Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2021, 21:48   #18
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pani doktor stawała w życiu przed wieloma dramatycznymi decyzjami. Ciąć, nie ciąć. Leczyć od razu, zostawić w kolejce. W końcu medycyna, czy literatura jak pragnęła jej matka. Ostatecznie jednak wszystkie jej dotychczasowe wybory pchnęły ją do miejsca gdzie nieznana dotąd istota zaczęła wyciągać ją z namiotu na zewnątrz i chyba do dołu. Odruchy Eleonore włączyły się szybko. Kopniak w mackę, kurczowe złapanie za pierwszą rzecz jaka się nawinęła pod rękę, a był rondelek Dustina i w końcu okładania mięsistego ramienia. Niestety wszystko to należało do czynności, które mrówkolwa nie zaskakiwały i choć zyskały pani doktor może trochę ponad sekundę, nie zatrzymały pochwycenia.

Tymczasem w obozie rozgorzało, bo bohaterowie Jumanji napaść przyjęli z podniesionym podbródkiem. Pierwszą krew wytoczył monstrum sam profesor, który bezceremonialnie wypalił do nieznanego gatunku, prosto w paszczę. Chitynowy pancerz łba z jednej strony oderwał się ujawniając miękką tkankę, a mrówkolew zafuczał gniewnie. Gniew jego jednak błyskawicznie został stłumiony kolejnym wystrzałem. Śrut z fuzji Dustina roztrzaskał kolejne warstwy pancerza docierając też głębiej do miękkich tkanek, których wybroczyny chliznęły na ściany ziemnego leju, lśniącą w świetle gwiazd posoką. Tego dla mrówkolwa było dość i rycząc schował łeb pod ziemię. Łeb. Ale nie mięsiste ramiona. Jeszcze nie. Nie na czczo.

Obaj panowie zaś skupieni chwilowo na celu mieli ograniczoną możliwość reakcji na atak na swoją osobę. Co mięsiste ramiona wyczulone na ciepło, o czym wiedział profesor, wykorzystały. Pierwsze pacnęło profesora. Chciało go pochwycić, ale profesor już wcześniej planując wycofanie się, uniknął oplątania otrzymując jedynie uderzenie, które bez wątpienia zaowocuje siniakiem na lewym udzie.

Dustin z kolei miał szczęście. Albo przeciwnie. Rozgrzana wystrzałem fuzja, została wzięta przez ramię mrówkolwa za cel i pochwycona. Nim padł drugi wystrzał, Dustin mógł się szarpać o broń, lub ją puścić. Zdecydował na to drugie widząc iż opały pani doktor są coraz większe. Puścił zdobycz na pożarcie mrówkolwu i rzuciwszy się uchwycił rękę wciąganej na dno leju blondynki. Dopiero to zatrzymało ją chwilowo w miejscu wymuszając próbę sił pomiędzy mięsistym ramieniem, a parą poszukiwaczy przygód. Próbę sił, którą jednak czuli, że przegrają, bo wyczuwszy ofiarę druga macka zaczęła wyszukiwać pochwyconej już ofiary. Mrówkolew chciał się skromnie zadowolić jedną osobą i się zakopać. Całkiem w jego mniemaniu pojednawczo w stosunku do tych dziwnych obcych.

Obcy mieli jednak inny plan. Panna O’Toole mianowicie sięgnęła po mocniejsze argumenty i wydobyła z ekwipunku laskę dynamitu. Piastowała bowiem zasadzie, że w życiu nigdy nic nie jest pewne i nie zaszkodzi nosić w torebce na wszelki wypadek awaryjnej laski dynamitu nawet na herbatkę, lub spacer po parku. A na wyprawę do Jumanji zabrała ich trzy. Z resztą był problem gdy wnosiła je na pokład sterowca, ale wolała o tym nie pamiętać. Niemniej teraz miała jedną w dłoniach i potrzebowała ognia. Resztki ogniska rozeszły się po ścianach leju gdzie dogasły od wilgotnej ziemi, ale spojrzenie wynalazczyni spotkało się ze spojrzeniem profesora, który akuratnie przeładował sztucer. Rzuciła w dół leju.

Percepcja czasu całej czwórki tradycyjnie zwolniła, co jednak znaczenie miało tylko dla profesora, który na celowaniu był skupiony. Wystrzelił, a ładunek prochowy w krótkiej chmurze iskier wybuchł wysyłając kulę w pożądanym kierunku. Nasączona ziemią okrzemkową nitrogliceryna eksplodowała gwałtownie z piorunującym efektem. Dwie z czterech mackowatych odnóży zostały oderwane i wyrzucone w powietrze. Pozostałe poranione zagrzebały się w ziemi.
Pani doktor zaś, oraz Dustin nie słyszeli kompletnie niczego poza wysokim gwizdem gdzieś z tyłu uszu. Nie licząc tego i stłuczenia jakie otrzymał w trakcie walki profesor, byli jednak cali.

Co jednak było bardziej niepokojące to fakt, że namioty Sir Archibalda i panny Craft były puste. Nie nosiły, ani znamion napaści, ani ucieczki. Zupełnie jakby dwójka Anglików zniknęła. Dopiero dogłębniejsze przeczytanie ujawniło dziwne znalezisko. Nadpalone i sczerniałe szczątki jakiegoś papieru. Resztki napisu na jednym ze skrawków były nadal widoczne: “Karta Postaci”. Na innym zaś nazwa zasłyszana w krainie pod innym niebem: “Draugdin”. I nic więcej.

***

Ranek przyniósł poprawę sytuacji. Co prawda noc niespecjalnie pozwoliła zregenerować siły, ale nic więcej już ich nie niepokoiło, a słuch powoli wracał pani doktor i Dustinowi. Mogli ruszać w dalszą drogę.

Dotarcie do rzeki z mapą było dla Dustina rozczarowująco łatwe. I nie zajęło im więcej jak godzinę marszu. Pozostało zgodnie ze wskazówką Wilhelma podążać wzdłuż leniwych meandrów. Co już było mniej wygodny gdyż rzekę porastały rozłożyste sagowce i mahonie, przez które już musieli się pracowicie przedzierać. Z mapy jednak wynikało, że niezbyt długo. Wioska miała być za milę, lub dwie. Niestety w pewnym oddaleniu od rzeki. I po drugiej jej stronie. Co Dustina wcale nie zmartwiło, gdyż mapa uwzględniała wiodący do wioski… linowy most. A raczej to co z niego zostało. Gdy dotarli na miejsce w miejscu mostu pozostała tylko jedna przerzucona lina. Resztki drugiej zwisały smętnie po obu stronach rzeki. Tak jak dwie, z których zbudowano wcześniej deskowy podest. A przeszło 15 metrów szerokiego koryta rzeki może nie było jakoś mocno najeżone skałami, ale nurt był na tyle silny, że mógł porwać nieszczęśnika, który weń wpadnie. Ale podczas gdy profesor i Dustin zatrzymali się przy mocowaniu ostatniej sprawnej liny, Plenty, a raczej jej nos poczuły dziwny niepasujący do otoczenia zapach. I choć nikły to zbyt dobrze sobie znany by go przegapić. Weszła pomiędzy zarośla rozglądając się, a po chwili dołączyła do niej Eleonore. Po chwili wzrok obu kobiet spoczął na kawałku tkaniny, który po podniesieniu okazał się białą szmatą przesiąkniętą smarem rusznikarskim.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline