Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2021, 21:30   #31
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Wusterburg
południe Wissenlandu, 2524,
33 Jahrdrung, Wallentag , Świt ok. 04.30


Szeregi wolnych kuliły się w wydrążonych w śnieżnych zaspach okopach opodal Krowiego Zagaju łapiąc ostatnie chwile spokoju, nerwowo poprawiając ekwipunek, ostrząc brzeszczoty nielicznych mieczy i szabel, ostrza toporów i siekier, groty włóczni i dzid. Gdzieś brzęknęła źle odstawiona, postawiona na sztorc kosa. Gdzieś zachrzęścił kiścień. Zagrzechotał pęk strzał w kołczanie. Ziąb był taki, że nikt nie był w stanie zasnąć. Ktoś cicho nucił jakąś pieśń, ktoś inny klął. Ktoś opowiadał coś towarzyszom. Pewnie jakiś weteran, których pośród wolnych było całkiem nie mało. Wojna nie raz nawiedzała Wissenland i ludziska, nawet ci prości, znali się na robocie. Znacznie lepiej od tej plebejskiej bandy z którą miało im być dane się niebawem spotkać. Klęli na zbuntowanych skurwysynów, którzy sprawili że srogą zimą oderwano ich od zapiecków i ciepłych chałup. Klęli na swych panów, którzy zagonili ich nie raz kańczugiem do szeregów a teraz kazali im szarżować na przedzie samemu grzejąc się w wygodnych namiotach. Klęli na tych co zostali w domu. I na tych, którzy byli razem z nimi. Ale teraz mięli zakończyć to kurestwo. Było ich aż nadto, by położyć kres temu pierdolonemu powstaniu. Jutro wrócą do domów…


***


Ostrzeżony - uzbrojony. Tupik zrobił co mógł by przestrzec Thoma a jego słowa i gesty były dla Małego chyba czytelne, bo zmarszczył brew i podejrzliwie rozejrzał się po swoich ludziach a potem raz jeszcze spojrzał na niziołka, jakby podejrzewał go jakiś podstęp. Brak zaufania w mieście był powszechny i każdy zdawał sobie sprawę z tego, że drugi może być prowokatorem. Mimo to zszedł z murów i podszedł do ogniska, przy którym siedziało kilku jego chłopaków.

-Zmieńcie Hermana, Gusto i „Kudłatego” na murach. Oczy i uszy otwarte! - rozkazał, po czym zwrócił się do Semena - Jak tam bogatyr? Gotowi na … PRZEJĘCIE WARTY? - pytanie było retoryczne i chyba nie odnosiło się do warty samej w sobie. Do swej służby Semen i reszta mieli jeszcze dobrą godzinę.

Tupik, Edgar i Gudrun wspięli się również na mury. No przynajmniej na to co z nich pozostało. Wypatrywali dogodnego miejsca z którego mogli by strzelać do swoich przeciwników, kimkolwiek by oni nie byli, ale barykada i okalające je rumowiska odpadały. Trudno było przewidzieć w którą stronę przetoczy się tłuszcza. I kto ostatecznie zwycięży. Takie wyniesione miejsce dawało zaś dobry widok zarówno na przedpole przed murami - pokrytą bielą równinę z jarzącymi się plamami ognisk gdzieś tam w mroku - jak i na zrujnowaną dzielnicę gdzie więcej było ruin i gruzowisk niźli ocalałych budynków. Kawałek dalej na murach stali chłopaki od Czarnego jak Noc, dogadani z Małym z tego co mówił Thomas. Kilku na murach, kilku grzejąc się przy ogniu. Gudrun nawet z tej odległości widziała, że są nerwowi i dzielą uwagę po połowie na to co za murami i na to co w zrujnowanym mieście. Po drugiej strony wyłomu tak samo służbę pełnili chłopaki Salisbur’ego. Ci, co do których Ann poinformowała ich, że są oddani rewolucji. Napięcie wisiało w powietrzu, zdawało się gęstnieć z każdą chwilą.

Semen stanął na uboczu ponuro zerkając na medyka, który wyciągał z kieszeni piersiówkę, którą wcześniej tak skrzętnie przygotowywał. Ręce mu drżały. Nie koniecznie z zimna.

-Ty tak naprawdę z tym bohaterowaniem, czy chcesz normalnie jak człowiek uciec? - zapytał cicho. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało mu, że lada chwila i bez demona znajdą się oku cyklonu.

-Bohaterem się zostaje kiedy nie ma którędy spierdalać. My nie mamy. Póki co. Byle przetrwać niezaczepianym, aż walki się w końcu przeniosą gdzie indziej. A potem... jakby tak jeszcze po drodze rannego spotkać na wypadek haseł przy granicy obozów tamtych…- medyk rozmarzył się. Semen spojrzał na niego z ukosa niepewny, czy aby Theophrastus wcześniej już nie raczył się butelką. „Rannego spotkać! Kurwa! Za godzinę będzie tu rannych od chuja” pomyślał Semen, po czym zasępiony spojrzał na ruiny miasta. Teraz, gdy wiedział że tam Prokurator K zebrał ludzi którzy mieli dać odpór szturmowi lub wciągnąć go w zasadzkę, zdawało mu się, że widzi błyskające gdzieniegdzie ostrza czy pancerze. Jakiś ruch na granicy widzialności. Skrzypienie wprawionej w ruch okiennicy. Tam już się gotowali do boju. Prawdopodobnie po drugiej strony muru również.


***



-Nasi ludzie są gotowi Panie - sierżant Gunter Braun był starym wiarusem, wojen widział więcej niźli by chciał. „Łupacz”, u którego służył, cenił doświadczenie wojaka. Oraz rygor jaki potrafił zaprowadzić w szeregach jego drużyny. Skinął mu głową, po czym odesłał go z namiotu. Teraz, gdy odziany w pancerz poddawał się zabiegom giermków przy zaciąganiu pasków, z niecierpliwością słuchał kłótni swoich rycerskich towarzyszy. Gdyby wojna spoczywała w rękach ludzi takich jak Braun miasto już dawno było by zdobyte.

-Szturm powinna zacząć kawaleryjska szarża, powiadam! Kawaleryjska szarża przez wyłom i miasto jest nasze! - Ademar był już mocno wstawiony. Jego jaka herbowa z półgryfem z złotym polu zaplamiona była czerwonym winem. Wraz zaś z wypitym winem jego fantazja rycerska przybrała na sile.

-Sam se szarżuj. Po to jest piechota by zmorzyła ich siły. Jak zwiąże siły obrońców to wtedy uderzymy na nich. - Brock uderzył dłonią o gardę miecza hepiąc przy okazji. Nadmiar wypitego wina wyraźnie mu nie służył, bo gdy wstał zachwiał się solidnie i musiał salwować się łapiąc oparcia drewnianego, zdobionego krzesła. „Łupacz” tylko zgrzytnął zębami i warknął gniewnie, wyraźnie mając dość „narady”, która przerodziła się w pijaństwo, nad którym nawet on nie był w stanie zapanować. - Panowie, wracajcie do swoich oddziałów. Ruszamy!

Rycerze zgromadzeni nad suto zastawionym stołem obojętnie wzruszyli ramionami. Ktoś znów hepnął. Najwyraźniej nie wszyscy podzielali przekonanie „Łupacza” o tym, że to on tu dowodzi…


***



-Cześć chłopaki! Zimno co?! - Theophrastus wyjął z zanadrza solidną flachę i odkorkował ją zębami. Czuł na sobie łakome spojrzenia chłopaków Salisbur’ego siedzących przy ognisku. Tych na murze zresztą też. Powoli uniósł butlę do ust i przywarł do niej wpychając język do szyjki. Grdyka zadrgała gdy udawał, że pije. W końcu oderwał usta i skrzywił się. Smak i tak poczuł w ustach a że specyfik był tworzony w oparciu o wyjątkowo podłą gorzałę krzywić się miał pełne prawo.

-Poczęstował byś a nie pierdolił jak zimno. Zimno, że aż jajca się chowają. Wiesz gdzie, hehehe! - zaśmiał się jeden z chłopaków Salisbur’ego spoglądając łapczywie na napitek w ręku medyka. Ten tylko na to czekał. Puścił flaszkę w koło ze spokojnym - Częstujcie się, zasłużyliście.

Może w normalnych warunkach jego filantropia wzbudziła by podejrzenie, ale po nocnej warcie przy mrozie, który skuwał rzekę. Flaszka przechodziła z jednych sinych rąk do drugich. Nawet chłopaki z murów zeszli. Jednym z nich był Salisbury, gruby drab o ponurym spojrzeniu, choć teraz uśmiechał się przyjaźnie. Flaszka łączyła ludzi i potrafiła poprawić nie do końca poprawne relacje.

-Jesteście w porządku. Wiecie, musicie uważać na siebie. Na to z kim się … - Salisbury spojrzał niechętnie w stronę ludzi Małego Thomasa, którzy najwidoczniej nie zwrócili uwagi na to, że kilkadziesiąt kroków od nich ktoś dzieli się flaszką. No, może poza Małym Thomasem, który zdawało się podejrzliwie zerka w ich stronę.

-Na to z kim trzymacie…


***


Ruszyli. Przemarznięci ludzie, którzy pół nocy spędzili w ośnieżonych okopach a potem przez godzinę skradali się przez Krowi Zagajnik, z ulgą przyjęli fakt, że w końcu mogę się ruszyć. Że mogą rozprostować przemarznięte ciała. Zachrzęściły na śniegu ciężkie, przemoczone buciory. Zabrzęczał w truchcie pancerz. Gdzieś ktoś warknął, chcąc uciszyć towarzyszy. Gdzieś z tyłu ktoś przeklinał. Wszystko to jednak nie było już ważne. Biegli. Za nimi biec mieli klanowi. Tak im powiedziano. Na tych chłopakach można było przynajmniej polegać. Gdy brali się do roboty trudno było ich zatrzymać. Dobrze było ich mieć po swojej stronie. Ciężkie oddechy wyrywały obłoki pary ze zmęczonych ust, ale nie mogli się zatrzymać. Nie mogli dać szansy tym skurwielom z miasta…


***


Napięcie sięgało zenitu. Stłoczeni w ruinach budynków, które już wcześniej były ruinami, wściekłym wzrokiem spoglądali w wyłom i grodzącą go barykadę. W poruszające się w blasku ognisk i pochodni sylwetki. Tam byli zdrajcy. Chcieli oddać dzieło rewolucji tym skurwysynom, którym zdawało się, że mogą rządzić ludźmi tylko dla tego, że urodzili się w kamiennych, warownych domach. Tym, którzy chcieli narzucić im ponownie jarzmo niewoli. Skotłowani w piwnicach, suterenach, powywracanych budynkach i na gruzowiskach ściskali w skostniałych dłoniach zdobyty oręż. Byli gotowi. I wiedzieli, że prędzej kurwa śnieg zakwitnie, niż oni się cofną. Kilkanaście rusznic mierzyło w stojące na murach sylwetki. W zdrajców. Oni pierwsi umrą…


***


Semen stał niemal w samym wyłomie zastanawiając się nad tym którędy spierdalać. Chciał to uczynić z Theophrastusem, medyk był dobrym kompanem i można było na niego liczyć. Ale ten polazł z tą swoją flaszką do chłopaków Salisbur’ego. Słyszał śmiechy przy tamtym ognisku, widział uradowane darem sylwetki. Widział jak Cyryl nerwowo ściska coś w kieszeni. Widział, jak się rozgląda starając się… Chuj z tym co starał się uczynić ten bretoński bękart! Semen czuł z doświadczenia, że zbliża się chwila rozprawy. Widział to w nerwowych spojrzeniach ludzi Małego Thoma, widział to w spojrzeniach jakimi sięgali w mrok, na przedmurze. Czuł, że nie jest ani w dobrym miejscu, ani w dobrym czasie. Czuł… a w końcu nawet to usłyszał. Chrzęst i pobrzękiwanie oręża dochodzące z przedpola. A potem usłyszał krzyk jednego ze słaniających się chłopaków Salisbur’ego - Idą!!


***


Cyril de Montmort wiedział, że oto nadchodzi ta chwila. Chwila, którą sam sprowokował. Wiedział jednak, że nie ma odwrotu. Z własnej woli połączył swój los z istotą z Drugiej Strony. Nie mógł się wycofać bo konsekwencje tego były by nie do przewidzenia. Przez głowę przelatywało mu mnóstwo myśli ale pierwszą i podstawową było „Czemu nie zażądałem, by podał mi swe imię?!”. To był elementarz, ale on o nim zapomniał. Ale miał słowo demona. I sam musiał dopełnić przez siebie danego słowa. Czuł, że choć na dworze było przeraźliwie zimno, poci się. Lepka dłoń zaciskała się na świecy, którą wziął z pentagramu. Świecy, która miała przywołać to Coś. Coś, co sprawi, że staną się dla obu stron bohaterami.

Miał na to jego słowo…


***



-Idą!! - Krzyk wzniósł się nad murami. Przemarznięci ludzie dobywali oręża. Tyle, że ci od Małego Thoma od razu ruszyli ku barykadzie, jakby nie mieli zamiaru bronić wyłomu przed napastnikami a napastników przed mieszczuchami. Gdzieś z boku ruszyli ku nim chłopaki od Czarnego jak Noc. Ktoś klął podciągając gacie, ktoś inny krzyknął na całe gardło w kierunku przedpola - Szybciej wy leniwe skurwiele! - Sam Thom dzierżący swój wielki tasak i nóż w garści stanął na barykadzie…


***


Theophrastus z zadowoleniem spoglądał na słaniających się chłopaków Salisbur’ego. Kilku już drzemało, kilku innych na krzyk - Idą! - próbowało się zebrać, ale słabnące nogi odmawiały im posłuszeństwa. „Oto tryumf nauki nad prymitywną siłą!” Pomyślał i w tej właśnie chwili poczuł cios, który powalił go na ziemię, tuż obok ogniska. Salisbur’y słaniając się jak jego ludzie, stał nad nim z solidną pałką wzniesioną do ciosu... - Coś ty zrobił chuju?! - ...ryknął wznosząc ją do ciosu.


***


Byli już blisko. Wyłom był już w odległości kilkunastu kroków a obrońców nie było wcale, tak jak im obiecano. Jakieś postacie stały na barykadzie, ale zupełnie nie gotowały się do walki z napastnikami, którzy teraz wyrwali ze swych gardzieli przeraźliwy wrzask. Krzyk dziesiątków spragnionych mordu gardeł. W pełnym pędzie, by uniknąć spóźnionego ostrzału z murów, mknęli do tego co zostało z Bramy Północnej. I byli żądni krwi tych miejskich skurwieli. Jak oni chcieli im odpłacić…


***


Salwa z muszkietów mgiełką otuliła rumowiska, ruiny kamienic i resztki murów. Szczęknęły z brzękiem zwalniane spusty kusz i ku wyłomowi pomknęła fala śmierci…


***


Tupik niemal odruchowo się skulił i odruchowo ściągnął za rękę Gudrun. Edgar uniósł łuk i właśnie szukał celu, kiedy poczuł potężne uderzenie w pierś. Gudrun obryzgała fontanna krwi, która wytrysnęła z jego przebitych pociskiem pleców. Z chorą fascynacją przyglądała jak jej towarzysz zamiera w pół ruchu, po czym spada z murów w dół, ku ognisku chłopaków Małego Thoma. Bełty z kusz i pociski zagrzechotały na murze i barykadzie kładąc tych chłopaków Małego, którzy stali, pokotem. Od strony miasta dał się słyszeć ryk z dziesiątek gardeł, po czym z ruin kamienic i okalających ich gruzowisk jęli się wyłaniać uzbrojeni obrońcy. Pędzący ku wyłomowi, by dać odpór szturmowi…


***



Cyril wiedział, że odpowiednia chwila nadeszła. To był odpowiedni moment, by pośrodku walczących stron objawił się przyzwany przezeń demon. Wiedział, że musi to uczynić. Że chce to uczynić. Szeptem szeptał ochronne inkantacje. Na ile pamiętał słowa odpowiednich formuł. Ręką mocniej ujął skrytą w kieszeni płaszcza świecę… po czym ją złamał…


***


Krzyk szturmujących z obu stron wyłom był niczym wobec prawdziwego ryku bestii, który przetoczył się przez Północną Bramę. Semen, który zdążył już skryć się w cieniu wyłomu świadom tego, że teraz, wobec szturmujących wojów każdy z nich zdany jest na samego siebie, ze zgrozą dostrzegł jak ciało Cyrila pęka rozerwane od środka, jakby coś wydostało się z jego środka. Coś potężnego, ogromnego, większego od każdego ze znanych mu ludzi po dwakroć. Ogromna rogata bestia skąpana we krwi. O szponiastych łapach zaciśniętych na dwóch ogromnych toporach, których nie powstydzili by się najdziksi berserkerzy z Norski. Pokryta czarnym futrem, mimo ludzkich kształtów.

Bestia rozprostowała swe ciało prężąc muskuły i wydając z gardzieli jeszcze straszliwszy ryk. Otrzepała z siebie resztki tego, co przed chwilą nazywało się Cyrilem de Montmort. Po czym ruszyła ku chłopakom Małego Thoma. Którzy potykając się w przerażeniu cofali ku tym, których jeszcze przed chwilą chcieli zdradzić…




***



Proszę Juniora i lShadowl o nie postowanie i kontakt na PW

Pozostałych „Bohaterów” proszę o 5k100


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 24-09-2021 o 22:23.
Bielon jest offline