Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2021, 18:57   #106
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post Wpierdolit

Rajd szybko przerodził się w zażartą batalię równego z równym. Wydawałoby się, że szturm na ufortyfikowaną i dobrze obsadzoną pozycję, której obrońcy w dodatku byli w pełni gotowi na przyjęcie „gości” był kompletnym wariactwem. Niemniej jednak obietnica nieingerencji przez kompanie najemnicze zza barykady oraz skoncentrowana siła ognia w postaci ciężkich mechów oraz dropshipów Markson's Marauders i Minutemen dodawała pilotom i załogom odwagi. Być może wręcz butnej pewności siebie. Niestety, z drugiej strony pola bitwy było to samo – Blood Raiders zebrali całość swych sił naziemnych oraz sporą część lotnictwa, a Armia Czerwonej Wstęgi wydatnie wsparła ich za pomocą narzędzi obronnych i „topowych gun trucków”, a także wypchała ich lotnictwo transportowe kolejnymi hordami naćpanych bojowników żeby poupychać dziury mięsem armatnim.

To była pierwsza bitwa mechów na taką skalę w historii tej wojny.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=exWNztpgfIw[/media]

Roland z Eutin, callsign Hermit, rozmyślał nad tym zajmując wraz ze swoim mechem przynależne mu miejsce w Leopardzie, który wreszcie dorobił się nazwy - „Warthog”. Z tyłu miał lecieć Manatee „Slug”. Były też maszyny Maruderów, wiozące na swych przerobionych pokładach całą osiemnastkę mechów ze wzmocnionej kompanii „hord”. Stary rycerz sceptycznie zerkał na tych najmitów – taktyka ukuta przez śp. Mercera Ravanniona z DCMS została dawno temu obalona, tak przez teoretyków jak i nieprzyjacielskich praktyków, a stuknięty dowódca przypłacił swój upór życiem stosując ją... podobnie jak wielu z tych, których za sobą powiódł. Ale być może te modyfikacje, jakie Maruderzy wprowadzili do tej taktyki (m.in. wykorzystanie szybkich mechów ciężkich) oraz ich ekspertyza w walce z piractwem i chłodny profesjonalizm być może wyprowadzą go z błędu. Kto wie?

Roland raz jeszcze sprawdził systemy swojego wysłużonego UM-R50 UrbanMech. „Trashcan”, takie imię nadano temu mechowi lata temu i wcale nie miał zamiaru go zmieniać. Nie znosił tej maszyny. Była wielokrotnie łatana i zgarniana z pól bitew jako salvage. I była gorsza nawet od powszechniejszego modelu R60, jeśli to w ogóle było możliwe. Usunięcie „ramion” i wbudowanie broni bezpośrednio w korpus nieco zmniejszało szerokość profilu mecha, ale w zamian zwiększało poziom niebezpieczeństwa, gdyż ciężej było rozlokować pancerz i wcale nie było go więcej. Szczególnie autodziało, choć srogiej klasy dziesiątej, było tutaj słabym punktem. Tak jak i jego amunicja. Poza tym, do cholery, ile razy mu się ten mech wykrzaczał, odmawiał posłuszeństwa albo zwyczajnie psuł? Ile razy „niezacinalny” AC/10 mu się zaciął? Ile razy coś zgasło w „niezawodnym” małym laserze? Ile razy o mały włos się nie ugotował kiedy coś się zesrało w napędzie fuzyjnym i była awaryjne spuszczenie gorąca... i to wcale nie na zewnątrz?

Może nie było to pozbawione ukrytych pobudek, ale serio miał dość swojego „kubła na śmieci”. Dobrze, że Minutemen zgodzili się na jego propozycję bez większych obiekcji. I, mimo wielkiego ryzyka, dobrze, że atakowali lotnisko w Newport. Mógł zatem zrealizować swój plan. Ale po kolei.

Najpierw całym jego małym mechem i nim w jego kokpicie, majtało na wszystkie strony z powodu przeciążeń. W radiu słyszał komunikaty. Nadlatywało wrogie lotnictwo. Nie było już czasu. Odpalił maszynę do pełnej gotowości (o dziwo tym razem wszystko poszło gładko). Pod jego nogami otwarte zostały rozsuwane wrota z dawnego boxa na ASF, przerobionego na zrzutowy dla mecha. Puściły zaczepy, odruchowo przygotował maszynę do tąpnięcia w glebę – a te rozległo się głucho, aż zatrzęsło całym „śmietnikiem”. Ale to i tak było nic od łomotu ciężarów Maraudera, Warhammera, Chargera i Zeusa. Jego Urban był przy nich raptem śmieszną zabaweczką – powolny i słabo opancerzony, oraz w opłakanym stanie technicznym. Nic to. Dziś zdobędzie mecha godnego brata zakonnego z Randis.

Na nocnym nieboskłonie zaroiło się od eksplozji rakiet i pocisków, wielokolorowych sznyt laserów, smagnięć z projektorów sztucznych piorunów. Ryk silników i wielkich kształtów prujących powietrze był wytłumiany tylko częściowo przez strukturę mecha i wyciszacze. Obydwa DroSTy – ten cięższy ale uziemiony, jak i ten w locie (i towarzyszący mu klucz czterech myśliwców atmosferycznych) nawalały ile fabryka dała. Hermit z początku trochę obawiał się o wynik starcia i brak udziału Manatee, jego laserów – ale piloci Minutemen okazali się być warci swej wagi w złocie. Mógł ze spokojem skupić się na podejściu do lotniska swoim powolnym karaczanem. A lotnisko te już było poddawane silnym bombardowaniom – rakiety kierowane i „tępe”, bomby o korygowanej trajektorii, „zwyczajne” ładunki: to wszystko waliło w budynki, hangary, terminale, pruło tarmac wespół z laserami i pepecami. Szybko zostały unicestwione składy paliwa, wieża kontroli lotów oraz stacja radarowa. Zostało jednak jeszcze wiele pracy, a pylony już opustoszały.

W międzyczasie na niebie odbyła się druga potyczka. Nieco dalej i za nimi Maruderzy również przystąpili do szybkiego zrzutu – osiemnaście mechów waliło butami o glebę i czym prędzej dzieliło się na „hordy” po sześć mechów, po czym ruszało ku zabudowaniom lotniska. DropShipy – jeden klasy Union, drugi standardowy Leopard (w przeciwieństwie do minutemanowego wciąż wyposażony w baterie wyrzutni LRM) ledwo zdążyły się poderwać aby przyjąć na pancerze ostrzał kolejnych powietrznych obrońców tej miejscówy. Na dalekim zasięgu ciężki myśliwiec Inseki II, średni Crane i lekki Sparrow splunęły rakietami LRM, znacząc pancerz jajowatego Uniona wykwitami wybuchów. Pojedyncze wyrzutnie nie były warte uwagi, ale w kupie spowodowały poważne ubytki w pancerzu. Projekcja cząsteczkowa z działka tego pierwszego na szczęście chybiła i się zdestabilizowała „bezpiecznie” w powietrzu. Myśliwce starały się trzymać dystans, wcześnie odbijając na boki i sypiąc flarami oraz dipolami. Ich rozproszenie jednak działało przeciw nim – niemożebnie gęste salwy z LRM-20 z łącznie dziewięciu palet (sześciu z Uniona, trzech z Leoparda) już mknęły, i tylko część chybiła lub poleciała za wabikami. Żadna z maszyn nie była w stanie wytrzymać takiego łomotu o boczne pancerze i spadała w dół lub pękała od eksplozji amunicji jeszcze w locie. Wkrótce potem Union zajął pozycję z tyłu wespół z Manatee, a Leopard Maruderów bezlitośnie uderzył na podchodzące do lądowania kolejne aerokrafty Blood Raiders – szturmowo-transportowy helikopter Strike Falcon oraz dwa samoloty VTOL typu Cobra (a dokładnie ich przebudowane warianty z dawnej Hegemonii Terrańskiej, w tym jeden z napędem fuzyjnym – ewenement, bo te maszyny uznawano za wymarłe; a te w dodatku były fabrycznie nowe jak stwierdzono w badaniach wywiadowczych post factum – coś tutaj śmierdziało, ale to nie był czas na zastanawianie się nad tym... jeszcze). Próbowały się niemrawo bronić garścią rakiet SRM i seriami z wielu kaemów, ale była to obrona ze wszech miar nieskuteczna. Wszystkie maszyny zostały strącone i roztrzaskały się o tarmac, a hordy krwiożerczych Bandytów i piratów na pokładach zakończyły w ten sposób żywot. Leopard oberwał trochę od ognia p.lot. - parę technicali z podwójnymi SRMami i działkami (AC/2 i Light Rifle) zaczęło w niego celnie łomotać, ale na odchodnym omiótł całą okolicę laserami. Cztery dopancerzone pickupy praktycznie odparowały.

Minutemen się podzielili. Hermit widział, jak Highborn wysforował się naprzód. Miał Chargera A1, z piątką małych laserów. Musiał dobrze kombinować i skracać dystans. Póki co nieźle ogarniał okolicę: z gleby wyskakiwały zamontowane tam wieżyczki typu pop-up. Jeden z nich ledwo co zaczął grzać z kaemu jak go Charger omiótł laserami i rozwalił. Wkrótce potem jebnęła kolejna, ta już bardzo efektownie – bo to był paliwowy miotacz płomieni. Jakiś technical podjechał prawie, że pod Chargera i zaczął raz po raz walić z lekkiej armaty gwintowanej – ale nie był w stanie nawet pobieżnie zedrzeć pancerza i wkrótce skończył zgnieciony tonażowym obuwiem. Młody sobie radził, reszta też. Po kolei następne wieżyczki – drugi miotacz ognia, dwie wyrzutnie rakiet, autodziałko, kilka kaemów – były eliminowane, w zamian zadając tylko bardzo lekkie obrażenia napastnikom. Wkrótce statyczna obrona przestała istnieć.
Hermit więc ruszył, wbijając się wraz z drzwiami przesuwnymi do jednego z hangarów. Strzał w dziesiątkę, bo były tam maszyny lotnicze wykorzystywane przez ACzW – sterowiec typu Meteos (ani chybi wykorzystywany do zwiadu i obserwacji) oraz samolot medevac typu C-790 Protector. Bez ceregieli zaczął łomotać weń z autodziała, pomagając sobie lazorem. Wkrótce musiał spieprzać z płonącego hangaru, wstrząsanego detonacjami paliwa lotniczego.

Z deszczu pod rynnę.

Akurat w bardzo niewygodnej odległości przejeżdżała cała kolumna pojazdów. Komputer podpowiadał starodawne, prymitywne i lekko uzbrojone oraz opancerzone transportery Chi-Ha i Urban Enforcer IV. Niby nic... ale błyskawicznie namierzyły i zajęły się nieproszonym gościem. Mnogość cekaemów zaczęła gdakać, znacząc pancerz Urbana ze wszystkich stron. Z wnętrz APC zaczęły wysypywać się całe drużyny wkurwionych piratów i bandytów, dokładając ogień ze swojej broni osobistej, granaty ręczne, broń wsparcia. Hermita tknęło. To był ten moment. Bez cienia strachu – wszak był krzyżowcem Pana, a jeśli Bóg był z nim, to któż mógł stanąć przeciw niemu? - kontratakował. AC/10 grzmiał tak szybko jak mógł, laser odbywał jak najkrótsze przerwy między cyklami pracy, mechanizmy obrotu korpusu pracowały non-stop. Nie musiał się martwić o gorąco, standardowe pochłaniacze w zupełności wystarczały na te uzbrojenie. Autodziało w iście morderczy sposób rozprawiało się z pojazdami, bez trudu przebijając ich papierowe pancerze i powodując paskudne uszkodzenia, w tym eksplozje silników i amunicji. Laser na wiele się jednak nie przydawał, a piechota szybko podchodziła bliżej. I wtedy się zesrało. Wszystko się zesrało, dosłownie. Najpierw AC się zacięło, potem laser zaczął migotać, wreszcie zatrzymał się mechanizm obrotu korpusu. I gówno, bo w pieprzonym R50 nie można było (bo brak ramion) obrócić broni w dół porządnie. Krwiożercza horda zakrzyknęła tryumfalnie i zaczeła obłazić mecha, wspinać się na niego.

Czas było to zakończyć. Hermit wyjął swój stary, nadwątlony czasem różaniec. Na jego końcu dyndała wciąż błyszcząca stalowa zawieszka. Krzyż.

Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska
są tym, co mnie pociesza.


Gwałtowny huk, ryk, pęd powietrza. Wizg w uszach. Czuł to kilka razy w życiu. Albo kilkanaście? Nie był w stanie tego spamiętać. W dłoniach ściskał uprzęże – i ten różaniec. Szarpnięcie sprawiło tępy ból w mięśniach. Chyba się zestarzał, kiedyś tak nie bolało. Szybkie spojrzenie w górę – spadochron rozwinął się prawidłowo. W dół – swołocz już właziła do otwartego katapultą mecha. Nacisnął przycisk na nadajniku przypiętym do piersi. Raz. Drugi. Nerwowo trzeci. Walnął w gniewie aż załomotało w piersi... zaskoczyło.

Seria głuchych walnięć, jakby młotem o metal za ścianą, rozległa się pod nim. Ładunki rozmieszczone wokół napędu fuzyjnego, podajnika amunicji do autodziała, składu tejże amunicji oraz zhakowany proces autodestrukcji i gwałtowne przegrzanie SL naraz. „Śmietnik” rozniosło na sferę metalowych, rozgrzanych do białości odłamków, w białobłękitnej, poprzetykanej żółcią eksplozji. Udało się – mechanizm podpatrzony u świętej pamięci Vandala z minutemanowych raportów zadziałał. Nikt z tych zwyrodnialców nie przeżył – ich zwęglone ciała zaściełały całą okolicę w promieniu dziewięćdziesięciu metrów.

I oczywiście musiało się wszystko znowu zesrać. Nie został rażony odłamkami, cudem, ale za to poszarpały mu spadochron. Zdołał rozwinąć awaryjny, ale i tak uderzenie odczuł już nawet nie w ciele, a w głębi duszy. Minęło ładnych parę chwil nim pozbierał się na nogi, w duchu krzywiąc się pod ciężarem krzyża jaki musiał dźwigać w tym życiu. Ale żył. Ucałował krzyżyk, odciął się od uprzęży, dobył subcompacta i ruszył ku osłonie. Zameldował się przez radio i... cóż. Od teraz był piątym kołem u wozu. Praktycznie biernym obserwatorem sytuacji.

A może nie? Niedaleko Highborn rozprawiał się właśnie z prymitywnym Emperorem. Sprał go porządnie pięściami, ale może kokpit przetrwał... Ruszył tam ostrożnie, ale szybko, ściskając pistolecik w dłoni.

- Chryste, miej nas w opiece. Walczymy nie za winnych, a za niewinnych. Walczymy by bronić życia ludzkiego. Miej nas w opiece. – mamrotał do siebie i sapał w biegu, jak zawsze w takich chwilach, już od czasów kiedy był młodym kadetem w armii Steinerów dawno temu – Święty Jerzy, patronie rycerzy, wstaw się za nami u Pana Ojca. Dajmy tej nocy odpór szaleńcom, mordercom. Tak nam dopomóż Bóg.

Kiedy Hermit zmagał się ze swoimi przeciwnikami, a inni Minutemeni w pojedynkę lub w grupach działali przeciw zażarcie broniącym się Blood Raiders i Red Ribbon Army, dowódcza „horda” Maruderów Marksona zdołała oflankować lotnisko od strony płonących resztek po wielkich składach paliw. Generowane przez pożogę gorąco nie było wcale „zdrowe” dla mechów i pilotów, ale dawało fantastyczną osłonę sensoryczną i optyczną na ten ciąg chwil, jaki stanowiło podejście i przebiegnięcie przez ognioburzę. Mimo to wskaźniki gorąca niebezpiecznie się podniosły, kiedy to uczynili – nie mówiąc o płonącej farbie i lekkich uszkodzeniach. Ale ruch ten był warty ryzyka. Wpadli wprost na prawą flankę kolumny wozów jadących do bitwy – mnogość „doborowych” gun trucks i kilka innych pojazdów bojowych. Kierowcy i strzelcy od razu spostrzegli zagrożenie i zaczęli się rozpraszać lub przyjmować pozycje strzeleckie (oczywiście zmuszeni do zatrzymania pojazdów, co robiło z nich łatwe cele). Pierwsze splunęły dwa ciężkie autogranatniki, ale nawet granaty kumulacyjne 40mm nie były w stanie sensownie uszkodzić pancerzy Standard. Splunęła też część laserów – garść słabszych lub mocniejszych piechoty z amplifikatorami mocy, lub różnego rodzaju lasery chemiczne na „amunicję” oraz kilka pepeców piechoty (też z amplifikacją, choć bardzo słabe) - ale w większości chybiły. Jako pierwszy z „hordy” wyskoczył (dosłownie, bo na dyszach skokowych) QKD-4 Quickdraw. Wpadł z butami prosto na jeden z pepeców, zgniatając pojazd pod swoimi rozpędzonymi i dociążonymi grawitacją 60 tonami żywej wagi. Zaraz potem splunął szeregiem wystrzałów – dwa naręczne średnie lasery wyeliminowały pozostałe dwa pepece, dwa tylne spowodowały detonację jednego z pojazdów z granatnikami auomatycznymi. SRM-4 zmiótł chemiczny duży laser (przy wtórze efektownego wybuchu – zbiorniki gazowe do laserów były podatne na takie coś niezgorzej od pocisków czy rakiet). Efektowne otwarcie... jednak niezmiernie błędne. Celny ogień z laserów, pary ciężkich jednotubowych wyrzutni SRM, drugiej pary ciężkich dział bezodrzutowych skupił się na maszynie, obkrajając ją ze wszystkich stron z pancerza. Zaraz w sukurs przyszły pozostałe machiny z hordy: DRG-1N Dragon, CRS-6C Crossbow, KSC-3I Koschei, OTL-4F Ostsol i RFL-3N Rifleman. Feeria laserów, poparta autodziałami i garścią rakiet dosłownie wymiotła opozycję, pokrywając jezdnię wrakami, odłamkami, mnóstwem eksplozji. Oberwało się nawet jednemu technicalowi z jednotubową wyrzutnią LRM, który próbował spierdalać. Ale były jeszcze dwa pojazdy: lekkozbrojny wóz z aż pięcioma AC/2 i mobilna wieloprowadnicowa wyrzutnia 10x6 SRM. Obydwa pojazdy, choć mało mobilne i słabo opancerzone, na polach bitew uznawane tylko za wsparcie, p.lot. i zasadzkowiczów, w tej sytuacji i na tym dystansie okazały się być absolutnie mordercze. Nim Quickdraw był w stanie uciec a reszta zareagować, pięć luf splunęło seriami smugowych pocisków 25mm. Nie to było najgorsze, a pełna salwa sześćdziesięciu rakiet bliskiego zasięgu – większość wycelowana w tego mecha, z czego niewiele mniej trafiło. Pilot nie zdążył się katapultować, nie miał szans. Jego nadwątlone osiem ton pancerza momentalnie zniknęło, podobnie jak struktura, amunicja do wyrzutni, cały mech... i on sam. Reszta rakiet ześwirowała od ognia i zaryła gdzieś w pożodze. Pomsta była szybka i bezlitosna, a z obydwu nosicieli zostały tylko dymiące kratery. Ekipa odczekała chwilę, oddając honory poległemu towarzyszowi i schładzając maszyny, po czym ruszyła dalej w głąb lotniska, nawalając na dalekim w budynki, hangary, w tarmac.

Z tych drugich bądź z miejsc postojowych ruszały samoloty Bandytów i promy kosmiczne Piratów. Całkiem spore ilości. Próbowały uciekać. Dowódcza horda Maruderów nie dawała im ani chwili wytchnienia: oprócz wariantu 6C Crossbowa, wszystkie miały mnogość broni do walki na dalekim dystansie. Autodziała, LLasery i LRMy raz za razem przemawiały.

Wkrótce dołączył do nich Hermit, który dobiegł wreszcie do pokładającego się Emperora we wczesnym wariancie EMP-1A. Okazało się, że o ile był nieźle obity przez Higborna, a pilot był oszołomiony i ciężko ranny w nadwątlonym kokpicie, to maszyna wciąż działała. Wytelepującego się z wewnątrz piłata dobił i wywalił, a sam zajął jego miejsce. Postawił mecha, schłodził... i zaczął łomotać z dwóch AC/5 do samolotów i promów od innej strony, biorąc spieprzających w krzyżowy ogień.

Samoloty były nieźle opancerzone w grubości warstw ablatywnych, ale nie był to pancerz konstruowany z myślą o odpieraniu ognia z broni wojskowej. Z niektórymi promami i helikopterami było pod tym względem lepiej, ale to wciąż nie był duży tonaż – skoncentrowany ogień błyskawicznie dobierał się do strukturalnych „flaków”. Ładownie, wypchane łupami, szpejem i zapasami, stawały w płomieniach i wybuchały równie często jak pełne baki i rakiety paliwowe. Tylko część helosów, samolotów i promów – Dragonstar, Nightshade dopancerzony, Cobra VTOL – było uzbrojonych, jednak oprócz pary LLaserów z Dragonstara, reszta uzbrojenia w żaden sposób nie domagała. Ostatecznie wszystkie te machiny skończyły jako metaliczno-tworzywowe ogniska na tarmakach. Dzieła zniszczenia wspomagały i dopełniały pojazdy lotnicze atakujących, robiąc dodatkowe strafing runs. Tym razem biły po garażach na pojazdy naziemne oraz waliły do uciekających bądź próbujących reagować wozów, głównie zwiadowczo-kurierskich lub ciężkich inżynieryjnych. Był też jeden samochód typu MASH (nieoszczędzony – nikt nie oszczędzał piratów na Amerigo, bo oni nie oszczędzali nikogo) i jedna ciężarówka Klasy 135-K „Lifesaver” z chłodziwami na bazie azotu i tlenu (pierdolnęła jak mikro-atomówka, acz bez radiacji). Były tylko dwa bojowe pojazdy: prymitywny Randolph z desantem słabo uzbrojonej (jak na takie warunki) pirackiej piechoty oraz równie starodawny mech MN1-K Sarissa, który próbował (bez większych efektów) zdjąć jednego z Leopardów ogniem z LLasera i paru MLaserów. Dość rzec, że i te pojazdy skończyły jako kupy złomu.

Wreszcie, huraganowy ostrzał i mnogość bipnięć wydawanych przez pokładowe komputery znacznie zelżały. Trzeba było tylko pilnować wskaźników gorąca i starać się trzymać mechy z dala od szalejących pożarów aby je schłodzić. Budowle płonęły i waliły się w gruzy. Mnogość wraków rozlewała się po okolicy ogniskami i ścieżkami. Było jasno jak w dzień. Tylko piesi spieprzali gdzie mogli, uciekając z wraków, budowli bądź łamiąc szyk drużyn piechoty, okazyjnie ścigani kaemami czy laserem. Nad kokpitami mechów ryczały dysze silnikowe Leopardów, nieco dalej huczały przelatujące Manatee, Union i Royal Lightning. Sielanka jednak nie trwała długo. Na radarach pokazały się punkty lecące od strony planetarnej termosfery – piracka odsiecz. Spora ilość dużych sygnałów, nie będzie lekko.

Poza tym wpadli w pułapkę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=MJlb_X_4v00[/media]

- WYPIERDALAĆ Z MOJEGO MIASTA, CHUJE! – rozległ się na ógólnych kanałach radiowych oraz poprzez megafony wściekły głos – Wypruję wam flaki, upierdolę kulasy i puszczę was autostradą gdzie spaliliśmy waszych cywilków, pizdy!

Nastąpiło wielkie poruszenie w lasach okalających port i bazę lotniczą. Spora część drzew równo zwaliła się na boki, tworząc korytarze przejazdowe. Z innych miejsc opadły jakieś płachty. Sensory rozszalały się dziesiątkami sygnatur. Blisko dwadzieścia czołgów i 23 mechy.

Oficer polowy Maruderów wydał rozkaz przegrupowania. Hordy czym prędzej zbiegły się i zaczęły walić z broni dalekozasięgowej, trzymając osłon w postaci pożarów i budowli. Wróg nie pozostawał dłużny, nakurwiając z dziesiątek luf. Lasery, rakiety, autodziała, armaty gwintowane, kaemy, wszystko. Powietrze aż wibrowało od dźwięku i bzyczało od uwalnianej energii. Ktokolwiek był na zewnątrz bez mocnych środków ochrony słuchu miał przejebane.

W sumie to wszyscy mieli przejebane. Przez te jebane kotary pochłaniające fotony i wiązki radarowe przepuścili taką hordę wrogów...

Minutemen odruchowo zebrali się w kupę przy terminalu. W samą porę, bo już w ich stronę leciały dziesiątki LRMów, gromiąc okolicę i ich pancerze – na szczęście póki co bardzo niecelnie. Ku nim kroczyła kadra skurwysynów znana z raportów WSI i poległej Dybuk: Sonny Modeno w „MegaMek” i jego lanca. SDR-5D Spider: uzbrojony słabo, bo tylko w jeden MLaser i jeden Flamer, ale równie zwinny, szybki i skoczny co standard SDR-5V, i o takim samym potężnym komputerze. STK-4P Stalker: osłabiona i odchudzona wersja tej groźnej machiny, ale wciąż dysponująca dużą ilością laserów popartych rakietami i prawie czternastoma tonami pancerza Standard. UM-R90 SuburbanMech: silnie uzbrojony jak na lekki trashcan, wyposażony w PPC, dwa średnie lasery i jeden mały, oraz dysze skokowe o zasięgu 90m, o niskim profilu; jego jedynymi wadami była wciąż niska prędkość UrbanMecha oraz mało pochłaniaczy ciepła. Wreszcie sam MegaMek: raporty i analiza komputerowa mówiły o istnej galerii LosTechu. Dwie „standardowe” palety LRM-20 i para kaemów były poparte parą LLaserów ER, parą MLaserów ER i jednym średnim laserem pulsacyjnym. Piętnaście podwójnych pochłaniaczy ciepła, ciężka struktura z endo-stali, oraz wcale nielekki pancerz z ferro-włókna. To był prawdziwy boss Blood Raiders. Postrach Peryferiów.

Na nieboskłonie niewiele lepiej. Ku Itan-shy leciał ciężki, choć przestarzały myśliwiec DRG-05 Dragonfire. Obficie opancerzony (choć prymitywną wersją płyt), o wszechstronnym uzbrojeniu złożonym z rakeit różnych zasięgów i laserów. Groźny na różnych dystansach. Na „Sluga” natomiast leciała istna legenda: F-77 Deathstalker, potężny choć wadliwy dogfighter o silnej broni dalekiego zasięgu i z LosTechem (4 LLasery ER i obłędnej ilości dwudziestu pięciu podwójnych pochłaniaczy ciepła). Skąd ci cholerni piraci mieli taki sprzęt?!

Reszta latadeł też miała swoich oponentów. Cztery Aresy o różnej konfiguracji, ciężkie myśliwce Firebird i Lucifer II oraz antyczny, ale najwyraźniej wciąż jary patrolowiec/DropShuttle klasy Saturn. Prawdziwa bitwa.

Dla Minutemenów i Maruderów szykowało się starcie życia.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 01-10-2021 o 22:51. Powód: Zmiana ASF.
Micas jest offline