Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2021, 11:50   #31
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację

Większość plemiennych opowieści o rzekach niosła przesłanie jedności. Mówiła o nieprzepartej sile wspólnego dążenia do celu. Łączeniu się lekkich i rwących nurtów we wzajemnej podróży przez pełen przeciwności świat. Wszystkie duchy istnienia stanowiły dla ludu Wikvaya’i jednie. Zespalały się w szacunku i poświęceniu dla całkowitej równowagi egzystencji. Każdy z nich karmił siebie, by później móc nakarmić sobą innych. Gdy w świadomości rdzennego Amerykanina rodził się sen, miał być szeptem niesłyszalnych za dnia dusz. Na ogół niósł za sobą rady i nagrody. Jeśli spotykała cię w nim kara, przemoc, gwałt - znaczyło to, że zachwiałeś równowagę świata. Gdzieś popełniłeś błąd i wystąpiłeś przeciw prawdziwemu porządkowi rzeczy. Nocne widmo miało o tym przypominać. Ostrzegać i wskazywać na, potrzebujący odmiany, bo zawiedzionego człowiekiem, opłakany spirytualny stan.

Wylewający się z duszy Wi późnowieczorny omam był przerażający. Dusił jej ciało, deptał psyche, tłamsił osobowość. Sama, zupełnie jak lalka Mary, bezdźwięcznie zaczęła krzyczeć w skołtuniony koc. Wiła się w rozpaczy tak długo jak otaczał ją wyobrażony chłód brudnej wody, która rozrywała jej ciśnieniem twarz… Mijały sekundy męki, by zrobić miejsce nadchodzącym minutom agonii, mającym przejść w godziny otępienia. Nim upłynął czas rozpaczy ciepło płonącego tuż obok ognia przywróciło dziewczynie spokój.
Dzień jednak znów rozmywał się w dławiących jej myśli majakach i przebudzić się z nich zdołała dopiero, gdy zaryła wozem matki w rów. Wszystko tamtego poranka szło nie tak jak powinno – Gerda i Tom winni byli wrócić do domów, Daryll powinien zostać w zajeździe, Frank miał odprowadzać ją wzdłuż lasu do szkoły. Zamiast tego byli w zgniecionej od uderzenia puszce na skraju mało uczęszczanej drogi.

Singeltonówna pokierowana słowami kumpla wyszła do kobiety próbującej podnieść się z pobocza. Przez moment słuchała uporczywie powtarzających się słów staruszki:

- On wrócił, wrócił, wrócił…

Gdy w końcu zdecydowała się odpowiedzieć:

- Kto wrócił?

- Wrócił, wrócił…. - stara kobieta zacięła się na tym jednym słowie. - Jej oczy zamgliły się, jakby nie patrzyła już na nią, tylko gdzieś, gdzie nie było ani drogi, ani nikogo lub niczego, poza tym, co widziała kobieta.

- Rozumiem. Wrócił. Proszę założyć moja kurtkę. Zabiorę Panią do samochodu i razem z nami poczeka Pani na pomoc. Niebezpiecznie i zimno jest chodzić nad ranem samej i nieubranej obok drogi.

Indianka zdjęła z siebie wierzchnie okrycie i otuliła nim ramiona staruszki. Niezależnie od tego czy miała, czy nie miała już im nic więcej do powiedzenia, kobieta nie mogła zostać w tamtym miejscu sama. V delikatnie spróbowała podnieść ja z ziemii i odprowadzić do auta. Starsza pani zadrżała, gdy Wi okryła jej plecy. Dziewczyna zauważyła, że ramiona kobiecinki są kruche i chude, niczym patyki. Gdy podnosiła starszą panią na nogi usłyszała szum silnik i szelest opon samochodu ostrożnie szorujących po asfalcie. Z góry, zza zakrętu, wyjechał brązowy, rdzewiejący pickup. Wi wiedziała, do kogo należy. Do Marcumów. Samotników żyjących na obrzeżach Twin Oaks. Aby do nich dojechać, trzeba było minąć ich pensjonat, więc Wi często widywała ten samochód. Zresztą Marcum często odwiedzał jej matkę, dostarczając produkty z farmy - mięso, owoce i miody.
Samochód zwolnił, wyhamował z trzaskiem czegoś pod maską i zatrzymał się obok dziewczyny. Szyba zsunęła się w dół i Wi ujrzała zarośniętą i nieco dziką twarz Antona Marcuma.


- Witam. Widzę, że znalazłaś moją matkę.

- Dzień dobry. Musiałam ja bardzo wystraszyć, bo nie reaguje teraz na żadne słowa. Nic się nie stało, ale ledwo ją wyminęłam i wpadliśmy w rów. Pomożesz nam proszę wyciągnąć auto mojej mamy? Ja mogę z Panią Marcum zostać i jej popilnować. Chyba wszyscy jesteśmy roztrzęsieni i potrzebujemy kogoś, kto zechce stanąć po naszej stronie.

- Jasne, młoda - surowa twarz ani na chwilę nie zmieniła wyrazu. - Zaraz wam pomogę. Ale silnik może być zalany, czy coś. Lepiej wezwę ściągarkę. Chase ma jedną, więc podjedzie po was szybcikiem. Chcesz, to pojedź ze mną i moją matulą. Wyrzucę cię koło waszego moteliku. Wezwiesz sobie pomoc. Reszta młodzieży też może wskoczyć na pakę - głową wskazał szeroki, otwarty tył auta, który zakryty był brezentem. Na nim widać było niepokojące, nie do końca zmyte przez deszcz rdzawo-brązowe plamy. - To jak?

- Zupełnie nie znam się na samochodach, więc pewnie masz rację. Już wołam resztę i bardzo chętnie się zabierzemy z powrotem. Chyba teraz i tak nie nadawałabym się do prowadzenia niczego. - Odpowiedziała Wi i zawołała przyjaciół wskazując na auto nieoczekiwanego sojusznika.

- Zostawiamy samochód i wracamy do "Niedźwiedzia i Sowy". - wytłumaczyła reszcie. - To jeden z dostawców mamy Anton Marcum, a kobieta, którą znaleźliśmy to jego mama. Szukał jej i zgodził się nam pomóc. Chodźcie proszę.

Anton popatrzył na młodych ludzi z nieprzeniknioną twarzą. Pomógł wsiąść swojej matce, która trzęsła się cała, jak w febrze, mamrocząc tylko jedno słowo "wrócił, wrócił, wrócił".

- Ty, młoda - spojrzał na Gerdę. - Potrzebujesz lekarza.

Gdy wsiadali na tył pickupa, dłoń Wi trafiła na coś lepkiego i czerwonego. Krew. Brezent na samochodzie zasłaniał coś, jakiś zakrwawiony kształt.

- Nnnie - wybełkotała nieco jeszcze oszołomiona Gerda. - Jest ok, proszę pana.

Dziewczyna bez zbędnego szoku i ociągania, gdy tylko auto ruszyło, odsłoniła brezent na pace żeby sprawdzić czym był niepokojący kształt plamiący krwią podłogę otwartej przestrzeni ładunkowej pickup. Ujrzała obdarte ze skóry zwierzę. Prawdopodobnie jagnię. Czerwono, białe mięso jeszcze lśniło wilgocią, ale bydlęca tusza nie wywarła na niej żadnego wrażenia. Doskonale wiedziała, że człowiek, który oprawił i przykrył plandeką zwierzynę żył właśnie z takiej działalności. Zajmował się dostarczaniem składników do kuchni, między innymi, także ich zajazdu. Zamiast zawracać sobie głowę świeżym mięsem rdzenna amerykanka skupiła swoją uwagę na poszkodowanej przyjaciółce sprawdzając co chwilę czy jej stan jest stabilny i czy niczego nie potrzebuje. W całej tej nieszczęsnej przygodzie mieli dużo szczęścia i tego należało się teraz trzymać, tak jak burty wozu. Anton też upewnił się, że siedzą pewnie na pace, nim ruszył. Zawrócił w najbliższym możliwym miejscu i dość szybko pokonał dystans, który oddzielał ich od pensjonatu. Terkocząc silnikiem zatrzymał się na podjeździe pod niewielki parking czekając, aż wysiądą.

- Dzięki za opiekę nad moją matką - rzucił na odchodnym. - Nawet nie wiem, jak i kiedy wyszła.

- Ja dziękuję za pomoc. Ostatnio wszyscy mamy nerwowy okres. Przez to nikogo nie winię nawet o powybijane wczoraj u nas w pensjonacie szyby. Mam nadzieję, że u Was w porządku? A z twoją mamą będzie już tylko lepiej... Kurtkę oddasz mi przy następnej dostawie. - W ostatniej chwili dodała nastolatka wiedząc, że od domu dzieli ją zaledwie parę kroków. Anton nie odpowiedział. Z piskiem i zgrzytem wysłużonych części ruszył pod górę, drogą w stronę swojej farmy leżącej niecałą milę od pensjonatu.

- Trzeba chyba zadzwonić po tą pomoc i do szkoły. - Gerda spojrzała na Wi zalaną krwią twarzą.

- Poproszę mamę. Chodźmy wszyscy do środka, obmyjemy i opatrzymy twoją buzię. Damy znać waszym rodzicom o wypadku i pewnie po Was przyjadą.

Cała czwórka weszła do domu. Wikvaya odszukała matkę i zdała jej krótką relację z wydarzeń dzisiejszego poranka podkreślając jak kiepsko radzi sobie z nowoczesną technologią oraz przepraszając za uszkodzenia wozu. Debra tylko skinęła głową zupełnie nie mając córce za złe przypadkowej kolizji drogowej. Właścicielka „Niedźwiedzia i Sowy”, mimo, że prowadziła dobrze prosperujący biznes, nigdy nie uważała dóbr materialnych za najważniejszą wartość. Tym bardziej, na jeden z dwóch swoich samochodów niemal machnęła ręką, gdy zobaczyła, że dzieciakom nic nie jest. Istotniejsze było zaopiekowanie się koleżanką Wi, która uderzyła się w głowę podczas wypadku. Obmyła dziewczynie twarz i założyła na ranę opatrunek. Gdy nastolatka ochłonęła i wraz z jej córką robiły herbatę, wezwała pomocy z zakładu Chase'a, a potem zaproponowała, że porozwozi wszystkich do domów lub szkoły. Zależy gdzie będą chcieli. Do szkoły nie mieli zamiaru już dzisiaj jechać, więc V zadeklarowała się, że poinformuje o wypadku Dyrektora Bosch’a. Planowała telefonicznie usprawiedliwić ich dzisiejszą nieobecność na zajęciach oraz samej zostać w pensjonacie na wypadek gdyby Daryll miał wrócić do domu, kiedy Debra będzie krążyć po Twin Oaks.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 23-09-2021 o 17:29.
rudaad jest offline