|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-10-2021, 22:10 | #61 |
Reputacja: 1 |
|
21-10-2021, 07:16 | #62 |
Reputacja: 1 | - A więc obóz. Tupik przytaknął medykowi i kislevicie. Widok konnicy z którą przed chwila musieliby się zmierzyć gdyby w tamtym kierunku gonili odebrał mu cały zapał by szukać schronienia wśród najeźdźców, niemniej Theo miał rację, w lesie bez zapasów skazani byli na śmierć no chyba że zwyczajnie , dla odmiany dopisałoby im szczęście. Nie można było tego wykluczyć w końcu byli z halflingiem… Z drugiej strony na szczęście mógł też i zamierzał liczyć w obozie, gdyby się tylko udało… Miał wciąż pierścień i papiery, nie mógł być brany za rewolucjonistę… z drugiej strony czy ktoś będzie kłopotał się rozmową z czwórką obwiesi nadciągającej od strony miasta? Czy też z miejsca „głowa ciach” ? Wkrótce miał się przekonać człapiąc więc z resztą zastanawiał się jak przywitają ich najeźdźcy – jednocześnie rozglądał się za powalonym po upadku jeźdźcem , medyk miał rację, gdyby takiego dostarczyli do obozu to na widok czwórki nieznajomych targających rannego rycerza przynajmniej nie powinny ich przywitać na dzień dobry bełty. Co później to się okaże… Miał jakieś dziwne przeczucie że niebawem wcieleni zostaną do armii tylko że po drugiej stronie i na jej czele… |
21-10-2021, 12:04 | #63 |
Reputacja: 1 | Rzeź, którą na kilka pacierzy przerwał grom z jasnego nieba, powoli budziła się do życia. Jednak nie było już w niej tego zapału. Dochodzący do siebie ludzie, ranni po obu stronach konfliktu, próbowali jakoś przeżyć ten koszmar. Ale apetyt na przeżycie miały obie strony. Ludzie z poszarpanymi ciałami, połamanymi kończynami, wlekący za sobą swe wątpia, obmyci w krwi jak podczas ulewy, wytrzeszczonymi z przerażenia oczyma wodzili w koło a gdy tylko dostrzegli kogoś, kto mógł przypominać przeciwnika jeśli mieli dość sił, odsuwali się od niego jak najdalej. Ci słabsi, nie mogący uciec, starali się pierwsi uderzyć. Bo wróg mógł też to zrobić. Szczęk broni słyszany był z rzadka, teraz w ruch poszły kułaki, pazury i zęby. Jęki rozbrzmiewały z każdej strony, bo i wszędzie walały się ludzkie pozostałości wojennego rzemiosła. Od czasu do czasu od kłębowiska odrywały się poszczególne sylwetki starając się wynieść z pola chwały resztki swej skóry. Jak widać niewiele wartej w ostatecznym rozrachunku. Choć najwidoczniej zależało to od tego, kogo pytano. O godności, honorze i sławie raczej niewielu z nich myślało. *** W czwórkę podjęli decyzję. Świadomi tego, że w stanie w jakim się znajdują, nie przetrwają zimy, powrót na pole bitwy wydawał się pomysłem kiepskim zważywszy na dochodzące od pobojowiska dźwięki. Tam rzeź przerwana została jedynie na chwilę. Na myśl o kłębowisku chcących znów pomordować się ludzi każdy z nich drżał. Nawet Semen, który zdawał się skąpany we krwi i niewiele z niej było jego krwią. Jednak każdy z nich był ranny, może nawet ciężko. Na razie jeszcze działała adrenalina, chęć przetrwania, chęć ucieczki. Ale Theophrastus wiedział to najlepiej, że to minie. A gdy minie padną. Z wyczerpania, wysiłku i utraty krwi. I umrą tu, na wusterburdzkiej łące okrytej jeszcze wczoraj śnieżną czapą a dziś zbełtaną w błoto setkami buciorów atakujących wojsk. Ruszyli powoli, krok za krokiem. Semen wspierając rannego Theophrastusa i Tupik z Gudrun. Co jakiś czas ktoś mijał