami próbując wychwycić choćby najmniejsze znajome odgłosy: zawołania rycerzyków, piski kobiet, ryki trolli. I nic. Głucha cisza wypełniała jej uszy, aż ciarki przeszły jej po skórze.

Koń przeszedł jeszcze kilka kroków, aż kuglarka wstrzymała go w miejscu i zsunęła się na ziemię. Przywiązała go za wodze do niskiej gałęzi pobliskiego drzewa i, pomimo swojej złości na strachliwe zwierzę, poklepała je pocieszająco po szyi. Potem wzięła się pod boki i spojrzała w górę. Gdyby weszła wystarczająco wysoko na drzewo, to mogłaby lepiej się rozejrzeć po okolicy. Może dostrzegłaby błyski magii w oddali, a może gryfa z czarownikiem lecącym jej na ratunek? Bo tak właściwie, to dlaczego go jeszcze tutaj nie było, co? To nie tak, że potrzebowała jego pomocy, ale to on naciskał na udział w polowaniu. Powinien wziąć na siebie choć trochę odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo!

Wszystko musiała robić sama. Eshte westchnęła cicho, po czym jak pomyślała, tak też zrobiła. Ręka za ręką, noga za nogą, zaczęła się wspinać na drzewo. Szybko i zwinnie niczym wiewióreczka. Ha! Tutejsze drzewne elfy mogłyby jej pozazdrościć!
Bez problemu wchodziła coraz wyżej i wyżej, rozglądając się za ratunkiem. Na razie nie dostrzegała niczego takiego, korony drzew były tutaj gęste i duże. I trzeba było naprawdę wysoko wejść, by znaleźć się ponad nimi. Za to dostrzegła coś poniżej, coś w poszyciu lasu.

Elfy. Całą grupkę łuczników. Niektóre o tak rozwodnionej krwi, że zapuszczały brody. Wyglądali na zwykłych myśliwych, ale ich łuki pulsowały runami a strzały świeciły się zimnym niebieskim światłem. Było to niepokojące. Owszem, łuski wywerny mogły wytrzymać ciosy zwykłego oręża… ale zaklęty mógłby już zaszkodzić elfce w ciele skrzydlatej bestii.
Niemniej było to niczym w porównaniu z idącym na ich czele bladym elfem w czarnym płaszczu i z niepokojąco intensywnymi niebieskimi oczami.




Niby ten chuderlak wydawał się być najmniej groźny, ale wokół jego prawej dłoni krążyły i pulsowały niebieskie światełka. Eshte instynktownie czuła, że ten długouch to zła wiadomość, także dla niej. I co gorsza, wyglądało na to że czegoś szukali. Albo kogoś.

Elfka, ta ucywilizowana pomimo siedzenia teraz na drzewie, wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca i tam też je zatrzymała na dłuższą chwilę. Zrobiła to całkiem odruchowo. Wszak niemożliwym było, aby te długouchy usłyszały ją z dołu, hahahaha..
Ukryta wysoko pomiędzy liśćmi drzew, Eshte nerwowo przyglądała się temu pochodowi. Co tutaj robili? Czego albo kogo szukali? Pocieszeniem napełniała ją myśl, że to nie ona zaskarbiła sobie ich zainteresowanie. No i raczej ta ich zguba nie znajdowała się nigdzie wysoko na drzewach, więc ona sobie tutaj cicho posiedzi. Poczeka, aż dzikusy odejdą odpowiednio daleko, dopiero wtedy zejdzie na ziemię i..
Pobladła gwałtownie. Koń. Ta chabeta tchórzliwa, przez którą znalazła się tak daleko od polującego jaśniepaństwa, cały czas stała przywiązana do gałęzi. Co jeśli ją znajdą? Z pewnością ich pierwsze podejrzenie nie padnie na kuglarkę, a na jakiegoś zagubionego szlachciurka co to poszedł ciepłym moczem oznaczać jakieś drzewka.. prawda? Prawda?

- Powinniśmy być teraz nas polu walki, zabijać nobili… tych przeklętych wyzyskiwaczy!- warknął tymczasem głośno jeden z dzikich elfów. - Nasze miejsce jest przy naszym przywódcy, a nie tutaj… po co ścigamy tą elfkę. To tylko byle artystka.
Byle… artystka?! Ta obelga wypowiedziana przez kmiotka z lasu przyćmiła na moment fakt, że szukają właśnie jej. Bo co taki dzikus może wodząc wiedzieć sztuce?! Nie rozpoznałby dzieła sztuki nawet gdyby nim go zdzielono po jego zakutym łbie! Byle artystka, phi… prostakowi się wydaje, że jego opinia ma znaczenie.

