Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2021, 22:15   #61
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON

Ich życie zmieniło się w koszmar. W koszmar oczekiwania, niepewności i pytań.

Falls okazał się w porządku. Zebrał od nich oficjalne zeznania, ale nie naciskał, nie wypytywał. Po prostu dał im odpowiednie formularze i pozwolił odpisać na kilka standardowych pytań dotyczących tego, co działo się z nimi w noc zabójstwa Mary oraz w noc ataku na ich matkę. Nie odczuwali z jego strony jakichkolwiek podejrzeń, nawet cienia. Były też pytania o to, czy czegoś nie widzieli ani nie słyszeli, szczególnie w tę noc, gdy nożownik o mało nie pozbawił życia ich rodzicielki.

Potem czekali na wieści ze szpitala. Aż w końcu się doczekali.

Operacja została zakończona z sukcesem. Debra została ustabilizowana, krwotoki wewnętrzne powstrzymane, teraz jednak odpoczywała i spała. Lekarz spodziewał się, że nie obudzi się wcześniej niż wieczorem, może nawet dopiero jutro. Hale postawił strażnika przy drzwiach do jej pokoju. Najwyraźniej pomyślał o tym samym, co rodzeństwo Singelton.

- Słuchajcie - powiedział Falls - Może lepiej by było, abyście nie zostali sami w pensjonacie. Mam zamiar przepytać zaraz gości i obsługę. Mogę potem, jeśli to nie będzie problemem, zostać u was na noc. Macie chyba jakiś pokój.

A więc tak się sprawy miały. W miasteczku już plotkowano, że policjant Falls przyjeżdża do Debry Singelton nie tylko na darmowe obiadki. Jednak ani Wi ani Daryll nie byli przekonani, żeby ich mama czuła coś więcej, niż sympatię do tego postawnego, niezbyt atrakcyjnego mężczyzny. Chociaż, kto wie, jakimi ścieżkami stąpało serce Debry.

Falls zawiózł ich do pensjonatu, gdzie zajął się zbieraniem zeznań od gości. Na jego prośbę, rodzeństwo udostępniło mu biuro matki, gdzie mógł spokojnie porozmawiać z ludźmi. W sumie, w "Niedźwiedziu i sowie" przebywało obecnie pięć osób. Dwójka z nich zamierzała wyjechać - małżeństwo po pięćdziesiątce, którym atmosfera w Twin Oaks, z wiadomych powodów przestała pasować. Dwie kobiety w wieku trzydziestu kilku lat (Daryll podejrzewał że są parą) wahało się, bo przyjechały dopiero trzy dni temu,no i nowy gość, którego pokój mieli zamiar przeszukać, przy najbliższej okazji.

Jack Falls nie zbierał informacji zbyt długo. Po przesłuchaniu każdego z gości i pracowników zebrał się, pożegnał z Wi i Daryllem obiecując, że przyjedzie wieczorem i odjechał do swoich obowiązków.

Zostali sami, w dziwnie cichym i pustym, bez matki, pensjonacie. Pensjonacie, który był jej pasją, jej marzeniem i spełnieniem tych marzeń.

Mieli swój plan. Upewniwszy się, że nowego gościa nie ma, że pojechał gdzieś po złożeniu zeznań, jedno z rodzeństwa Singeltonów stanęło "na czujce", a drugie poszło przeszperać pokój "podejrzanego" turysty.

Mężczyzna rozpakował swoje rzeczy - proste, czarne stroje. W walizce miał też sporo sprzętu fotograficznego i laptop. Przeszukując zawartość turystycznej torby, w ręce poszukującej osoby wpadło też sześć magazynków do pistoletu. Każdy gęsto załadowany pociskami. Samej broni jednak nigdzie nie było. I nóż. Długi, ostry, bezpiecznie schowany na dnie torby. Taki w stylu noży komandosów. Poza tym paczka rękawic lateksowych, mocna latarka naczołowa, puste woreczki strunowe i mały magnetofon z zapasem kaset.

Było raczej pewne, że nie jest to standardowe wyposażenie turysty przybywającego do Twin Oaks.


BART SPINELI

Przekazał wieści o dzikim zwierzęciu Mc'Bridgom, ale oni przyjęli je dość obojętnie, wręcz z dystansem. Jedynym, co zrobili, było to, że ojciec Mary zamknął okno w jej pokoju. Nie mając co więcej szukać w tym miejscu, Bart zajął się swoimi sprawami.


Ojciec był zadowolony, gdy popołudniem Bart podrzucił rzeczy Mary. Pogadali chwilę o szkole, o rodzicach zamordowanej i o tym, jak policja kręci się w kółko. Bart zapytał o to, co stanie się z Singeltonami, po śmierci ich mamy, ale ojciec wyjaśnił mu, że Debra jeszcze żyje i że jest spora szansa, że wyjdzie cało z napaści.