ich idąc w kierunku pola bitwy, albo uciekając w przeciwnym. Tych drugich było więcej. Rannych, oszołomionych, szukających kogoś kto wyda rozkaz, albo zwyczajnie da umysłowi jakieś oparcie w tym szaleństwie. Nie uszli nawet stu kroków, gdy natrafili na miejsce w którym załamała się szarża kawalerii. Bez przeciwnika, zwyczajnie z powodu popłochu, przerażenia, albo tej piekielnej fali uderzeniowej, która zmiotła wszystkich na polu bitwy. Kilkanaście leżących ciał, przygniecionych przez kilkanaście koni z połamanymi nogami, które chrapiąc wołały o cios łaski. Jakiś jeden rycerz, w szmelcowanym pancerzu siedział wsparty o ciało swego wierzchowca ze zdumieniem spoglądając na drzewce ułamanej, własnej najpewniej, kopii sterczące mu z podbrzusza. Inny miotał się pod przewróconym wierzchowcem, który z połamanymi nogami usiłował wstać. Rycerz też najpewniej miał połamane nogi, bo niemożnością było aby nie złamały się jak zapałki pod wielkim perszeronem. Kary kwiczał tak żałośnie, że pewnie by go dobili, gdyby nie czuli się równie żałośnie. Musieli oszczędzać siły. -Pomocy - jęknął ktoś w starej łuskowej zbroi, którego twarz była cała rozbita, jakby dostał kopytem w twarz. Leżąca obok herbowa tarcza miała w czerwonym polu złotego jelenia. Jeleń też był zbryzgany krwią. -Wody! - inny siedział obok zrzuconego hełmu z jakimś zwierzakiem w czele. Po bretońsku, z fantazją. Tyle, że jasnowłosy młodzian w kolczudze za nic w świecie nie miał w sobie nic fantazyjnego. Jego rozbiegane oczy dowodziły, że chciałby by być wszędzie, byle nie w tym miejscu. - Oni nadejdą! Nadejdą! Ja chcę do domu… - rozkleił się zupełnie i zaczął szlochać. Obraz godny współczucia. Ale współczucie też w nich umarło. Obojętni. Sami oczekiwali współczucia, ale świat się nad nimi nie litował, tylko kładł kolejne kłody pod nogi. Jak choćby ta trójka zbirów, którzy z całą pewnością nie brali udziały w bitwie, ale teraz chcieli zebrać najbardziej wartościowe jej profity bezceremonialnie chodząc od rycerza, do rycerza dobijając rannych i obłuskując ich z co wartościowszych przedmiotów. Jeden wręcz uginał się pod trzema napierśnikami i jakąś kolczugą a wór drugiego pękał w szwach. -To nasze pole bitwy!! - krzyknął w kierunku nadchodzących. Trzeci, najstarszy rabuś o twarzy chudej z wyłupiastymi oczyma podniósł jakiś miecz i niezręcznie uniósł go wyraźnie starając się sprawiać groźne, bojowe wrażenie. -Won! Chyba że chcesz bym ci to ostrze wsadził w dupę! - warknął rozeźlony Semen, najlepiej trzymający się z całej grupy. Nawet nie dobył broni. W sumie przecież odrzucił ten kawał stali, którym rąbał klanowych i nieustannie rozglądał się za jakąś szablą bądź toporem, który wynagrodził by mu krasnoludzką beztroskę. Wyłupiasty popatrzył na niego i jakby zmiękł. Cofnął się do tyłu dwa kroki, po czym skinął na chłopków. -Bierzemy co mamy, reszta jest wasza. Chodźcie, tam pod murem dopiero się obłowimy! - wycofywali się czujnie, ale po kilkunastu krokach stracili na czujności i ruszyli spiesznie w kierunku pola walki. „Ludzkie ścierwa” pomyślała Gudrun, ale była zbyt słaba by to powiedzieć. Przeszli przez pole na którym załamała się rycerska szarża biorąc po drodze niezbędne rzeczy. Albo takie, które wpadły im w oko. „Ludzkie ścierwa, my” pomyślała znów Gudrun, ale była świadoma, że muszą zebrać jakiś ekwipunek w miejsce tego, który zostawili w mieście, by przetrwać w dzikiej kniei. „Ludzkie ścierwa też chcą żyć”. O ile wśród klanowych łup był mizerny, bo górale nie mieli wielu wartościowych przedmiotów a za ozdoby służyły im żelazne bądź srebrne obręcze a jaki pierścień zdarzał się od wielkiego dzwonu, to wśród rycerstwa rzecz się miała wręcz odwrotnie. Łasy na świecidełka Tupik obłowił się. Martwił się jedynie tym, że nie przeżyje dostatecznie długo, by wydać swą zdobycz. Ale nie raz wiatr wiał mu w oczy i wciąż żył. Może nie było mu jeszcze umrzeć tu, w Wusterburgu. Lepiej więc było się zabezpieczyć. Konia, dorodnego perszerona, ujął Semen. Zwierzę nie było ranne i stało spokojnie przy swoim poprzednim właścicielu trącając go bezskutecznie nosem. Semen nie musiał się nawet starać. Po prostu ujął lejce i poprowadził zwierzę ku towarzyszom. Wnet posadzili na jego grzbiet najciężej ranną Gudrun i Theophrastusa a sami z Tupikiem mogli penetracji placu boju poświęcić więcej czasu. Pewnie dzięki temu Semen znalazł w końcu solidny berdysz z graniastym obuchem, o długim dębowym stylisku i wzmocnionej stalową osłoną gałce na końcu. Pewnie by poweselał po tym znalezisku, ale na uśmiech nie pozwalał mu rozbity pysk. Kiedy już oswobodzili rannych i martwych rycerzy ze wszystkiego co wpadło im w oko, ruszyli ku obozowi Lordów. Miejsce jego położenia znaczyły liczne ogniska, choć w bladym świcie widzieli też wyraźnie namioty, wozy i kręcących się po polu ludzi. Chcieli nawet wziąć na drugiego schwytanego wierzchowca jakiegoś rannego rycerza, by mieć pretekst do wejścia do obozu, ale z oddali ujrzeli obraz paniki. Nikt tam nie pełnił żadnej warty a nadchodzący luźnymi kupami od strony pola bitwy ludzie znikali w zatrzymywali się tam jedynie na chwilę i ruszali szlakiem na północ. Za rycerstwem, którego w obozie również nie dało się uświadczyć. Przynajmniej tak to wyglądało z daleka. Dodało im to trochę otuchy i nieco śmielej, już na dwóch wierzchowcach, ruszyli do obozu. W oddali, przy trakcie na Eigenhof, którym uciekała z pola bitwy większość pobitych i rannych, jakiś rycerz miotał się w siodle starając się krzykiem powstrzymać cieknący strumień dezerterów. Jednak obóz pustoszał a kto tylko mógł starał się zgarnąć swoje tobołki i dołączyć do wyprzedzających go kamratów. Kilkoro posłusznych zbrojnych stanęło niepewnie u wylotu lasu i czekało na rozkazy rycerza, który jednak cały czas pokrzykiwał na uciekających zagrzewając ich do tego, by się zatrzymali. Równie dobrze mógłby tamować wodę sitem. Ktoś tam dostał płazem miecza, innego powalił miotający się wierzchowiec. Uciekinierzy poprzez okalające trakt krzaki i las wyciekali jeden za drugim. Co najwyżej pozostawiając na szlaku jaki wóz. Wola walki w wojskach rycerskich zniknęła. Pozostała wola przeżycia. Pewnie historia nazwie ten manewr odwrotem do punktu koncentracji, czy czymś podobnym, ale ci, którzy widzieli to na własne oczy wiedzieli swoje. Wojska uciekały w popłochu. A z niedobitkami wojsk, obozowe ciury, służba a nawet towarzyszące wojsku dziwki. Do splądrowanego przez uciekinierów obozowiska weszli ostrożnie. Obawiając się, czy zaraz ktoś ich nie okrzyknie, nie wezwie do raportu i tłumaczenia się kim są i czego chcą. Może tak stało by się godzinę czy dwie wcześniej. Teraz nikogo nie interesowało nic, poza ratowaniem życia. Wszędzie panował chaos. Poprzewracane zagrody, namioty, rozkopane ogniska. Sprzęt wojenny walający się na każdym kroku. Jakieś wywrócone wozy z których wysypały się całe pęki strzał, bełtów, kusz i łuków, mieczy i włóczni powiązanych w pęki, kociołków, polowych łóżek, koców, bukłaków i innego wojennego ekwipunku bez którego żadna armia nie jest w stanie się obyć. A nawet pełnowymiarowa harfa. Powywracane rycerskie proporce. Gdzieniegdzie tylko sterczące niczym prześmiewcze wypomnienie. Przy jednym ze stojących jeszcze namiotów leżeli ranni. Ciężko ranni przykryci byli kocami i w zasadzie pozostawali w bezruchu pozbawieni przytomności. Z tymi wyjątkami, które jękami i krzykiem dopominali się pomocy. Na ziemi, obok nich leżeli lub siedzieli ci lżej ranni. Z twarzami wykrzywionymi bólem starając zebrać się i ruszyć w ślad za uciekającymi. Umazani błotem, zakrwawieni, niektórzy mieli nawet założone przeciekające bandaże. Kaleki pozbawione w niedawnej hucpie kończyn i modlący się do wszystkich bogów jakich znał Stary Świat. Wołający o wodę, o pomoc, o dobre słowo, o zmiłowanie. O cokolwiek. Stół chirurgiczny stojący obok namiotu nosił ślady pracy. Zakrwawiony, z porozrzucanymi narzędziami. Jakaś rozwarta torba ukazywała kolejne sterczące szpikulce, igły i jakieś flakony. Theophrastus wiedział, że w tej chwili to skarb. Podobnie jak kolejne stojące w jedynej nie zniszczonej zagrodzie spętane wierzchowce, pozostawione na zamarznięcie. Nie potrafiące nawet przedrzeć się do leżących pod ścianą jednego z namiotów worków z obrokiem. Obóz został zostawiony na pastwę losu. Los jednak obchodził się z nim wyjątkowo podle. Ogrom porzuconego majątku był niepojęty, ale z drugiej strony mając do wyboru ratować życie czy majętność, mało kto zbiera swoje paki i skrzynie. Namiot dowódcy, Lorda Erycka z Treoffen, stał dumnie na wzniesieniu. Sztandar wodza, gryf walczący z niedźwiedziem na zielonym tle, wisiał smętnie na długiej, wbitej obok wejścia do namiotu, tyczce. Gdy podjechali i tam, ujrzeli suto zastawione stoły, jakieś mapy, srebrne misy i talerze i sztućce i pełnowymiarowe łoże z baldachimem oraz dywan. Stojący przy stole piecyk żarzył się smętnie oświetlając wszystko krwawym blaskiem. Na trzech stojakach w tyle, obok łoża, wisiały zbroje, wypolerowane i błyszczące. Podobnie jak stojące w stojaku ostrza. Ciekawym było, czy Lord Eryck uroni łzę po swej stracie? O ile przeżył, co wcale nie było takie pewne. -A wy co tu robicie? Coście za jedni? - to była pierwsza osoba w obozie, która nie żądała od nich pomocy, ni ocalenia, ni niczego więcej. Stary mąż w solidnym kubraku z jaką ozdobioną herbem pana na Treoffen, spoglądał na nich podejrzliwie. Jednak nie przerwał pakowania do skrzyń rozłożonego po namiocie rycerskim dobytku. Jakby w sumie było mu obojętne co odpowiedzą. W sumie byli tak poranieni, że być może nie stanowili dla niego przeciwników. W sumie czuli się tak, że być może nie stanowili by przeciwników dla bandy niemowlaków. *** 5k100 .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
21-10-2021, 21:12 | #64 |
Reputacja: 1 | Eleonora: Eleonora zwana przez niektórych „Łasiczką” nie miała łatwego życia. Ale kto w tych czasach mógł mówić, że takowe ma? Nawet jej „rodzimy” Wusterburg nie mógł dać jej oparcia. Nie po śmierci matki, gdzie tak wiele miejsc ją przypominało. Nie po wpadce, która niemal kosztowała ją życie a sprawiła, że musiała porzucić rodzimą suterenę ścigana przez ludzi, którzy wiedzieli gdzie ją znaleźć. A zima nie pozwalała na to, by je opuścić. Zwłaszcza tak surowa zima. A potem przyszła rewolucja i wszystko spierdoliło się doszczętnie. Co prawda płomień rewolucji ominął ją szerokim łukiem. Mieszkała kątem u dwóch dziwek które znała od lat a okolica była wystarczająco podła by nie stanowiła zachęty do plądrowania ukrytego pod płaszczykiem nowej odnowy. Nie mniej jednak świat nagle stanął na głowie i można było tylko przystąpić do Odnowicieli, albo spłonąć jak ćma w płomieniach popielących domy szacownych mieszkańców miasta. „Łasiczka” dobrze wybrała. Wybrała życie a jej zdolności okazały się użyteczne. Tyle, że z każdym dniem coraz trudniej było by jej spojrzeć w lustro, gdyby jakiekolwiek ocalało w mieście. A ona przecież chciała tylko przeżyć. Co w tym mogło być złego? Gudrun i jej towarzyszy obserwowała, bo tak jej kazano. Z czasem jednak jej „raporty” stały się coraz bardziej blade, pozbawione szczegółów, opisujące nudne dni, nudnych ludzi. I nieludzi - Eleonora od dawna wiedziała, że karzeł Tupik nie jest żadnym karłem, ale miała to w nosie. Raz czy dwa nawet rozmawiała z Gudrun wskazując jej miejsca, gdzie zwykle przysiadywały ptaki. Pamiętała, że ta tęskniła za rodziną, która została gdzieś w lasach. Eleonora tęskniła za swoją rodziną. Za Trupą Braci Wagner. Za matką. Za swoim beztroskim, wypełnionym śmiechem dzieciństwem z którego zostały tylko popioły i zwały trupów. Za utraconą młodością, bo po tym co widziała i robiła w czasie rewolucji, wiedziała że postarzała się o lata. Dekady. Wiedziała co planuje Gudrun i jej kamraci. Płacono jej za tę wiedzę. Ale zachowała ją dla siebie. Widziała w tym dla siebie szansę. Może nie byli jak trupa cyrkowa, ale niezłe były z nich indywidua i czuła, że mogła by się w ich grupie odnaleźć. Kiedy więc nadchodził czas bitwy i usługi ludzi jej pokroju staniały a w cenę poszedł oręż, ona spakowała cały swój ocalały z pożogi rewolucyjnej ekwipunek do tobołka i czujnie czekała na okazję dołączenia do towarzyszy Gudrun. A potem rozpętała się bitwa. Nie widziała co się działo w wyłomie, bo rozsądnie trzymała się w oddaleniu, pośród zrujnowanych budynków. I prawie straciła ich z oczu. Zobaczyła ich dopiero gdy wspinali się na mur. Niemal w ostatniej chwili pognała ich śladem i to ocaliło jej życie, bo mur ostrzelano, uznając widać omyłkowo, że to próba szturmu. Albo i nie. Któż mógł nadążyć za rewolucyjnym planem? Przycupnęła pod murem i swoją wspinaczkę zaczęła dużo później. I znów chyba Myrmidia okryła ją swoim orlim skrzydłem, bowiem gdy w końcu wdrapała się na mur ostrzał już ustał, ale pod murem uprawiano mord na wszelkie sposoby. To była tak krwawa łaźnia, że Eleonora zawahała się, czy chce dalej szukać sposobu dołączenia się do Gudrun i jej towarzyszy, gdy z nieba uderzył grom a jego podmuch powalił niemal wszystkich walczących. Eleonora niemal spadła z muru i tylko swojej wrodzonej zręczności zawdzięczała to, że się utrzymała wtulona w kamienny krenelaż. Kiedy w końcu nabrała na tyle odwagi by podnieść głowę w bladym świcie ujrzała sylwetkę niziołka i Gudrun, jak zmordowani bitwą przedzierają się przez pole bitwy. Błyskawicznie zsunęła się z muru i ruszyła ich śladem chcąc jak najszybciej dołączyć do nich, ale wtedy pole bitwy zaczęło budzić się do życia. Była niemal w jego połowie, stąpając pośród poskręcanych ciał, jęczących rannych i wyjących lub wzywających bogów umierających, gdy ktoś chwycił ją za nogę szponiastą, skrwawioną dłonią. Nóż pojawił się w jej ręku jak za czarodziejską różdżką. Nie miała żadnych skrupułów. Nie patrzyła czy to wróg, czy obrońca. zresztą jakie to dla niej teraz miało znaczenie. Cięła mocno, słysząc gdzieś między nogami skowyt. Za drugim razem, gdy pojawił się kolejny taki po prostu przydepnęła butem kark rannego. Nie ważne czy prosił o pomoc, łyk wody, czy też chciał podjąć walkę, która chyba straciła sens. Dla niej najważniejsze było to, że ją opóźniali. Przez to, że musiała się mozolić na polu bitwy straciła Gudrun i jej kamratów z oczu. Ale doskonale wiedziała, że w stanie w jakim są, muszą szukać schronienia. A jedynym schronieniem w okolicy było obozowisko rycerskie. Tam też ruszyła jak tylko wyrwała się z budzącego się do życia bitewnego skrzętu. Zostawiła go za sobą i ruszyła spiesznie w kierunku obozowiska. Widziała innych dezerterów, którzy już zasmakowali walki na tyle, że ich żądza krwi została zaspokojona. Oni umykali w różnych kierunkach. Byle dalej od bitwy. Byli i tacy, którzy tylko zbierali się obok jakiegoś pokrzykującego ważniaka i planowali powrót, ale ona nie zwracała na nich uwagi. Jedynie lawirowała tak, by na nich nie trafić. I cały czas się spieszyła. Bała się bowiem, że zgubi Gudrun i jej towarzyszy z oczu. A byli obecnie jej jedyną szansą na … normalność? Wypatrzyła ich, kiedy zatrzymali się na chwilę przy polowym szpitalu. Wiedziała, że to jej szansa i że drugiej może nie dostać od losu. Musiała postawić wszystko na jedną kartę. Zdyszana podbiegła do nich i zawołała - Gudrun! Gudrun, poznajesz mnie? To ja, „Łasiczka”! W mieście razem czasem polowałyśmy. - to było lekko naciągane, ale ryzykowała. - Wiem, że uciekacie bo macie dość. Ja też. Idę z Wami. *** Powodzenia na nowej drodze życia Eleonoro vel „Łasiczko” 5k100 jak wszyscy, proszę .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
21-10-2021, 22:03 | #65 |
Reputacja: 1 | - Opatrzymy się nawzajem ? – Zapytał Theo gdy dotarli w końcu do miejsca które idealnie nadawało się na to by zająć się ranami. Później mogło już nie być ku temu sposobności . - Przez pewien czas mego życia byłem zielarzem, potrafię opatrywać rany i choć daleko mi do poziomu chirurga to jednak pocisk z cudzego tyłka znacznie łatwiej wyciągnąć i opatrzeć niż z własnego – zauważył bez żadnego grymasu rozbawienia czy zażenowania. Jako zielarz dawno już był ponad to , gdy trzeba było leczyć to się leczyło a intymne dylematy były dla medyka bez znaczenia. – Mam jeszcze trochę babki lancetowatej, rozmarynu i pokrzywy, wspomogą leczenie ale najlepiej byłoby wpierw zaszyć czy choć obandażo… - Tupik załapał że nie musi tego wszystkiego tłumaczyć koledze po fachu, zwłaszcza przewyższającego go doświadczeniem. - Najpierw siebie potem ich – wskazał na Gudrun i Semena. - Wszak wiadomym było że im lekarz zdrowszy tym i leczyć będzie lepiej… Łupy , skarby, dobytek – wszystko to schodziło na dalszy plan musieli jak najszybciej zająć się swoimi ranami gdyż później mogło już im na to zabraknąć czasu. Rycerz lub sługa w kubraku z herbem czy tez Łasiczka z miasta – te sprawy musiały zwyczajnie poczekać. Nie miał nawet sił by komentować okrzyki nowo przybyłej oznajmiające w wrogim obozie że są z miasta… To było ponad siły i cierpliwość halflinga, ot może i byli i może sami by to powiedzieli – chyba jednak lepiej by to wówczas zabrzmiało niż wydanie ich przez nowoprzybyłą. A może nie lepiej? Nie miał na to ni siły ni chęci by się zastanawiać, chciał wrócić do zdrowia i to jak najszybciej by mieć siły na to co dalej… |
21-10-2021, 22:33 | #66 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 21-10-2021 o 22:46. |
22-10-2021, 02:26 | #67 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Aro : 22-10-2021 o 04:29. |
22-10-2021, 14:48 | #68 |
Reputacja: 1 | Semen opatrzony, jakby radośniej i z większa werwa poprawił czapę i nie podkręcił wąsa. Bo na ta ranę ani wiedza medyka, ani diabelskie dekokty pokurcza pomóc nie mogły. - Jak macie rany gaspadin, to nasz towarzysz opatrzyć was może. - rzekł Semen - A jak nie to nie wchodźmy sobie w drogę, to może uda nam się wynieść głowy na karkach z tego zamętu. Tylko patrzeć jak się tu zlezą buntownicy. Ani chybi to musiała być magia jakowaś, by pokotem na całym polu bitwy tyle luda położyć. |
22-10-2021, 14:48 | #69 |
Reputacja: 1 | ㅤ ㅤGdyby jeszcze niedawno zapytać Gudrun, na kogo w całym tym bagnie które zalało Wissenland skora byłaby postawić, wybrałaby szlachtę, z racji środków, czegoś co umni w wojaczce określali myślą strategiczną czy zwyczajnie, że nie latali jak bezładna kupa rżnąc co się nawinie. Niestety jednak, gdy tylko dotarli do obozowych przyległości, gdy ujrzała jeden wielki bezład, przerażenie i degrengoladę, przyszło jej zweryfikować swój pochopny osąd i już nie była przekonana co do wyższości panów. Oznaczało to, że już niebawem obawy rudowłosej się ziszczą, i żagiew rewolucji poniesie się dalej, a Prokurator jak wiedziała był zawistnym i mściwym skurwysynem, nie zapomni. ㅤ ㅤNajwyraźniej bogowie przynajmniej zdecydowali się im dla odmiany nie dopierdalać, bo zdobywszy dwa wierzchowce mieli jakieś szanse na wyniesienie swych pokiereszowanych łbów cało, o ile nikt im rzeczonych dóbr w tym samym celu nie zdecyduje się odebrać, a w ich stanie wiele by się nie natrudził. ㅤ ㅤWidok pozostawionych przez możnych na pastwę losu rannych żołnierzy, z jakiegoś powodu nieco wstrząsnął dziewuchą, wiedziała wszak dzięki całej tej szkole życia, że ludzie to z reguły kurwy i wartości wyższe, czy choćby ludzka przyzwoitość obowiązuje gdy jest to wygodne. Ale wiedziała też jaki los czeka tych chłopaków, gdy dotrą tu Odnowiciele, mogła im tylko życzyć by nie dali się wziąć żywcem, i tak jak każdy zadbać o siebie. A dbać było o co, bowiem sama ledwo trzymała się w jednym kawałku, i tylko Tupikowi wraz z resztą kompanii zawdzięczała fakt, iż owy kawałek jako tako w kupie się trzymał, nie stając kolejnym bezimiennym ścierwem, kolejną ofiarą tej dziwnej wojny. Gdy więc przyszło do łatania, a ona czekając na swą kolej przemyśliwała kolejny krok, z trudem starając zagłuszyć dzwonienie we łbie po oberwaniu obuchem w walce, rzuciła nieco skrępowane. ㅤ ㅤ— „Dzięki” — W stronę towarzyszy, w następstwie czego zanosząc się rzężącym kaszlem charknęła jakąś krwistą plwociną, co ułatwiło jej nabranie głębszego oddechu, i możność wysłowienia. Rychło w czas jako że w tej samej chwili odgłosy właściwe rejterującym obozowiczom przeszył znajomy krzyk kolejnej zbłąkanej duszy. ㅤ ㅤGdy jeszcze bytowała na przymusowych wczasach pod kuratelą Odnowicieli w Wusterburgu, nie miała zbyt wielu powodów do uśmiechu, każdy szary dzień był walką o kolejny, aż paradoksalnie żyć się niekiedy odechciewało, choć możliwość szybkiej życia utraty pchała łowczynię do przodu. Tymi krótkimi momentami, które rozświetlały tenże mroczny czas były okazyjne pogawędki z Łasiczką, choć nie do końca rozumiała dlaczego. Może przypominała jej kuzynkę i lepsze czasy, może fakt iż nie była kimś z kim obcowała na co dzień, a może po prostu miło było dla odmiany popatrzeć na ładną buzię, miast chmurne, i tak jak jej własne dość podłe oblicza kompanów. Czasem nawet miała ochotę zaproponować Eleonorze dołączenie do nich, ale gdzieś w głębi duszy podskórnie czuła, że w tej skądinąd bardzo sympatycznej dziewczynie, niby w cebuli kryją się kolejne warstwy. Nie było to niczym dziwnym, gdyby nie kompani sama już dawno zostałaby zapewne zgwałcona i ubita, więc fakt iż Łasiczka wiedziała jak sobie radzić był czynnikiem zapewniającym jej przetrwanie, nawet jeśli nie wzbudzał większego zaufania. ㅤ ㅤI możliwe, że przez wzgląd na te umiejętności a po części sympatię do dziewczyny uradowała się na myśl, iż wesprze ich w położeniu w jakim się akuratnie znaleźli. Toteż starając się przy tym nie nadwyrężać gęby rzuciła. ㅤ ㅤ— Ledwo na oczy widzę, ale poznaję. A jeszcze bardziej poznam jak mi pomożesz. — Dodała wymownie wskazując na swój stan. |
22-10-2021, 16:21 | #70 |
Reputacja: 1 | Bandaż owinięty wokół głowy Tupika dodawał mu nieco zawadiackiego wyglądu. Malec dawno już przestał liczyć blizny na swoim ciele , tyle tego było że w zasadzie powinny już w miejscach zgrubień stworzyć naturalny pancerz przed kolejnymi ciosami. Po wymianie usług medycznych poczuł się znacznie lepiej. Wrócił do życia i mógł zająć się życiem, przeżyciem , przetrwaniem i tym podobnym. Nie sposób było nie zgodzić się z Theo który z racji swych przemyśleń i umiejętności cały czas rósł w oczach halflinga – choć trzeba było przyznac, że przy jego posturze w zasadzie każdy był wysoki. Tak czy inaczej miał pełną rację – zostac w obozie i wrócić do Odnowicieli to byłby błąd którego nie mieliby szans już naprawić, do końca życia – być może bardzo krótkiego, musieliby albo iść na przedzie rewolucji podpalając lub godząc się na podpalenia, albo ukrywać się w cieniu co nie było takie proste, a już na pewno nie byłoby możliwe po dzisiejszej akcji. Opieka nad rannym hrabią, rycerzem, szlachcicem – to był strzał w dziesiątke, wytłumaczenie roli jaką mieli pełnić oddalając się od pożogi rewolucji. Było pewnym że po dzisiejszej klęsce ów ogień będzie rozchodził się na wszystkie strony i trawił co tylko znajdzie się w zasięgu. Tupik co prawda krótko był szlachcicem ale w pierwszej kolejności nauczył się tego co dla szlachty było najwazniejsze – heraldyki i zamierzał ja nieco wykorzystać nadarzała się ku temu okazja bowiem wazne było by ratować osobę która z jednej strony pociągnie troche i nie wykorkuje po trzech dniach podróży a z drugiej strony kogoś kto choć w minimalnym stopniu będzie się liczył tam gdzie jadą. - Witaj Łasiczko – Tupik mógł w końcu poświęcić chwilę czasu nowo przybyłej. – Witamy w drużynie im nas więcej tym bezpieczniej. – stwierdził w skrócie a uważnie obserwując reakcję Gudrun założył że nowej można zaufać. Przynajmniej do jakiegoś stopnia a to już coś w dzisiejszych czasach. |