- Podważasz moją opinię Aistenelu? Uważasz że wiesz lepiej? - głos zakapturzonego elfa był zimny i sykliwy. Jakiś taki… wężowy. - Chcesz bym zajrzał ci do głowy i wydobył prawdę?
- Nie nie nie…
- elf zaprzeczył błagalnym tonem, ale było już za późno. Zakapturzony czarownik wyciągnął ku niemu dłoń, wykonał nią kilka gestów. I Aistenel osunął na ziemię kwiląc jak małe dziecko i robiąc pod siebie.

- Nie będę tolerował podważania mojego autorytetu. Jestem głównym doradcą naszego wspaniałego przywódcy, Balaerthona. A wy jesteście tu po to, aby mnie słuchać. - warknął czarownik wydając polecenia. - Macie znaleźć i złapać mi żywcem tą elfkę. Jest z pewnością w pobliżu, wyczuwam echo jej umysłu. Tylko bądźcie ostrożni. To agentka któregoś z Pierworodnych, więc z pewnością niebezpieczna.
- Widzę jej konia!
- rzekł głośno jeden z pomagierów czarownika, chwilę po tym jak się rozproszyli w poszukiwaniu agentki Pierworodnego.

Dużo emocji w bardzo krótkiej chwili przetoczyło się przez kuglarkę. Niedowierzanie, strach, ale chyba najgorsza była ta uderzająca jej do głowy wściekłość, której teraz nie mogła rozładować. Gniewne krzyki wzbierały jej w ustach. Chciała powiedzieć temu chuderlakowi, że NIE, ona nie jest niczyim agentem, a już na pewno nie Pierworodnego! Czemu wszyscy w tej okolicy byli tacy przewrażliwieni?!

Była jak wulkan ze wzbierającą wewnątrz lawą, aż z tej wściekłości zakręciło jej się w głowie i musiała mocniej pochwycić za gałęzie. Inaczej zleciałaby z drzewa prosto pod nogi poszukujących ją elfów. Ta szkapa w końcu stanie się jej klęską. A to wszystko wina Paniuni.
Chociaż Eshte bardzo chciała wylać wiadro pomyj na słomianowłosą dziewuchę, to takie przyjemności zdecydowała się zostawić na później. Teraz musiała się pozbyć tej dzikiej watahy węszącej wokół jej drzewa.

Złożyła ze sobą dłonie i potarła nimi mocno, a kiedy je otworzyła, to spomiędzy palców spojrzał na nią mały gołąbek otulony płomieniami. Nie było to dzieło podobne ognistym ptaszyskom stworzonym w kręgu przez Panią Ognia. Nie była to iluzja idealna, ale też sztukmistrzyni nie zależało teraz na realizmie. Zamachnęła się, po czym cisnęła tym maleństwem jak najdalej potrafiła. Może i ptaszek był tyciuteńki, jednak pod wpływem pstryknięcia palców elfki wybuchł dużym pióropuszem ognia widocznym zza drzew. Jej ognia, tego który wprawdzie nie parzy, nie spopiela, ale straszy.

- Wiedźma atakuje! Wiedźma atakuje! Rozproszyć się! Natychmiast!- elfy zaczęły krzyczeć i rozbiegać się na boki, po chwili Eshte parę z nich po prostu straciła z pola widzenia. Jakby zapadli się pod ziemię.
Te elfy które widziała jeszcze napięły łuki nerwowo się rozglądając w poszukiwaniu wiedźmy. Wszystkie poza elfem w czarnym kapturze. Ten zaczął mamrotać wykonując jakieś gesty. A choć był daleko od niej i szeptał przecież, to kuglarka jakoś go słyszała.

“ Sy el ak jer ohm ag em oul eg gnach”

Bełkot bez sensu, ale coraz głośniejszy w jej głowie, coraz bardziej natarczywy, coraz bardziej bolesny. Coraz bardziej ogłuszający. Eshte poczuła migrenę, jakby jej głowa miała zaraz eksplodować z bólu.

“ egh un or at ehm ig ael num”

Odruchowo zacisnęła dłonie na pniu czując potworną migrenę i zawroty głowy, co ten elfi mag jej robił?
Jego bełkot odbijał głośnym echem w jej głowie utrudniając skupienie na czymkolwiek. Gdzieś przez ten hałas jednakże “posłyszała” w głowie jedną myśl: “ Nie wiem jeszcze gdzie jesteś, ale znajdę twój umysł mała czarodziejko. Lepiej się poddaj nim zmiażdżę twoją świadomość jak robaka pod moim butem.”

Eshte zagryzła mocno dolną wargę, do czerwoności, prawie do pierwszej kropli krwi. Musiała próbować odwrócić ich uwagę? Musiała?! Nie mogła po prostu cichutko siedzieć na drzewie?!
Roztrzęsioną dłonią próbowała raz jeszcze ukształtować ognistą iluzję. Jednak nie potrafiła pochwycić i zatrzymać na dłużej żadnego płomyczka pojawiającego się w jej duszy, więc owocem jej trudów były zaledwie iskierki strzelające z palców i znikające zaraz bez śladu.

Jak... jak.. jak to możliwe, że w jej głowie znalazło się miejsce na kolejnego intruza? Tuż obok jej własnych myśli, obok Słodkiej Idiotki wdzięczącej się do czarownika i jeszcze tej trzeciej. Szczególnie ta ostatnia nie byłaby zachwycona tymi próbami zdominowania jej wraz z umysłem kuglarki. Pani Ognia.. ona.. ona..
Elfka skrzywiła się mocniej i kurczowo wczepiła palcami w swoje włosy, jak gdyby taki prosty gest miał zdusić ten ból rozsadzający jej głowę. Nie zdusił. Za to wezbrał w niej panikę, w której dostrzegała tylko jeden ognik nadziei. Dotąd go odpychała, próbowała nad nim panować. Ale teraz ten ognik mógł być jedynym, co mogło ją uratować przed magią elfa i.. uh.. narobieniem pod siebie.

Eshte zacisnęła mocno powieki. Spomiędzy wypełniającego jej głowę głosu maga próbowała się przekopać do czegoś ukrytego głębiej.
- Gdzie jesteś.. gdzie jesteś, Ty babsztylu.. -syczała pomiędzy kolejnymi zgrzytnięciami zębów.

Smużki dymu wydobywały się spod opuszków palców kuglarki, gdy kora drzewa zaczęła się żarzyć pod jej palcami. Wśród pukli włosów elfki pojawiły się płomyki, więc… szczęściem w nieszczęściu był więc fakt, że kapelusik zgubiła.
Oczy Eshte zapłonęły, a sama kuglarka utonęła w gniewie i dumie.




Pani Ognia
się przebudziła, bardziej odporna na bełkot elfiego czarownika… choć nadal odczuwająca ból z powodu jego gadulstwa. Znikając w otchłani swojego umysłu elfka czuła odrobinę niepokoju. Pani Ognia zamierzała bowiem pobrać opłatę za swoją pomoc.

Przycupnięta na gałęzi spoglądała w dół na dzikusy wśród leśnej gęstwiny. Trochę ich dużo było. Oczywiście, nie ZA dużo, wszak samodzielnie pokonała Pierworodnego i gdyby tylko chciała, to mogłaby spopielić całą armię tych bezczelnych długouchów. Ale w tym momencie akurat nie miała na to ochoty. Za bardzo bolała ją głowa. Potrzebowała porządnego masażu całego swojego nagiego ciała, jednak jej niewolnik miał czelność być dalej niż na wyciągnięcie jej dłoni. Gdzie się podziewał ten bezużyteczny robak?!

Rozdrażniona Pani Ognia cmoknęła cicho przez zęby. Następnie złożyła razem dłonie, potarła nimi, a po ich rozłożeniu okazało się, że trzyma w nich trzy małe, ogniste ptaszki. Niby to sztuczka taka sama jak „tej drugiej”, ale przecież lepsza. Bo i Pani Ognia była lepsza. Po kolei cisnęła nimi pod nogi trzech elfów najbardziej roztrzęsionych z nerwów. Tym razem to nie pióropusze ognia wzniosły się ku górze, a trzy stworzone z płomieni postacie. Niewyraźne, acz i tak łatwo było w nich dostrzec sylwetkę Eshte. Każda z nich wyciągnęła ku przeciwnikowi ręce otulone ogniem, jak w gorącym, BARDZO gorącym pragnieniu objęcia „swojego” elfa.

