Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2021, 14:44   #39
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Wikvaya i Daryll Singelton



***

Nie pamiętał jak się znalazł w pensjonacie, wydawało mu się, że podróż przez las trwała długie miesiące, w pewnym momencie nogi niosły go już same a on przestał rejestrować co się dzieje dookoła niego, zupełnie jak Ray Garraty, bohater książki Stephena Kinga, gdzie grupa młodych chłopaków brała udział w morderczym marszu a zwycięzcą zostawał ostatni pozostały przy życiu uczestnik chorej gry. On sam nie czuł się zwycięzcą, lecz trupem, zombie bezwolnie włóczącym nogami i pozbawionych resztek świadomości.

Dopiero gdy ją zobaczył w mętnych oczach pojawiła się pojedyncza iskra, która po chwili zamieniła się w łzę.

Wikwaya, jego przyrodnia siostra stała przed nim jak żywa. To o niej i o mamie Daryll myślał, kiedy próbował ciągnąć przez las prowizoryczne nosze. Każdy skurcz mięśni, każdy moment gdy tracił oddech, albo potykał się i przewracał powodował rozdzierające poczucie nieuchronnej klęski. Nie zliczył razów, gdy miał ochotę usiąść obok turysty, schować twarz w dłoniach i zakończyć swój marsz. Czuł rozpacz, bo właśnie tam, górach, w czasie burzy, zrozumiał wiele rzeczy. Także to, że życie jest nieopisanie piękne a śmierć przerażająco ostateczna. Koszmar o Mary wciąż go prześladował. Prześladowała go też myśl, że jeśli się nie wydostanie z lasu jego ciało położą za niedługo w lodówce obok biednej Mary i nigdy już nie zobaczy mamy. Nie zobaczy Wi.
A jednak ją zobaczył i chociaż słaniał się na nogach, wszystko go bolało a z zimna zgrzytał zębami nigdy nie był szczęśliwszy niż teraz. Nie wyłapał tego co mówią myśliwi, ledwo poczuł gdy ktoś poklepał go w ramię. Chwiejnym krokiem podszedł do siostry a potem objął ją i schował bladą twarz w jej ramieniu. Mogła niemal poczuć jego ciepłe, słone łzy.

Żadne słowa wyjaśnienia nie mogły lepiej rozsupłać porannej sytuacji sprzed “Niedźwiedzia i Sowy”, niż nagła potrzeba bliskości jaką okazało sobie rodzeństwo Singeltone. Mimo, że oboje byli tak bardzo różni i tak bardzo przez ostatnie lata odcięci od siebie, towtedy, potrafili zrozumieć jak mocno się kochają i wzajemnie potrzebują. Przez większość życia byli tylko we troje i choć Debry nie było w tej chwili z nimi na parkingu to czuli, że mają tylko ją i siebie nawzajem. Gdy po chwilach emocji przyszedł nareszcie spokój, Wi odpowiedziała poszukiwaczom odprowadzającym nastolatka, tylko tyle, że Ten:
- Zawsze był bohaterem.
Po czym zaprosiła wszystkich do jadalni zajazdu, gdzie mogli ogrzać się ciepłym posiłkiem i bezpiecznie ułożyć poszkodowanego turystę do czasu, aż zabierze go wezwane pogotowie. Po opuszczeniu murów pensjonatu przez ofiarę wypadku kolej dnia zaczęła dla Wi wracać na właściwe tory. Wydała dyspozycje pomocnikom w kuchni, którzy przygotowywali już kolejne menu i sama poszła na górę sprawdzić jak się ma jej brat. Zakładała, że powinien już spać, ale i tak przyniosła do jego pokoju dwa kubki z herbatą.

Kiedy Wi weszła do pokoju jej brat siedział na łóżku, szczelnie owinięty kołdrą, wyglądał niczym motyl w kokonie, czy może raczej ćma, bo jego skóra całkiem straciła kolory i była szara jak pochmurne niebo o poranku. Ten smutny obrazek dopełniały ciemne podkowy pod oczami. Chłopak rozpoczął kolejny już tego dnia pojedynek, tym razem ze swoimi powiekami. Wydawały się teraz cięższe niż nosze, na których leżał nieprzytomny turysta. Na widok siostry ocknął się jednak, wyrywając z objęć Morfeusza. Gdy podeszła bliżej by podać mu herbatę wyciągnął rękę, lecz ta trzęsła się tak, że nie mógłby utrzymać filiżanki i pewnie oblałby się wrzątkiem.
- Wi… - spojrzał na nią z miną zbitego kundla. Miał jej tyle do powiedzenia. – Przepraszam.
Mogła dostrzec w jego oczach autentyczną żal, skruchę, wyrzuty sumienia. Złość.

Indianka widząc jego stan postawiła oba naczynia na nocnym stoliku obok łóżka. Usiadła tuż przy Daryllu pozwalając mu oprzeć się o swoje ramię. Wydawała się zamyślona, a może jedynie zdziwiona tym co usłyszała. Dopiero po dłuższej chwili odezwała się cicho do chłopaka:
- Już ok. Nie musisz przepraszać. Wystarczy przywrócić równowagę w naturze. Nie trzeba oddawać niczemu sprawiedliwości. Robić tak, żeby teraz już było dobrze, niezależnie od tego jak było wcześniej. Wiesz brat… coś dziwnego się ostatnio dzieje w Twin Oaks i nie tylko tam. Tu na obrzeżach też nie jesteśmy bezpieczni. Rzeka wrze niewypowiedzianą pretensją dla tego co się wydarzyło i co ma jeszcze się stać. Nie chodzi pewnie tylko o Mary, czy tylko o tych zaginionych turystów. Musi być coś więcej, głębiej, bardziej. Coś się zepsuło, a ja nie wiem co. Byłam w domu McBride wczoraj, widziałam jej pokój i tą całą krew. Potem było pod naszym oknem Wendigo - wilczy łeb. W nocy, w koszmarach, zalewał mnie rzeczny nurt i rozrywał mi głowę i twarz, torturował ciało przez sen. Bałam się, a dziś znów widziałam canis lupus - symbol dziczy, na naszywce tego nowego lokatora pensjonatu. To… mnie prześladuje i boję się, żeby nie sięgnęło też Ciebie.

- Ja…ja też miałem sen Wi – Daryll nie sądził, że może poczuć jeszcze większe zimno, a jednak, po słowach siostry, tak się właśnie stało. Na chwilę zapomniał o potwornym zmęczeniu, przyglądał się Wikvayi otwierając szeroko swoje niepokojąco jasne oczy przypominające ślepia psa husky. Albo mordercy – Podobny do twojego, śniła mi się Mary…Wydawało mi się, że jestem w jej ciele i ktoś mi robi krzywdę, straszną krzywdę.
Wzdrygnął się na myśl, że to on mógł się znaleźć na miejscu swojej szkolnej koleżanki, że zabójca nie wybrał domu McBride’ów, lecz pensjonat Singeltonów. Jeszcze bardziej przestraszył się myśli, że to nie pokój Darylla obrał za cel, lecz sypialnię Wii.
Wyciągnął do niej rękę, mogła teraz poczuć, jaka jest zimna. Zimna jak kawałek mięsa leżący długimi tygodniami w zamrażarce.
- Pewnie myślałaś, że jestem na ciebie zły czy coś a ja po prostu się bałem…bałem cię stracić ciebie i mamę a tego drugi raz bym tego nie przeżył. Myślałem, że jak będę cię unikał, to w końcu staniesz mi się obojętna. Ale tak nie jest i nigdy nie będzie, zawsze będziesz moją siostrą i będę cię kochał ponad wszystko Wi. Teraz to wiem. I przysięgam, że już cię nie zostawię i będę bronił siostrzyczko.
Daryll zdobył się w końcu na płynące z serca wyznanie. Było to trudniejsze jak podróż przez zimny las i holowanie nieprzytomnego, dorosłego mężczyzny. Nieporównywalnie trudniejsze. Ale musiał to powiedzieć, bo niewiele brakowało a odszedłby z niezałatwionymi sprawami. Wikwaya już do końca życia myślałaby o nim jak o złym bracie, samotniku i odludku, skończonym egoiście, który nawet jej urodziny wolał spędzać na polowaniu.
- Teraz wszystko będzie inaczej, daję ci słowo. I jebać Wendigo. Odstrzelę mu łeb jak znowu tu wróci.

V skupiła się na twarzy i dotyku brata.
- Daryll śniłeś ten sam sen? Czułeś zadawany z nienawiścią, rozcinający twoje ciało cios? Zalewającą Ci płuca krew, zmieniającą się potem we wzburzoną ciecz? Promieniujący ból w brzuchu? Widziałeś nie ludzkie twarze w otaczających Cię bąblach spienionej wody? Słyszałeś deszczu szept miotający zaklęcia szamanów? - mocno ścisnęła jego zimną dłoń.
- Ja, Ty, My… Myślałam, że jesteśmy różni, że nie zrozumiemy siebie nigdy… że zawsze będziemy jak dziergany latami patchworkowy koc. Niby pełen wspólnych połączeń choć mający całkiem osobny istnienia kąt. Ja też Cię kocham Daryll i rozumiem, że potrzebowałeś czuć się przez chwilę od wszystkiego wolny. Ja od lat brałam na siebie odpowiedzialność za cały nasz splot i nie jestem pewna czy jeszcze umiem się nią podzielić. Wiem za to, że chcę żebyś mnie bronił tak jak ja będę dbać o Ciebie.

- Tak, tak to mniej więcej wyglądało – potwierdził młody Singelton gdy opowiedziała mu o swoim śnie – Chociaż ja bym tak poetycko tego nie nazwał. To była pieprzona rzeź Wii. Mord. Biedna Mary…
Westchnął ciężko i znów zadrżał. Zmęczenie w końcu go pokonało, opadł bezwolnie na miękką poduszkę. Morfeusz znów próbował wciągać w swoją krainę marzeń i koszmarów, lecz Daryll nie miał siły się dłużej opierać.
- Niepotrzebnie poszłaś do jej domu i oglądałaś ten pokój. Teraz to cię będzie prześladować. Mary to nie jest nasza sprawa…Próbowałem w lesie, koło domu McBride’ów znaleźć jakiś ślad tego zwyrola, ale tylko po to, żeby Paulina Dermound i Bryan Chase się od mnie odpierdolili. Jestem pewien, że to ten zjeb i jego kumple powybijali nam wczoraj szyby. Któryś z nich cię pewnie podglądał i nastraszył.
Ziewnął. W głowie pojawiały pierwsze gęste kłęby snów, rzeczywistość powoli się zamazywała.
- Mary to nie jest nasza sprawa. - powtórzył, jakby zapomniał, że przed chwilą to już powiedział. W istocie tak było.

- Tego nie wiesz. - Już tylko szepnęła mu nad głową siostra, gdy zaczął odpływać w sen. - Ja też nie, bo oboje czuliśmy tą rzeź, a tylko ja widziałam jej miejsce. Śpij.
Delikatnie przeczesała mu palcami opadające na czoło włosy, po czym szczelnie otuliła go kołdrą i wyszła z jego pokoju nie zamykając do końca drzwi. Chyba wolała słyszeć jakby coś się miało dziać z jej bratem, albo właśnie odwrotnie, chciała, żeby on słyszał jakby coś się miało dziać jej. Podświadomie pokładała wiarę w jego obietnicę.

Daryll w końcu zasnął. Zasnął i śnił.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=id0hzBcHWO4[/MEDIA]


*dziękuję radaad za wspólną scenę <3
 
Arthur Fleck jest offline