Rip miał ogromną ochotę przywalić Oczku w mordę. Widząc jednak w jakim jest stanie szybko skalkulował, że nie ma to większego sensu gdyż i tak pewnie nie odczuje uderzenia i ulga jaką by Ripowi przyniósł ów cios nie byłaby zbyt wielka. „Chrzanić to” – pomyślał tylko zbierając się z ziemi. Miał szczęście że podmuch nader szybko zwalił go z nóg i cisnął pod rozpadający się murek dzięki czemu nie odleciał dalej tylko zatrzymał się pod zbiorowiskiem kamieni zapewne jeszcze z czasów gdy Gnojowisko nie było Gnojowiskiem a ktoś postawił tu kiedyś dom, mur czy inną budowle, z budowli pozostał jedynie niewielki odcinek murka a i on po wichurze wywołanej przez Oczko zmniejszył się o dobra połowę. „Jeszcze kilka lat i nie pozostanie nawet to” – przeleciało przez głowę Treserowi
Gdy wstał zobaczył ku swojemu zdumieniu że jeden z frajerów uczepił się Rusta i obaj wisieli dość wysoko nad ziemią. Już samo dyndanie na belce przez szefa było wyjątkowo niebezpieczne – na takiej wysokości przynajmniej, a z wczepionym weń frajerem tym bardziej.
- Śmierdziel puszczasz go albo ci to ułatwię !
- Litości – zawył obdartus jeszcze bardziej jakby się wczepiając w DeGroata, nie puścił nawet gdy Ripper wyciągał kislevicki sztylet, być może myśląc że blefuje, być może bojąc się upadku bardziej niż noża.
Głupio zrobił gdyż Rip nie czekał , nie wdawał się w dyskusję, nie dawał czasu do namysłu, chwilę po rzuconym ultimatum w kierunku obdartusa poleciało ostrze. Trafienie z tej odległości do bezbronnego worka treningowego było prostsze niż trafienie strzałką w tarczę. Ból który przeszył zbira gdy ostrze noża wbijało mu się w bebechy sprawiło że puścił Rusta i poleciał w dół na złamanie karku . Mógł lecieć bez sztyletu w bebechach ale to już był jego wybór.
Chwilę później Rip odzyskał sztylet wyciągając go z bebechów obdartusa długim przeciągłym ruchem, ot dla pewności rozcinając organy wewnętrzne na wypadek gdyby szmaciarz zamierzał przeżyć. Mógł się puścić, miałby wówczas dla niego więcej litości. Spojrzał w górę rozważając jak można pomóc szefowi nie zamierzał być jednak workiem łagodzącym upadek…choć zwłoki wciąż mogły się ku temu przysłużyć
– Jak co to masz gdzie upadać– uśmiechnął się i odsunął parę metrów.
Trup jak trup powinien złagodzić ewentualny upadek, być może więcej trupów złagodziłoby go jeszcze bardziej , rozejrzał się po kamratach gotów usypać mały kopczyk jako lądowisko dla szefa. Nie mogli go tak przecież zostawić bez pomocy…