Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2021, 10:27   #191
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - 2525.XII.20 knt; południe

Czas: 2525.XII.20 knt; południe
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, dom królowej
Warunki: wnętrze sali gościnnejj, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, ciepło (0)



Posłowie



W miarę jak się dzień rozwijał to jakoś też i łagodniał. Do południa ten tropikalny zaduch zelżał a wiatr osłabł do takiego jaki poruszał ledwo liśćmi i drobnymi gałązkami. Chociaż byli w środku tropikalnej dżungli w osadzie dzikusek jakiej pewnie nie było na żadnych cywilizowanych mapach to zrobiło się całkiem przyjemnie.

Przechodząc po ulicach osady Amazonek trudno było przegapić ich egzotykę. Domy były zbudowane z grubych bali i pokryte deskami a na niektórych wydawała się rosnąć trawa. Ale przez to, że wznosiły się na palach wydawały się o piętro czy dwa wyższe. Szło się w ich cieniu między nimi jak uliczkami jakiegoś miasta. A jednocześnie inaczej. Bo te bale sprawiały wrażenie dużej przestrzeni ograniczonej jakimiś płotami, mniejszymi szopami czy ogrodami. Wśród nich Amazonki zajmowały się swoimi sprawami. Pomimo egzotyki rytm dnia wyznaczany przez zwierzęta gospodarskie wydawał się być podobny do tego znanego po drugiej stronie oceanu. Tylko wykonywany bez wyjątku przez młode kobiety o nietuzinkowej urodzie i niecodziennych ozdobach. Te jednak albo zachowywały obojętność nie narzucając się gościom ich królowej albo co najwyżej pozdrawiały ich skinieniem głowy czy uśmiechem. Bariera językowa i tak sprawiała, że poza uniwersalnym migowym porozumienie się było mocno utrudnione.

Podczas tej przchadzki z Bastardem Carsten znów spotkał bladolicą kobietę w czerni i czerwieni. Z drugiej strony to jednak była osada a nie miasto jak choćby Port Wyrzutków to trafić na siebie było o wiele łatwiej. Zwłaszcza jak każdy mężczyzna rzucał się w oczy w tym społeczeństwie złożonym z samych kobiet.

- Dzień dobry krajanie. - panna von Schwarz przywitała się pogodnie w czystym reikspiel. Podeszła z ciekawością obserwując poczynania Bastarda i jego pana. Pies zaś widząc kogoś nowego w swoim otoczeniu zaczął węszyć i ogon mu na chwilę zamarł gdy sprawdzał z kim ma do czynienia. Vivian uniosła brew do góry posyłając czworonogowi nieco ironiczny uśmiech. A ten machnął w końcu ogonem ze dwa razy jakby to miało mu pomóc w namyśle po czym pobiegł gdzieś dalej.

- Mądry pies. - skomentowała zachowanie czworonoga a sama pozwoliła sobie podejść do Carstena aby mogli swobodniej porozmawiać. Była ciekawa co z kolei rodaka przywiało na ten kontynent. Bo zgadywała, że gdzieś tam w rodzimych stronach pewnie nie usłyszał o wyprawie kapitana i nie rzucił wszystkiego aby do niej dołączyć. No i sama podróż przez Imperium a potem ocean też musiała swoje potrwać. Więc była ciekawa czemu Carsten zdecydował się na taki ryzykowny krok.

Bertrand zaś z rana miał chwilę sam na sam z blond elfką gdy ta zajmowała się jego ranami. Gdy zapytał ją o biologię Amazonek uśmiechnęła się łagodnie.

- Nie byłam tu w każdym ani w większości domów. Ale naprawdę by wiele wyjaśniło i uprościło jakby one gdzieś tu miały jakichś poukrywanych mężczyzn. Jednak na razie nie natknęłam się na nich ani nie słyszałam żadnych plotek. Jeśli naprawdę rozmnażają się bez mężczyzn to nie wiem jak to wyjaśnić. Magia. Albo cud. Albo skądeś biorą małe dziewczynki i chowają je jak swoje własne. - Lycena była chyba tak samo zafascynowana ich gospodyniami jak większość osób jakie tu trafiła. Nie potrafiła jednak od ręki wyjaśnić w jaki sposób mogłaby przetrwać populacja złożona z samych kobiet i to przez dłuższy czas. Kapitan zaś wysłuchał go potem i pokiwał głową. Miał nadzieję, że tubylcze wojowniczki jakoś to dokładniej doprecyzują czego można się spodziewać po tych jaszczurach jakich przybysze nie znali. Jak nie to sam zamierzał się o to zapytać.

W końcu jednak nadeszło południe i czas było udać się do Domu Królowej aby zacząć z nią negocjacje. Z grupy gości uczestniczyli właściwie wszyscy poza Juanem i jego kawalerzystami. Spotkali się z królową Alderą w tej samej sali w jakiej wczoraj była powitalna kolacja. Wydawało się, że obie strony włożyły na te negocjacje swoje odświętne ubrania jakie nie ustępowały kreacjom z wczorajszego wieczoru. Stronę Amazonek poza samą królową reprezentowała też niezmordowana, ciemnoskóra Majo jako tłumaczka i pośredniczka pomiędzy dwoma tak różnymi ludzkimi cywilizacjami. Było też kilka innych które wydawały się jakimiś doradcami lub kimś podobnym. Nie było jednak wątpliwości, że tak jak liderem jednej strony jest kapitan tak drugiej królowa. Ale nie rozmawiali ze sobą tylko we dwójkę. Trójkę jeśli liczyć ciemnowłosą tłumaczkę jako pośredniczkę. Zwykle wyglądało to tak, że kapitan coś mówił królowej jak się rozmówił ze swoimi doradcami, potem Majo to tłumaczyła Amazonkom a te rozmawiały ze sobą nim królowa dała odpowiedź znów przekazaną na reikspiel przez pośredniczkę. I tak na raty dowiadywali się coraz to nowych rzeczy.

Do piramidy nie było tak daleko. Dzień lub dwa drogi licząc z miejsca gdzie obecnie ekspedycja de Limy rozbiła swój obóz. Z tego co mówił kapitan do swoich doradców to czegoś podobnego się spodziewał. Ale ucieszył się, że Amazonki to potwierdziły. One same trochę nie były do końca pewne jak liczyć mobilność ekspedycji stąd podały taki przybliżony termin. Ale tak czy inaczej wyglądało na to, że piramida leży w realnym zasięgu ekspedycji. Pod tym względem nawet gdyby to było kolejny dzień czy dwa drogi to też nie martwiło de Riverę. Zapasów mieli jeszcze na tyle dużo aby się tym nie przejmować.

Trudniej było się porozumieć z oszacowaniem sił jaszczurów jakie opanowały piramidę. Temat dla ludzi zza oceanu był całkowicie obcy. Nazwy jakie padały nic właściwie im nie mówiły. A liczby brzmiały niedorzecznie. Bo niektóre z tych jaszczurów miały być chyba liczone jak nie w setkach to chociaż w dziesiątkach. Trudno tu było o konsensus. Więc Majo naprawdę się postarała i spędziła sporo czasu aby chociaż opisać różne gatunki zimnokrwistych.

Największe i najpotężniejsze nazywały się saurusy i kroxigory. Chodziły na dwóch nogach i miały ogony. Były potężnymi przeciwnikami. Wedle jej słów każdy z nich był większy i masywniejszy od człowieka i mógł takiego rozerwać swoimi łapami albo odgryźć mu głowę. A gruba skóra i mięśnie pod spodem sprawiały, że były bardzo odporne na ataki. Opis przypominał trochę jakieś ogoniaste orki ale Majo zaprzeczyła, że to chodzi o orki. Orki też tu były i orki to były orki. Orki nie były zimnokrwiste. A te gady o jakich mówiła były. I były masywniejsze nawet od orków.

Były też terradony. Tu wtrąciła się Kara przypominając chociaż Bertrandowi o gadzie na jakiego obie zwróciły uwagę gdy wracali po raz pierwszy do obozu ekspedycji. To właśnie był terradon. Skinki używały ich jak latających wierzchowców. Mogły z nich ciskać kamienie i oszczepy samemu będąc trudnymi do trafienia przeciwnikami. Działały też jak latający zwiadowcy jaszczurów bo potrafiły latać nawet pod poszyciem dżungli, pomiędzy tymi wszystkimi lianami i drzewami.

I zębate. Takie zębate, dwunożne bestie podobne na jakiej wczoraj przywitała ich królowa Aldera w bramie. Saurusy też ich potrafiły poskramiać i dosiadać. No i używać w walce. Brzmiało jak jakaś ciężka kawaleria przeznaczona do przełamujących szarż. Tylko opis brzmiał całkiem obco w porównaniu do dość znajomego rysopisu rycerza z kopią na swoim rumaku. Tutaj tłumaczka mówiła jakby mniejsze dwunożne gadzie potwory dosiadały większych.

No i były skinki. O nich dla odmiany Majo wypowiadała się z lekceważeniem, wręcz z pogardą. Były mniejsze od człowieka i słabsze. Do tego niezbyt waleczne. Z tego wszystkiego opisem przypominały gobliny znane ze wschodniej strony oceanu. Ale w przeciwieństwie do nich miały być kimś w rodzaju klasy pracującej na rzecz większych gadzich braci i były całkiem zręczne. W pojedynkę taki stworek raczej nie był groźny. Przynajmniej dla wojowniczki Aldery. Ale zwykle atakowały gromadnie, były podstępne, stosowały zasadzki i trucizny i na polu walki pełniły rolę raczej zwiadowcze i pomocnicze. Ale były. A w razie walk o piramidę stanowiły liczebną masę jaką trudno było pominąć w rachubach.

Do tego był wśród nich szczep kameleonów. Co to jest kameleon Majo zademonstrowała na ścianie. Jak do niej podeszła i wydawało się, że szturchnęła jej kawałek to ten kawałek się poruszył. Wtedy dało się rozpoznać, że to jakaś mała jaszczurka. Jak się poruszyła to dało ją się zauważyć. Ale jak się nie wiedziało, że tam jest i tkwiła nieruchomo to była prawie nie do zauważenia. A na podobnej zasadzie działały te skinkowe kameleony. Dlatego używano ich jako zwiadowców, zasadzkowiczów i zabójców.

- Ale najważniejsi są ich wodzowie a zwłaszcza magowie. Oni wszystkim rządzą. Nie udało nam się zaobserwować kto dowodzi tą grupą jaka opanowała piramidę. Albo to jest jakiś skink albo jak to bardzo ważne nawet jakiś slann. - tłumaczka przyznała, że mimo wszystko nie wiedzą wszystkiego o potencjalnym przeciwniku co by chciały wiedzieć. A slannów opisała jako olbrzymie ni to gady ni płazy, napuchnięte ropuchy z wyłupiastymi oczami. Zwykle niesione na platformie przez osobistych gwardzistów. Ale jak są w piramidzie to pewnie właśnie w piramidzie lub którymś z innych budynków więc nie dało się ich zaobserwować.

- Armia potworów. - mruknął do siebie de Rivera gdy stukał palcem w blat stołu. Amazonki wydawały się chętne do współpracy ale jednak to co mówiły brzmiało dość poważnie. Gdzieś tam przy tej piramidzie czekało coś więcej niż jakaś przygodna banda gadzich patałachów co czmychnął na sam widok sił głównych ekspedycji. Brzmiało jakby mogło dojść do regularnej walki z wymagającym przeciwnikiem.

- A co ze złotem? My jesteśmy tu po złoto i skarby. Jak nie będzie możliwości ich zdobycia to wracamy. - kapitan nagle zmienił temat czym chyba zaskoczył przedstawicielki drugiej strony. Tą zmianą albo bezpośredniością pytania. Amazonki naradzały się chwilę nim ich królowa przemówiła spokojnym ale stanowczym tonem a potem jej tłumaczka przełożyła do na reikspiel.

- Nasza królowa mówi, że jeśli nam pomożecie odzyskać świątynie złoto was nie ominie. Możecie zabrać wszystko co znajdziedzie na jaszczuroludziach. Oni też używają złota. Królowa wynagrodzi was też złotem. I zostaniecie naszymi gośćmi i przyjaciółmi. Zawsze będziecie mogli do nas wrócić i będziecie mile widziani. - ton Majo zrobił się uroczysty gdy przekazywała oficjalną wolę swojej władczyni. Jakby na potwierdzenie tych słów do sali weszły kolejne Amazonki. I każdy z posłów dostał od nich a to bransoletę, a to wisior, a to jeszcze coś innego. Wszystko wyglądało ładnie. Jak złoto. Z dziwnymi, egzotycznymi zdobieniami. Ale to musiało być zrobione ze złota. Jak wyszły kapitan spojrzał pytająco po swoich ludziach sprawdzając czy mają coś do powiedzenia. Naradzali się chwilę nim zapytał jak właściwie królowa zamierza zająć się tymi jaszczurami.

- Zamierzamy się wspólnie udać do piramidy, wydać walkę okupantom i odbić od nich to co nam się słusznie należy. - Majo odparła z prostotą przekazując zamiary swojej królowej. Wcześniej jednak proponowała osłabić jaszczury. Na przykład przez zlikwidowanie gniazd terradonów. Te bowiem nie stacjonowały w piramidzie a na skałach z pół dnia marszu od piramidy przez dżunglę. W powietrzu to był trudny przeciwnik. Ale jakby je dopaść w gniazdach, na ziemi, wówczas role się odwracały. Nawet jakby udało im się odlecieć ale udałoby się zabić ich jeźdźców co sami z siebie latać nie mogli to byłby to duży cios dla armii jaszczurów. Straciliby albo chociaż mocno by osłabiło ich latający zwiad.

- Wydaje nam się, że jest też jeden z odcinków jakie jaszczury pilnują słabiej. Można by spróbować przemknąć się tam do piramidy. - tłumaczka przekazała też inną możliwość zaszkodzenia przeciwnikom. Ale problem był taki, że droga wiodła przez Widmowe Bagna. Bagna były poważnym utrudnieniem same w sobie. A do tego Amazonki uważały je za nawiedzone i chyba obawiały się tam udać póki były inne możliwości.




Czas: 2525.XII.20 knt; ranek
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, jaskinia
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, łag.wiatr, ciepło (0)



Wyprawa ratunkowa



Poranny wiatr się uspokoił a duchota zelżała. Zrobiło się nawet przyjemnie ciepło chociaż zbliżała się połowa dnia jaka zwykle była najgorętsza. Toras i inne elfy zaczęli wracać z myszkowania po okolicy. Wracali po kolei aż gdzieś w południe wrócił ostatni duet. Ale bez względu na to jaki kawałek terenu sprawdzali przynosili mniej więcej podobne wieści. Żadnego innego wyjścia z jaskini nie znaleźli w okolicy. Jak jakieś było to musiało być naprawdę dobrze ukryte.

W międzyczasie wróciło dwóch kuszników z głównego obozu. Skoro para Estalijczków dowodząca tą wyprawą ratunkową nie wzywała pomocy z sił głównych to nie przysłano żadnych dodatkowych oddziałów. Kusznicy zrelacjonowali, że pułkownik de Guerra przyjął ich, wysłuchał i pozwolił wrócić do swojej drużyny. Prosił aby przekazać, że życzy powodzenia i w razie zmiany sytuacji przysłać kogoś z wieściami. Obiecał mieć jeden oddział tercios w pogotowiu. W końcu wyglądało na to, że baronessa i medykus mają sytuację pod kontrolą i lada chwila sprawa z pojmanymi góralami się wyjaśni. Poprosił też aby o ile będzie to możliwe to spróbować dogadać się z tymi obcymi Estalijczykami. Mieli przecież żywność i miejsce w obozie. Mogli ich dołączyć do ekspedycji. A ci mogli się okazać cenni jeśli już tutaj buszowali trochę czasu. A trudno negocjować jeśli już poleje się krew.

O tym akurat Cesar miał okazję przekonać się osobiście. Ostatniej nocy krew się polała gdy kusznik Sabatiniego postrzelił strażnika stojącego w wejściu. I z miejsca zrobiło się nerwowo. Potem w zamieszaniu wywołanym tym atakiem trudno było stwierdzić czy po stronie tych drugich ktoś został ranny czy nie. U nich samych nikt nie odniósł obrażeń. Niestety do wznowienia negocjacji nie doszło. Wczoraj w nocy to medykus je zerwał nie odpowiadając na propozycję swojego rozmówcy spotkania się w połowie drogi. A dziś tamten nie odpowiedział na jego wezwania. Właściwie to nikt na nie nie odpowiedział. Jak krzyknął swoje w stronę wejścia do jaskini zarzuconego różnymi spalonymi gałęziami to odpowiedziała mu cisza i ciemność nieregularnego otworu w jaskini.

Góral jaki im towarzyszył przyszedł na wezwanie brodacza. Odpowiadał co widział w tej jaskini indagowany nie tylko przez Cesara ale i pozostałych oficerów. Wejście, potem ten kawałek korytarza co nawet go widać było i stąd. Trochę pod górę ale niezbyt. Potem komora. W niej właśnie rozbili się górale szukając schronienia przed wczorajszą ulewą. Nie wiedział jak duża może być ta komora bo tam nie chodzili. Odpoczywali przy ognisku czekając czy deszcz się skończy. A światło ognisk nie oświetlało jej krańca. Poszli kawałek dalej ale nie znaleźli nic ciekawego a jeszcze dalej nie było potrzeby chodzić skoro chcieli tylko przeczekać deszcz i wrócić do głównego obozu. A drugie wejście? Nie znaleźli żadnego. Ale i nie szukali skoro mieli nadzieję wrócić do głównego obozu przed zmierzchem. A ta komora do tego była w sam raz. A potem wpadli ci obcy i pozamiatali. Tylko im udało się uciec i to dzięki przypadkowi bo akurat byli na zewnątrz po drewno gdy tamci przyszli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline