Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2021, 15:40   #38
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
JESSICA HALE

Jessica była atrakcyjna. Poza tym była córką szeryfa, co pozwoliło jej wejść do jego gabinetu. Nie było to specjalnie trudne, bo na posterunku został tylko jeden funkcjonariusz. Czarnoskóry Earl Adrews. Earl lubił ją. Znał ją od małej dziewczynki i uważał za słodką.

- Nie wiem kiedy twój tata, znaczy szery wróci, ale jeżeli tutaj czujesz się bezpieczniej, to poczekaj. Myślę że twój ojczulek nie będzie miał nic przeciwko. Chyba że chcesz po kogoś zadzwonić, żeby cię zabrał do domu. Albo ja zadzwonię po kogoś. Bo nie wiem, kiedy szef wróci z gór.

- Poczekam jakiś czas a jak będzie się dłużyło to wtedy pomyślę.

Wpuścił ją do pokoju ojca, gdzie nie tak łatwo było wejść z komisariatu. Szklana szyba oddzielająca gabinet szeryfa od reszty pomieszczeń miała na sobie znaki policyjne i orła, więc zapewniała chociaż trochę dyskrecji, ale i tak Jess trzęsła się cała ze strachu szukając czegoś do zrobienia zdjęć. Czego się w końcu nie robi dla swojej BFF.

Ten gabinet Jess znała dość dobrze, bo bywała u ojca już nawet jako dziecko, Ale tym razem, przez to, co miała zrobić, wydawał się on jej jakiś inny. Większy.

Biurko szeryfa było czyste. Ojciec lubił porządek. Często ganiał za to matkę, gdy zapomniała posprzątać mieszkania. Nigdzie nie widziała czegoś, co spodobałoby się Pauli.

Usiadła na wielkim fotelu pachnącym jej ojcem i zerknęła w stronę Earla. Ten zajęty był rozmową przez telefon i obserwował wejście na komisariat. Zerknęła do szuflady.

PINKO! PINDOL! Czy jak to krzyczą te staruszki co wygrywają w tę ich śmieszną grę?

Teczka z napisem MARY MC'BRIDGE

Jess wyjęła teczkę i ułożyła na biurku. Tutaj będzie łatwiej pstryknąć aparatem.
Otworzyła i zaczęła fotografować kolejne dokumenty.

Aż w końcu dotarła do wielkich, kolorowych zdjęć. I zrobiło się jej okropnie niedobrze.

Na tych zdjęciach była Mary, chociaż początkowo Jess nie wiedziała, na co patrzy. Mary miała pierś całą we krwi. Miała twarz całą we krwi. Miała skórę zwisającą z ręki, jakby ktoś próbował zdjąć ją nożem. Było widać nawet kość w wielkiej, rozległej, krwawej ranie. I miała dziurę w brzuchu. Wielką… dziurę … i …. flaki.... rury wyglądające … jak… oślizgłe … grube … krwiste … robaleeee….eeee….

Jess poczuła, że nie może oddychać. Że się dusi. Że brakuje jej tlenu.

Zapomniała o zdjęciach, które miała zrobić. Świat zawirował wokół niej, zakręcił młynka, pociemniał i dziewczyna poleciała uderzając czołem w biurko ojca. A potem ciemność pożarła jej wzrok, słuch i wszystko inne.

* * *

- Po co to oglądałaś, dziewucho? - głos Earla był liną, która wyciągnęła Jess ze stanu nieświadomości do przytomności. - Lepiej ci?

Czarnoskóry policjant zajął się nią troskliwie. Ułożył na podłodze, coś dał pod głowę i ocierał jej krew z czoła.

- Paskudnie rozwaliłaś sobie głowę. Trzeba będzie chyba szyć. Pogotowie zaraz będzie.

Szyć! Blizna! Tylko to przerażało odzyskującą przytomność Jess.

Potem pojawili się mili i dość przystojni ratownicy. Potem pojechała do szpitala na szycie. Starszy, miły i przystojny lekarz zaręczał jej, że nic nie będzie. Że rana jest dość nieduża, ale, jak większość ran głowy, paskudnie krwawi. Potem dostała taką przypałową siatkę, która miała podtrzymać opatrunek na czole. Potem przyjechała do niej mama i zawiozła do domu, gdzie położyła do łóżka dając leki przeciwbólowe, których miała sporo. Pamiętała, że w szpitalu, miły doktor, mówił mamie, że Jess m leżeć, i że mama ma patrzeć czy Jess nie chce się wymiotować i czy dobrze na wszystko reaguje.

I dopiero, gdy leżała już spokojnie w swoim łóżku, przypomniała sobie, że w pokoju taty zostawiła aparat Pauliny. I że nie zrobiła zbyt wielu zdjęć Mary. A gdy sobie przypomniała o tym, co było na tych zdjęciach, znów zrobiło się jej słabo i jakoś tak, same i niechciane, popłynęły z jej oczu łzy. I znów, na chwilę, zapomniała o aparacie BFF.


ANASTASIA BIANCO

Anastasia postała jeszcze chwilę przed posterunkiem i podjęła decyzję. Odwróciła się i kuląc się na ochronę przed wiatrem, skierowała do najbliższego sklepu. Tam kupiła gaz pieprzowy, jeden z ostatnich, bo po morderstwie, większość ludzi pomyślało o chociażby takim zabezpieczeniu przed potencjalnym atakiem.

- Mówię panu. Jakiś maniak psiknął w oczy mojego kumpla sprayem. Lekarze mówią, że miał szczęście, bo mógł stracić wzrok.
Jacyś dwaj faceci plotkowali nie gorzej niż kobiety przy półkach z okularami ochronnymi do prac przy drewnie.
- Co to się wyprawia. To pewnie albo dzieciak albo jakiś zamiejscowy. W dużych miastach to teraz wszyscy jacyś pokręceni są.

Minęła mężczyzn ubranych w flanelowe koszule i spodnie z jeansu i postawiła zakupy na ladzie.

- To będzie siedemnaście trzydzieści - sprzedawca wymienił cenę. Anastasia zapłaciła i uzbrojona poszła do szkoły.

Nie wróciła na zajęcia, tylko udała się do ich pracowni fotograficznej, w której trafiła na jakiegoś chłopaka. Nie znała go za bardzo - tylko z widzenia, bo chodził na inne zajęcia niż ona, ale on mocno się zmieszał na jej widok.

- Jesteś z kółka? - zapytał. Głos śmiesznie mu się załamywał i widać było, że wykrztuszenie tych paru słów było dla niego trudnym wyzwaniem. - Jestem Elmer. Elmer Westlake.

Czyżby chciał zgrywać się w stylu -"James. James Bond". Możliwe? Tak czy inaczej kompletnie nie znała tego nazwiska. Co było dla niej dość dziwne, bo miała bardzo dobrą pamięć do wszystkiego. W tym do twarzy ludzi.

- Mam tu zdjęcie? - pokazała mu fotografię. - Wiesz, kto mógł ją zrobić?

Chłopak wyraźnie się rozluźnił, bo chyba trafiła w jego "konika".

- Słabe ujęcie. - Ocenił - Z dość daleka. No i z polaroidu. Raczej nikt z kółka. Polaroid to aparat dla leniwych lub amatorów. Albo dla leniwych amatorów. No i wiesz. Polaroid od razu wypluwa ci zdjęcie. Nie trzeba wywoływać.

Chłopak miał irytującą manierę wchodzenia w "mentorski" ton, który brzmiał bardziej przemądrzale, niż mądrze. Ale i tak Anastasia poczuła się niezręcznie, że nie zwróciła uwagi na fakt, że zdjęcie było z polaroida. Wszystko można było zrzucić na silne wzburzenie, które towarzyszyło jej od wczoraj.

A wiersz?! To przecież był wiersz znanej poetki! Największej poetki USA. Emily Dickinson - wiersz 810! Anastasia czytała go na początku liceum. Ale, wzburzona całą sytuacją, nie potrafiła myśleć trzeźwo. Na szczęście znów czuła się pewnie i jej umysł pracował tak, jak powinien.

- Dziękuję - uprzejmość wzięła górę i dziewczyna opuściła pokój z ciemnią zostawiając aroganckiego Elmera samego z jego sprawami.

Nie mając nic więcej do załatwienia w szkole i nadal obawiając się tajemniczego prześladowcy skierowała się do domu. Musiała zastanowić się, kto z jej znajomych używa polaroidu. I pozbierać się "do kupy".


BRYAN CHASE

To było oczywiste, że bogatsze i czujące się lepsze dupki, staną po stronie Marka. Tylko na Todda mógł liczyć. I na Johna Dillona oraz Jeremiego Dodge'a. To byli prości synowie drwali i górników, jak on. A nie bubki pokroju Marka i jego kumpli.

Tak czy owak miał ochotę dokończyć, to co zaczął, szczególnie, że gdy się spięli, Fitzgerald zdołał zdzielić go pod oko, i Bryan czuł, że rośnie mu śliwka, no i jebany ćpunek nie pokazał się z jego towarem, a to z kolei powodowało, że rosła mu frustracja.

Mark miał fart. Zawinął się, lamus, do szpitala. I może i dobrze.
Trening był ich ostatnimi zajęciami tego dnia, więc mogli zawijać się na chatę. Po drodze wciągnęli coś do szamy, bo w domu raczej nie miał co na to liczyć.

- Nie mogę dzisiaj za bardzo odpierdalać, byku - wytłumaczył się Todd. - Muszę być w chacie, bo przyłazi do nas jakaś babeczka z urzędu. Będzie chciała, abym ją przeleciał.

Todd wykonał kilka ruchów symulując kopulację.

- A tak na serio, ma sprawdzić, czy stary daje radę się mną opiekować. No i sprawdza, jak się, kurwa, uczę i takie tam inne pojebane sprawy. To spadam.

Przybili sobie piątki i Bryan poszedł do domu. Miał też dzisiaj pomóc staremu w warsztacie, jak w każdy wtorek.

* * *

Na warsztacie było dzisiaj sporo pracy. Ojciec kończył samochód Allison Oubre i było widać, że jest już dobrze zrobiony. Ojciec - piwem, nie samochód nauczycielki. Poza tym w kolejce czekał samochód Wikvayi Singelton - z rozbitą przednią maską i piachem pod nią, karawan którym ten jebany ćpunek, Spineli, czasami jeździł do szkoły i jeszcze jakiś stary, klasyczny ford.

- Dobrze, że jesteś - stary wyszedł spod samochodu belferki, napił się piwa i odpalił papierosa. - Weź się za koła tego trupowozu. Ktoś wczoraj przebił wszystkie opony temu młodemu.

Bryana olśniło. To dlatego Spineli nie pojawił się w szkole. Może myślał, że to Bryan mu tak załatwił furę. A może, wręcz przeciwnie, ktoś nastraszył Barta, żeby nie sprzedawał towaru Bryanowi? Kto? Mark, ten chuj połamany? Trener, bo nie chciał konkurencji? Ktoś inny?

- Weź się za lewarek i zapierdalaj, darmozjadzie - ojciec nie krył poirytowania. Był już podpity i agresywny. Jak zawsze, gdy zajmował się czymś dla Allison Oubre. - Potrafisz chyba, kurwa, zmienić cztery jebane koła, co? Ja dzisiaj nie mogłem pracować, bo ty opierdalałeś się w szkole, a ja musiałem dymać jak głupi po ten trupowóz i po tą indiańską furmankę.

Bryan potrafił zmienić koła. Nie śpieszył się jednak. Ale też nie obijał, żeby nie wkurzyć starego, który w tym czasie męczył się, klnąc na czym świat stoi, z wozem nauczycielki.

- Co za jebane gówno! - w końcu wyszedł spod samochodu i spojrzał na syna. - Skończyłeś się pierdolić z tymi kołami. to chodź mi, kurwa, pomóż.

Bryan dokręcił ostatnią śrubę i podszedł do ojca.

- Potrzymaj mi tutaj, chłopcze i zaraz skończę to gówno. Gdyby Kyle nie wpadł na durny pomysł, łażenia po jebanych górach, mielibyśmy już fajrant.

Kyle Foy był pracownikiem ojca, chociaż wolał mówić o sobie, wspólnik. Relacje Kyle'a i ojca nie do końca były dla Bryana jasne, ale w sumie, miał to w dupie. Słowo "chłopcze" jednak wskazywało, że Frank Chase jest zadowolony z roboty syna przy karawanie.

- Możesz się trochę ubrudzić - ojciec pociągnął łyk browarka i poinstruował syna, co trzeba trzymać i jak.

Razem robota zajęła im kilkanaście minut. I faktycznie Bryan uświnił się nie tylko na rękach, ale i na twarzy.

- Wytrzyj się - Frank upewnił się, że wszystko zostało zakończone jak należy i wyjął kolejnego papierosa.

Bryan ogarnął się i zobaczył, że Frank przygląda mu się czujnie, badawczo, mimo alkoholu, który wypił.

- Skąd ta pizda pod okiem, synu? Nie trzymałeś gardy jak należy, hę?

Bryan już chciał odpowiedzieć, kiedy na podjeździe do ich warsztatu zaszumiały koła jakiegoś samochodu i ktoś zatrąbił.

- Jest szybciej, niż ustaliliśmy. Ogarnij się.

Ojciec poprawił przerzedzone włosy, wcisnął je pod czapkę i ruszył w stronę samochodu. To była czarna toyota. Dobry rocznik i model. Na blachach z Chicago. Wysiadł z niej wysoki, ubrany w ciemną kurtkę i czarne spodnie mężczyzna z brodą.

- Frank Chase? - zapytał, gdy zobaczył ojca.
- Czy my się znamy? - ojciec zatrzymał się przed nieznajomym, podparł pod boki i spoglądał na nieznajomego tak, jak patrzył na frajerów, którzy próbowali go oszukać przy rachunku lub stawiali mu się w barze.
- Nie. Skądże. Mówiono mi, że prowadzi pan dobry warsztat. Przejechałem moją bryką ponad tysiąc dwieście mil i niedaleko od Twin Oaks coś mi w niej zaczęło zgrzytać. Rzuci pan na to okiem?
- Jasne. Ale nie dzisiaj. Mam sporo pracy, a mój pracownik nawalił.
- Spokojnie. Zostanę tutaj przynajmniej dwa dni.
- Na ryby czy polowanie?
- Na pewno nie na ryby. Co do polowania, to jeszcze się nie zdecydowałem. Jestem Jack.
- Frank. Zostaw pan kluczyki do wozu. Zajmiemy się tym jutro.
- Spoko. A można tutaj gdzieś wynająć coś na ten czas?
- Nie bardzo. Może pan pogadać z Donovanem. To miejscowy taksówkarz. Mogę po niego zadzwonić. Może zgodzi się pana wozić na wyłączność przez ten czas, chociaż to wyjdzie drożej niż wynajem.
- Nie ma problemu. Niech pan zadzwoni po tego Donovana. Będę wdzięczny.
- Hej. Bryan. Idź do domu i zadzwoń po Donovana.

Bryan skinłą głową i ruszył wykonać polecenie. Mógł potem zadzwonić do Spineliego i powiedzieć, że ma jego brykę. Jak stary się zgodzi, może mu ją odwieźć i wziąć kasę za naprawę. A przy okazji załatwić sprawę ze sterydami.

- Na pewno się nie znamy? - słyszał jak jego stary truje dupę kierowcy toyoty. - Wydaje mi się pan skądsiś znajomy.
- Pierwszy raz tutaj jestem.
- Pan wsiada i wprowadzi auto tam, na tył. Właśnie jedzie klientka.

No tak. Nie będzie musiał dzwonić po Donovana, bo jego taksówka zatrzymała się przed wejściem do warsztatu i wysiadła z niej Allison Oubre.

- Cześć Allison, Donovan zaczekaj!

Stary przestał się interesować Bryanem, a ten miał w końcu czas dla siebie.
 
Armiel jest offline