- Nie dot…- krzyknął ich przywódca, ale było za późno. Strzelili do nich, a elfki eksplodowały wypełniając okolicę gęstym krztuszącym dymem.
- Jest na drzewie! - krzyknął elf w czarnym płaszczu, ale nic to nie dało. Nie dość że nie wiedzieli o które drzewo chodzi, to jeszcze całun dymów zasnuł poszycie lasu duszącymi oparami ograniczając pole widzenia.
A Pani Ognia poczuła jakby potężny młot walnął ja prosto w twarz. Jej wzrok na chwilę się zmącił, a ona sama odruchowo przytuliła się do drzewa. A choć jej idealne oblicze pozostało nieuszkodzone, to z nosa pociekła krew. Uderzenie bowiem poczuła tylko umysłem… ciągle atakowanym przez buntownika w czerni.

Wierzchem dłoni przetarła nos i spojrzała na krew brudzącą jej skórę. Aż w niej zawrzało na ten widok. Jeszcze więcej kosmyków jej włosów zaczęło falować na kształt płomieni, a jej wargi wykrzywił paskudny grymas.
Jak ten ŁACHUDRA śmiał ją zranić?! Ją! Pogromczynię Pierworodnego! Ulubienicę Dzikuna! Już ona dorwie się do tej jego wychudzonej buźki i kiedy zacznie się mścić za taką zniewagę, to on będzie ją błaaaagaaaaał o łaskę. Bo ona nie poprzestanie na byle krwi płynącej mu z nosa, o nie. Spopieli tego głupca, aż własny Baleron go nie pozna.

Ale to później. Pani Ognia nie zapomina. Teraz w obu jej dłoniach zmaterializowały się smukłe sztylety stworzone z żywego ognia jej gniewu. Rzuciła nimi w kierunku zakapturzonej postaci, lecz nie obserwowała ich lotu. Wykorzystując ogólnie zamieszanie zaczęła zwinnie zeskakiwać na niższe gałęzie, aby pod osłoną dymu zgubić tych prostaków.
Wokół śmigały strzały. Na szczęście dymy wypełniające okolice sprawiały iż przelatywały one z dala od kuglarki. Ciśnięte sztylety miały zapewnić spokój od przydupasa Balerona i swój cel osiągnęły, na pewien czas. Elfka zwinnie i szybko przeskakiwała z gałęzi na gałąź nie niepokojona przez elfich głupców, których tak sprytnie oszukała.

Prawie znalazła się już na ostatniej gałęzi, gdy nagle przed nią pojawił się wprost z powietrza elf w czarnym płaszczu.
- Mam cię.- powiedział ze złowieszczym uśmiechem na jej widok.
-Oh, i co ja biedna teraz pocznę.. - każde słowo wypowiadane przez Panią Ognia tylko mocniej dawało świadectwo temu, że bynajmniej nie uważała się ona za jakąś biedniutką damą w opresji. To nie ona była teraz skazana na jego łaskę. To ten łachudra był skazany na gniew ucieleśnienia najbardziej niszczycielskiego ze wszystkich żywiołów.
Ostatnie jej słowo zmieniło się w gardłowy pomruk i wszelkie dalsze dyskusje utonęły w ogniu buchającym jej z ust w stronę elfa.

- No właśnie… co poczniesz? - zadrwił przydupas Balerona nic sobie nie robiąc z ognistego zionięcia. Ku przerażeniu Eshte i konfuzji samej Pani Ognia, płomienie nic nie robiły elfowi w czerni przechodząc przez jego ciało jakby był jakąś zjawą.

Przyglądała się temu jawnemu dziadostwu, a płomienie tańczące w oczach tylko podkreślały jej niezadowolenie. Iluzja? Naprawdę? Zakapturzony prostak był tak mizeeerny, że musiał korzystać z takich sztuczek? Cóż to była za strata jej niezwykle cennego czasu!
Uśmiechnęła się pogardliwie poprzez uniesienie tylko jednego kącika warg. Elf nie chciał stanąć w jej cudownym ogniu, ale ona już tak. Dlatego w jednej chwili stanęła cała w płomieniach, a kolejnej już jej nie było. Niczym płonący pocisk Pani Ogni zeskoczyła na ziemię, by w dymie wytworzonym własną magią poszukując tymczasowego bezpieczeństwa. Nie to, żeby go potrzebowała w tym śmiesznym starciu z chuderlakiem.

Płonęło nie tylko jej ciało, zapłonęły i trawy pod jej stopami oraz pobliskie krzewy. Zapłonął też wysoki modrzew trafiony pociskami, które przeszły przez fałszywe ciało elfa. Ogień ów zaczął też gwałtownie się rozprzestrzeniać. Ale nie to było w tej chwili zmartwieniem Pani Ognia, a celujący w nią elf który zabłądziwszy wśród dymów znalazł się tam gdzie nie powinien… czyli tuż przed ognistą boginką, jaką niewątpliwie była.

-Zejdź mi z drogi, mały elfie - syknęła, po czym machnęła władczo ręką.. ale nic się nie pojawiło w jej dłoni. Nie cisnęła w spiczastouchego głupca bronią zrodzoną z płomieni, ani nawet kulą ognia. Za to w ślad za jej ręką z pobliskich ogni pożerających trawy oderwał się płomienisty ptak i poleciał ku elfowi z szybkością atakującego jastrzębia. Zaskoczony tym atakiem, przynajmniej zmienił cel posyłając strzałę w jastrzębia zamiast w płonącą elfkę, której ubranie było gdzieniegdzie spopielane.

- Pójdź po dobroci a oszczędzę ci bólu.- wtrącił tym razem elf w czarnym płaszczu unoszący się nieco na nad nią, prawdopodobnie kolejna iluzja. Uderzenie mentalnego młota, które wstrząsnęło jej głową otępiającym bólem i niemal powaliło na ziemię… iluzją niemniej nie było.
- Stawiaj opór, a dostaniesz bolesną nauczkę.- skomentował to złowieszczo widmowy przydupas Balerona.

-Oooh, chyba coś Ci się pomyliło, robaczku - odpowiedziała Pani Ognia głosem aż ociekającym szyderczą pobłażliwością, i to pomimo bólu rozsadzającego jej głowę od środka. Wybranka Dzikuna nie znała strachu. Nie bała się walcząc samotnie z Pierworodnym, a co dopiero podczas tej śmiesznej potyczki z chuderlakiem i jego przydupasami. Trafił na nieodpowiednią Eshte ze swoimi pogróżkami.
-Takie zastraszanie i tanie sztuczki mogą działać na te Twoje tchórzliwe elfy, ale na pewno nie na MNIE! - przy ostatnim głośno i stanowczo wypowiedzianym słowie, ulubienica Dzikuna podniosła gwałtownie ręce, a za ich śladem wzniosły się też ku górze najbliższe jej płomienie pełzające po leśnym poszyciu. Ściany ognia ukryły ją przed przeciwnikami, ale dobrze wiedziała, że nie miała wiele czasu. Czuła drażniące zmęczenie narastające w jej ciele, oddychała ciężej. Musiała się spieszyć.

Zza pazuchy coraz bardziej nadpalonego ( ku wewnętrznemu niezadowoleniu kuglarki ) fraku, Pani Ognia wydobyła sztylet zdobiony smoczopodobną miniaturą. Ugięła nogi w kolanach, jak w przygotowaniu do skoku. Zacisnęła palce na broni i skupiła się. Na ogonie, na łuskach i na skrzydłach. Na locie wysoko, ponad koronami drzew.

- Jestem za potężny by bawić się w groźby. To są fakty.- oczywiście czarny płaszcz przeszedł bez szwanku przez ogniste piekło jakim była ściana ognia. Bo przecież był tylko ilu…
- Nie jest to iluzja, nie zabawiam tłumów trywialnymi sztuczkami. Widzisz mnie przed sobą, bo chcę byś mnie widziała, bo siedzę w twoim umyśle i teraz będziesz moją laleczką na sznurkach. - wtrącił blady elf wchodząc w tok myślowy Pani Ognia i… dłoń elfki lekko się rozluźniła, by upuścić sztylet. Bo przecież była jego marionetką, bo on pociągał za sznurki…i uśmiechał się triumfalnie. Ale jego uśmieszek szybko zbladł.

Palce Eshte znów zacisnęły się na sztylecie, a ręka uniosła i zgięła w łokciu pokazując mu takiego wała i zdobiąc ten gest wycelowanym w górę środkowym palcem. Może i mógłby sobie kuglarką dyrygować, ale Pani Ognia radziła sobie z urokiem Pierworodnego. Mały móżdżek bladego elfa nie mógł nawet marzyć o zdominowaniu jej. Niemniej… swoimi atakami nie pozwalał skoncentrować się jej na tyle, by mogła zmienić się w skrzydlatego gada i odlecieć.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem