Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2021, 15:18   #196
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - 2525.XII.20 knt; popołudnie

Czas: 2525.XII.20 knt; południe
Miejsce: 2 dni drogi od Leifsgard, wioska Amazonek, dom gościnny
Warunki: wnętrze jadalni, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, umi.wiatr, umiarkowanie (0)



Posłowie



Na zewnątrz było jeszcze widno ale dzień już zmierzał ku końcowi. Podobnie jak dzisiejsza tura negocjacji. Zaczęli w samo południe więc zajęci dyskusją nie czuli głodu. Ale żołądki w końcu upomniały się o coś więcej niż przekąski z placków i owoców oraz wina jakie było do dyspozycji na stołach. Czas było więc coś zjeść a, że i dzień się kończył to obie strony obopólnie zgodziły się zrobić sobie przerwę obiadową. Posłowie pod przewodem de Rivery udali się do domu gościnnego gdzie wkrótce potem obsługa z młodych dziewcząt przyniosła pyszny obiad. Albo wczesną kolację. Królowały ryby, nabiał i owoce. Ale w egzotycznym wydaniu. Było też pieczyste podobne w smaku do wołowiny. Posiłek pozwolił się odprężyć i odetchnąć po tych wszystkich rozmowach na wysokim szczeblu. Spotkać się czy porozmawiać o mniej poważnych sprawach lub po prostu zająć się sobą. W końcu królowa znów zaprosiła ich na kolację do siebie. Ale jeśli ktoś był zmęczony czy wolał zjeść w domu gościnnym to oczywiście mógł tak zrobić.

Carsten na przykład miał okazję wspomnieć poranną rozmowę z imperialną szlachcianką. Wydawała się być mu życzliwa.

- Oh, bardzo cię przepraszam Carstenie za to moje babskie wścibstwo. Nie chciałam cię urazić. Po prostu byłam ciekawa. Dawno nie spotkałam kogoś od nas, nawet reikspiel zaczynam zapominać. - przeprosiła go w stylu jak szlachciance wypadało i to jakby rozmawiała z sobie równym szlachcicem. Z tym rdzewieniem rodzimego języka trochę chyba przesadzała bo mało kto w ekspedycji de Rivery mówił tak czystym reikspiel jak ona czy Carsten. Imperialni rzeczywiście byli w zdecydowanej mniejszości w ekspedycji. Nawet w Porcie Wyrzutków nie było ich zbyt wielu. A wśród obecnych posłów Carsten był chyba jedynym. W każdym razie czarna czerwonowłosa więcej nie wracała do tego tematu jaki sprowadził tutaj jej krajana a i wkrótce się rozstali po tej rozmowie.

Bertrand zaś miał w pamięci krótką rozmowę z Amrisem. Ich jedynym magiem jakiego mieli pod ręką a i chyba w ekspedycji nie było drugiego.

- Bertrandzie trudno jest mi ocenić kogoś kogo nigdy wcześniej nie spotkałem. Także pod magicznym względem. Kompletnie nie wiem czego się spodziewać. - jasnowłosy elf rozłożył dłonie przyznając się do niewiedzy w tym temacie. Nieco rozwinął ten temat zaraz potem. Kiedy przygotowywał się do wyprawy na ten kontynent czytał co się dało na jego temat. Na poły kroniki, na poły legendy wspominały, że zamglony i pokryty wiecznie zieloną dżunglą kontynent jest pełen dziwów i tajemnic. W tym reliktów czasów przedpotopowych. A jaszczury najczęściej były opisywane jako obca rasa. O trudnej do pojęcia logice i motywacjach. Ale dysponowali też potężną wiedzą i magią. Niestety Amris nie bardzo miał punkt odniesienia aby porównać tą książkową wiedzę z sytuacją w piramidzie. Elfy też przecież słynęły jako starożytna, uzdolniona magicznie rasa.

- Tak Bertrandzie też o tym pomyślałem. Ale to jednak pewne ryzyko. Jak umówimy się na 10 skrzyń złota a tam jest ich 100? Albo 1000? Albo 10. Lub 1. Trudno powiedzieć. - estalisjki kapitan widocznie rozumował podobnie jak bretoński szlachcic. Ale dostrzegał pewną pułapkę w takim rozwiązaniu. Gdyby tam były całe góry ze złota to tak ustalony limit mógłby się wydawać śmiesznie mały w porównaniu do tych gór nawet jeśli by był godziwą zapłatą za krew i trud. Z drugiej strony nie wiadomo było czy tam jest jeszcze jakieś złoto skoro obiekt przejęły jaszczury. Może tam teraz są tylko puste ściany i pajęczyny? Kapitan więc wahał się czy dyskutować z królową o jakimś odgórnym limicie.

Ale zapytał to co sugerował Bertrand o te łupy przy jaszczuroludziach. Majo powtórzyła, że to co znajdą przy truchłach jaszczuroludzi mogą zabrać ze sobą. Amazonki nie zgłaszały do tego roszczeń i pretensji. Były skłonne oddać przybyszom jaszczurów żwych i martwych wraz z całym dobrodziejstwem ich inwentarza. Ale zastrzegały sobie prawo do piramidy i jej zawartości. To było ich dziedzictwo i miało wrócić w ich ręce. No i miłe dla ich ucha była ta wyprawa na terradony. Zgodziły się na wspólną wycieczkę ale podkreślały, że dobrze aby to była jakaś niezbyt duża grupa bo marsz całej armii na pewno zwóci uwagę jaszczurów i ich zaalarmuje. Amazonki szacowały, że tych terradonów na tych wzgórzach może być z pół setki, może trochę mniej. Ale jakby udało się je zaatakować na ziemi i z zaskoczenia to można by im zadać spore straty względnie tanim kosztem. One same mogły wydzielić na ten cel z tuzin lub dwa wojowniczek. Też zależnie właśnie ilu i kogo by wysłał kapitan do takiej misji. Zbyt wiele nie mogły wysłać bo z jednej strony musiały mieć oko na jaszczurów a z drugiej na Norsmenów. I na tym dzisiejsza część negocjacji skończyła się.

- Hmm… Chciałbym to zobaczyć. Tą piramidę i te jaszczury. W końcu wszystko co o tym wiemy to wiemy od nich. A one to nie my. - gdy kolacja w domu gościnnym miała się ku końcowi de Rivera wstał, wziął swój kielich i zaczął się z nim przechadzać po sali jadalnej. Wydawał się być mocno zaabsorbowany decyzjami jakie należało podjąć. Przynajmniej na razie czas ich nie gonił bo równie dobrze mogli dyskutować o tym i jutro. Ale szybko zrezygnował z osobistego zobaczenia piramidy. W końcu był wodzem naczelnym ekspedycji. Gdyby zginął, zaginął albo został pojmany byłaby to spora strata. Niemniej myśl aby mieć jakieś własne potwierdzenie słów Amazonek krążyła przy nim nieustannie.

- Carstenie… - zwrócił się zatrzymując się w pewnym momencie gdy zwrócił się do swojego czarnowłosego porucznika.

- Ty się chyba dość dobrze dogadujesz z Olmedo i jego chłopakami. Prawda? I już mieliście trochę mokrych przepraw po okolicy. - powiedział kojarząc, że wysłał Carstena razem z oddziałem Miguela na poszukiwanie zaginionych elfów. Elfów co prawda nie znaleźli ale jednak przeprowadzili przy okazji rozpoznanie okolicy i działali dłuższy czas z dala od głównych sił. Widocznie kapitan o tym nie zapomniał.

- Zastanawiam się nad tymi bagnami co mówiły. A, że nawiedzone bagno czy las to przecież jakby to traktować poważnie to i u nas co drugie jest takie. Ale one mówiły, że tam jakoś da się podejść pod tą piramidę. I rzucić okiem. To by się przydało aby ktoś z nas tam poszedł sprawdził i wrócił aby powiedzieć jak to w ogóle wygląda. - kapitan przedstawił swoim doradcom swój pomysł. Cokolwiej by czekało na nich na tych bagnach i w samej piramidzie to nie było trudno domyślić się, że tak wysłana grupa byłaby zmuszona działać samodzielnie. Pewnie z jakąś pomocą Amazonek ale raczej z dala od głównych sił ekspedycji a tuż pod nosem jaszczurów. Niemniej to by mogło dać jakiś wgląd komuś zza oceanu jak wygląda sytuacja na miejscu. I pozwoliła zaspokoić ciekawość.

- A ty Bertrandzie mówisz, że interesuje cię wyprawa na te latające straszydła? Mhm. No dobrze. A kogo byś proponował wysłać od nas na taką wyprawę? Nie chciałbym wysyłać więcej niż dwa, może trzy oddziały. - skoro bretoński szlachcic był chętny spróbować swoich sił w rajdzie na te latające gady to kapitan był ciekaw jak to sobie wyobraża. Też nie chciał angażować w to zbyt dużo sił. W końcu w głównym obozie musiała zostać odpowiednia duża siła aby odeprzeć ewentualny atak jaszczurów lub inne takie niespodzianki. Ale tak kilka oddziałów mógł zaryzykować aby rozpuścić po okolicy. W połączeniu z siłami Amazonek mogło to przynieść obiecujące efekty. Ale póki byli sami to kapitan czekał jak na te propozycje zareagują jego doradcy.

