Wątek: Tacy jak ty 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2007, 23:01   #775
Chrapek
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Tak jak sądziłem - wystarczyło wziąć towarzystwo za pysk żeby atmosfera od razu się uspokoiła. Ach, jakże bogowie ograniczyli zdolności umysłowe niektórych istot, pozostawiając im do dyspozycji jedynie bezrozumne emocje! I po to właśnie byliśmy my, mroczni magowie, używający mózgu, rozumu i logiki, zamiast chuci, agresji i bezrozumnego szału. Co poniektórzy bali się właśnie tej przewagi, i dlatego tak wściekle nas nienawidzili. Bo czyż nie jest tak że nienawidzimy tego czego się boimy, moi mili?

Wykorzystałem okazję, żeby wypytać Galleana na temat taktycznego ustawienia jego oddziałów. Nie miałem wielkiej ochoty trafić na nich, nawet z przewagą jaką był ich dowódca wzięty przez nas w niewolę. Zresztą, nie wiem czy na dłuższą metę nie zaczęło by to działać przeciw nam, gdyby Paladyni doszli do wniosku, że lepiej jest uwolnić duszę ich konfratra od ciała, zanim zostanie "splugawiony" przez diabelskie moce. Z drugiej strony, miałem cały czas na uwadze historię o której opowiedziałem Wam wcześniej - "strzeżcie się Paladynów, nawet gdy przynoszą dary". A w tym przypadku raczej: "strzeżcie się Paladynów, nawet gdy ich obdzieracie ze skóry". Było duże prawdopodobieństwo, że Gallean nas zwodzi, i dlatego wszystkie miejsca jakie nam podał, należało wcześniej uważnie wybadać... I właściwie, bez względu na wszystko cały czas trzymać się na baczności.

- Idziecie do Genegate, prawda? – mruknął Galean. – Jak słodko, Vriess. Odwiedzisz miejsce, gdzie pracowała Aenis.

Spojrzałem twardo na rycerza ale nie odezwałem się do niego ani słowem. Byłem ponad jego prymitywne zaczepki i nie zamierzałem dać się kolejny raz sprowokować. Być może Gallean właśnie liczył na to, że w ataku szału zabiję go, lub uszkodzę do tego stopnia, że będzie go trzeba dobić? Być może tam gdzie idziemy było coś tak przerażającego, że Paladyn wolał zginąć tutaj niż towarzyszyć nam w drodze...

W tym też momencie usłyszałem głos Ranovalda: "czas ruszać".
- Bierzemy to ścierwo ze sobą - wskazałem na Galleana, po czym wyszedłem z pomieszczenia. Wampiry wyprowadziły nas z budynku wgłąb podziemnego miasta. Muszę przyznać - robiło wrażenie. Hordy nietoperzy fruwały nad nami, i miałem tylko szczerą nadzieję, że ich proces trawienny nie dotarł jeszcze do smutnego finału, bo nie sądziłem żebym mógł prędko wyprać gdzieś swój płaszcz. W każdym razie, po raz pierwszy od dawna poczułem się tutaj jak w domu - jak każde stworzenie nocy, ani wampiry, ani nietoperze nie były mi w żaden sposób straszne. Schodziliśmy coraz głębiej pod ziemię, i drożny tunel jakim podróżowaliśmy przestał być nagle drożny w jakikolwiek sposób. Najwyraźniej w opuszczonej kopalni jaka się przed nami rozpościerała zawaliło się kilka stempli, co definitywnie zakończyło jej karierę. Mogłem wprawdzie użyć magii żeby go oczyścić, ale kto mi zagwarantuje, że to nie spowoduje zawalenia się całej konstrukcji?.. Jestem przecież nekromantą, nie architektem.

Schodziliśmy niżej i niżej, zeszliśmy po drabince, aż w końcu dotarliśmy do włazu. Przyjrzałem się rzeźbieniu - definitywnie albo robota jakiejś sekty astrologicznej, albo pokręconego konstruktora-alkoholika. Nie czułem jednak żadnej magii, prócz skomplikowanego mechanizmu wewnątrz...
Błąd.

Avalanche zaczął nagle historycznie wrzeszczeć za moimi plecami. Odwróciłem się do niego zirytowany jego postawą. Doprawdy, znalazł sobie czas i miejsce na popisy wokalne... Już miałem powiedzieć mu, że jeśli chce się pobawić w trubadura to niech idzie do karczmy, gdzie jego miejsce, chociaż nie wróżę mu świetlanej przyszłości przy takim głosie gdy... Nagle moja skóra zaczęła mnie wściekle swędzieć. Spróbowałem coś powiedzieć, ale nie mogłem otworzyć ust... Spojrzałem na siebie - zamieniałem się... W skałę.

- To na pewno sprawka demonów! – warknął Ranovald. – Prędko, chodźmy po Wiatr Lodu, jego moc uchroni was przed nimi! - usłyszałem nad sobą.
- Oż ty zdradliwe bydle - chciałoby się powiedzieć. Wampir po prostu widząc co się dzieje, zamierzał zwinąć tyłek w troki i uciekać. Niechżeby go...Tymczasem ja zdawałem sobie sprawę, że cokolwiek się stanie, nie mam już na to najmniejszego wpływu, gdyż moja tradycyjna magia nie mogła się temu przeciwstawić. Jednakże miałem pewnego "asa" w rękawie...

Demittere corpore substantia. Spiritus flat ubi vult... Incipere! - wyszeptałem w myślach, gdyż nie mogłem już nic powiedzieć. Poczułem jak moja jaźń oddziela się z bólem od ciała; ręce, nogi, umysł opuszczały moją powłokę cielesną, która wpadała teraz w półsen, czekając posłusznie na mój powrót. Byłem teraz jedynie formą energii, o dużych możliwościach - mogłem przenikać przez ściany, komunikować się z innymi, robić to, czego nie mógłbym robić będąc ograniczonym w swoim ciele. Byłem jednak także bardzo narażony na atak - gdyby ktoś zniszczył moje ciało... Na zawsze pozostałbym w mojej obecnej formie.

- Zaczekaj tutaj - szepnąłem do Avalancha, po czym owinąłem się wokół głowy Ranovalda:
- Lepiej żebyś miał jakiś pomysł, i to szybko - syknąłem mu wprost do ucha - Bo inaczej wypatroszę Cię od środka...
To ten durny Wampir nas tu przyprowadził, więc on powinien wykombinować jak nas stąd wyciągnąć. Z niepokojem patrzyłem na swoje skamieniałe ciało, które zastygło w całkowitym bezruchu...
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline