- Od razu "twój teren" - obruszył się teatralnie Klemens, rozciągając i przeciągając w miejscu, jakby szykował się na maraton. - Ale dobra, coś się znajdzie. Nie rzucajcie się za bardzo w oczy.
Szlachcic poprawił rozchełstaną koszulę eksponującą wystający obojczyk, podciągnął spodnie i przejechał przez czarną czuprynę. Ciężkie buciory wprawiły w śpiew stare i nadgryzione zębem czasu deski pomostu, gdy ruszył na brukowaną alejkę. Tłum szabrujący biżuterię został przepędzony, a obstawa Estalijczyka odstraszała ostałe się resztki oportunistów. Klemens ominął ich szerokim łukiem, na chwilę tylko będąc centrum uwagi jednego ze zbrojnych, skanującego otoczenie w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia.
Chłopak skierował kroki w kierunku "Albatrosa", który był rzut beretem od pomostu, po drodze zahaczając o wbity po drugiej stronie ulicy stragan z tkaninami. Siwiejącą kobietę powitał z uśmiechem, wysupłując z sakiewki srebrnego szylinga i wskazując ciemno-czerwony materiał. Nożyce zaraz poszły w ruch, a w chwilę później Klemens podreptał dalej, składając i zawiązując wokół szyi impromizowaną chustę. Tą dublującą za sotoriusowy knebel spisał na straty.
- Pankracy! Jakże miło cię widzieć! A gdzie koledzy?
Oswaldowi nie można było odmówić gościnności, chociaż może nasilała się o tej godzinie, gdy "Albatros" świecił pustkami. Długie godziny popołudniowe były spokojne i nużące, a sporadyczny gość zapewniał odskocznię od nudy tylko na jakiś czas. Klemens powstrzymał grymas grożący wyrwaniem się na twarz - nie lubił jak wołano na niego drugim imieniem - i przysiadł na zydlu przy szynkwasie.
- Koledzy zajęci - odparł krótko, wymijająco. - Ja w interesach. Schowek do wynajęcia?
- Oho - Oswald odłożył kufel i szmatę, która pamiętała lepsze dni i do czyszczenia nadawała się średnio. - Cożeś nabroił, rozbójniku? Czy zebrało cię na amory na workach z ziemniakami?
- Potrzebuję przechować paczkę na parę godzin. Sprawy mam do załatwienia, a ciężko chodzić po Neuestadt z balastem. Sam rozumiesz. Polej przy okazji.
Oswald pokiwał jedynie głową i spełnił życzenie szlachcica, lejąc w gliniany kubek gorzałkę. Klemens zmoczył usta i zaczął odliczać monety, podczas gdy siwiejący już gospodarz pokuśtykał na zaplecze. Widać to nie był jego dzień i stara rana w udzie dawała o sobie znać. A może zanosiło się na deszcz? Oswald wspomniał kiedyś, że noga rwała go przy nadchodzącym deszczu.
- No, ale powiedz, Pankracy, co tam chcesz chować w moich Schowku, co? - Karczmarz-paser zagaił ponownie, wróciwszy z zaplecza z pękiem kluczy. - Nie byłbym sobą, jakbym nie zapytał.
- Pytać ci nie bronię - Klemens wzruszył ramionami - ale nie spodziewaj się odpowiedzi. Problemów ci nie przysporzę, a wzajemne zaufanie chyba wypracowaliśmy, co? Mało to informacji z pierwszej ręki wam zapewniłem? Zarobiliście na nich ładne parę karli, z tego co słyszałem.
- Ech, nie chcesz, nie mów - Oswald machnął ręką zawiedziony. - Dzień się dłuży, bo zamknęli Wielki Most i mi klientela się wzięła i utknęła na południowym brzegu. Porwanie czy napad podobno.
Klemens wziął łyk gorzałki, osłaniając drugi z rzędu grymas wyrywający się na facjatę. Jeśli Most był zamknięty, mieli trochę szczęścia i nikt po tej stronie nie powinien ich wypatrywać. Nie licząc Orsiniego i spółki. Żak dokończył trunek, pamiętając o celu wizyty i zwinął mosiężny klucz z oswaldowej łapy, zamieniając go na błyszczącą monetę.
- I ten wózek na ziemniaki jakbyś mógł mi pożyczyć. Pakunek ciężki.
- A bierz. Tylko odstaw skąd wziąłeś.
- A, i jakbyś mógł na parę chwil odstąpić magazyn.
Dłoń wyciągnięta w kierunku Klemensa dobitnie sugerowała, czego oczekiwał Oswald w zamian za odstąpienie magazynu. Kolejna moneta wylądowała u pasera, opróżniony kubek stuknął o blat, Löwenstein podziękował ładnie i podniósł kościsty tyłek. W magazynie powitał skinieniem głowy warującego osiłka, który zaraz ulotnił się, wezwany okrzykiem do wspólnej sali. Klemens ściągnął plandekę ze skrzyń w kącie i rzucił na wózek z workami o tajemniczej zawartości.
Szlacheckie pochodzenie i nieskalanie fizyczną pracą dały o sobie znać, gdy znalazł się ponownie na pomoście. Wózek napędzany był siłą pociągową ludzkich mięśni, a tej nieco brakowało chudemu paniczowi. Zasapany i czerwony na twarzy zaraz zaczął masować nadgarstki, krzywiąc się. Gestem wskazał na zapożyczony dwuśladowiec.
- Et voila! - Klemens wyszczerzył się do kompanów. - Tam za rogiem, w ślepym zaułku jest zamknięta piwniczka na kartofle, możemy wrzucić tam tego naszego kartofla. Przysiąść możemy na chwilę w magazynie, przemyślimy co dalej.
Klemens ruszył z powrotem w górę pomostu, okręcając klucz wokół palca i pogwizdując wesoło. Przystanął jedynie na chwilę i obejrzał się na drużynę.
- Ale wózek niech ciągnie kto inny. Ja już się dzisiaj naciągałem.