- Hej, chodźcie zobaczyć! - przez siatkowane okno bez szyb zajrzała głowa jednego z kawalerzystów. Wydawał się być rozbawiony i podekscytowany. Pewnie wołał do któregoś ze swoich kolegów no ale przy okazji kapitan i reszta też usłyszeli. I większość z ciekawości wyszła na balustradę jaka otaczała dom na palach. Z góry był niezły widok na ulicę i to co się tam działo.

- Hej zobaczcie! Jadę na culhanie! - zwołała do nich Izabella machając rączką. Rzeczywiście widok był ciekawy. Siostra Bertranda dosiadała jednego z tych wielkich, pierzastych wierzchowców jakich używały Amazonki. Ten kroczył dostojnie i powoli a przy jego dziobie szła Kara a z drugiej strony Meda. Obie widocznie pilnowały aby wszystko poszło zgodnie z planem podczas tej jazdy. I jak się patrzyło z balustrady to wyglądało to trochę jak pierwsze konne jazdy dzieci na kucykach i koniach. Jak się im pokazuje podstawy i dopiero się uczą tej jazdy konnej. Bretońska szlachcianka też wydawała się cieszyć jak dziecko z tej jazdy. A i mężczyźni z grupy poselskiej a i inne Amazonki wyglądały ze swoich balkonów albo przystawały na ulicy aby spojrzeć jak Bretonka sobie radzi na tutejszym wierzchowcu. I wszyscy zdawali się traktować to z życzliwością i aprobatą oraz brać z humorem.




Czas: 2525.XII.20 knt; popołudnie
Miejsce: 4 dni drogi od Leifsgard, dżungla, jaskinia
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, umi.wiatr, umiarkowanie (0)



Wyprawa ratunkowa






https://live.staticflickr.com/56/185...8e107497_b.jpg



- Jak tak dalej pójdzie to naprawdę będziemy tu nocować. - mruknął Sabatini spoglądając na malowniczy zachód słońca. Ładny był. Ale nad rzeką było tyle latającego tałatajstwa, że drapali się już wszyscy od zwykłych żołnierzy po estalijską parę dowódczą. Te tutejsze komary czy co to tu latało cięły niemiłosiernie. Ale sądząc po tonie porucznika to coś kolejną noc w tym miejscu wcale nie uznawał za coś pozytywnego.

Atmosfera w tym improwizowanym obozie u wejścia do jaskini była taka sobie. Emocje z nocy zdążyły już dawno opaść a jak nic się właściwie nie działo to szybko zapanowała nuda. Z jaskini nie docierały żadne odgłosy, głosy ani nic się nie zmieniło od rana. A właściwie to od nocy odkąd tamten ze środka nie doczekał się odpowiedzi z ich strony. To jak nic się nie działo to żołnierze zaczęli się nudzić. Rozbili się pod chmurką przy ogniskach, suszyli ubrania i buty, czyścili broń, coś sobie gotowali, grali w kości i karty więc panowała dość sielankowa atmosfera. Zwłaszcza, że pogoda dopisywała i ten tropikalny zaduch zelżał i zrobiło się całkiem przyjemnie.

- A może ich już dawno tam nie ma? I czekamy na próżno. Albo to jakaś ich kryjówka i mają tam wszystkiego w bród. Albo już dawno pozabijali Olmedo i jego ludzi. - Toras też mówił jakby miał wątpliwości czy tak wielogodzinne czekanie przed wejściem do jaskini ma sens. Nic się nie działo a jak dzień się już kończył to niedługo znów zapadną ciemności czarnej, tropikalnej nocy. A wówczas pewnie mało kto by chciał tu zostać jeśli godzinę drogi stąd był główny obóz.

Przed zmierzchem przyjechał też kurier z głównego obozu przesyłając list z wiadomością od pułkownika de Guerry. Była krótka. Pytał o sytuację i chciał wiedzieć czy będą wracać na noc do obozu czy nie. I czy czegoś nie potrzebują. Kurier czekał czy będzie jakaś odpowiedź. Wcześniej w południe przyszła kolumna tragarzy i mułów przynosząc prowiant i zapasowe namioty i hamaki. Co pozwoliła na rozbicie porządnego obozu niż leżenie na pledzie albo kocu. A posiłek poprawił humory w obozie. Ale potem tragarze wrócili do głównego obozu i znów trzy dziesiątki ludzi i elfów zostali sami koczując pod czarnym otworem jaskini w nadrzecznym klifie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline