Greger rozparł się na ławce wozu beznamiętnie obserwując jak Klemens obrabia Sotoriusa. W sumie dobrze, że to zrobił, bo kupczyk, a może nawet magnat kupiecki czy chuj wie kim on tam był na prawdę, już kilka razy gadał za dużo. Nie mniej jednak, wpychanie obcasem buciora knebla w usta jeńca nawet u Gregera wywołało grymas. Ruszyli, jak tylko byli w komplecie. Root cieszył się, że tak jest. Nie zawsze „akcje” kończyły się równie pomyślnie. Zwłaszcza, gdy robi się dla DeGroat’a. O czym wiedział najlepiej, bo nie była to jego pierwsza robota dla niego. Gdyby ciała pływające w kanale mogły mówić, powołał by je na świadków. Ale nie mogły. „Świadków brak” orzekł sąd a Greger aż uśmiechnął się na tę myśl. „Świadków brak”. To prawdziwe szczęście dla jednej strony procesu. DeGroat był w tym dobry. A poza tym był, jak to się mówi, człowiekiem z zasadami. Root nigdy nie został przez niego oszwabiony a to już było wiele. W zasadzie w mrocznym świecie ciemnych interesów była to granica dzieląca życie od śmierci. -Wie który, gdzie jest najbliższe zejście do Ciemnicy? - pytanie padło z ust Klemensa a Greger musiał sam przed sobą przyznać, że kierunek w którym zmierzał były panicz był właściwy. Sam nie zagłębiał się w splątaną sieć kanałów, tuneli, przejść i korytarzy, która rozlewała się pod miastem niczym jakiś zespół żył monstrualnego potwora. Za bardzo lubił świeże powietrze. Ciemnica przypominała mu miejsce, gdzie o stałych porach dają żreć, pobrzękują kluczami od twojej celi i mają dziesiątki punktów jakichś regulaminów by cię udupić. Nie, do Ciemnicy nie schodził. Ale nieco liznął temat. -Może zajrzymy do „Nory”? Chudy z całą pewnością się ucieszy. - Powiedział to cicho na tyle, by kompani jedynie słyszeli. Nie chciał by Sotorius zarejestrował w pamięci nazwy i imiona. Dziwił się tym kompanom, którzy nimi tak szastali. A „Nora”, melina zabijaków, złodziei i oszustów była idealna pod wieloma względami. Raz, dobrze położona przy kanale i ruchliwej Portowej. Dwa, bywalcy raczej trzymali mordę na kłódkę. I trzy, „Chudy” - najgrubszy facet jakiego Root w życiu widział - miał taki składzik solidnie zamykany w którym już kilka razy przechowywał zabłąkane owieczki, które Root mu przywlekł do knajpy. I cztery, było tam zejście do Ciemnicy. I pięć. Był grog, piwo, wino, okowita i siwucha. I wszystko co nie paliło kubków smakowych. Jednocześnie na migi dał im znać w znanym sobie i im pewnie języku. Tłumacząc co ma na myśli. |