Semen klął, klął wszystkich po kolei. Dobrze, że w lewą dostał, przynajmniej miał jak walczyć. Dobył drugą szablę. I sklął niesłownego krasnoluda co mu nie oddał topora połamanego w lochach opactwa. Krasnoluda sklął co prawda na wyrost, bo topór był dwuręczny i w tej ciżbie i z ranną ręką na nic by się nie przydał... ale kurwa to był jego topór!
Rozpoznał kto był za nimi i za chuja nie planował walczyć z klanowymi. Nie to, że się ich bał. Po prostu nie dałby rady zabić wszystkich, a to z pewnością spędzało by mu sen z powiek do końca życia. Bo, nie każdy wiedział, iż Semen z natury był perfekcjonistą. I do perfekcji doprowadził wychodzenie cało, z grubsza, ze wszystkich dotychczasowych opresji. Głupio by było jeśli teraz by zginął. Dlatego też wpadł w ciżbę i starał się przepchnąć jak najgłębiej, a potem... potem stał frontem do wroga i wciąż starał się pchać w tył. By przy murze ruszył w bok, aby ominąć klanowych i w końcu dopaść wrogiego obozu. |