Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2021, 12:54   #38
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- A wy, zabezpieczyć teren, i wziąć którego żywcem, to wyśpiewa zleceniodawców. - Lupus wydawał rozkazy jak sprawny sierżant straży. Słuszał tych chujów tyle razy, że mógłby recytować ich komunały z pamięci do południa. Okazało się jednak, że wystarczyło. Ot, co z człekiem robi obawa o własną skórę.

- Święte słowa - poparł go jakiś grubas w szlafroku - Ruchy, raz, raz. Maurycy, bież się do roboty.

Lupus tymczasem trącił najbliższego kompana i spojrzeniem pokazał uliczkę. Uliczkę, gdzie stał wóz Lupusa z siedzącym na koźle chłopakiem. Nadgorliwiec objechał cały rynek, ale dzięki temu mieli wóz pod ręką. Ot, szczęśliwy zbieg okoliczności.

-Panowie, szybko! – Rust delikatnie schwycił pod rękę rajcę von Brauna i wskazał na chram Vereny po drugiej stronie ulicy. – Tam się schronimy póki co, zanim sytuacja nie ochłonie!

-Chyżo, chyżo panowie - zakrzyknął do jaśniepaństwa rajców Klemens, przybierając ciężki averlandzki akcent jak to miał w zwyczaju, gdy robota przechodziła do części gadanej. - Mistrz DeGroat dobrze prawi, panienka Verena ochroni. Raz, raz, panowie!

Rajcom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wizja zamachu, niepewność o to skąd grozi największe zagrożenie a do tego jeszcze golizna ledwie skrywana pod szlafrokami ręcznikami wystawiająca ich szacowne dupy na śmiech tłoczącej się coraz liczniej gawiedzi sprawiły, że chyżo pomknęli ku wrotom świątyni zdobionym dwoma marmurowymi kolumnami. Nikt też nie zwrócił uwagi na to, że „oswobodziciele” zostali z tyłu. Gdyby jednak ktoś się przyczepił, od resztki poczucia obowiązku uwolnił rozkaz rajcy Focha, który zatrzymał się na chwilę przed DeGroatem i powstrzymując go odezwał się poważnym głosem, jakim zwykle przemawiał na radzie - Znajdź tych skurwieli Rust. Znajdź i zrób co trzeba…

Durnhelm wiedział, że to mogło być tylko jedno. W klanach nie ceniono wysoce tych, którzy mieli zdolności podobne do niego. Z tego też względu udał się na północ, mieszkać i żyć pośród ludzi. Tylko najpotężniejsi wiedzący i wiedźmy mogły żyć pośród ludu. I każdy napotykający na swej drodze podobnego mu, robił co w jego mocy by zgładzić jego ciało i umysł i przejąć jego moc. Dla tego uciekł. Ale i tak wiedział, że kiedyś spotka podobnych jemu. Sądził jedynie, że stanie się to wtedy, kiedy nabierze wiedzy, mocy. Los jednak zdecydował inaczej i naraz stanął oko w oko z tą staruchą. Poczuł dotknięcie jej mocy, próbę wdarcia się w jego głowę i wyszarpania wszystkiego, co trzyma go przy życiu. To, że przy tym zrobiło się straszliwie ciemno, wicher porwał liście i śmieci, zrywał przyklejone do ścian ulotki i miotał wystawionymi na straganach towarami, niemal umykało jego uwadze. Czuł pradawną siłę, niczym lepkie macki jakiego stwora, która z przeraźliwą determinacją zgłębiała meandry jego jaźni. Wiedział, że nie potrwa to długo i ulegnie. Że…

„Zrób co trzeba” brzmiało poważnie. DeGroat tylko skinął głową, po czym zwrócił się do kompanów, którzy już wlekli Sotoriusa w kierunku stojącego w zaułku wozu. Kątem oka zauważył „Oczko”, który stał zmartwiały wpatrując się intensywnie w jakąś staruchę, która również się w niego wpatrywała. Cudownie odnaleziona matka? Dawna miłość? Przedwcześnie postarzała wybranka? Wierzycielka? Nauczycielka? „Chuj wie kto” ostatecznie zdecydował biorąc Durnhelma pod ramię i siłą prowadząc za resztą chłopaków. To nie był czas na sentymenty.

Durnhelm w jednej chwili uwolnił się spod uroku, który spętał jego członki i umysł i dostrzegł, że świat bynajmniej nie skąpała ciemność. Był, odrobinę oszołomiony, pośród kompanów. Porywaczy. Złe myśli, dominujące przerażenie i siła niszcząca mu umysł, odeszły…

Ripp pół rynku przeszedł z rajcami upewniając się, że idą we właściwą stronę. Czyli w kierunku przeciwnym do jego kompanów. Dopiero pomiędzy straganami, widząc że nie tracą czasu i czmychają do świątyni jak owce przed wilkiem, ulotnił się i spiesznie ruszył za kompanami. W sam raz, by złapać ich tuż przy wozie.

Wrzucili Sotoriusa z powrotem na wóz i zapakowali się do niego szparko. Nie zważając na jęki porwanego. Zastanawiając się co począć dalej. I może myśleli by dłużej, gdyby nie głuchy jęk i słowa, które wyrwały się porwanemu kupczykowi.

-Panowie, puśćcie mnie wolno. Dam wam dwa tysiące karli. W złocie! - kurwa, kto by pomyślał? Suma była zatrważająca. Każdy z nich pojął to w jednej chwili. DeGroat nie wspominał o ostatecznej wielkości nagrody, ale sugerowana suma była o mile odległa od tej, którą proponował Sotorius. Dwa tysiące koron? Ile t w ogóle było? Stos wielki jak ten wóz. Albo i więszky. Mogli by za to nie tylko pospłacać długi, ale kupić sobie jakiś dom. Nawet poza miastem. Spokojny dom z ogródkiem, sadem i widokiem na zielony las. Albo rzekę. Albo…

Mogli by kurwa kupić cały świat!!

***

5k100
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline