Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2021, 23:28   #45
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Nie wiem jawa, czy sen
Uwięziony w fazie REM”
OsaKa



Barbara
Aromat smażonego czosnku, cebuli i świeżej bazylii mieszał się z skrzeczącym i donośnym, niczym dzwony w neapolitańskiej katedrze, głosem otyłej Włoszki, tworząc tyle drażniącą, co uroczą i zabawne panoptikum. Ciasna kuchnia, kłęby pary buchające znad emaliowanych garnków i perlisty śmiech dzieci, wymieszany ze słowami radiowego spikera, komentującego finałową gonitwę.
Pejzaż wielkomiejski w ciasnej ramie, a'la Hopper.

Tymczasem De Sica, Visconti, Fellini stoją poza kadrem i kiwają głowami z uznaniem.

Najprawdziwszy włoski neorealizm na amerykańskiej ziemi, a pośród niego Ona. Zagubiona Polka, zawieszona pomiędzy jawą, a snem.

Gdy zgadzała się na randkę z Antonio, nie spodziewała się że przyjdzie jej zjeść kolację w towarzystwie jego matki, ojca, sześciorga rodzeństwa i niedosłyszącego dziadka. A przecież wszystko zaczęło się w tak trywialny i błahy sposób. Kawa od ulicznego sprzedawcy, spacer alejkami Public Garden, wyłożonymi złocisto-karmazynowym dywanem z uschniętych liści, które jakby tylko dla nich nuciły romantyczna melodię, szeleszcząc pod ich stopami. Na koniec króciutka wizyta w kinie samochodowym. Antonio widząc lekko skrępowaną minę Barbary, gdy w sąsiednich autach młodzi kochankowie, zaczęli się bezceremonialnie pieścić i całować, włączył bez słowa silnik i ruszył w powrotną drogę.
W podzięce za tą niemal rycerską postawę, Barbara nie mogła odmówić uroczemu taksówkarzowi, zaproszenia na domową kolację.

To wszystko, co się jej przydarzyło przypominało sen. Od chwili, gdy wsiadła na pokład transatlantyku “Batory” wszystko wydawało się nierealne. Nawijając gorące, makaronowe sznury na widelec, Barbara skonstatował, że przecież to się zaczęło dużo wcześniej.

Już sam fakt, że została wytypowana do tej delegacji, ocierał się bardziej o wariackie majaczenie, niż rzeczywistość.

A wojna?
Sześć piekielnych lat. Dwa tysiące dziewięćset cztery dni, niekończącego się koszmaru. Umierała dwa tysiące dziewięćset cztery razy i tyle samo raz zmartwychwstawała. I tak dzień po dniue

- Dołożyć ci, serduszko - zapytała z autentyczną troską matka Antonia, Sofia - Zjadłaś tyle, co wróbelek. Musisz jeść, by mieć siłę pracować kochana. Mój Riccio wspominał, że załapałaś się na etap na uniwerku. W końcu ten łapserdak, znalazł sobie porządną dziewczynę. Powiem ci w sekrecie, że musisz na niego uważać, bo to nicpoń i bardziej mu potrzebna mamka, niż żona. Mnie już nie słucha, więc teraz ty będziesz musiała zająć się jego wychowaniem.
- Mamma, per favore! - krzyknął wzburzony Antonio - Nie mów Barbarze takich rzeczy, bo jeszcze pomyśli, że już jej ślubną suknię po babci szykujesz.
- I co w tym złego - zdziwiła się Sofia - Zegar bije nieustannie. Ty i ona jesteście już w takim wieku, że wypadałoby się w końcu ustatkować. Przez tę wojnę, cały świat stanął na głowie. W twoim wieku, to ja z ojcem mieliśmy już trójkę dzieci…
- I czwarte w drodze - dodał z uśmiechem i nieukrywaną dumą w głosie, signor Alberto Beneventti.
- To były inne czasy, ojciec - odburknął mu syn bezceremonialnie - Świat się zmienił. Poza tym Barbara jest tylko przyjaciółką. Ty się lepiej zajmij swoimi gonitwami, bo pewnie znowu wtopiłeś.
- Ty mi nie będziesz mówił, co mam robić. Ani tym bardziej moich ciężko zarobionych pieniędzy liczył. Wychowawca się znalazł. Poza tym Lucinda dobiegła druga, więc jestem na plus.
- Taaa na plus - zaśmiał się szyderczo Antonio - Pewnie tak samo, jak te dwadzieścia dolców z zeszłego tygodnia, co na tego kulawego charta postawiłeś.
- Basta - krzyknęła Sofia, uderzając pięścią w stół - Gościa mamy, gamonie. Dziewczyna się pewnie przerazi i już więcej do nas nie przyjdzie. Dosyć mówię. Antonio przynieś deser, ale migiem.





Było już po dziesiątej, gdy Antonio odwiózł Barbarę do domu. Tak - do domu. Dzięki uprzejmości profesora Warrena Rice’a, nie tylko dostała pracę, co prawda na pół etatu, ale to zawsze jakiś początek, ale też służbowe mieszkanie. Jak na amerykańskie standardy to była ciasna klitka, ale wielu Polaków pewnie zazdrościłoby jej małego salonu połączonego z kuchnią i jeszcze mniejszej sypialni, gdzie poza łóżkiem i szafką nocną nie było praktycznie wolnego miejsca. Dla niej ta mikroskopijna kawalerka stanowiła teraz ucieleśnienie marzeń.

Marzenie każdego imigranta własny kąt i praca, która pozwoli jakoś wystartować.

Świadomość, że jedna rozmowa doprowadziła do tego, że została uciekinierem politycznym nadal do niej w pełni nie docierał. Wszystko stało się tak szybko. Praktycznie jakby poza nią. Wystarczyło jedno, zdawałoby się niewinne pytanie. Jedna prozaiczna rozmowa i odrobina życzliwości i całe jej życie zostało wywrócone do góry nogami.

Można byłoby powiedzieć, że miała ogromne szczęście. Zapewne wielu chciałoby się znaleźć na jej miejscu. Wszak, czy może być coś lepszego niż ucieczka z kraju, gdzie rządzą komuniści.
Pewnie nie, ale ilekroć spoglądała na leżącą na blacie gazetę, dreszcz przerażenia przechodził jej po plecach.

Tłusty nagłówek niemal krzyczał jej prosto w twarz, a echo tego wrzasku dudniło pod czaszką.

“Brutalne zabójstwo znanego adwokata”

Nie musiała nawet czytać artykułu, by wiedzieć o kogo chodzi. Jedynym pocieszeniem, choć naprawdę niewielkim był fakt, że artykuł nie wspominał personaliów mordercy.

“To groźny przestępca… zwyrodnialec… proszę na siebie uważać..” - przypomniała sobie słowa Piotra Daszyńskie, o ile tak naprawdę się nazywał.





“Po co on chodzi w tych ciemnych okularach? Dlaczego? I on jej mówi, że w okupację, prawie cały czas po kanałach żył, co są pod ulicami. I teraz, po wojnie, musi chodzić w ciemnych okularach, bo go dzienne światło za bardzo kłuje w oczy. Bolą go oczy od tego światła. Za bardzo do ciemności mu się oczy przyzwyczaiły w tych kanałach.
Edward Stachura, Siekierezada “



Jakub
Ocean , który kołysał jego duszą, który niczym kochanka pieścił zmysły, inspirował, teraz wypluł go na brzeg z brutalną, animistyczną siłą. Niczym pieprzony Robinson Crusoe, wylądował na bezludnej wyspie. Wyklęty, wyrzucony poza nawias społeczeństwa. Odnalazł własnego Piętaszka, który wyciągnął do niego pomocną dłoń.

Szyderczy los, nie byłby sobą, gdy beczki miodu nie doprawił łyżką dziegciu. Dobrodziej okazał się ułomnym niemową, ale serca i współczucia miał za to aż ponad miarę. Schronienie i wytarty materac w starym magazynie, to był dopiero początek luksusów, jakie spadły na warszawskiego poetę. Jego osobisty Piętaszek, pomógł mu opatrzyć rany i podzielił się skromnym posiłkiem.
Bezinteresowność i hojność kaleki, wręcz onieśmielała Jakuba. Przyjmował jednak wszystko, wdzięczny za to, że ma choć chwilę spokoju.

Potrzebował czasu, by wszystko sobie ułożyć. Znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Wyglądało bowiem na to, że cały świat sprzysiągł się przeciw niemu.

Naturalnym początkiem wydawała się ona. Jawiła mu się jako ostatni bastion normalności, choć przecież ich spotkania, ich znajomość była niczym ulotny sen.

Wszak jak odnaleźć osobę, którą widziało się tylko w snach?

Świt przyniósł niespodziewaną, ale po prawdzie jedyną i oczywistą odpowiedź. Początkowo, gdy jego osobisty Piętaszek, zbudził go dość brutalnie i gestami nakazał się podnieść, Jakub poczuł rosnący gniew i sprzeciw wobec takiego postępowania. Kto z ludzi nie reaguje podobnie, gdy zostaje wyrwany brutalnie ze snu.

Kilkanaście minut później, gdy pierwsze promienie słońca przebijały się przez smutne i unurzane w popiele chmury, Jakub zrozumiał mądrość ulicy, którą prostymi gestami przekazał mu Piętaszek.

Jak odszukać wyśnioną? Jak dotrzeć do miejsca o którego istnieniu się nawet nie wie?
Odpowiedź jest tylko jedna - włóczęga na jawie.

Przemierzając wyludnione jeszcze o tej porze ulice Bostonu, Jakub przyglądał się grzebiącemu w śmietnikach Piętaszkowi i rozmyślał o Barbarze i o tym, co go spotkało.




Nie liczył upływających dni. Czuł tylko jak on mija za każdym razem, gdy kolejny strup spadał z jego ran i gdy każdego następnego poranka doprowadzenie do ładu włosów i brody stawało się coraz trudniejsze.

Lekko mżyło. W powietrzu czuć było zbliżającą się zimę. Wędrując prawie pustymi ulicami, w końcu ją ujrzał. Wysiadała z taksówki. Pogodna, uśmiechnięta i pełna życia. Ubrana w popielaty płaszcz i kwiecistą, rozkloszowaną spódnicę. Kierowca wykazywał się niespotykaną wręcz uprzejmością. Nie tylko pomógł jej wysiąść, ale także wręczył papierową torbę z chrupiącym rogalikiem. Pożegnali się, a w ich ruchach było coś, co sprawiło, że serce Jakuba zadrżało. Strach i wielkie poczucie pustki, rozlało się po wszystkich jego członkach. Barbara pomachała taksówkarzowi i ruszyła sprężystym krokiem w kierunku uniwersyteckiego kampusu.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 20-10-2021 o 21:48.
Ribaldo jest offline