Potem jego tata musiał wrócić do pracy. Dzisiaj w nocy zmarł stary Petterson, były piekarz. Petterson miał z dziewięćdziesiąt lat i szczerze mówiąc, Bart słabo go kojarzył, chociaż jako dzieciak coś tam u niego kupował. Tak czy owak rodzina poprosiła Spinelich o przygotowanie zwłok do czuwania i pogrzebu. Bart z tego powodu też miał trochę pracy. Podzwonić po kilku osobach, dograć kwestie grabarzy, kwiatów, cateringu. Zeszło mu do późnego popołudnia, sam nawet nie wiedział kiedy.

Przed zapadnięciem zmroku wrócił do babci, która już czekała z obiado-kolacją i porcją świeżo upieczonych muffinek z ulubioną przyprawą Barta.

W TV miał lecieć serial babci, ale Bart czuł się nieco zmęczony. Ostatnio nie sypiał najlepiej, a nie wiadomo dlaczego, uporczywie powracała do niego wizja czarnego kota, zwierza, którego spłoszył w domu Mac'Brigdów.


BRYAN CHASE

- Małolatów nie zatrudniają - uciął pytania Daniel - Ale zapytam, zobaczę.

Najwyraźniej siła Bryana zaimponowała starszemu kolesiowi.

Dan zjawił się mniej więcej, gdy skończyli trening. Przywitał się z Danielem, spojrzał spode łba na Bryana. Dan był średniego wzrostu, miał ciemne, niemal czarne włosy i nosił krótką brodę, a jego mięśnie napinały ciasną koszulkę.

- Dan - Daniel dotrzymał słowa, - Małolat potrzebuje trochę stymulantów.
- W jego wieku? Już mu nie staje?
- Nie. Chodzi o coś innego.
Daniel wyjaśnił problem Chase'a.
- Stówka i da się zrobić. Oraz zniżka w warsztacie twojego starego. Powiedzmy dziesięć procent.

Dan uśmiechał się cynicznie.

- Byłoby taniej, ale ten mały chujek, Spineli psuje nam nieco interesy. Nastarszyliśmy go trochę ostatnio, ale chyba nie zrozumiał lekcji. Do tej pory jara te swoje zielsko i dawał tylko znajomym. Jakoś to znosiliśmy. Ale nasz znajomek powiedział nam, że Spineli zaczął dilować innym gównem. A to nam się nie podoba.

Dan zmrużył oczy.

- Słuchaj. Ty go znasz. Chodzisz z nim do szkoły. Załatw tak, że ćpunek zjawi się u Leo na imprezie, a my zajmiemy się resztą. Jak to załatwisz, będziesz miał dojście do tego, co chcesz, a nawet lepszych rzeczy. Kto wie, jesteś silny, możesz się przydać. Znamy pewnych ludzi w Bilings. Na zachętę, dam ci wieczorem twój specyfik. O ile się zgodzisz, rzecz jasna. Bo wiesz, możemy zostać kumplami. Jesteś twardy, to widać. A twardzi ludzie nie zadają się z miękkimi ćpunkami. Jesteś albo frajerem, albo kimś. Nie ma, kurwa, innej opcji, młody.

Dan potarł swoją brodę. Potem złożył ręce na piersi czekając na odpowiedź. Tatuaże na jego przedramionach przedstawiające noże i czaszki, zatańczyły, gdy napiął swoje mięśnie.

- My teraz spadamy. Będziemy wieczorem w kręgielni. Wpadnij. Dogadamy szczegóły i przyniosę ci, co trzeba. Bywaj, młody.

Obaj wsiedli do całkiem fajnej bryki i odjechali od siłowni. A Bryan powłóczył się chwilę po mieście, zjadł coś i wrócił do domu. Wiedział, że musi odpocząć przed ewentualnym wyjściem wieczorem na kręgle, no i przed piątkowym meczem.

To i impreza u Leon była obecnie priorytetem wszystkich liczących się, młodych ludzi w Twin Oaks.

ANASTASIA BIANCO

Psycholożka zawiozła Anastasię do domu. Po drodze pogadały, ale niewiele i o niczym ważnym. Na pożegnanie nauczycielka wymusiła na dziewczynie obietnicę, że nie zignoruje sprawy tajemniczego prześladowcy.

Mama przywitała ją obiadem. Wysłuchała jej obaw i przejęła się nimi bardzo mocno. Ale dzięki temu, że jej matka tak mocno wczuła się w sytuację, Anastasia poczuła się odpowiednio ważna i zaopiekowana.

Miała czas na zrobienie lekcji, na co nalegała matka i porozmawianie z nią, gdyby tego chciała. Popołudniem, niczym burza, wpadł ojciec. Zjadł coś, pogadał chwilę o ataku na biedną Debrę Singelton, o cholernych dziennikarskich hienach spoza Twin Oaks, wyraził troskę podejrzanym osobnikiem chodzącym za Anastasią obiecując, że poinformuje o tym Hale'a i wymusi na nim jakieś bardziej radykalne działania. Potem jednak David Bianco pobiegł "w miasto" zostawiając żonę i córkę razem.

Wieczór przyszedł nagle, a wraz z nim deszcz. Matka siedziała w salonie, rozwiązując krzyżówkę. Kolacja czekała w piekarniku na powrót ojca, a wnętrze domu rodziny Bianco wypełniał przyjemny zapach pieczeni.

MARK FITZGERALD

Mark wszedł po zajęciach w tryb nieco bojowy. Nos go bolał, wysmarowanie auta też, tylko w inny sposób. Wiedział, że jeżeli chce utrzymać swoją pozycję jednego z najważniejszych ludzi w szkole, będzie musiał zareagować. Odpowiednio i z rozwagą, żeby nie bruździć staremu w tych jego wyborach.

Trochę odpoczął, trochę zadzwonił po kumplach, upewniając się kto będzie u Leo, i dogadując kto, po kogo, gdzie i kiedy wpadnie. W międzyczasie kombinował, co zrobić z Jess. Miał kilka pomysłów, ale wszystkie sprowadzały się do tego, że musieli być razem przy ich realizacji, z daleka od innych i przynajmniej bez części ubrań.

Gdy zadzwonił ich trener Mark był zaskoczony.

- Cześć - trener starał się brzmieć normalnie i czasami za bardzo próbował wchodzić w styl gadki młodzieży, co było dość śmieszne. - Dzwonię zobaczyć, jak się czujesz.

Przez chwilę pogadali kręcąc się koło głównego powodu telefonu trenera.

- Słuchaj, nie dałbyś rady zagrać w piątek? Wiem, że Chase przesadził, że będzie ci trudno z twoją kontuzją, ale to ważny mecz. A ty i Chase stanowicie trzon zespołu. Wiesz o tym. To szansa dla szkoły, szansa dla Twin Oaks, no i szansa dla ciebie.

Pierdzielenie. Mark już nie musiał korzystać z szans. W razie czego ojczulek zadba, aby dostał się tam, gdzie będzie miał ochotę. Na pewno była to szansa dla trenera.

- Przemyśl to, Mark. Jutro pogadamy w szkole i powiesz mi co i jak. Liczę na ciebie. Cały zespół liczy.


JESSICA HALE

Ależ była sprytna, ależ dumna z siebie.

Przemykała się bocznymi uliczkami, kupiła pączki i w końcu znalazła się na posterunku. Miała szczęście, no bo przecież mądrzy ludzie, mają szczęście. Tak mówi przysłowie.

Na miejscu był - znowu - tylko Earl Andrews.

Trochę ponabijał się z jej "czapki", ale z troską. Lubił ją. Nie dlatego, że była córką szefa, ale tak po prostu. Bo przecież dawała się lubić. Poczęstował się pączkiem i - o kurde! - oddał jej aparat.

- Nie wiedziałem, czyj to. Ale wydawało mi się, że twój. Miałem dać go twojemu tacie, ale ciągle teraz gdzieś biega, przez te wszystkie wypadki w miasteczku.

Pół godziny później, już z aparatem, była w drodze do domu. Szczęśliwa i dumna z siebie, że tak to wszystko świetnie ogarnęła.

Dopiero, gdy już wróciła do domu, zorientowała się, że nie pamięta, czy zrobiła te zdjęcia, co chciała Paulina.

* * *

Popołudniem zadzwoniła Paulina. Matka przełączyła rozmowę do pokoju Jess i przez chwilę pogadały o tym, dlaczego nie była w szkole i o imprezie w piątek u Leo. Ponoć będą starsze chłopaki i jakieś fajne rzeczy. No i oczywiście Paulina nie wyobrażała sobie imprezy bez swojej BFF. Nie mogła jej zawieść. Poprosiła też, aby przyniosła jej aparat jutro do szkoły, a jak nie da rady, to Paulina miała wpaść po niego po lekcjach.

Wszystko szło w dobrą stronę.


WSZYSCY

Wieczorem znów zaczęło padać. Wiatr przyniósł z gór chłodne powiewy. Liście, szarpane jego podmuchami, wirowały na wietrze. Deszcz zalewał asfalt dróg i ceglane budynki, niczym łzy aniołów.

Gdzieś tam czaił się morderca. Być może w tym momencie ostrzył swój nóż i zastanawiał się, kogo nim poszatkuje, jak biedną Mary.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline