- Zawsze do czegoś się nada - odparł Tosse Lupusowi półgębkiem i zwiesił głowę.
Zamilkł. Na falach zawsze chciało mu się spać. Ziewał przeciągle.
Liczył, że do tej pory cała akcja zostanie zakończona sukcesem, łup podzielony a on sam będzie w trakcie drzemki przed wieczornym spacerem przy blasku księżyca.
Na razie jednak zanosiło się, że jego cały prostacko ułożony plan pójdzie w diabły.
Basler nie wiedział, komu Sotorius miał zostać "przekazany". Wiedział natomiast, kto go do tej roboty wciągnął i był to jego jedyny w tej chwili trop. - Możemy ten worek kości odstawić do Pfeltzera - rzekł do kompanów.
Cola Pfeltzer miał praktykę lekarską w dzielnicy biedoty. Jego syn, jako kowal, rwał zęby, a stary Cola mimo braku uniwersyteckiego wykształcenia miał pełne ręce roboty przy zszywaniu skóry, owrzodzeniach czy swądach wszelakich. Od linczu środowiska medycznego chronił go zwarty mur zadowolonych i niewymagających klientów, stawiających swoje prowizoryczne domostwa na sposób, w jaki wznosi się osady. Dotarcie do Pfeltzera wymagało przedarcia się przez kilkanaście izb, co tworzyło z jego domostwa małą fortecę. CHoć Tosse zwykle zachodził doń kanałami.
51, 20, 5, 65, 25 |