| Barbara pokochała kino.
Miłością wielką, największą, taką, która rozpala całe ciało i odbiera rozum. Żeby by bardziej precyzyjnym – pokochała kino samochodowe. To, którego przestraszyła się na pierwszej randce z Antonio, a które niedługo stało się stałym elementem ich spotkań. Za sprawą Stefano, tamtejszego biletera, a prywatnie przyjaciela Antonia, mieli tam wjazd nieograniczony (a raczej ograniczony tylko zmianami Stefano). Początkowo nieufna, z czasem – w miarę jak rozwijał się ich związek – coraz bardziej zauroczona tą formą rozrywki. I możliwościami, które dawała. Fakt, że naraz byli w miejscu, które było i publiczne, i prywatne, w dziwny sposób ekscytował Barbarę. Oraz dawał jej to, czego potrzebowała w tamtym momencie – poczucie, że kontroluje sytuacje. Że kontroluje tempo ich związku. Że przejmuje kontrolę nad swoim życiem.
A to toczyło się gładko, jak w romantycznej komedii - razem ze zręcznymi palcami i ustami Antonio dostała w pakiecie poczucie bezpieczeństwa i kontroli, a także rodzinę swojego adoratora, która traktowała ją niemalże jak synową, dokarmiała i uczyła włoskiego. Barbara rozkwitała, adorowana, pieszczona i rozpieszczana. Praca nie była specjalnie wymagająca, ale dawała jej satysfakcję. Potem niespieszny spacer po mieście, spotkania z Antonio, kino i przeciągające się w nieskończoność kolacje z jego rodziną. Dobre, proste życie. Bez dylematów i zagrożeń.
Tylko wieczorami, kiedy wracała do swojego mieszkanka – zawsze sama, nie chciała wpuszczać nikogo do swojego sanktuarium – nachodziły ją dziwne, niepokojące myśli. I tęsknota. Za miastem, które było szare, smutne i gdzie zawsze wszystkiego brakowało. Nie tylko kawy i ciastek, ale nawet zwykłego chleba. Gdzie w kinach grano tylko poważne filmy o rozterkach zwykłych, szarych ludzi. Ale w jakiś sposób Barbara wiedziała, ze jej prawdziwe życie toczyło się tam. A to wszystko tutaj było tylko kolorowym, amerykańskim filmem. Czuła się jak Dorotka z Czarnoksiężnika z krainy Oz (oglądali go z Antonio jakieś 5 razy) – wiedziała, że nie przynależy do tego świata.
Dlatego w każdej gazecie, jaka wpadła jej w ręce szukała wiadomości z Polski, a choćby i Europy. Każdą, najmniejszą wzmiankę traktowała jak relikwię, gazetę starannie składała i umieszczała w szufladzie szafki nocnej. Tam, gdzie trzymała też ten egzemplarza, gdzie opisano zabójstwo adwokata. „Zwyrodnialec” „potwór” te słowo najczęściej tłukły się jej w głowie, choć nijak nie mogła ich skleić z łagodną twarzą Jakuba. Ale rozum podpowiadał, że to jedyne – możliwe wyjście.
Wiec po prostu żyła w swoim prywatnym, amerykańskim śnie. Wiedziała, czuła z tyłu głowy, że coś takiego nie może trwać wiecznie. I w końcu rzeczywistość ją doścignęła – kiedy odwróciła się, aby pomachać odjeżdżającemu Antonio.
Zobaczyła go.
Stał tam, obszarpany, wymięty, jakby poszarzały na twarzy. Ale to był on. Jej łącznik z przeszłością i rzeczywistością. W tej zabiedzonej wersji wyglądał jeszcze mniej zwyrodnialczo. Dlatego podeszła, kierowana emocjami, które za nic mają sobie racjonalne przesłanki. - Jakubie – powiedziała. – Chodź ze mną.
Posłuchał, nie miała żadnych wątpliwości, że jej posłucha.
Weszli na campus, Barbara kupiła dwie kawy i usiadła przy jednym ze stolików rozrzuconych po terenie. Owinęła się szczelniej płaszczem, a potem podsunęła Jakubowi torebkę z ciastkami.
- Wytłumacz mi - poprosiła.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |