Bharrig milczał, koncentrując się na nasłuchiwaniu i przepatrywaniu. Oczywiście, jeśli chodziło o magów, nigdy nie było wiadomo, co się mogło stać i co czekało na nich. Niewiele było do dodania, toteż czekał, aż drużyna ruszy przed siebie. Wkrótce mieli się dowiedzieć o przeznaczeniu tego miejsca.
Sfrunął nieco bliżej, obok plamy krwi, lustrując, co tu się mogło wydarzyć. Krew, ślady buciorów Orków, ale i jakieś inne ślady, dziwne, kwadratowe nieco, również wielkości typowego buta. I wszystkie w jednym kierunku, do przodu…
- Ślady walki - stwierdził po prostu. - Zapewne orkowie zmierzyli się ze strażnikami tego miejsca.
- No chyba jak tyle przeszliśmy to nie mamy wyboru, musimy iść do przodu. Takie już nasze awanturnicze życie. A to chodzenie po ścianach całkiem fajna sprawa -Kargar wzruszył ramionami.
- Zależy jak dla kogo - Skrzywiła się Deidre.
- Przyzwyczaisz się z czasem - zapewnił Gabriel. - A teraz lepiej korzystać z tych możliwości. Wyobraź sobie, że schodzisz po pionowej drabinie. .
- Jeżeli jest to dla ciebie bardzo męczące może jakbyś wlazła mi lub Kargarowi na plecy by ci pomogło? - zapytał Endymion nie wiedząc czy jego propozycja ma jakikolwiek sens - obaj łatwo cię uniesiemy jakby okazała się taka potrzeba.
- Przestańcie już ze mnie robić taką sierotę - Odrobinę fuknęła Zaklinaczka - Było, minęło, fajnie jest. Idziemy dalej…
No więc poszli.
~
Po "pomostach", pokonując jeden, docierając do okrągłej, dużej platformy, która miała w sobie i wielką, grubą, naturalną kolumnę, ciągnącą się w kierunku sufitu… i znowu ślady krwi. Więc dalej, kolejnym pomostem, do kolejnej okrągłej platformy.
A tam ktoś siedział.
Wśród sporej kałuży juchy, ciężko i chrapliwie dysząc, siedział oparty plecami o kolumnę rosły Ork z… urwaną nogą przy kolanie, obwiązaną własnym pasem. Warknął wrogo na widok śmiałków, choć w sumie ledwie trzymał własny topór w łapach.
[center]
[/center[
- Nie dam... się żywy… - Chrypnął we wspólnym.
- W takim razie nie będziemy nawet próbować - zapewnił go Gabriel. - Czy w zamian za to opowiesz nam, co tu się stało? - spróbował odrobiny dyplomacji. - Może zdołamy cię pomścić?
- A wy kto?? - Warknął Ork.
- Szukaliśmy wieści o smoczycy - odparł Gabriel. - Spotkaliśmy waszą szamankę i od niej dowiedzieliśmy się o waszej wyprawie. I o przejściu, jakie wykopaliście.
Ork przez chwilę milczał, najwyraźniej trawiąc słowa Wieszcza.
- Najpierw pułapki… a potem potwory. Takie pająki… ale metalowe… - Powiedział.
- Tu, na tych pomostach? - spytał Gabriel. - Bo my widzieliśmy tylko kamienne kobiety... bardzo duże.
- Wszędzie! - Wrzasnął nagle Ork, aż się popluł - A ty zgaś te światła rogata idiotko, bo to je przyciąga! - Fuknął na Deidre i jej magiczne lampiony.
- Ja ci zaraz… - Zaczęła Zaklinaczka, ale wszedł jej w zdanie Gabriel.
- Zgaś... - powiedział. - Niepotrzebne nam pająki czy inni strażnicy tego miejsca.
- A gdzie reszta i wasz wódz? - spytał się orka Kargar, próbując sobie to jakoś wszystko poukładać. Nie rozumiem za bardzo czym było to miejsce.
- Właśnie - dodał Bharrig. - Dokąd poszli?
- Wszyscy nie żyją! Wszyscy! - Fuknął Ork.
- Nawet wasz wódz? - zdziwił się krasnolud-nietoperz.
- Tak, kurwa, latający szczurze! Co właśnie gadam??
- Hmm… - zamyślił się Bharrig. - Po drodze nie widzieliśmy żadnych trupów. No chyba, że wszyscy spadli w przepaść. Cóż... Zamierzamy iść dalej. Przysyła nas szamanka waszego plemienia. Może uda nam się pomścić waszego wodza - nietoperz wzruszył skrzydłami.
- Jakim cudem przeżyłeś? - spytal Gabriel. - I co pająki zrobiły z ciałami? Widziałeś?
Klik. Klak.
Gdzieś w oddali, wśród cicho buczącej i zgrzytającej maszynerii, pojawił się jakiś nowy odgłos. Wychwyciły go czułe uszy nietoperza-druida.
Klik. Klak.
Usłyszał to i Gabriel, i Janika.
Gdzieś w głębi pod nimi, ale i za nimi, i przed nimi, i z boku…
Klik! Klak!
- Nadchodzą - Zaskomlał Ork, z wyraźnym strachem wymalowanym na mordzie - Gadałem ci głupia suko… - Warknął do Deidre.
Klik! Klak!
- Lepiej znajdźmy sobie miejsce, gdzie nas nie dopadną ze wszystkich stron - powiedział Wieszcz.
Bharrig zerwał się z ramiona Janiki i odleciał nieco w bok. Rozejrzał się wokół, próbując po dźwięku i zasięgu jego wzroku ocenić, ile istot zbliżało się do nich. I czy w pobliżu istniał jakiś większy kawałek stałego gruntu, który mogli wykorzystać do walki.
- Jeśli chodzą po ścianach to wszędzie dadzą radę. Każda ściana będzie dla nich kolejną powierzchnią z której mogę nas sięgnąć - odpowiedział paladyn po czym zwrócił się do orka podchodząc do niego - jeśli nie protestujesz to zabiorę cię z nami. Nie zostawię cię tu na masakrę.
Ranny Ork spojrzał krzywo na Paladyna, który do tej pory stał z boku, poza zasięgiem jego wzroku… po czym splunął mu na buty.
- Warnat (Tchórz-zdrajca) - Warknął na Endymiona po orczemu.
Paladyn zmrużył brwi w niezrozumieniu i odpowiedział w tej samej mowie
- Pusta obelga. Czemu miałbym wam być winny jakąkolwiek lojalność? - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. Nie aby go ona nie intersowała. Po prostu nie było na to czasu.