Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2021, 10:34   #47
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Barbara pokochała kino.

Miłością wielką, największą, taką, która rozpala całe ciało i odbiera rozum. Żeby by bardziej precyzyjnym – pokochała kino samochodowe. To, którego przestraszyła się na pierwszej randce z Antonio, a które niedługo stało się stałym elementem ich spotkań. Za sprawą Stefano, tamtejszego biletera, a prywatnie przyjaciela Antonia, mieli tam wjazd nieograniczony (a raczej ograniczony tylko zmianami Stefano). Początkowo nieufna, z czasem – w miarę jak rozwijał się ich związek – coraz bardziej zauroczona tą formą rozrywki. I możliwościami, które dawała. Fakt, że naraz byli w miejscu, które było i publiczne, i prywatne, w dziwny sposób ekscytował Barbarę. Oraz dawał jej to, czego potrzebowała w tamtym momencie – poczucie, że kontroluje sytuacje. Że kontroluje tempo ich związku. Że przejmuje kontrolę nad swoim życiem.


A to toczyło się gładko, jak w romantycznej komedii - razem ze zręcznymi palcami i ustami Antonio dostała w pakiecie poczucie bezpieczeństwa i kontroli, a także rodzinę swojego adoratora, która traktowała ją niemalże jak synową, dokarmiała i uczyła włoskiego. Barbara rozkwitała, adorowana, pieszczona i rozpieszczana. Praca nie była specjalnie wymagająca, ale dawała jej satysfakcję. Potem niespieszny spacer po mieście, spotkania z Antonio, kino i przeciągające się w nieskończoność kolacje z jego rodziną. Dobre, proste życie. Bez dylematów i zagrożeń.

Tylko wieczorami, kiedy wracała do swojego mieszkanka – zawsze sama, nie chciała wpuszczać nikogo do swojego sanktuarium – nachodziły ją dziwne, niepokojące myśli. I tęsknota. Za miastem, które było szare, smutne i gdzie zawsze wszystkiego brakowało. Nie tylko kawy i ciastek, ale nawet zwykłego chleba. Gdzie w kinach grano tylko poważne filmy o rozterkach zwykłych, szarych ludzi. Ale w jakiś sposób Barbara wiedziała, ze jej prawdziwe życie toczyło się tam. A to wszystko tutaj było tylko kolorowym, amerykańskim filmem. Czuła się jak Dorotka z Czarnoksiężnika z krainy Oz (oglądali go z Antonio jakieś 5 razy) – wiedziała, że nie przynależy do tego świata.

Dlatego w każdej gazecie, jaka wpadła jej w ręce szukała wiadomości z Polski, a choćby i Europy. Każdą, najmniejszą wzmiankę traktowała jak relikwię, gazetę starannie składała i umieszczała w szufladzie szafki nocnej. Tam, gdzie trzymała też ten egzemplarza, gdzie opisano zabójstwo adwokata. „Zwyrodnialec” „potwór” te słowo najczęściej tłukły się jej w głowie, choć nijak nie mogła ich skleić z łagodną twarzą Jakuba. Ale rozum podpowiadał, że to jedyne – możliwe wyjście.

Wiec po prostu żyła w swoim prywatnym, amerykańskim śnie. Wiedziała, czuła z tyłu głowy, że coś takiego nie może trwać wiecznie. I w końcu rzeczywistość ją doścignęła – kiedy odwróciła się, aby pomachać odjeżdżającemu Antonio.

Zobaczyła go.

Stał tam, obszarpany, wymięty, jakby poszarzały na twarzy. Ale to był on. Jej łącznik z przeszłością i rzeczywistością. W tej zabiedzonej wersji wyglądał jeszcze mniej zwyrodnialczo. Dlatego podeszła, kierowana emocjami, które za nic mają sobie racjonalne przesłanki.
- Jakubie – powiedziała. – Chodź ze mną.
Posłuchał, nie miała żadnych wątpliwości, że jej posłucha.

Weszli na campus, Barbara kupiła dwie kawy i usiadła przy jednym ze stolików rozrzuconych po terenie. Owinęła się szczelniej płaszczem, a potem podsunęła Jakubowi torebkę z ciastkami.
- Wytłumacz mi - poprosiła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline