Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2021, 14:28   #176
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2051.03.16; cz; południe

Czas: 2051.03.16; cz; południe
Miejsce: okolice Miami; Malaryczne Bagna; 1-1,5 dnia drogi od Miami; bagna
Warunki: na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, powiew



Rita, Roxie i Moira



- Do miasta to… No można by na przełaj. Tak jak my, przez Malaryczne Bagna. - jak sytuacja się i uspokoiła i wyjaśniła jedyna w tej grupce kobieta jaka była tutejsza na wszelki wypadek wskazała na coś co wyglądało jak jakieś bagna i morkadła porośnięte tam i tu drzewami. Mówiła jednak tak jakby miała wątpliwości czy obca powinna się pchać w tym kierunku.

- Możesz też iść drogą. Prowadzi na wschód. Ale w końcu da się dotrzeć do jakiejś jaka prowadzi na południe. To prędzej czy później da się dotrzeć do miasta. To by jakieś dzień albo dwa marszu było. - głos przewodniczki sugerował, że bardziej poleca tą drogę. Dla samochodów to była mordęga dokładnie tak jak to opisał Emaus. Ale na piechotę powinno być mimo wszystko łatwiej niż na przełaj przez bagna. Zwłaszcza jak się nie było za pan brat z tutejszymi bagnami.

- Ale może pójdziesz z nami? Idziemy po skarby. Chyba. Można się obłowić. No ale jak widzisz nie tylko my wpadłyśmy na taki pomysł. - kapeluszniczka wskazała na spalony wrak i trupy. Mówiła jakby miała nadzieję, że Moira wybierze właśnie tą opcję. Wcześniej zapytała Emausa czy to właśnie ją widział z tymi mundurowymi. Ale ten z miejsca pokręcił głową i machnął ręką, że nie. Więc odpadło podjerzenie, że była z nimi. Zresztą jak się zorientowała Kimberly i Rita to buty nowej miały inny bieżnik niż ten jakie do tej pory udawało im się znaleźć na tej spalonej polanie. Co też niejako mogło być jakąś kroplą na korzyść wersji, że nie ma z tymi co tu byli wcześniej nic wspólnego i dopiero tu przyszła tak samo jak one. Chociaż z innej strony i w innym celu.

Rozmowa i spotkanie trwały jeszcze parę chwil. Ale w końcu nie było co na darmo strzępić języka. I wkrótce spalona polana, z czarną bryłą spalonej ciężarówki opustoszała z ludzkich głosów i postaci. Ale nie na długo.



---




Black Jack



- No i? - mięśniak który rzucił wyczekujące pytanie nie sprawiał wrażenia bystrzaka. Raczej jeden z tych jacy zapamiętale wyciskali sztangi na klacie i dla zabawy łamali podkowy. Albo nosy i zęby. A te pozory mogły jednak mylić. Nie było wątpliwości, że w grupie jaka przyszła na spaloną polanę on jest najważniejszy. Nawet jak przystanął na krawędzi zdegenerowanych drzew i dał pracować zwiadowcom. Ci rozsypali się po planie z zainteresowaniem oglądając wrak, trupy i całą resztę. Widocznie już się naogolądali i zrobili swoją robotę bo jeden z nich podszedł do czekającego Murzyna i reszty grupki.

- To nie one. Są trupy ale to nie one. Jacyś faceci. I to nie one ich załatwiły. Ale były tutaj. Przyszły już po wszystkim. Ten szałas co tam na skraju znaleźliśmy to pewnie tam deszcz przeczekały. - Indianin mówił nieco dziwnym akcentem w tym hiszpańskim ale jednak dało się go zrozumieć. No i już nie raz pracował dla Black Jacka czy raczej dla senior Cantano. Sprawdził się więc nie było wątpliwości po kogo trzeba posłać gdy el jefe wpadł na pomysł jak się dostać do Zaginionego Miasta nawet jak te obce myślały, że go wyrolowały.

- A teraz gdzie są? - po chwili trawienia informacji na mało inteligentnie wyglądającej twarzy szef tego komanda zapytał zwiadowcy.

- Poszły na północ. Mają kilka godzin przewagi. - Indianin odparł bez wahania. Był pewny swoich odpowiedzi jak i tego, że padnie to pytanie. Murzyn znów zastanawiał się chwilę.

