Mroczna polana w głębi Drakwaldu, noc 29 Ulrikzeit 2518 KI
Pojawienie się wielkiego Norsmena, umazanego świeżą krwią i dźwigającego dwuręczny topór, z miejsca zagęściło i tak już ogromnie nerwową atmosferę. Kusznicy wymierzyli swą broń w tors Larsa gotowi naszpikować go bełtami na jedno słowo dowódcy.
- A kupiliśmy ten las i teraz krokami mierzymy, czy aby nas nie oszwabiono! - odkrzyknął rubasznym tonem Høfig wspierając się na stylistki swego wielkiego topora.
Słysząc te słowa kilku kuszników zerknęło pytająco w stronę mężczyzn w futrach i wysokich czapach, najwyraźniej nie wiedząc, czy brać wyjaśnienia Norsmena za prawdę.
- Zbrodzienia szukamy co w noc uciekł! - oznajmił twardym tonem brodaty traper z Ostermarku, który wychynął przy boku sierżanta Knappe w ślad za zamorskim topornikiem - Mam ja nadzieję, że go wilcy już ogryzają, bo tako jak i was drakwaldzkie bestyje nas naszły, tośmy musieli odpór dać. Srodze paru naszych pocharatały psubraty! A nam z kim zacz?! Bo przecie po procesji tu nie jesteście.
- Zbrodzienia, powiadacie? - jeden ze szlachciców, niestary mężczyzna o jasnych włosach i garbatym nosie, postąpił kilka kroków do przodu z obleczoną w rękawicę dłonią spoczywającą na rękojeści miecza - A jak on wyglądał? Nie nosił aby takiego amuletu?
Szlachcic cisnął czymś w stronę rozmówców, a uprzedzony jego ruchem ręki Bernard Knappe pochwycił ów przedmiot, nim wpadł on w śnieg.
- Na Sigmara! - jęknął sierżant - To talizman Siegfrieda! Jak go…
- Być może Sigmar właśnie spełnił wasze pobożne życzenie - przerwał mu szlachcic spoglądając uważnie na Mauera - Zdjęliśmy ten amulet ze świeżego trupa, dopiero co przez wilki rozszarpanego. Był to wasz zbrodzień?
- Nasz tropiciel! - krzyknął Kurt Weiblich kreśląc na piersi ochronny znak - To Oskara ani chybi też te bestie dopadły!
- Mieliście z tymi wilkami ciężką przeprawę? - spytał szlachcic wciąż się nie kwapiąc do prezentacji - Łatwo się dały odpędzić?
- Baronie, musimy ruszać - inny z noszących odzienie szlachty mężów podszedł do pierwszego szlachcica, położył mu dłoń na ramieniu - Zwłoka może nas drogo kosztować.
Jakby tylko czekając na te słowa, gdzieś w głębi prastarej puszczy poniosło się chrapliwe dzikie wycie, które nie musiało wcale pochodzić z wilczej gardzieli. Większość słyszących ten głodny zew ludzi wzdrygnęła się mimowolnie.
- Jestem sierżantem straży drogowej z Walbecku! - powiedział natychmiast Bernard Knappe - Na mocy mojego urzędu żądam odpowiedzi na pytanie, kim jesteście, panie, co tu robicie i czy wiecie coś na temat tej watahy. Oto mój ryngraf!
Strażnik sięgnął dłonią po noszony na piersi pod płaszczem ryngraf i zesztywniał uświadamiając sobie, że jego zdrętwiałe palce na nic nie natrafiły.
Oznaka pełnionego urzędu najpewniej utonęła gdzieś w śnieżnej zaspie, zerwana z rzemienia podczas walki z wilkami.
- Musimy ruszać dalej, baronie - towarzysz szlachcica podniósł ton, a w jego głosie dźwięczała trwożna nuta - Te bestie oszalały, a ja wolałbym nie spotkać tego, co tam wyje w dziczy. Pognajmy precz tych chwostów i jedźmy!
Wpatrzony w Knappe i Mauera baron nie odpowiedział od razu, ze zmarszczonym czołem rozważając coś w myślach.