Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2021, 02:26   #67
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dawniej


Tłum falował gdzieś w dole. Twarze zlewały się ze sobą na pograniczu wizji, łapana tylko kątem oka gawiedź była bezimienna, anonimowa, akcentowana jedynie sporadyczną chustą odstającą od buro-szarych kubraków i ryżo-jasnymi czuprynami. Ale kto by tam zwracał uwagę na gawiedź - stanowiła jedynie tło wydarzeń, oddelegowana na dalszy plan. Centrum uwagi było wyżej, na rozpostartej między osadzonymi w ziemię palami grubiej linie - w osobie Eleonory i wirujących pochodni. Wprawiane w lot żagwie, koziołkujące nad dziewczęciem, wprawiały w zachwyt otoczenie, a ochom i achom nie było końca. Szybciej i wyżej, płomienie hipnotyzowały wymyślnymi kształtami, kreślonymi wyuczonymi ruchami smukłych dłoni.

Pochodnie zgasły jedna po drugiej, jakby od niechcenia, nonszalancko posłane w dół, ku wypełnionej wodą mahoniowej beczce. Plusk i syk płomieni rozbrzmiał pierwszy, a za nim aplauz gdy Eleonora skoczyła w dół i wylądowała na ubitej ziemi, z promiennym uśmiechem na buzi. Ale, ale! To jeszcze nie był koniec. Tileanka, z twarzy łudząco podobna do akrobatki, wkroczyła z koszem jabłek w jednej dłoni i zestawem noży w drugiej. Tłum zafalował po raz kolejny i rozległo się pełne zaciekawienia “ooooo”, gdy żelazo znalazło się w eleonorowej dłoni. Czerwony owoc poszybował wysoko, świsnęło ostrze. Lot skończył się prędko. Podobnie jak kolejny, i następny. I jeszcze jeden. Ostatnie jabłko pomknęło po łuku nad głowami widowni, przy akompaniamencie krzyków i sapnięć, ale wyważone ostrze znalazło swój cel i tutaj.

- Rodzinny duet Cassini, panowie i panie! - Wodzirej w osobie Karla Wagnera z zakręconym zawadiacko wąsiskiem zjawił się niby znikąd, gdy aplauz stracił na sile. - Caterina i Eleonora Cassini, śmiertelnie piękne i utalentowane. Nagrodźmy je jeszcze raz brawami!

Rzeczony duet skłonił się po raz kolejny, z uśmiechami wymalowanymi na twarzach. Uśmiechami równie szczerymi, co ten Wagnera. Nagrody w postaci braw podnosiły na duchu i dowartościowywały, to fakt, ale nie szło na nich wyżyć. Przedstawienie musiało trwać, biznes jest biznes - frazesy jakże trafne. Najmłodsi wychowankowie Wagnerów krążyli więc w tłumie z glinianymi dzbanuszkami, w których dźwięczały rzucane “co łaska” złocisze, srebrniki i miedziaki. Wissenlandzka Trupa Cyrkowa Braci Wagner była dobra w swoim fachu i cieszyła się popularnością, w pogoni za pieniądzem mogła poprzestać na jarmarkach i przedstawieniach. Mogła.

Ale było inaczej...


***



Dawno


- Śmiało, śmiało - nieprzyjemny skrzek przebił się przez dymną zasłonę kadzideł. - Strzyganka prawdę ci powie.

- Poznam przystojnego bruneta - ripostowała Eleonora, z rozbawieniem w ciemnych oczach. - Gdzieś to już słyszałam.

- Ach, moja ulubiona rakľi - z głosu zniknął udawany skrzek i toporny strzygański akcent. Nie było nań potrzeby. - Mniemam, że przynosisz dobre wieści, Łasiczko. Wejdź, wejdź. Zapraszam na zaplecze.

Łasiczka posłusznie podreptała za Strzyganką. Komu, jak komu, ale Vasilisie - czule nazywanej Mutti - się nie odmawiało. Kram na granicy stołecznych slumsów nie był często odwiedzanym miejscem, wszak reputacja vasilisowych krajanów robiła swoje, a sama staruszka dokładała do pieca, pozując jako ekscentryczna zielarka i samozwańcza wieszczka. Któż w końcu spodziewałby się, że skrzekliwa i pomarszczona Strzyganka o wątpliwym zdrowiu umysłowym trzymała w ryzach ćwierć altdorfskiego półświatka? “Cały świat jest teatrem, a my jego marnymi aktorami”, jak mawiał klasyk.

- Zamieniam się w słuch - oznajmiła Mutti, lejąc wino do kubków. - Cóż to narozrabiał panicz Vogel?

Eleonora wzięła łyk podsuniętego jej wina, zanim odpowiedziała.

- Panicz Vogel obraca się w nieciekawym towarzystwie. Tak, tak, stwierdzam oczywistą oczywistość. Nie mówię o Czarnych Chustach na twoim utrzymaniu. Spotkał się dzisiaj z chłopcami, tego, no... Kupczyka z Estalii. Renardo?

- Bernardo.

- Tak, tego. Bernardo. Widać znają się bardzo dobrze, bo śmiechów było wiele i przepili ładne parę godzin w “Ponurym Knurze”. Nie na koszt Vogela, chociaż dostał od kolegów pękatą sakiewkę. Dzielili chyba skórę na niedźwiedziu, bo planowali jak podzielą się łupami z płynącej tutaj barki. Należącej do Meyerów.

- Och... Szkoda, wielka szkoda - Vasilisa zasmuciła się, a czoło zmarszczyło się bardziej niż zazwyczaj. Lubiła aktorzyć. - Tak gryźć pańską rękę, hańba. No cóż, trzeba będzie zrobić z panicza Vogela przykład. Jak to chłop, głowa do interesów słaba. Nie to co my. Przemyślałaś moją ofertę? Wróżę ci świetlaną przyszłość tut...

- Nie - odpowiedź była krótka, dosadna. Dosadności dodało uderzenie kubka w stół. - To nie dla mnie, jak już mówiłam. Wiem, jak wygląda praca u ciebie. Ta prawdziwa, nie dorywcza jak moja teraz. Mam swoje granice, nie chcę krwi na dłoniach i ciężkiego sumienia.

- Ja cię rozumiem, rakľi - Vasilisa nachyliła się, odgarniając niesforny kosmyk z eleonorowej twarzy. - Pamiętaj tylko, że moje drzwi zawsze stoją dla ciebie otworem. Głupi i Głupszy prędzej czy później porwą się z motyką na słońce i wpierdolą siebie, razem z całą Trupą, na minę.

Eleonora chciała zaprotestować, ale nie miała szansy. Uniesiona dłoń i stalowe spojrzenie Vasilisy ucięły słowa, zanim zdążyły ulecieć z ust.

- Już teraz słyszę plotki, że szykują się na nich w Nuln. Narobili sobie wrogów, a wróg mojego wroga jest moim przyjacielem przecież. Nie jedźcie w tym roku w tamte strony, nulneńska szlachta jest na Wagnerów mocno cięta teraz. Odpuśćcie sobie.

- Decyzja należy do nich - Eleonora czuła ciarki na plecach, mimo duszności kramu. Żołądek zaczął się skręcać, zwiastując prędko nadchodzące zdenerwowanie i strach. Musiała wyjść. Powietrze. Świeże powietrze powinno pomóc. Zatrzymał ją żelazny uścisk na nadgarstku.

- Uważaj na siebie, rakľi.

- Zawsze - zdołała jakoś wykrztusić w odpowiedzi.

Strzyganka, jak się okazało, miała rację.


***



Teraz


Wissenland płonął w ogniu rewolucji. Z jednej strony byli Odnowiciele, podtrzymujący powstańczy płomień, z drugiej ciężkie zastępy wissenlandzkiego wojska - a pomiędzy nimi, jak to zawsze bywa, niezdecydowani, nieokreśleni i neutralni. Ta trzecia strona, stroniąca od zbrojnego konfliktu, wciśnięta siłą rzeczy między młot, a kowadło, miała najgorzej. Jak zawsze. Ogień rewolucji nie wybrzydzał, gdy ideę “za wolność naszą i waszą” wyprzedzało “jak nie z nami, to przeciw nam”.

Eleonora była dla Odnowicieli cennym nabytkiem, doświadczenie w cyrku i poza nim robiło swoje. Głośne i bezpośrednie starcia były wszak jedynie jedną stroną wojennej monety, tą która przykuwała najwięcej uwagi, ale była i druga. Działania w cieniach, szeroko pojęte matactwa i krętactwa, szpiegostwo, wywiad i kontrwywiad. Tam Łasiczka brylowała. W rewolucję wierzyła średnio, w szlachecką władzę wcale. Siłą rzeczy opowiedziała się po stronie Odnowicieli. Wyboru za bardzo nie było. Była iluzja wyboru, ale gdy wybór był pomiędzy życiem, a śmiercią, wybierała życie. Mimo że z dotychczasowego życia została jej jedynie zawartość torby na plecach, myrmidiański medalion na szyi i szkarłatna szarfa wokół pasa.

Wusterburg przestał być dla niej domem. Spłonęło mieszkanie, spłonęła “Ostoja Miłosza”, spłonęły ostatnie lata życia. Pozostały jedynie wspomnienia, bo nawet resztki niegdysiejszej cyrkowej rodziny opuściły miasto w pośpiechu, uciekając przed rewolucją. Na nic zdały się prośby i błagania, by porzucić pomysł ruszenia przez przełęcze w stronę Tilei. Przeprawa przez góry w zimę była samobójstwem, ale argument nie zadziałał na Edmunda. Eleonora uciekła się nawet do próby manipulacji, ale i to skończyło się jedynie złamanym sercem. Przeszłość. Nic już jej tu nie trzymało.

Pragmatyzm. Pragmatyzm przyświecał drogę do nowego celu. Pamiętała Gudrun, kto by jej nie pamiętał. Przy pierwszym spotkaniu łuczniczka zafascynowała Eleonorę, a kolejne losowe spotkania nie zatarły tego pierwszego wrażenia. Odgórne polecenie obserwacji grupy musiało być zrządzeniem losu, gdy w głowie Łasiczki zaczął kiełkować plan. Później zakiełkowała nadzieja, że plan mógł się powieść. I powiódł się. Nie obyło się bez wybojów, ale dotarła na miejsce. Ciężkim oddechem oznajmiając wszem i wobec, że idzie z nimi.

Sprzeciw nie wchodził w grę.



_______________________________

89, 52, 92, 27, 9
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 22-10-2021 o 04:29.
Aro jest offline