Chram Vereny był niezgorszym miejscem by przeczekać najgorsze. Najciemniej pod latarnią. Zwłaszcza odkąd „oczko” rzucił tajemnicze „uciekajcie” a pogoda zaczęła się gwałtownie zmieniać. Co miało się stać ? Tego Ripper nie wiedział ale tez nie zamierzał bezczynnie się przyglądać. Bez chusty ale z kapturem zasłaniającym większośc jego twarzy przemykał dalej póki co wśród rajców ale gotów w każdej chwili odłączyć się i ruszyć w boczną alejkę czy to w kierunku przybytku Vereny czy to gdzieś na bok. Wiedział że z byt długie przebywanie wśród całej tej zgrai wraz z porwanym niechybnie sprowadzi na nich straż. Zwłaszcza odkąd wyszli otoczeni rajcami. Zamieszanie nie mogło trwać długo i trzeba było korzystać z niego póki nadarzała się okazja. Najchętniej zniknąłby wśród straganów udając że z całą tą akcją nie ma nic wspólnego – jeśli tylko byłoby takie przyzwolenie szefa. Od biedy mógłby zaczaić się gdzieś w pobliżu by móc dyskretnie ruszyć z odsieczą towarzyszom. Sztylet wbity w żebra od napastnika zachodzącego od tyłu był skuteczniejszy od większości manewrów i kombinacji. Tak to chyba było najlepsze co mógł obecnie zrobić. Być wciąż z ekipą ale niejako na ich pograniczu by doskoczyć i wspomóc gdyby główny trzon szajki został przejrzany.