| W głębi Drakwaldu, Dwór Barona von Metterich; noc 29 Ulrikzeitu 2518 KI
Trwożył baron, trwożył czarodziej, a najbardziej niedoceniona wcześniej czerń leśnej głuszy, pełnej potworów łaknących ludzkich mięśni, serc i dusz. Na zwieńczenie strachów głucho zatrzaśnięta brama. Wrota bezpiecznej przystani, czy więzienia, rozważała adeptka. Tymczasem choć wyczerpana zadowolona z roli jaką odegrała. Z niespotykanej dla siebie powściągliwości języka, tyle przecież mogła wygadać. O gryfie i elfie, o reszcie bała się nawet pomyśleć.
Wspomniała dziwny odór czarodzieja, kiedy nalegał na rozmowę, kiedy wypytywał o Norsmena, przebijał w eterze ukrytym pod serem czosnkiem, zamiarem oszustwa.
- Jest wolny bardziej niż ja. Rozumiesz magister o czym mówię. Ja już wyznaczyłam ścieżkę.
Gorszy był tylko dobrotliwy Baron, nieodgadniony i wydający rozkazy jak wojskowy. Orzechy nad umiejętności dyplomacji siostrzenicy sędziego z Remmer.
Stanęła przed towarzyszami cała spięta, z twarzą ściągniętą w maskę powagi. Przez chwilę błądziła wzrokiem po dziedzińcu, torsach, stopach, wypatrując plam krwi jak wampir, wreszcie twarzach, szukając w nich oparcia.
- Lori - wydyszała głucho. Chciała biec ku bramie, ale błoto śliskie na dziedzińcu, podparła się o ramię trapera. Spojrzała w oczy. Uspokoiła.
- Dziękuję. Wiem, jego decyzja, ale się czuję odpowiedzialna. - starała się odgonić myśl, nie mogła jednak zapomnieć, że przecież po to świadczyła za wszystkich, by uczynić bezpiecznym i elfa
- Mili jak wszyscy możni, mają interes. Musimy uważać. Zaopiekujcie się rannymi, postaram się dołączyć. Nie macie czego zazdrościć przy pańskim stole, chociaż - zawahała się - ..chciałabym poprosić, żeby pan Niers mi towarzyszył, jak bym musiała z nimi jeść kolację, albo co innego. To znaczy prosić ich i spytać Karla czy się zgodzi. Karl pewnie każą ci stać, ale byłoby dobrze, żebyś słuchał i patrzył. Rozejrzała się, a spadające płatki śniegu tańczyły w blasku pochodni jak odłamki magicznego lustra. Odbijały pragnienia i obawy, namiętności, wspomnienia, niewydarzone w przeszłości i przyszłe zdarzenia, lecz tych ludzki umysł nie zliczy, zbyt słaby. Pokłady siły i woli sławy, kajdany. Samemu sobie narzucone, że muszę, chcę niby, chwile słabości trwalsze bo szczere. Pełne i płodne, mądrości głodne. Prawdy. Prawdy chcę poznać, myślała, zadumana, zahipnotyzowana, kajdany, przerwała sobie sama, lekko się roześmiała
- Hahaha! No niezwykła, nie pytałam. Nic się nie dowiem, nawet nie chcę. Szlachcic powiedział, że to jego sprawa. Mało rannych mamy? Cieszmy się z dachu nad głową, i wypoczynku. Wkrótce przyjdzie za to zapłacić, ale chwilowo to lepsze niż taniec z wilkami. Trzeba na nowo opatrzyć rany i zadbać żeby się sierżanci nie wychylali. Powiedziałam im, że oczekują nas w Middenheim. - zrobiła niewinną minę ssąc dolną wargę. - To w sumie prawda, mam list polecający. Wasze umowy wygasły wraz z naszym tu przybyciem i każdy może stanowić o sobie - mrugnęła dodając nieco głośniej.
Panna Hochberg starała się nie wychodzić z roli pragnąc przekonać przede wszystkim siebie. Płatki śniegu tańczyły w rytm uderzeń jej serca. Kamraci sytuacja cokolwiek przedstawiona, Olivia radzi trzymać gęby na kłódki i spróbować jutro powrotu.
MG: Jaka jest szansa na medyka dla rannych towarzyszy Olivii? - można to rozegrać fabularnie.
Adeptka chciałaby przygotować się do nocy z towarzyszami, ale przypuszczam, że gospodarze nie odpuszczą i zachcą się spotkać, liczę, że na ledwo wieczerzy, lub przy stole, a nie w łaźni, bo coś o kąpieli baron wspominał.
Ostatnio edytowane przez Nanatar : 11-10-2021 o 21:05.
|