Root nie przejmował się drobiazgami. Byle potyczka nie wyprowadziła go z równowagi, bo nawykł do tego. Do czego jednak nie nawykł, to taka liczba roznegliżowanych patrycjuszy. Stał więc z rozdziawionymi ustami trzymając za kołnierz przerażonego Sotoriusa, który nic nie widział przez kaptur naciągnięty mu na łeb niczym jakiemu łownemu sokołowi. Para kłębiąca się w pomieszczeniu skraplała się na nagich torsach. Albo to woda z tego basenu. Było mu obojętne. Uśmiechnął się szeroko ukazując równy rząd białych zębów. Jedno co o nim można było powiedzieć to to, że dbał o higienę jamy ustnej. Przyjazny uśmiech rozkwitł na jego twarzy a wąsy podjechały w górę. Przyjazny uśmiech przyjaznego gościa. Tylko tasak w prawicy z którego nie zdążył zetrzeć krwi był ewidentnie nieprzyjazny.