28-10-2021, 22:15 | #61 |
Reputacja: 1 | DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON Ich życie zmieniło się w koszmar. W koszmar oczekiwania, niepewności i pytań. Falls okazał się w porządku. Zebrał od nich oficjalne zeznania, ale nie naciskał, nie wypytywał. Po prostu dał im odpowiednie formularze i pozwolił odpisać na kilka standardowych pytań dotyczących tego, co działo się z nimi w noc zabójstwa Mary oraz w noc ataku na ich matkę. Nie odczuwali z jego strony jakichkolwiek podejrzeń, nawet cienia. Były też pytania o to, czy czegoś nie widzieli ani nie słyszeli, szczególnie w tę noc, gdy nożownik o mało nie pozbawił życia ich rodzicielki. Potem czekali na wieści ze szpitala. Aż w końcu się doczekali. Operacja została zakończona z sukcesem. Debra została ustabilizowana, krwotoki wewnętrzne powstrzymane, teraz jednak odpoczywała i spała. Lekarz spodziewał się, że nie obudzi się wcześniej niż wieczorem, może nawet dopiero jutro. Hale postawił strażnika przy drzwiach do jej pokoju. Najwyraźniej pomyślał o tym samym, co rodzeństwo Singelton. - Słuchajcie - powiedział Falls - Może lepiej by było, abyście nie zostali sami w pensjonacie. Mam zamiar przepytać zaraz gości i obsługę. Mogę potem, jeśli to nie będzie problemem, zostać u was na noc. Macie chyba jakiś pokój. A więc tak się sprawy miały. W miasteczku już plotkowano, że policjant Falls przyjeżdża do Debry Singelton nie tylko na darmowe obiadki. Jednak ani Wi ani Daryll nie byli przekonani, żeby ich mama czuła coś więcej, niż sympatię do tego postawnego, niezbyt atrakcyjnego mężczyzny. Chociaż, kto wie, jakimi ścieżkami stąpało serce Debry. Falls zawiózł ich do pensjonatu, gdzie zajął się zbieraniem zeznań od gości. Na jego prośbę, rodzeństwo udostępniło mu biuro matki, gdzie mógł spokojnie porozmawiać z ludźmi. W sumie, w "Niedźwiedziu i sowie" przebywało obecnie pięć osób. Dwójka z nich zamierzała wyjechać - małżeństwo po pięćdziesiątce, którym atmosfera w Twin Oaks, z wiadomych powodów przestała pasować. Dwie kobiety w wieku trzydziestu kilku lat (Daryll podejrzewał że są parą) wahało się, bo przyjechały dopiero trzy dni temu,no i nowy gość, którego pokój mieli zamiar przeszukać, przy najbliższej okazji. Jack Falls nie zbierał informacji zbyt długo. Po przesłuchaniu każdego z gości i pracowników zebrał się, pożegnał z Wi i Daryllem obiecując, że przyjedzie wieczorem i odjechał do swoich obowiązków. Zostali sami, w dziwnie cichym i pustym, bez matki, pensjonacie. Pensjonacie, który był jej pasją, jej marzeniem i spełnieniem tych marzeń. Mieli swój plan. Upewniwszy się, że nowego gościa nie ma, że pojechał gdzieś po złożeniu zeznań, jedno z rodzeństwa Singeltonów stanęło "na czujce", a drugie poszło przeszperać pokój "podejrzanego" turysty. Mężczyzna rozpakował swoje rzeczy - proste, czarne stroje. W walizce miał też sporo sprzętu fotograficznego i laptop. Przeszukując zawartość turystycznej torby, w ręce poszukującej osoby wpadło też sześć magazynków do pistoletu. Każdy gęsto załadowany pociskami. Samej broni jednak nigdzie nie było. I nóż. Długi, ostry, bezpiecznie schowany na dnie torby. Taki w stylu noży komandosów. Poza tym paczka rękawic lateksowych, mocna latarka naczołowa, puste woreczki strunowe i mały magnetofon z zapasem kaset. Było raczej pewne, że nie jest to standardowe wyposażenie turysty przybywającego do Twin Oaks. BART SPINELI Przekazał wieści o dzikim zwierzęciu Mc'Bridgom, ale oni przyjęli je dość obojętnie, wręcz z dystansem. Jedynym, co zrobili, było to, że ojciec Mary zamknął okno w jej pokoju. Nie mając co więcej szukać w tym miejscu, Bart zajął się swoimi sprawami. Ojciec był zadowolony, gdy popołudniem Bart podrzucił rzeczy Mary. Pogadali chwilę o szkole, o rodzicach zamordowanej i o tym, jak policja kręci się w kółko. Bart zapytał o to, co stanie się z Singeltonami, po śmierci ich mamy, ale ojciec wyjaśnił mu, że Debra jeszcze żyje i że jest spora szansa, że wyjdzie cało z napaści. Potem jego tata musiał wrócić do pracy. Dzisiaj w nocy zmarł stary Petterson, były piekarz. Petterson miał z dziewięćdziesiąt lat i szczerze mówiąc, Bart słabo go kojarzył, chociaż jako dzieciak coś tam u niego kupował. Tak czy owak rodzina poprosiła Spinelich o przygotowanie zwłok do czuwania i pogrzebu. Bart z tego powodu też miał trochę pracy. Podzwonić po kilku osobach, dograć kwestie grabarzy, kwiatów, cateringu. Zeszło mu do późnego popołudnia, sam nawet nie wiedział kiedy. Przed zapadnięciem zmroku wrócił do babci, która już czekała z obiado-kolacją i porcją świeżo upieczonych muffinek z ulubioną przyprawą Barta. W TV miał lecieć serial babci, ale Bart czuł się nieco zmęczony. Ostatnio nie sypiał najlepiej, a nie wiadomo dlaczego, uporczywie powracała do niego wizja czarnego kota, zwierza, którego spłoszył w domu Mac'Brigdów. BRYAN CHASE - Małolatów nie zatrudniają - uciął pytania Daniel - Ale zapytam, zobaczę. Najwyraźniej siła Bryana zaimponowała starszemu kolesiowi. Dan zjawił się mniej więcej, gdy skończyli trening. Przywitał się z Danielem, spojrzał spode łba na Bryana. Dan był średniego wzrostu, miał ciemne, niemal czarne włosy i nosił krótką brodę, a jego mięśnie napinały ciasną koszulkę. - Dan - Daniel dotrzymał słowa, - Małolat potrzebuje trochę stymulantów. - W jego wieku? Już mu nie staje? - Nie. Chodzi o coś innego. Daniel wyjaśnił problem Chase'a. - Stówka i da się zrobić. Oraz zniżka w warsztacie twojego starego. Powiedzmy dziesięć procent. Dan uśmiechał się cynicznie. - Byłoby taniej, ale ten mały chujek, Spineli psuje nam nieco interesy. Nastarszyliśmy go trochę ostatnio, ale chyba nie zrozumiał lekcji. Do tej pory jara te swoje zielsko i dawał tylko znajomym. Jakoś to znosiliśmy. Ale nasz znajomek powiedział nam, że Spineli zaczął dilować innym gównem. A to nam się nie podoba. Dan zmrużył oczy. - Słuchaj. Ty go znasz. Chodzisz z nim do szkoły. Załatw tak, że ćpunek zjawi się u Leo na imprezie, a my zajmiemy się resztą. Jak to załatwisz, będziesz miał dojście do tego, co chcesz, a nawet lepszych rzeczy. Kto wie, jesteś silny, możesz się przydać. Znamy pewnych ludzi w Bilings. Na zachętę, dam ci wieczorem twój specyfik. O ile się zgodzisz, rzecz jasna. Bo wiesz, możemy zostać kumplami. Jesteś twardy, to widać. A twardzi ludzie nie zadają się z miękkimi ćpunkami. Jesteś albo frajerem, albo kimś. Nie ma, kurwa, innej opcji, młody. Dan potarł swoją brodę. Potem złożył ręce na piersi czekając na odpowiedź. Tatuaże na jego przedramionach przedstawiające noże i czaszki, zatańczyły, gdy napiął swoje mięśnie. - My teraz spadamy. Będziemy wieczorem w kręgielni. Wpadnij. Dogadamy szczegóły i przyniosę ci, co trzeba. Bywaj, młody. Obaj wsiedli do całkiem fajnej bryki i odjechali od siłowni. A Bryan powłóczył się chwilę po mieście, zjadł coś i wrócił do domu. Wiedział, że musi odpocząć przed ewentualnym wyjściem wieczorem na kręgle, no i przed piątkowym meczem. To i impreza u Leon była obecnie priorytetem wszystkich liczących się, młodych ludzi w Twin Oaks. ANASTASIA BIANCO Psycholożka zawiozła Anastasię do domu. Po drodze pogadały, ale niewiele i o niczym ważnym. Na pożegnanie nauczycielka wymusiła na dziewczynie obietnicę, że nie zignoruje sprawy tajemniczego prześladowcy. Mama przywitała ją obiadem. Wysłuchała jej obaw i przejęła się nimi bardzo mocno. Ale dzięki temu, że jej matka tak mocno wczuła się w sytuację, Anastasia poczuła się odpowiednio ważna i zaopiekowana. Miała czas na zrobienie lekcji, na co nalegała matka i porozmawianie z nią, gdyby tego chciała. Popołudniem, niczym burza, wpadł ojciec. Zjadł coś, pogadał chwilę o ataku na biedną Debrę Singelton, o cholernych dziennikarskich hienach spoza Twin Oaks, wyraził troskę podejrzanym osobnikiem chodzącym za Anastasią obiecując, że poinformuje o tym Hale'a i wymusi na nim jakieś bardziej radykalne działania. Potem jednak David Bianco pobiegł "w miasto" zostawiając żonę i córkę razem. Wieczór przyszedł nagle, a wraz z nim deszcz. Matka siedziała w salonie, rozwiązując krzyżówkę. Kolacja czekała w piekarniku na powrót ojca, a wnętrze domu rodziny Bianco wypełniał przyjemny zapach pieczeni. MARK FITZGERALD Mark wszedł po zajęciach w tryb nieco bojowy. Nos go bolał, wysmarowanie auta też, tylko w inny sposób. Wiedział, że jeżeli chce utrzymać swoją pozycję jednego z najważniejszych ludzi w szkole, będzie musiał zareagować. Odpowiednio i z rozwagą, żeby nie bruździć staremu w tych jego wyborach. Trochę odpoczął, trochę zadzwonił po kumplach, upewniając się kto będzie u Leo, i dogadując kto, po kogo, gdzie i kiedy wpadnie. W międzyczasie kombinował, co zrobić z Jess. Miał kilka pomysłów, ale wszystkie sprowadzały się do tego, że musieli być razem przy ich realizacji, z daleka od innych i przynajmniej bez części ubrań. Gdy zadzwonił ich trener Mark był zaskoczony. - Cześć - trener starał się brzmieć normalnie i czasami za bardzo próbował wchodzić w styl gadki młodzieży, co było dość śmieszne. - Dzwonię zobaczyć, jak się czujesz. Przez chwilę pogadali kręcąc się koło głównego powodu telefonu trenera. - Słuchaj, nie dałbyś rady zagrać w piątek? Wiem, że Chase przesadził, że będzie ci trudno z twoją kontuzją, ale to ważny mecz. A ty i Chase stanowicie trzon zespołu. Wiesz o tym. To szansa dla szkoły, szansa dla Twin Oaks, no i szansa dla ciebie. Pierdzielenie. Mark już nie musiał korzystać z szans. W razie czego ojczulek zadba, aby dostał się tam, gdzie będzie miał ochotę. Na pewno była to szansa dla trenera. - Przemyśl to, Mark. Jutro pogadamy w szkole i powiesz mi co i jak. Liczę na ciebie. Cały zespół liczy. JESSICA HALE Ależ była sprytna, ależ dumna z siebie. Przemykała się bocznymi uliczkami, kupiła pączki i w końcu znalazła się na posterunku. Miała szczęście, no bo przecież mądrzy ludzie, mają szczęście. Tak mówi przysłowie. Na miejscu był - znowu - tylko Earl Andrews. Trochę ponabijał się z jej "czapki", ale z troską. Lubił ją. Nie dlatego, że była córką szefa, ale tak po prostu. Bo przecież dawała się lubić. Poczęstował się pączkiem i - o kurde! - oddał jej aparat. - Nie wiedziałem, czyj to. Ale wydawało mi się, że twój. Miałem dać go twojemu tacie, ale ciągle teraz gdzieś biega, przez te wszystkie wypadki w miasteczku. Pół godziny później, już z aparatem, była w drodze do domu. Szczęśliwa i dumna z siebie, że tak to wszystko świetnie ogarnęła. Dopiero, gdy już wróciła do domu, zorientowała się, że nie pamięta, czy zrobiła te zdjęcia, co chciała Paulina. * * * Popołudniem zadzwoniła Paulina. Matka przełączyła rozmowę do pokoju Jess i przez chwilę pogadały o tym, dlaczego nie była w szkole i o imprezie w piątek u Leo. Ponoć będą starsze chłopaki i jakieś fajne rzeczy. No i oczywiście Paulina nie wyobrażała sobie imprezy bez swojej BFF. Nie mogła jej zawieść. Poprosiła też, aby przyniosła jej aparat jutro do szkoły, a jak nie da rady, to Paulina miała wpaść po niego po lekcjach. Wszystko szło w dobrą stronę. WSZYSCY Wieczorem znów zaczęło padać. Wiatr przyniósł z gór chłodne powiewy. Liście, szarpane jego podmuchami, wirowały na wietrze. Deszcz zalewał asfalt dróg i ceglane budynki, niczym łzy aniołów. Gdzieś tam czaił się morderca. Być może w tym momencie ostrzył swój nóż i zastanawiał się, kogo nim poszatkuje, jak biedną Mary.
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
04-11-2021, 22:34 | #62 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 04-11-2021 o 22:40. |
06-11-2021, 10:36 | #63 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
06-11-2021, 14:34 | #64 |
Northman Reputacja: 1 | Nie wyspał się, kolejny raz. Czarne koty jakieś prześladowały go nawet w myślach i snach… W niedziele miał zamiar po imprezie nie wychodzić z łóżka do południa. Oh, nie!!! Przypomniał sobie. Pogrzeb Petersona był w południe… Szlag by to!!! Marudził zaspany wyciągając stojące pod łóżkiem skarpety. *** Przez zajęcia szkolne prześlizgnął się jak cień, nie zwracając żadnymi wygłupami uwagi na siebie. No może na chemii specjalnie przesadził doprowadzając do małego wybuchu w probówce i późniejszym smrodzie oparów do złudzenia przypominających te z przyodbytowych gruczołów skunksa, lecz to zostało sklasyfikowane jako wypadek przy pracy. Z swoimi ponadprogramową wiedzą chemiczno-biologiczną Spineli nie afiszował się. Na przerwach wypatrywał kilku osób. Chciał upewnić się Chase nie potrzebuje już sterydów. Podrzucony pod siłownię poprzedniego dnia zapewne załatwił sobie na piątkowy mecz co chciał, ale wolał się upewnić, bo przecież obiecał, a z dupy z gęby robić nie planował. Squaw również nie widział, zresztą również jej braciaka, ale to było zrozumiałe. Zapewne byli w szpitalu przy matuli. No i córka redaktorka, którego wypociny babcia lubiła czytać. Nie bardzo wiedział w jakim towarzystwie się obracała Anastasia. Właściwie zdał sobie sprawę, że poza jej imieniem, może dlatego, że niepopularnym, nie wiedział o lasce prawie nic. Pewnie dlatego przezywał ją sobie Cicha Woda. Chciał z nią porozmawiać o tych zdjęciach i jeszcze czymś, może nawet ważniejszym. Zapewne będzie na jutrzejszym meczu, albo na imprezie, to wtedy zagada. Bania u Leona spadała mu trochę jak z nieba, podobnie jak stary Peterson. Przez zadawanie się z Dzikiem już był sto dolarów do tyłu. Choć za dilera nie uważał się, to zarobienie paru baksów na imprezie było przyjemnym z pożytecznym. A, choć kieszonkowego nie miał odkąd zaczął pracować w rodzinnym biznesie, to finansowo wychodził na tym znakomicie lepiej. Ojciec dobrze płacił za dobrą robotę. *** - Serwus stary, tu Bart. - zagadnął do słuchawki. Przez chwilę posłuchał a potem zarechotał rozweselony. - No nie wiem… To może, ale nie obiecuję. Tak, mam joya, a nawet trzy. Słuchaj… - zmienił ton na poważniejszy - masz już to o czym wczoraj rozmawialiśmy? Tak? Okay. To może tym bardziej wpadnę. - zaśmiał się. - Siema! Odłożył słuchawkę na widełki a telefon zadzwonił od razu. - Dzień Dobry, tu Anastasia Bianco, jest może Bart? - usłyszał z słuchawce żeński głos. - Cześć Anastasia Bianco… - odpowiedział nieco zbity z tropu. - wiesz… podpytałem i nikt nie widział żadnych takich zdjęć z ukrycia wywoływanych w sklepie. Ale… jest coś co może cię zainteresować. Być może powiązane… A zwłaszcza, że to o ojca twojego chodzić może… Jutro mogę odebrać cię na imprezę do Leona, to spokojnie pogadamy w aucie po drodze. - zaproponował. Skąd miała numer do babci i skąd wiedziała, że u niej mieszka? Pewnie zadzwoniła najpierw do domu i ktoś jej powiedział. Do głowy mu nie przyszło, że prozaicznym wytłumaczeniem była książka telefoniczna, gdzie tylko jeden number był Spinelich oprócz oficjalnej linii pogrzebowej. Ten, domu rodzinnego rodu. Po przeprowadzce do macochy, jej linia była na jej nazwisko przecież. Kilka telefonów. Do kwiaciarni, do pastora, do kopacza grobu. Na koniec do Chaseów przekazać dobrą wiadomość Bryanowi. *** Wczesnym wieczorem zajął się z ojcem pracą przy zmarłym Petersonie. Na szczęście stary piekarz był drobnym i niewysokim staruszkiem, co ułatwiało niebagatelnie mycie i przebieranie ciała. Uwinęli się prędko, a kiedy skończony był makijaż, nieboszczyk wyglądał jakby drzemał. - Może być? - Bart podstawił denatowi lusterko. - Nie ma za co panie Peterson. Yep. Niejedna pani starsza na wystawieniu położyłaby się obok pana, gdyby pani Peterson nie czuwała. - zaśmiał się. - Bart?! - ojciec myjący ręce w zlewie przerwał konwersację. - Tak? - Śmierci należy się szacunek. - rzekł poważnie. - Tak jest! - bąknął syn minami przedrzeźniając mędrkowanie rodziciela. Nie widział uśmiechu na twarzy odwróconego plecami ojca.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
07-11-2021, 09:56 | #65 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
08-11-2021, 18:37 | #66 |
Administrator Reputacja: 1 | Humor Marka daleki był od dobrego, a na ten stan złożyły się różne różności - od rozwalonego nosa począwszy, przez problemy z Jess, na wysmarowanym samochodzie skończywszy. Najgorsze, prawdę mówiąc, było to ostatnie, bo samochodu sam nijak upilnować nie mógł, bo przecież nie mógłby tkwić całymi godzinami w oknie szkolnej ubikacji, by obserwować samochód. Zaszycie się w otaczających parking krzewach również nie wchodziło w grę, podobnie jak wynajęcie paru łebków do pilnowania Mustanga, a zostawienie samochodu w domu byłoby totalnym przyznaniem się do bezradności. Problem pozostawał, jak na razie, nierozwiązany, bowiem pomysły, jakie Markowi przychodziły do głowy, miałyby pewne trudności w realizacji. Ranek, ponoć, jest mądrzejszy od wieczora, ale do poranka było daleko, a problem gryzł Marka stale i wciąż, nie pozwalając o sobie zapomnieć. By zająć czymś myśli zaczął dzwonić po bliższych i dalszych znajomych by dowiedzieć się, kto i z kim wybiera się na najważniejszą domówkę w okolicy. Próbował też dodzwonić się do Jess, by dowiedzieć się, czy jego ulubiona cheerleaderka wybiera się również na imprezę u Leo i czy, w takim przypadku, może po nią przyjechać, ale jakoś miał pecha - parę razy próbował się dodzwonić, ale najpierw telefon był zajęty, a potem nikt nie odbierał. I jakoś z planów umówienia się wychodziły nici. Już miał wrócić do swego pokoju, gdy telefon nagle sie rozdzwonił. Niestety, nie była to Jess, ale ktoś, kogo się Mark nie spodziewał. - Witam, trenerze - rzucił do słuchawki. Korzystając z tego, że rozmówca go nie widzi, wykrzywił się paskudnie. - Mecz? W piątek? - powtórzył ze sporą dozą niedowierzania. - Oczywiście, że chciałbym... - "W dupę mnie pocałuj... debilu", dodał w myślach. "Sam sobie pobiegaj po boisku..." - Ale... lekarz KATEGORYCZNIE - podkreślił to słowo - mi zabronił. - Miał nadzieję, że w jego głosie zabrzmiał żal. - Mi naprawdę zależy na drużynie - dodał, gdy trener zaczął pieprzyć głupoty na temat tego, ze zespół na niego liczy. - I na tym meczu... - dorzucił tonem, miał nadzieję, zmartwionym. - Ale musi pan zrozumieć... muszę słuchać lekarza... Zakończył rozmowę, a potem raz jeszcze spróbował dodzwonić się do Jess. Bez skutku, postanowił więc zadzwonić raz jeszcze, wieczorem. |
09-11-2021, 21:28 | #67 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Gdy w końcu w domu Hale'ów po szkole zjawiła się Paula, Jessica z mieszanymi uczuciami wyszła na werandę... - Cześć psiapsióło. Jak tam się czujesz? Paulina uśmiechnęła się i ucałowała powietrze wokół Jess, na co ta odpowiedziała tak samo, wokół policzków Pauli. - W budzie nudy. Połowy ludzi nie ma. Wszyscy szykują się mecz i na imprę o Leo. - Hej piękna, no… już mi trochę lepiej… - Skłamała blondyneczka, pokazując ślad na czole - Ale czasem brzuch boli i w głowie się kręci… siedzę w domu… no ale na mecz idę, i na imprę też! - Mrugnęła do psiapsiółki. - A zdjęcia. Zrobiłaś coś? - Królowa Pszczółek szybko przeszła do konkretów. - Yhhh… no… próbowałam… - Wydukała Jessica - Ale no… one były takie straszne… no i dlatego zemdlałam, i się walnęłam. A jak się obudziłam to już była karetka i mnie zabrali. A aparat został! Ale go na drugi dzień odzyskałam, ale on już był na recepcji na posterunku, a zostawiłam go w biurze tatusia. Ty wiesz co on by zrobił, jakby się połapał że ja próbowałam akta fotografować?? Wybacz… próbowałam, i nie dałam rady… - W oczkach blondyneczki zamigotały łezki. Pati spojrzała na nią złym, wściekłym wzrokiem. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała zamiar ją uderzyć czy coś, ale szybko na jej twarzy pojawił się ten sam uśmiech pewnej siebie, młodej i nieco aroganckiej dziewczyny. - No dobra. Nie ma co płakać. Próbowałaś, a przecież to jest najważniejsze. A może coś twój stary gadał o tej sprawie? Jakieś ukrywane przed prasą sekreciki? Zaskocz mnie czymś, psiapsióło. Daj coś konkretnego i ważnego. To sprawa dla mnie bardzo, bardzo ważna. - Emmm… emmm… w szpitalu leży jakiś turysta, czy coś, i to on jest teraz podejrzany? - Powiedziała Jess. - To wiem. Ale facet leżał w nocy, gdy poszlachtowano matkę Wigwamy i jej świrniętego braciszka. Chyba, że to ta jego kumpela, co zaginęła w górach. Ale numer. Mordercza parka w naszym Twin Oaks urządza sobie orgię zabijania. Paula nakręciła się wyraźnie. - Wiesz. Masz bojowe zadanie. Pociągnij staruszka za język. A propo ciągnięcia. Jak układa ci się z Markiem. Bo Joshua dopytywał się mocno ostatnio o ciebie u brata Angeli. Myślę, że ma na ciebie chętkę. Zresztą, kto by nie miał. - Mam się z Markiem już nie spotykać - Powiedziała z nadąsaną miną Jess - Nasze rodziny do siebie nie pasują i takie tam pierdoły… tak mi gadali. Mark chce dalej się spotykać… Josh?? Ojej… a co gadał? - Zachichotała blondyneczka, okręcając kosmyk włosów na paluszku. - No pytał się o ciebie. Ktoś widział cię w szpitalu. Ranną. Chyba się martwił. Z tego co wiem Josh i Amanda mają się rozstać. Ona chyba przespała się z jakimś turystą latem i Josh się o tym dowiedział. Ale Amanda mówi, że to bzdury i że tylko się całowała z typem i było nieco macanka pod ubrankiem. Szczerze. Amanda to lafirynda i nie wierzę w ani jedno jej słowo w tej kwestii. - Och... ojej… ok… - Jessica słuchała z przejęciem nowinek od Pauli, od czasu do czasu kiwając głową - No to się zobaczy! - Uśmiechnęła się szeroko. Paplały jeszcze przez parę minut o tym i owym, Paula dała jej w końcu notatki szkolne, odnośnie zaległości, no i w końcu się pożegnały… *** Jessica postanowiła urządzić mały, wspólny wieczór… filmowy. Taki na kanapie, razem z rodzicami, obejrzeć coś razem, posiedzieć pod kocykiem, podjadać popcorn, i być może popytać o to i owo tatusia. Jakoś tak w miarę dyskretnie, robiąc słodką minkę, spytać o parę rzeczy. W końcu dzieciaki(i nie tylko one) się bały, gdy w mieście grasował morderca, który zabił biedną Mary, a teraz o mało i nie mamy indiańców. Może tatuś coś powie...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
13-11-2021, 14:46 | #68 |
Reputacja: 1 | DARYLL SINGELTON, WIKVAYA SINGELTON Stan ich matki nie poprawiał się, ani nie pogarszał. Ale nie zostali z tym samym. Szybko okazało się, że Debra ma wielu przyjaciół. W szpitalu zaroiło się od kartek z życzeniami powrotu do zdrowia i kwiatów, a do pensjonatu co chwila ktoś przychodził, aby upewnić się, że "dzieciakom Debry" na niczym nie zbywa. Jednak większość pracy w "Niedźwiedziu i sowie" wykonywali sami, na przemian. A te, które akurat miało wolne, siedziało przy łóżku matki. Niewiele się zmieniło w ich sytuacji. Nawet, jeżeli Falls potraktował poważnie informacje o Jacku Gunie i sprawdził go - a akurat Daryll był raczej pewien, że tak zrobił - to podejrzany klient nadal przebywał w pensjonacie, jakby nigdy nic. Pojawiał się i znikał, w trudnych do przewidzenia porach, a oni, siedząc na recepcji, zawsze wiedzieli, kiedy Jack Gun przebywa w pokoju. W końcu przyszedł upragniony przez wszystkich piątek. Przez wszystkich, ale nie przez Singeltonów. Zapadł zmrok, księżyc zaświecił nad górami, a młodzi ludzie pojedynczo lub w grupach, zjawiali się w willi u Leona, na największą bibę u schyłku lata i na początku jesieni. Niestety, tego roku Singeltonów, z wiadomych powodów, miało na niej nie być. I o ile na nieobecność Darylla niewiele osób zwróciło uwagę, to brak lubianej i cenionej towarzysko Wikvayi był dla wielu powodem do krótkiej refleksji. BRYAN CHASE Cóż. Kręgielnia w Twin Oaks nie była może najbardziej reprezentatywnym miejscem, ale dla miejscowych była jedną z nielicznych "imprezowni" w tej małej miejscowości. Można się w niej było napić piwa (oczywiście, jeżeli ktoś był pełnoletni), zjeść trochę śmieciowego jedzenia, porzucać kulami do kręgli. Dan i ekipa byli na miejscu. Właściwie zdominowali dwa z trzech torów. Przy trzecim grali dwaj brzuchaci, podtatusiali górnicy, których Bryan kojarzył z widzenia jako klientów ojca. Kiedy Bryan dopytywał Dana o to, co zrobią Spineliemu, starszy chłopak tylko uśmiechnął się półgębkiem. - Nie bój się, młody byku. Ćpunek dostanie tylko tyle, ile mu się należy, nic poważnego. To leszczu. A leszcze to leszcze - dodał nieco bez sensu dopijając piwo. - Tam masz swojego burgera - Dan wskazał głową paczkę z jedzeniem na wynos. - Daj jutro popalić tym ćwokom z Helena City na meczu. Pobył jeszcze z chłopakami przez chwilę, ale widać było, że Dan co najwyżej toleruje jego obecność. Na ten moment nie miał co liczyć na jakieś większe profity z tej znajomości. Pożegnał się i wrócił do domu, tym bardziej że było już późno. Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że całą drogę od kręgielni ktoś za nim idzie. Obejrzał się nawet kilka razy, ale nie zobaczył nikogo, a stara sztuczka z przyczajeniem się gdzieś za rogiem i pczekaniem, aż frajer sam właduje się w jego łapy, też zawiodła. Dziwne uczucie, że jest obserwowany, nie ustąpiło nawet kiedy brał prysznic w domu, czy kładł się spać. Nie wiedział o co chodzi, ale nie podobało mu się to. Miał jednak swoje sterydy - Dan dotrzymał umowy, chociaż wziął więcej, niż wziąłby Bart Spineli. BART SPINELI Rozmowa z Anastasią była nieco dziwna, ale przyjemna. Dziewczyna wyglądała na mocno spiętą, ale w końcu kto, jak nie Bart Spineli, był mistrzem luzu we wszelkiej postaci. I wyglądała na taką, którą można polubić. Trochę cicha i na uboczu, ale chyba sympatyczna. Tą noc również spędził u babci. Ale nie była to noc spokojna. Już od wieczora zmiana pogody mocno dokuczyła babci i miał z nią trochę zajęć. Po kolacji - smakowitych ciasteczkach z "przyprawą na bóle życia" poszli spać. Bart miał sen. Śniło mu się, że jest gdzieś w lesie. Że chodzi pomiędzy wielkimi drzewami całkowicie zagubiony. Trzaskające gałęzie i odgłosy wydawane przez dzikie zwierzęta, powodowały że w tym śnie, czuł się coraz bardziej przerażony. A potem ktoś go gonił. A on uciekał, w coraz większej panice, przez ten cholerny las, ale i tak w końcu ten ktoś go doganiał, a kiedy to się działo, uderzał go w ramię i z krzykiem - gonisz, uciekał w las! To było tak pokręcone, że aż durne. I Bart nie wiedział, że śmieje się przez sen, jak głupi. ANASTASIA BIANCO Rozmowa z Bartem Spinelim, sam fakt, że do niej doszło, i że Bart ją pamiętał, była czymś, co zburzyło stan emocjonalny An na jakiś czas. Odeszły w zapomnienie, na krótką chwilę, sprawy związane z morderstwem w mieście, sprawy związane z faktem, że ktoś ją prześladuje. No i jeszcze impreza u Leona. Nigdy nie była na takiej "dorosłej" imprezie i czuła nie tylko podniecenie, że stanie się częścią tak ważnego dla młodych ludzi wydarzenia, co i strach, że weźmie w nim udział. Emocje kotłowały się w niej tak silnie, że miała problem ze snem. A kiedy już zasnęła, śniło jej się, że jest myszą, która biega po labiryncie ścigana przez czarnego kota, majaczącego za nią niczym widmo zagłady. Nie widziała samego zwierzęcia, ale czuła jego obecność, która zmuszała jej małe serduszko do panicznego łomotu, a nóżki do ucieczki. Przez te dziwne majaki nie spała za dobrze, ale kolejny dzień i tak miał być dość luźny, ze względu na mecz zespołu licealnego z Twin Oaks z zespołem licealnym z Helena City. JESSICA HALE Spotkanie z Pauliną poprawiło Jess humor. Ploteczki, śmiechy - to było coś, co dodawało jej życiu smaku. Paulina zawinęła się jednak szybko i znów trzeba było poczekać. Gdy wrócił tatko, Jessica wdrożyła w życie swój plan. Uśmiechała się, używała każdej sztuczki, którą przez lata zmiękczała serce ojczulka. A potem, gdy wyraźnie poprawiła mu skwaszony nastrój, przeszła "do ataku", którego celem było wyciągnięcie jakiś ciekawostek na temat śledztwa. Ale jedynym, co osiągnęła było tylko kilka informacji. O tym, że nie ma żadnych świadków ataku. Ani żadnych podejrzanych. O tym, że lepiej by było, gdyby nie wychodziła po zmroku i nigdzie nie chodziła sama. Jej ojciec był wyraźnie czymś zmartwiony, przejęty i wkurzony. Jadł niewiele, odpowiadał mimo słówkami, a gdy Jess zaproponowała wspólne, rodzinne oglądanie filmów, ojciec wzruszył tylko szerokimi ramionami, spojrzał tak jakoś dziwnie, i wstał. Zakładając kurtkę szeryfa wyszedł w zapadający zmierzch. - Wracam do pracy. Pozamykajcie dobrze drzwi i okna. Włączcie alarm. Dzisiaj w nocy nie będzie mnie w domu. Matka nic nie powiedziała, a nim reszta rodziny zdążyła zadać jakieś pytania, ojciec zamknął drzwi. Po chwili usłyszeli jego samochód odjeżdżający spod domu. Dzisiejszej nocy Jess nie mogła długo zasnąć. Może była podekscytowana jutrzejszą imprezą u Leo. Może brakowało jej seksu? Może zjadła coś ciężkostrawnego? A może po prostu bała się o ojca, który jest gdzieś tam, w ciemnościach, polując na niebezpiecznego mordercę? Z tego wszystkiego miała bardzo ciężkie sny. Ciężkie i pokręcone. Ganiał ją jakiś morderca w masce, z siekierką o paskudnym ostrzu. Jess uciekała przed nim, ale w końcu zaganiał ją do kąta, a gdy miał już porąbać ją na kawałki, ściągnął maskę i Jess zobaczyła twarz Pauliny, a zza jej pleców wyłoniły się dziewczyny z paczki, i pokazując ją palcami wyśmiewały, rechotały, aż ich twarze zmieniły się w coś nieludzkiego, coś okrutnego i żarłocznego. I wtedy budziła się ze snu, a kiedy zasypiała, ponownie powrócił ten sam koszmar, w nieco innych wariacjach. MARK FITZGERALD Kumple zostali obdzwonieni, większość najważniejszych kwestii ogarnięta jak należy. Obejrzał jeszcze coś w tv przed snem i w końcu położył się do łóżka. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak rozwiązać sytuacje z Jess. Zerwać? Utrzymywać relację? Impreza u Leo to doskonały "teren łowiecki". Będą tam dziewczyny i z tego co wiedział, niemal każda z nich z chęcią wskoczyłaby mu do łóżka. Mógł przebierać w nich, jak tylko zechciał. Z tą pocieszającą myślą zasnął w końcu. Miał jakieś dziwne, popierdzielone sny. Była w nich piłka, która okazywała się odciętą głową, całą we krwi, którą Mark, albo ktoś inny, rzucał sobie razem z innymi chłopakami. Była rzeka, która spływała krwią. Były jakieś osoby, które doskakiwały do innej osoby uderzając czymś, co w sennych majakach było szponami. I był mężczyzna pozbawiony twarzy. Dosłownie. Jakby ktoś zdarł mu ją czymś z twarzy. Zamiast tego, mężczyzna miał widniejącą jedną krwawą breję, z wyszczerzonymi do niego zębiskami, jak u jakiegoś potwora z horrorów klasy "CH" czyli "chujowe". Sny te były tak popierdzielone i realistyczne, że Mark obudził się jeszcze przed sygnałem budzika. Na szczęście impreza u Leo będzie dobrym momentem, aby się odstresować.
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
13-11-2021, 14:50 | #69 |
Reputacja: 1 | WSZYSCY MECZ Mecz z przyjezdną drużyną z Helena City rozgrywał się o drugiej popołudniem. Goście przyjechali dzień wcześniej i przenocowali w jednym z większych moteli w Twin Oaks. Na boisko wyszli spięci, w końcu grali nie u siebie, a stawka była dosyć wysoka, punkty o dostanie się do finału zespołów licealnych Stanu Montana. Przegrana mogła drużynę z Twin Oaks postawić w dość niekorzystnej sytuacji, więc ci, dla których sport był ważnym elementem życia, zdzierali sobie gardła od pierwszych minut, próbując przekrzyczeć nielicznych kibiców z Helena City. Kolejne dziesiątki minut dało widowni i zawodnikom prawdziwy spektakl i widowisko. Pierwszą połowę udało się wygrać, dzięki ostry wejściom Bryana Chase'a i dobrym zagraniom kilku innych zawodników. Chociaż nie było to łatwe zwycięstwo, a zawodnicy obu stron na zasłużony odpoczynek zeszli mocno spoceni. Druga część meczu zaczęła się pechowo dla gospodarzy. Zawodnicy z Helena City ostro nadgonili straty, a potem kolejnymi akcjami, których nie udało się przyblokować, zyskiwali kolejne punkty. Bryan dwoił się i troił, kibice na trybunach zdzierali sobie gardła, ale koniec końców, to zespół gości zatriumfował wygrywając mecz. Zabrakło jednego dobrego zawodnika, kontuzjowanego kilka dni wcześniej na treningu. To właśnie Mark, Bryan i dwóch innych chłopaków tworzyło filary, na których opierała się reszta drużyny, i kiedy zabrakło jednego z nich, zespół nie dał rady. Przegarno co prawda niewielką liczbą punktów, niemniej jednak porażka była porażką, a kolejna mogła skreślić szanse drużyny na awans do finałów. Byłoby to pierwszy raz od wielu lat. Zawodnicy schodzili z boiska żegnani brawami kibiców, ktoś pocieszał, ktoś jednak gwizdał. A w Bryanie gotowała się krew. Tym bardziej, że "stronnictwo Fitzgeralda" spoglądało na niego krzywo i z niechęcią, jakby to on był winny, że są leniwymi frajerami, którzy nie potrafili dobrze grać. Chase miał tylko nadzieję, że siedzący gdzieś na trybunach selekcjoner wypatrzył go i jego styl grania. Wiedział, że gdyby nie on ta porażka byłaby bardziej dotkliwa. Z drugiej jednak strony selekcjonerzy nie lubili przegrywów. Mecz był końcem piątkowych zajęć i początkiem weekendu. A młodzież z liceum w Twin Oaks już żyła tym, co będzie działo się na imprezie u Leo. Szybko zapominając o zabójstwie, o ataku na matkę Singeltonów i o przegranej z tymi lamusami z Helena City. IMPREZA U LEONA Chata rodziców Leona była jedną z większych w Twin Oaks. Leżała nieco na obrzeżach miasteczka, podobnie jak dom Fitzgeraldów. I podobnie, jak dom burmistrza, była niedoścignionym marzeniem wielu mniej zamożnych mieszkańców. Tych, którzy żyli w starych domach, w czynszówkach i w brzydkiej, masowej zabudowie. Dom, czy też raczej rezydencja Staffordów była rozległą willą z dwunastoma sypialniami, z wielkim salonem, z pokojem bilardowym, z siłownią i ogromnym basenem na zewnątrz. Było też jacuzzi na dziewięć osób. Do tego ogród, dom ogrodnika, garaże na sześć samochodów i lądowisko dla helikoptera, chociaż Staffordowie helikoptera (jeszcze) nie mieli. Całe to bogactwo rodziny Leo brało się z faktu, że jego starzy handlowali samochodami, mieli też sieć hoteli. Nikt nie wiedział, dlaczego zostali w takim gówno-dołku jak Twin Oaks, zamiast przenieść się gdzieś na Florydę czy do Kalifornii. Niektórzy, złośliwi, plotkowali, że starzy Stafforda siedzą w kieszeni jakiś grubych ryb świata przestępczego handlujących narkotykami - jakiś meksykańskich karteli, ale trudno było uwierzyć, że otyły Roger Stafford, o wiecznie uśmiechniętej twarzy, mógłby robić coś takiego. Tak czy owak, kiedy starzy Leo wyjeżdżali na kilka dni w interesach, w ten właśnie weekend Leo organizował u siebie "bibę jesieni". Ta była już trzecia. Gości witał przy wejściu na posesję sam Leon, przy okazji sprawdzając, czy nie wbija na nią jakiś leszcz towarzyski, ktoś, kogo widzieć tutaj nie chciano. A potem prowadził do salonu, gdzie głośna muzyka, kilka mis z ponczem i bateria butelek różnych alkoholi, witała młodzież, niczym ziemia obiecana. Były też i inne używki, oferowane przez dilerów, zakupionych nie wiadomo kiedy i od kogo przez Leona, ale te serwowano bardziej dyskretnie - trawka, lsd, tabletki extazy a nawet kokaina - te cztery substancje mieli czterej specjalnie wyznaczeni ludzie i tylko oni. Jednym z nich, tym od zioła, został Bart, który przy wejściu otrzymał specjalną szarfę, a jakże, ze znaczkiem ganji. Zasada w domu Leona była jasna - można pić i brać, ale nie wolno tego robić bez zgody biorącego. Żadnych doprawionych drinków, żadnych oszustw i wmuszania na siłę. Najlepsze laski w szkole już pluskały się w basenie, który zadaszono i zabudowano rozsuwanymi ścianami, aby nie trzeba było marznąć w górskim, wczesno jesiennym powietrzu. Gdyby ktoś chciał zimniejsze powietrze i wodę, jedną z granic posesji rodziny Staffordów stanowiło jezioro zasilane górskimi strumieniami. Nie było duże - ale można na nim było swobodnie popływać łodzią, a przepłyniecie na drugi brzeg wymagało dobrej kondycji. Rodzina Leo miała na jeziorze własny pomost z którego łowiono ryby, do którego przycumowano niedużą, czteroosobową łódź wiosłową, z małym silnikiem spalinowym spełniającym normy hałasu w górskich obszarach przyrodniczych i z którego podziwiać można było wschody słońca nad górami, jeżeli ktoś lubił. Impreza u Leona była zatem hałaśliwa, suto polewana alkoholem i nieco dzika. https://s.abcnews.com/images/Politic...4_16x9_992.jpg No i tłoczna - na pewno kilkadziesiąt osób w wieku między szesnaście a dwadzieścia lat, bawiło się w najlepsze, w sposób, w jaki to młodość postrzega zabawę. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas jakaś parka znikała w którejś z sypialni, aby pobawić się nieco inaczej, bardziej osobiście. Różnego rodzaju romanse u Leo, zerwania, skoki w bok i inne dramaty uczuciowe nastolatków, były również wpisane w menu. Królowała muzyka techno, hip-hop i rap, bo Leo był jej fanem, ale oczywiście można było dopchać się do sprzętu i puścić cokolwiek, póki ktoś inny tego nie zmienił. Młodzi ludzie skakali, tańczyli, obściskiwali się po kątach, pili, palili, całowali się, śmiali, próbowali rozmawiać przekrzykując hałas, wychodzili na spacery nad jezioro, na podwórze, szli grać w sali bilardowej, oglądać gwiazdy nad jeziorem. Jednym zdaniem - wszędzie panował czysty, imprezowy chaos. Nikt już nie pamiętał o biednej Mary i o tym, że w Twin Oaks prawdopodobnie grasuje morderczy maniak. BART i ANASTASIA - Bart został przywitany przez Leo, padło pytanie "przyniosłeś", potem wymowne spojrzenia na Anastasię i pytania, typu, kto to? to twoja dziewczyna? niezła jest, a potem pozostawiono ich samych, w tym całym szaleństwie potężnej, głośnej, pełnej świateł, muzyki a nawet półnagich ludzi imprezie. Anastasia miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią. Bart założył opaskę ze znakiem zioła, którą dostał od Leona. Leon zapłaci za wszystko, co wezmą od niego goście. Tak. Impreza u Leona to było dla niego niezłe eldorado. MARK został przywitany przy wejściu jak król. Leo wiedział, że tylko oni dwaj tak naprawdę się liczą. I wiedział też, że w przeciwieństwie od Marka, którego ojciec jest burmistrzem, a sam Mark sportowcem, on był szczupłym, średnio przystojnym i słabo wysportowanym nastolatkiem. Gdyby nie kasa ojca, Leo byłby nikim. I potrafił, jak dobry strateg, rozgrywać to tak, by być na szczycie nie tylko dzięki kasie, ale też zdolnościom zjednywania sobie i podtrzymywania kumpli. I Mark był jednym z takich kumpli. Tu, na imprezie u Leo, Mark był królem dżungli wśród młodzieży szkolnej. Ale na imprezie byli też starsi - ci, którzy już do szkoły nie uczęszczali, i oni żyli własnym życiem, poza zasięgiem Marka. JESSICA wbiła na imprezę razem z resztą psiapsiółek. Od razu stały się paniami imprezy i wszystkie oczy skierowały się w ich stronę. Wystrojone potrafiły wyeksponować to, co miały najlepszego, i facetów to kręciło, niezależnie od ilości wypitego alkoholu czy wypalonego zioła. Były boginiami imprezy. Jej najlepszymi smakołykami i mogły brać z niej wszystko i każdego, kogo tylko zechciały. Jess była ważna. Była kimś! BRYAN wbił na imprezę nadal wkurwiony na wynik meczu. Nie wiedział, czy selekcjoner go zauważył, skoro większość frajerów na boisku, dało dupy. Humor poprawił mu się, kiedy zobaczył te wszystkie laski, patrzące na niego (na niego!) z zainteresowaniem. Muzyka wbijała się w uszy, a on i jego najlepszy kumpel, Todd czuli się królami życia. Na widok Marka Fitzgeralda Todd zaśmiał się, pochylił do ucha Bryana i powiedział: - Wiesz, że wysmarowałem mu klamki i samochód własnym gównem. Ale się miotał, jebaniec, jak szukał, kto to. Na imprezie byli też starsi kolesie - Dan i Daniel, którzy spojrzeli na Bryana wskazując jeszcze jednego kolesia, który przemieszczał się po imprezie z szarfą "kelnera trawki". Dan uniósł kciuk w górę wyraźnie wskazując, że jest zadowolony. PENSJONAT "NIEDŹWIEDŹ I SOWA" Zapadł zmrok. Daryll i Wi dobrze przygotowali się na spędzenie tej nocy razem. Jeden z gości - Jack Gunn nie wrócił po zmroku do pensjonatu. Możliwe, że Fall zadziałał i facet został aresztowany. Pensjonat stał pusty. Cichy i mroczny budził jakiś niepokój. Poza Gunnem w "Niedźwiedziu i sowie" było jeszcze pięciu klientów, ale po ataku na ich matkę, szybko zapłacili za pobyt i wyjechali z Twin Oaks. Oczywiście wcześniej policja wzięła od nich namiary. Daryll zabezpieczył wszystko co się dało i ze strzelbą na kolanach postanowił czuwać. Wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Wikvaya porządkowała właśnie ostatnie papierki, kiedy telefon w biurze zadzwonił, niemal przyprawiając ją o nerwowy krzyk. Przez chwilę wahała się, czy odebrać, ale jednak takie telefony w pensjonacie były normą. Spóźniony gość dzwonił z trasy podać godzinę, o której mniej więcej będzie i upewnić się, że w pensjonacie ktoś na niego poczeka. No i w sytuacji, w której się znajdowali, to mógł być ktoś ze szpitala. Z rosnącą obawą w sercu podniosła słuchawkę. - Dobry wieczór - usłyszała miły, młody, kobiecy głos po drugiej stronie. - Czy dodzwoniłam się do pensjonatu "Niedźwiedź i sowa". - Tak. - Czy mogę rozmawiać z kimś z rodzeństwa Singelton. Mam informację na temat ich mamy. Serce Wi o mało nie wyskoczyło przez gardło. - Tutaj Wikvaya. Córka. - Cześć. Chciałam powiedzieć, że wasza mama odzyskała świadomość. Jeżeli chcesz, możesz ją odwiedzić. |
18-11-2021, 17:24 | #70 |
INNA Reputacja: 1 | z Campo
__________________ Discord podany w profilu |