- Niech mają. - mruknął sięgając do kieszeni i wyjął bibułkę i tytoń. To zawsze pomagało mu myśleć. Na tym plan szefa polegał. Niech te mądralińskie robią sobie co chcą i po swojemu. I niech dotrą do tego miasta na jakie el jefe tak się nakręcił. A wtedy wkroczy Black Jack ze swoją ekipą i przejmie sprawę. A jak się miało takich zwiadowców jak Czarna Wrona to marsz po śladach obozowisk nie był taki trudny. Dziś rano jednak zaniepokoił go ten dym. Co tam się działo? Jack odczuł niepokój bo jakby te gringo ktoś rozwalił to kto by go zaprowadził do Zaginionego Miasta?! Kazał więc ruszać natychmiast nawet jeśli oznaczałoby to skrócenie dystansu do niebezpiecznego momentu. Wolał nie myśleć co by się z nim stało jakby musiał wrócić do szefa bez adresu tego cholernego miasta…

- A ci tutaj? Jak to nie one ich sprzątnęły to kto? Co to za jedni? - jego grube, chropawe palce skręciły równie niezgrabnego i chropawego skręta. Ale chociaż wyglądał jak byle skret to był zrobiony z jednego z najlepszych tytoniów w tym mieście. A przecież ich miasto słynęło na całe ZSA z wyrobów tytoniowych. Więc to coś znaczyło. Wiedział, że mógłby zapłacić za gotowe papierosy. Ale coś w nim zostało z nawyków zwykłego ulicznika. Nawet jak teraz był zaufanym człowiekiem jednego z największych ważniaków w tym mieście. Poza tym lubił sam sobie skręcać te fajki. Uspokajało go to i pozwalało skoncentrować myśli na czymś. Lub na kimś.

- To chodź, pokażę ci. - Indianin machnął zachęcająco ręką i ruszył w stronę wraku spalonej ciężarówki. Szef a za nim reszta bandy ruszyła się z miejsca. Podeszli do wraku i z zainteresowaniem zaczęli oglądać go bliżej. Właściwie pod względem rabowania to nie było to nic ciekawego. Ogień strawił pojazd doszczętnie. Szkoda było tracić czas aby przy nim grzebać. Zwiadowca zaprowadził go do frontu spalonego wraku i pokazał na dwa zaczepione tam zapasowe koła. A raczej felgi bo guma to się zjarała podczas pożaru.

- W porcie jest El Greco. On ma taką ciężarówkę. Nie wiem czy to on. Ale on ma taką ciężarówkę. Z dwoma kołami na przedzie. - wyjaśnił Czarna Wrona, że pewności nie ma i nie daje na to gwarancji. Ale może właśnie to był wóz faceta o jakim mówił. A może nie. Ale jak już coś jeździło po okolicy i nie był to FIST to raczej było to z miasta. Czasem jeszcze ktoś z północy przyjeżdżał. Jak ten durny gringo swoim Wranglerem co ostatnio zrobili z nim porządek. Raczej marne szanse były, że ktoś po dżungli i bagnach miałby ciężarówkę na chodzie. Więc Jack zgadzał się, że są spore szanse, że to mógł być ktoś z miasta. Ale na razie jeszcze nie wiedzieli kto. Trochę żałował, że od reki nie może odwiedzić w porcie El Greco i sobie z nim porozmawiać na temat pewnych spalonych ciężarówek. Ale był tu. A port był gdzieś tam. Musieli sobie radzić z tym co było na miejscu.

- Więc może El Greco mówisz. No dobrze. Potem to sprawdzimy. A jak nie one to kto ich załatwił? - Murzyn odpalił swojego skręta i zaciągnął się aromatycznym, wiśniowym dymem. Wskazał fajkiem na leżące tu i tam na wpół spalone ciała.

- No tego nie wiem. Ale postrzelali ich. I bełtami poczęstowali. Fachowa robota. Chcieli ich załatwić. I załatwili. Ale dlaczego to nie wiem. Potem przynajmniej jedna ciężarówka pojechała dalej. Wyjechali tak jak przyjechali. - Indianin wskazał na wylot z polany położonej na niewielkim garbie. Dlatego nie pochłonęły ją jeszcze bagna. Stąd przyjechały wszystkie pojazdy. A przynajmniej jeden wyjechał. To go nie dziwiło. Tylko w tym kierunku było na tyle drogi aby to jakoś była szansa próbować. Chociaż dziwił się determinacji albo głupocie komuś kto by chciał się pojazdem przedzierać przez te chaszcze. Już łatwiej było przejść na piechotę albo konno. Black Jack też spojrzał w tamtą stronę i wydmuchał kolejną porcję dymu. Co tu się odwaliło dziś rano?

- A kto to mógł być? - zapytał po chwili trawienia tych informacji. Indianin jednak wymownie rozłożył ramiona i pokręcił głową, że na to pytanie nie bardzo może dać odpowiedź.

- Poza kołami pojazdów mało zostało śladów. Ogień i deszcz mocno je zatarły. Trudno powiedzieć. Ale muszą mieć sporo broni. Sporo tu strzelali. - zwiadowca pokazał na złote kleksy wręcz świecące na tle czarnej, spalonej trawy. W nie pod wpływem ognia zmieniły się łuski. Nawet podniósł jeden taki nieforemny kleks i podał szefowi tej grupy. Ten wziął go, obracał w palcach zastanawiając się nad tym wszystkim.

Przypadek? Ktoś tu przypadkiem załatwiał swoje interesy i coś poszło nie tak? Miało to coś wspólnego z tymi trzema czy nie? Albo z tym cholernym miastem utopionym gdzieś w dżungli. Z tego co mówił Wrona to te trzy też się napatoczyły na to pobojowisko tylko trochę wcześniej niż oni. Więc może to nie chodziło o nie. Natknęły się na to tak samo jak teraz oni. Ale miało to coś wspólnego z Zaginionym Miastem czy nie? Bo jak tak to by oznaczało, że jest ktoś jeszcze. Kolejny gracz. I to w liczbie mnogiej, z jakimś pojazdem i sporą ilością broni. To by komplikowało sprawy. Tego się nie spodziewał.

- Nic to. Idziemy za tymi trzema. Jak ktoś tu jeszcze się pęta to go rozwalimy. Senior Cantano chce mieć to cholerne miasto dla siebie. I będzie je miał. - w końcu przestał obracać kawałek roztopionego metalu w rękach i schował go do kieszeni. Otarł pot z czoła i dał znać. Inni potwierdzili otrzymane polecenie i ruszyli za Wroną. Indianin dał znać aby iść za nim i po chwili spalona polana znów opustoszała. Ale nie na długo.


---




Sameus



- Tak Białaszku. Wisisz? Duży ruch dzisiaj. - spracowana dłoń czarnoskórego mężczyzny poklepała bladą, gadzią skórę. Tak jak zwykle jeźdźcy klepali chrapy swoich koni. Dłoni nieco trzęsły się palce ale mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Bardziej interesowało go to co się działo na spalonej polanie. Czego był świadkiem. Spóźnił się na główne przedstawienie. Ale widział jak te zbiry łażą i węszą. Ten Indianin co ich prowadził i paru innych sprawiali wrażenie, że znają się na swojej robocie. Sameus potrafił to rozpoznać. Ale reszta to wyglądali na zwykłych zbirów i cyngli. Pewnie jakiegoś ważniaka. Ale nie mógł rozpoznać jakiego.

- Tak, tak Białaszku. Mamy z Zaginionym Miastem nie dokończone szprawy. Ta gringo otwoszyła sztarą ranę Szameusza. Tak, tak Białaszku. Szameusz musi tam wrócić i dokończyś sztare szprawy. - dłoń znów poklepała gadzią skórę albinoskiego gankora. Tamta blondyna zmusiła go do wspomnień do jakich wolał nie wracać. Stare dzieje. Gdy był piękny i młody. Szkoda było wracać do tego. Ale przypomniała mu i znów nie mógł o tym przestać myśleć. W końcu popytał trochę o nią. Sam jeszcze nie bardzo wiedząc po co. Ale gdy się dowiedział, że zwinęła żagle i z koleżankami wyszła z miasta to był jak impuls. Aby podążyć za nimi. Nie wiedziały na co się piszą! Ale jak się okazało on też nie.

Tych bandziorów się nie spodziewał. To też za nimi szli? Celowo? Czy przypadek. Odkrył ich wczoraj ale już zbyt późno było aby ich okrążyć i wyminąć. A dziś z rana jak miał taki zamiar to oni ruszyli także i też na północ. Tam gdzie było Zaginione Miasto. Przypadek? Ale może i nie. Może to ten dym ich zwabił. Też widział ten dym i też go ciekawił. Od razu rozpoznał, że to ani z ogniska ani czegoś podobnego tylko coś tam się solidnie jarało na całego. Więc koniec końców ruszył tropem tej pstrokacizny skoro mieli zbieżne kierunki. A na miejscu zastał polanę i wrak. Tamci też je oglądali. I jak ich obserwował zastanawiał się co zrobią dalej. Nie słyszał o czym rozmawiali. Ale widział co robią. Szacował, że albo zawrócą na Malaryczne Bagna w kierunku miasta albo pójdą drogą. Niby wedle mapy dalej ale łatwiej niż przez bagna. Ale nie. Poszli dalej. W głąb dżungli. Na północ. Tam gdzie leżało Zaginione Miasto. Przypadek? Skoro poszli to teraz i on ruszył w kierunku wypalonej polany aby się jej przyjrzeć osobiście.


---



K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline