Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2021, 22:15   #61
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON

Ich życie zmieniło się w koszmar. W koszmar oczekiwania, niepewności i pytań.

Falls okazał się w porządku. Zebrał od nich oficjalne zeznania, ale nie naciskał, nie wypytywał. Po prostu dał im odpowiednie formularze i pozwolił odpisać na kilka standardowych pytań dotyczących tego, co działo się z nimi w noc zabójstwa Mary oraz w noc ataku na ich matkę. Nie odczuwali z jego strony jakichkolwiek podejrzeń, nawet cienia. Były też pytania o to, czy czegoś nie widzieli ani nie słyszeli, szczególnie w tę noc, gdy nożownik o mało nie pozbawił życia ich rodzicielki.

Potem czekali na wieści ze szpitala. Aż w końcu się doczekali.

Operacja została zakończona z sukcesem. Debra została ustabilizowana, krwotoki wewnętrzne powstrzymane, teraz jednak odpoczywała i spała. Lekarz spodziewał się, że nie obudzi się wcześniej niż wieczorem, może nawet dopiero jutro. Hale postawił strażnika przy drzwiach do jej pokoju. Najwyraźniej pomyślał o tym samym, co rodzeństwo Singelton.

- Słuchajcie - powiedział Falls - Może lepiej by było, abyście nie zostali sami w pensjonacie. Mam zamiar przepytać zaraz gości i obsługę. Mogę potem, jeśli to nie będzie problemem, zostać u was na noc. Macie chyba jakiś pokój.

A więc tak się sprawy miały. W miasteczku już plotkowano, że policjant Falls przyjeżdża do Debry Singelton nie tylko na darmowe obiadki. Jednak ani Wi ani Daryll nie byli przekonani, żeby ich mama czuła coś więcej, niż sympatię do tego postawnego, niezbyt atrakcyjnego mężczyzny. Chociaż, kto wie, jakimi ścieżkami stąpało serce Debry.

Falls zawiózł ich do pensjonatu, gdzie zajął się zbieraniem zeznań od gości. Na jego prośbę, rodzeństwo udostępniło mu biuro matki, gdzie mógł spokojnie porozmawiać z ludźmi. W sumie, w "Niedźwiedziu i sowie" przebywało obecnie pięć osób. Dwójka z nich zamierzała wyjechać - małżeństwo po pięćdziesiątce, którym atmosfera w Twin Oaks, z wiadomych powodów przestała pasować. Dwie kobiety w wieku trzydziestu kilku lat (Daryll podejrzewał że są parą) wahało się, bo przyjechały dopiero trzy dni temu,no i nowy gość, którego pokój mieli zamiar przeszukać, przy najbliższej okazji.

Jack Falls nie zbierał informacji zbyt długo. Po przesłuchaniu każdego z gości i pracowników zebrał się, pożegnał z Wi i Daryllem obiecując, że przyjedzie wieczorem i odjechał do swoich obowiązków.

Zostali sami, w dziwnie cichym i pustym, bez matki, pensjonacie. Pensjonacie, który był jej pasją, jej marzeniem i spełnieniem tych marzeń.

Mieli swój plan. Upewniwszy się, że nowego gościa nie ma, że pojechał gdzieś po złożeniu zeznań, jedno z rodzeństwa Singeltonów stanęło "na czujce", a drugie poszło przeszperać pokój "podejrzanego" turysty.

Mężczyzna rozpakował swoje rzeczy - proste, czarne stroje. W walizce miał też sporo sprzętu fotograficznego i laptop. Przeszukując zawartość turystycznej torby, w ręce poszukującej osoby wpadło też sześć magazynków do pistoletu. Każdy gęsto załadowany pociskami. Samej broni jednak nigdzie nie było. I nóż. Długi, ostry, bezpiecznie schowany na dnie torby. Taki w stylu noży komandosów. Poza tym paczka rękawic lateksowych, mocna latarka naczołowa, puste woreczki strunowe i mały magnetofon z zapasem kaset.

Było raczej pewne, że nie jest to standardowe wyposażenie turysty przybywającego do Twin Oaks.


BART SPINELI

Przekazał wieści o dzikim zwierzęciu Mc'Bridgom, ale oni przyjęli je dość obojętnie, wręcz z dystansem. Jedynym, co zrobili, było to, że ojciec Mary zamknął okno w jej pokoju. Nie mając co więcej szukać w tym miejscu, Bart zajął się swoimi sprawami.


Ojciec był zadowolony, gdy popołudniem Bart podrzucił rzeczy Mary. Pogadali chwilę o szkole, o rodzicach zamordowanej i o tym, jak policja kręci się w kółko. Bart zapytał o to, co stanie się z Singeltonami, po śmierci ich mamy, ale ojciec wyjaśnił mu, że Debra jeszcze żyje i że jest spora szansa, że wyjdzie cało z napaści.

Potem jego tata musiał wrócić do pracy. Dzisiaj w nocy zmarł stary Petterson, były piekarz. Petterson miał z dziewięćdziesiąt lat i szczerze mówiąc, Bart słabo go kojarzył, chociaż jako dzieciak coś tam u niego kupował. Tak czy owak rodzina poprosiła Spinelich o przygotowanie zwłok do czuwania i pogrzebu. Bart z tego powodu też miał trochę pracy. Podzwonić po kilku osobach, dograć kwestie grabarzy, kwiatów, cateringu. Zeszło mu do późnego popołudnia, sam nawet nie wiedział kiedy.

Przed zapadnięciem zmroku wrócił do babci, która już czekała z obiado-kolacją i porcją świeżo upieczonych muffinek z ulubioną przyprawą Barta.

W TV miał lecieć serial babci, ale Bart czuł się nieco zmęczony. Ostatnio nie sypiał najlepiej, a nie wiadomo dlaczego, uporczywie powracała do niego wizja czarnego kota, zwierza, którego spłoszył w domu Mac'Brigdów.


BRYAN CHASE

- Małolatów nie zatrudniają - uciął pytania Daniel - Ale zapytam, zobaczę.

Najwyraźniej siła Bryana zaimponowała starszemu kolesiowi.

Dan zjawił się mniej więcej, gdy skończyli trening. Przywitał się z Danielem, spojrzał spode łba na Bryana. Dan był średniego wzrostu, miał ciemne, niemal czarne włosy i nosił krótką brodę, a jego mięśnie napinały ciasną koszulkę.

- Dan - Daniel dotrzymał słowa, - Małolat potrzebuje trochę stymulantów.
- W jego wieku? Już mu nie staje?
- Nie. Chodzi o coś innego.
Daniel wyjaśnił problem Chase'a.
- Stówka i da się zrobić. Oraz zniżka w warsztacie twojego starego. Powiedzmy dziesięć procent.

Dan uśmiechał się cynicznie.

- Byłoby taniej, ale ten mały chujek, Spineli psuje nam nieco interesy. Nastarszyliśmy go trochę ostatnio, ale chyba nie zrozumiał lekcji. Do tej pory jara te swoje zielsko i dawał tylko znajomym. Jakoś to znosiliśmy. Ale nasz znajomek powiedział nam, że Spineli zaczął dilować innym gównem. A to nam się nie podoba.

Dan zmrużył oczy.

- Słuchaj. Ty go znasz. Chodzisz z nim do szkoły. Załatw tak, że ćpunek zjawi się u Leo na imprezie, a my zajmiemy się resztą. Jak to załatwisz, będziesz miał dojście do tego, co chcesz, a nawet lepszych rzeczy. Kto wie, jesteś silny, możesz się przydać. Znamy pewnych ludzi w Bilings. Na zachętę, dam ci wieczorem twój specyfik. O ile się zgodzisz, rzecz jasna. Bo wiesz, możemy zostać kumplami. Jesteś twardy, to widać. A twardzi ludzie nie zadają się z miękkimi ćpunkami. Jesteś albo frajerem, albo kimś. Nie ma, kurwa, innej opcji, młody.

Dan potarł swoją brodę. Potem złożył ręce na piersi czekając na odpowiedź. Tatuaże na jego przedramionach przedstawiające noże i czaszki, zatańczyły, gdy napiął swoje mięśnie.

- My teraz spadamy. Będziemy wieczorem w kręgielni. Wpadnij. Dogadamy szczegóły i przyniosę ci, co trzeba. Bywaj, młody.

Obaj wsiedli do całkiem fajnej bryki i odjechali od siłowni. A Bryan powłóczył się chwilę po mieście, zjadł coś i wrócił do domu. Wiedział, że musi odpocząć przed ewentualnym wyjściem wieczorem na kręgle, no i przed piątkowym meczem.

To i impreza u Leon była obecnie priorytetem wszystkich liczących się, młodych ludzi w Twin Oaks.

ANASTASIA BIANCO

Psycholożka zawiozła Anastasię do domu. Po drodze pogadały, ale niewiele i o niczym ważnym. Na pożegnanie nauczycielka wymusiła na dziewczynie obietnicę, że nie zignoruje sprawy tajemniczego prześladowcy.

Mama przywitała ją obiadem. Wysłuchała jej obaw i przejęła się nimi bardzo mocno. Ale dzięki temu, że jej matka tak mocno wczuła się w sytuację, Anastasia poczuła się odpowiednio ważna i zaopiekowana.

Miała czas na zrobienie lekcji, na co nalegała matka i porozmawianie z nią, gdyby tego chciała. Popołudniem, niczym burza, wpadł ojciec. Zjadł coś, pogadał chwilę o ataku na biedną Debrę Singelton, o cholernych dziennikarskich hienach spoza Twin Oaks, wyraził troskę podejrzanym osobnikiem chodzącym za Anastasią obiecując, że poinformuje o tym Hale'a i wymusi na nim jakieś bardziej radykalne działania. Potem jednak David Bianco pobiegł "w miasto" zostawiając żonę i córkę razem.

Wieczór przyszedł nagle, a wraz z nim deszcz. Matka siedziała w salonie, rozwiązując krzyżówkę. Kolacja czekała w piekarniku na powrót ojca, a wnętrze domu rodziny Bianco wypełniał przyjemny zapach pieczeni.

MARK FITZGERALD

Mark wszedł po zajęciach w tryb nieco bojowy. Nos go bolał, wysmarowanie auta też, tylko w inny sposób. Wiedział, że jeżeli chce utrzymać swoją pozycję jednego z najważniejszych ludzi w szkole, będzie musiał zareagować. Odpowiednio i z rozwagą, żeby nie bruździć staremu w tych jego wyborach.

Trochę odpoczął, trochę zadzwonił po kumplach, upewniając się kto będzie u Leo, i dogadując kto, po kogo, gdzie i kiedy wpadnie. W międzyczasie kombinował, co zrobić z Jess. Miał kilka pomysłów, ale wszystkie sprowadzały się do tego, że musieli być razem przy ich realizacji, z daleka od innych i przynajmniej bez części ubrań.

Gdy zadzwonił ich trener Mark był zaskoczony.

- Cześć - trener starał się brzmieć normalnie i czasami za bardzo próbował wchodzić w styl gadki młodzieży, co było dość śmieszne. - Dzwonię zobaczyć, jak się czujesz.

Przez chwilę pogadali kręcąc się koło głównego powodu telefonu trenera.

- Słuchaj, nie dałbyś rady zagrać w piątek? Wiem, że Chase przesadził, że będzie ci trudno z twoją kontuzją, ale to ważny mecz. A ty i Chase stanowicie trzon zespołu. Wiesz o tym. To szansa dla szkoły, szansa dla Twin Oaks, no i szansa dla ciebie.

Pierdzielenie. Mark już nie musiał korzystać z szans. W razie czego ojczulek zadba, aby dostał się tam, gdzie będzie miał ochotę. Na pewno była to szansa dla trenera.

- Przemyśl to, Mark. Jutro pogadamy w szkole i powiesz mi co i jak. Liczę na ciebie. Cały zespół liczy.


JESSICA HALE

Ależ była sprytna, ależ dumna z siebie.

Przemykała się bocznymi uliczkami, kupiła pączki i w końcu znalazła się na posterunku. Miała szczęście, no bo przecież mądrzy ludzie, mają szczęście. Tak mówi przysłowie.

Na miejscu był - znowu - tylko Earl Andrews.

Trochę ponabijał się z jej "czapki", ale z troską. Lubił ją. Nie dlatego, że była córką szefa, ale tak po prostu. Bo przecież dawała się lubić. Poczęstował się pączkiem i - o kurde! - oddał jej aparat.

- Nie wiedziałem, czyj to. Ale wydawało mi się, że twój. Miałem dać go twojemu tacie, ale ciągle teraz gdzieś biega, przez te wszystkie wypadki w miasteczku.

Pół godziny później, już z aparatem, była w drodze do domu. Szczęśliwa i dumna z siebie, że tak to wszystko świetnie ogarnęła.

Dopiero, gdy już wróciła do domu, zorientowała się, że nie pamięta, czy zrobiła te zdjęcia, co chciała Paulina.

* * *

Popołudniem zadzwoniła Paulina. Matka przełączyła rozmowę do pokoju Jess i przez chwilę pogadały o tym, dlaczego nie była w szkole i o imprezie w piątek u Leo. Ponoć będą starsze chłopaki i jakieś fajne rzeczy. No i oczywiście Paulina nie wyobrażała sobie imprezy bez swojej BFF. Nie mogła jej zawieść. Poprosiła też, aby przyniosła jej aparat jutro do szkoły, a jak nie da rady, to Paulina miała wpaść po niego po lekcjach.

Wszystko szło w dobrą stronę.


WSZYSCY

Wieczorem znów zaczęło padać. Wiatr przyniósł z gór chłodne powiewy. Liście, szarpane jego podmuchami, wirowały na wietrze. Deszcz zalewał asfalt dróg i ceglane budynki, niczym łzy aniołów.

Gdzieś tam czaił się morderca. Być może w tym momencie ostrzył swój nóż i zastanawiał się, kogo nim poszatkuje, jak biedną Mary.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 04-11-2021, 22:34   #62
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację



Szesnastolatek stał na czatach, kiedy Wii przeszukiwała pokój podejrzanego faceta. Jego siostra nie myliła się, to nie był zwyczajny turysta. I jeśli przyjechał do Twin Oaks na polowanie, bo tak to wyglądało z pespektywy młodego Singelona, chyba nie polował na tą samą zwierzynę co Daryll. Wcześniej chłopak sprawdził księgi meldunkowe. Jack Gunn pojawił się w pensjonacie już po zabójstwie Mary McBridge, co wcale nie wykluczało go z grona podejrzanych. Chłopak miał jednak przekonanie, że jego koleżankę i mamę zaatakował brutalny psychopata. Być może niepoczytalny, chociaż przebiegły, ale jednak szaleniec. To co znajdowało się w pokoju Gunna, chociaż niepokojące, nie pasowało Daryllowi do schematu zabójcy wchodzącego przez okno do pokoju młodej dziewczyny żeby dokonać makabrycznego mordu. Podzielił się swoimi wątpliwościami z siostrą, a potem przyniósł z warsztatu skrzynkę z narzędziami i kilka desek, po czym udał się razem z Wikwayą do jej pokoju. Skrzynkę położył na parapecie.
- Wiem, że wieczorem pilnował nas będzie Falls, ale mimo wszystko…
Daryll wyciągnął ze skrzynki młotek i gwoździe, próbując ułożyć w głowie odpowiednie słowa.
- Ciągle myślę, o tym co powiedział Hale. Że to może być akt zemsty. I że ten psychol zaatakował mamę, bo ma jakiś uraz. Do mnie…do ciebie…do naszej rodziny. Mamy nie dałem rady obronić, ale ciebie nie pozwolę skrzywdzić Wii.
Chłopak zaczął zabijać okna deskami. Czy zachowywał się jak paranoik? Być może. Ale jego własne słowa wciąż prześladowały go i wpędzały w poczucie winy.
„Mary McBridge to nie nasza sprawa”
Drugi raz nie popełni tego samego błędu.
- To tylko na chwilę…dopóki nie złapią tego wariata – wyjaśnił kontynuując pracę – Na noc zamykaj drzwi na klucz i nie wpuszczaj nikogo, dopóki nie będziesz pewna, że to ja albo Falls.
Kiedy skończył i upewnił się, że okno jest porządnie zabezpieczone zostawił siostrę, by mogła zająć się swoimi sprawami a sam udał się do swojego warsztatu, w którym trzymał sprzęt leśnego trapera. Ściągnął ze ściany myśliwską strzelbę, a z szuflady wyciągnął pudełko amunicji. Załadował dwa pociski do komory a potem zaniósł broń do swojego pokoju i wsunął ją pod łóżko. Kilka sztuk amunicji schował do kieszeni bojówek.

Popołudnie spędzili z Wikvayą czekając na wieści ze szpitala, jak sępy krążyli nad telefonem, w końcu jednak postanowili zająć się czymś bardziej pożytecznym. Ktoś pod nieobecność Debry musiał przecież prowadzić pensjonat i zająć gośćmi „Niedźwiedzia i Sowy”. Resztę dnia, aż do przyjazdu Jacka Fallsa Daryll przesiedział na recepcji, Wii wzięła na siebie resztę obowiązków, nadzorując personel. Młody Singelton nie zamierzał w czwartek wracać do szkoły, chociaż pewnie zrobiłby to, gdyby tylko jego siostra zamierzała wziąć udział w lekcjach. Oboje jednak zgodnie uznali, że ich miejsce jest w szpitalu, przy mamie. Mogła w każdej chwili się wybudzić a oni chcieli, by pierwszymi osobami jakie zobaczy były jej dzieci. Wieczorem do Wi zadzwonił Frank więc siostra podzieliła się z Daryllem paroma wiadomościami, zasłyszanymi od przyjaciela. W piątkowe popołudnie w Twin Oaks miał się odbyć mecz szkolnej drużyny a wieczorem Leo Stafford organizował domówkę. W innych okolicznościach Wikvaya pewnie wzięła by w niej udział, w przeciwieństwie do młodszego brata była przecież lubiana i popularna. Wyglądało jednak na to że w czasie gdy jej znajomi będą upijać się i obmacywać po kątach, Singeltonowie spędzą ten czas w szpitalu, przy mamie. Przynajmniej dopóki nie skończy się pora odwiedzin i nie wrócą do pensjonatu. Darylla w pewnym momencie zaczęły dopadać wątpliwości, czy przypadkiem nie stał się obciążeniem dla siostry. Obiecali sobie chronić się nawzajem, a co za tym idzie stali nierozłączni. Wii jednak miała przecież własne sprawy, znajomych, z którymi dogadywała lepiej niż z bratem. Ostatnie dni zbliżyły ich do siebie, ale czy coś to zmieniło? Chłopak nie należał do jej świata, egzystował na uboczu, wyautowany na własne życzenie. Nie chciał żeby siostra żyła w poczuciu obowiązku, zajmowała się nim, rezygnując z rzeczy, które robiła do tej pory. Miał wrażenie, że w tym trudnych dla ich rodziny momencie czułaby się lepiej przy paczce oddanych przyjaciół niż straumatyzowanym odludku i szkolnym dziwadle. Dopóki ich mama leżała w szpitalu a w miasteczku grasował psychopata z nożem, nie miało to na razie znaczenia. Musieli trzymać się razem. Oboje tego chcieli. Ale co będzie potem?

Gdy w pensjonacie pojawił się Falls, Daryll złapał się na tym, że zaczyna się czuć przy gliniarzu swobodniej niż wcześniej. Policjant często stołował się w „Niedźwiedziu i Sowie”, ale dopiero teraz chłopak poznawał go bliżej i zmieniał o nim zdanie. Szesnastolatek słyszał wyssane z palca plotki o Jacku i o mamie, ale w ogóle w nie wierzył. Miał jednak podejrzenie, że Jack rzeczywiście może coś czuć do Debry, dlatego jest życzliwy i pomocny dla rodziny Singeltonów.
- A jak dostaję się odznakę panie Falls? Każdy może zostać gliną? – Daryll sam nie wiedział dlaczego o to zapytał. Jedli kolację w trójkę więc być może przeszkadzała mu nieznośna, krępująca cisza przy stole. A może był jakiś inny powód, którego chłopak nie do końca był świadomy. Szybko zmienił temat, nie czekając na odpowiedź policjanta.
- W pensjonacie zatrzymał się taki jeden facet. Nazywa się Jack Gunn i podobno przyjechał z Chicago. Wikvaya widziała go przed motelem, wczoraj nocy gdy zaatakowano mamę. Podejrzanie się zachowywał, wspominała o tym jak jechaliśmy do szpitala. Może mógłby pan sprawdzić w systemie co to za jeden?
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 04-11-2021 o 22:40.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 06-11-2021, 10:36   #63
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Czwartkowe zajęcia upłynęły Anie wyjątkowo irytująco. Niby zagadała z paroma osobami, więc nie było tak źle, ale nie mogła skupić się na zajęciach. Przez co złapała kilka gorszych ocen, a to ją zdenerwowało. Dodatkowo musiała unikać na korytarzy Pauliny, aby ta przypadkiem nie wzięła jej znowu na przesłuchanie, w końcu była nowa ofiara - i choć Ana mało wiedziała o Pani Debrze, bo tata nie zdążył wiele opowiedzieć, to przecież ta mało bystra Paula będzie uważała, że Bianco wie więcej, niż córka Hale'a. Absurdalne.

Anastasia cały czas myślała o Barcie. Głównie to zastanawiała się, czy wciąż pamięta o jej istnieniu. Znowu jednak nie znalazła okazji, aby do niego zagadać. A chciała pokazać mu nowe zdjęcie, jakie tym razem to ona zrobiła prześladowcy. Zastanawiała się czy naprawdę iść z tym na policje, ale nie chciała stracić jedynego zdjęcia, a ci na pewno by jej zabrali, a i tak nic nie zrobili. Bo niby co oni mogą? Osobnik zakryty po same uszy... Na pewno by nie ruszyli tej sprawy, tym bardziej, że mają ważniejsze rzeczy na głowie niż potencjalnego prześladowcę, który być może jest po prostu skrytym artystą.

Okularnica poszperała jeszcze w bibliotece, z nadzieją, że znajdzie gdzieś wśród autorki wiersza, który dostała, jakąś wskazówkę. Odwiedziła też kółko fotograficzne, ale bez wyraźnego celu, jakby po prostu szukała kogoś o podobnej posturze. Miała wrażenie, że ogarnia ją paranoja. W trakcie dłuższej przerwy dokończyła pisać artykuł do gazetki szkolnej, wraz z grupą, która uczestniczyła w projekcie. Umawiali się oni na dzisiejszy mecz, ale nikt nawet nie zapytał Any, czy idzie. Być może dlatego, że i tak niewiele mówiła, bo nie potrafiła znaleźć wspólnego tematu z rówieśnikami? Nie była zabawowa i towarzyska, nie paliła, nie piła piwa, zielska też nie tknęła. Nudziara. Nawet nie było korzyści ze znajomości, ponieważ nie była kujonką, a dzisiejsze zdobyte oceny jedynie to potwierdzały.

Nastolatka wróciła do domu samochodem. Tym razem została podwieziona tak, jak powinna. Nie włóczyła się nigdzie, a szkoda. Miała ochotę pójść do parku, posiedzieć w deszczu, w spokoju. Zastanowić się nad tym wszystkim, a może spotkałaby osobę, która za nią chodziła? W tłumie nie powinien zrobić jej krzywdy.

W domu Ana wyciągnęła książkę telefoniczną. Długo się zastanawiała, ale w końcu zebrała się na odwagę. Musiała zadzwonić do domu Spinelich, nawet jeśli będą jej proponować trumnę na powitanie, bo pewnie głównie w takich celach odbierają telefony. Odetchnęła kilka razy. Serce niemal podeszło jej do gardła. Musiała się zapytać Barta, czy może coś popytał, coś wie, bo ten typ znowu był i zrobiła mu zdjęcie i nawet ma to zdjęcie, ale tak naprawdę to... Nie ma nawet o tym komu powiedzieć...

- Dzień Dobry, tu Anastasia Bianco, jest może Bart?


 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 06-11-2021, 14:34   #64
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Nie wyspał się, kolejny raz. Czarne koty jakieś prześladowały go nawet w myślach i snach… W niedziele miał zamiar po imprezie nie wychodzić z łóżka do południa. Oh, nie!!! Przypomniał sobie. Pogrzeb Petersona był w południe… Szlag by to!!! Marudził zaspany wyciągając stojące pod łóżkiem skarpety.


***


Przez zajęcia szkolne prześlizgnął się jak cień, nie zwracając żadnymi wygłupami uwagi na siebie. No może na chemii specjalnie przesadził doprowadzając do małego wybuchu w probówce i późniejszym smrodzie oparów do złudzenia przypominających te z przyodbytowych gruczołów skunksa, lecz to zostało sklasyfikowane jako wypadek przy pracy. Z swoimi ponadprogramową wiedzą chemiczno-biologiczną Spineli nie afiszował się.

Na przerwach wypatrywał kilku osób. Chciał upewnić się Chase nie potrzebuje już sterydów. Podrzucony pod siłownię poprzedniego dnia zapewne załatwił sobie na piątkowy mecz co chciał, ale wolał się upewnić, bo przecież obiecał, a z dupy z gęby robić nie planował.
Squaw również nie widział, zresztą również jej braciaka, ale to było zrozumiałe. Zapewne byli w szpitalu przy matuli.
No i córka redaktorka, którego wypociny babcia lubiła czytać. Nie bardzo wiedział w jakim towarzystwie się obracała Anastasia. Właściwie zdał sobie sprawę, że poza jej imieniem, może dlatego, że niepopularnym, nie wiedział o lasce prawie nic. Pewnie dlatego przezywał ją sobie Cicha Woda. Chciał z nią porozmawiać o tych zdjęciach i jeszcze czymś, może nawet ważniejszym. Zapewne będzie na jutrzejszym meczu, albo na imprezie, to wtedy zagada.

Bania u Leona spadała mu trochę jak z nieba, podobnie jak stary Peterson. Przez zadawanie się z Dzikiem już był sto dolarów do tyłu. Choć za dilera nie uważał się, to zarobienie paru baksów na imprezie było przyjemnym z pożytecznym. A, choć kieszonkowego nie miał odkąd zaczął pracować w rodzinnym biznesie, to finansowo wychodził na tym znakomicie lepiej. Ojciec dobrze płacił za dobrą robotę.


***


- Serwus stary, tu Bart. - zagadnął do słuchawki. Przez chwilę posłuchał a potem zarechotał rozweselony. - No nie wiem… To może, ale nie obiecuję. Tak, mam joya, a nawet trzy. Słuchaj… - zmienił ton na poważniejszy - masz już to o czym wczoraj rozmawialiśmy? Tak? Okay. To może tym bardziej wpadnę. - zaśmiał się. - Siema!

Odłożył słuchawkę na widełki a telefon zadzwonił od razu.

- Dzień Dobry, tu Anastasia Bianco, jest może Bart? - usłyszał z słuchawce żeński głos.
- Cześć Anastasia Bianco… - odpowiedział nieco zbity z tropu. - wiesz… podpytałem i nikt nie widział żadnych takich zdjęć z ukrycia wywoływanych w sklepie. Ale… jest coś co może cię zainteresować. Być może powiązane… A zwłaszcza, że to o ojca twojego chodzić może… Jutro mogę odebrać cię na imprezę do Leona, to spokojnie pogadamy w aucie po drodze. - zaproponował.

Skąd miała numer do babci i skąd wiedziała, że u niej mieszka? Pewnie zadzwoniła najpierw do domu i ktoś jej powiedział. Do głowy mu nie przyszło, że prozaicznym wytłumaczeniem była książka telefoniczna, gdzie tylko jeden number był Spinelich oprócz oficjalnej linii pogrzebowej. Ten, domu rodzinnego rodu. Po przeprowadzce do macochy, jej linia była na jej nazwisko przecież.

Kilka telefonów. Do kwiaciarni, do pastora, do kopacza grobu. Na koniec do Chaseów przekazać dobrą wiadomość Bryanowi.


***


Wczesnym wieczorem zajął się z ojcem pracą przy zmarłym Petersonie. Na szczęście stary piekarz był drobnym i niewysokim staruszkiem, co ułatwiało niebagatelnie mycie i przebieranie ciała. Uwinęli się prędko, a kiedy skończony był makijaż, nieboszczyk wyglądał jakby drzemał.

- Może być? - Bart podstawił denatowi lusterko. - Nie ma za co panie Peterson. Yep. Niejedna pani starsza na wystawieniu położyłaby się obok pana, gdyby pani Peterson nie czuwała. - zaśmiał się.
- Bart?! - ojciec myjący ręce w zlewie przerwał konwersację.
- Tak?
- Śmierci należy się szacunek. - rzekł poważnie.
- Tak jest! - bąknął syn minami przedrzeźniając mędrkowanie rodziciela.

Nie widział uśmiechu na twarzy odwróconego plecami ojca.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 07-11-2021, 09:56   #65
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bryan nie potrafił odmówić propozycji Dana. Gość reprezentował wszystko, co imponowało młodemu Chase’owi. Był napakowany, wytatuowany i groźny. Jeździł dobrą furą. Miał kontakty. Ludzie go respektowali, a często też się go bali. Kiedy szkolny osiłek wyobrażał sobie co to znaczy mieć “status”, to właśnie miał przed oczami takiego Dana. Gościa, któremu nikt nie fiknie.
- Załatwię, żeby był na imprezie. I wiadomo, że dla przyjaciół rabat, nie? - Bryan zaśmiał się, lecz nieco nerwowo. Nie był pewny dlaczego ta sytuacja budziła dyskomfort. Dan miał przecież rację! To z nimi powinien trzymać sztamę, a nie z jakimś ćpunkiem-luzakiem. Spinelo był tylko kolejnym frajerem, którego można było przypadkowo podeptać po drodze do celu. To prawda, że próbował być pomocny, ale tak samo pomocny bywał każdy leszcz, z którego Bryan wydusił parę dolców na przerwie. Usilnie próbował jakoś wytłumaczyć sobie tę sprawę i odczuwany niepokój… Może to dlatego, że wcześniej nie wabił nikogo w pułapkę, tak z premedytacją? Zazwyczaj działał pod wpływem impulsu. Ot, widzisz leszcza, łapiesz leszcza, uderzasz leszcza. Teraz byłoby zupełnie inaczej. Ale może właśnie dlatego Dan potrafił się ustawić? Może trzeba było oprócz siły wmieszać też trochę sprytu do tego biznesu?
- Trzymajcie się. Widzimy się w kręgielni - zapewnił jeszcze na odchodne.

***

Nie wrócił prosto do domu. Odwiedził jeszcze szkołę, ale nie w celach edukacyjnych… Musiał dorwać po zajęciach paru leszczy i wydusić z nich kilka dolców. Wieczorem czekała kręgielnia, a z Danem było inaczej niż z Bartem. Jego nie mógł po prostu poklepać po ramieniu i powiedzieć, że brakującą resztę odda przy okazji.

Kiedy z nikłym uśmieszkiem przeliczał urobek, dostrzegł coś niepokojącego. Niedaleko szkolnego boiska kilku gówniarzy popychało jakąś niedorajdę. Normalnie by się nie przejął, bo przecież sam robił to samo, ale… Ofiarą był Bob - jego młodszy brat. Bryan pospiesznie schował forsę do kieszeni i ruszył w stronę zamieszania niczym byk na corridzie.
- CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?!?!?! - ryknął wściekle, a kilku młodszych od Chase’a dręczycieli uciekło na wszystkie strony, niczym karaluchy czmychające przed światłem. Bryan nie gonił ich. Zamiast tego chwycił Boba za szmaty i podniósł na nogi.
- Wstawaj durniu! Jak ty wyglądasz?! - huknął na dwunastolatka. - Dajesz sobą pomiatać jakimś frajerom?! Co to kurwa ma…

Bryan uciął w pół zdania. Widział, że jego brat jest bliski płaczu. Nie mógł do tego dopuścić. Kilku łobuzów nadal obserwowało ich z oddali. Żaden z Chase’ów nie mógł tracić rezonu, a pizdowatość Boba stawiałaby w złym świetle również jego. Pospiesznie pomógł założyć plecak bratu i ruszyli w stronę domu.
- Gdzie masz jakąś ekipę, młody? Mówiłem ci żebyś przestał czytać te gówna dla nerdów, bo nikt nie będzie chciał z tobą trzymać.
- To nie gówna - odparł obrażonym tonem dzieciak.
- No jak nie? Jakieś wysrywy o robotach. Kto normalny czyta coś takiego?
- Ty nic nie czytasz.
- I dlatego nie pomiatają mną żadne leszcze koło boiska. Uczyłem cię już tyle razy, że łokieć-pięta-nie ma klienta, a ty dalej nic nie kumasz.
W odpowiedzi usłyszał tylko pociągnięcie nosem. Bryan wywrócił oczami.
- Nosz kurwa wysmarkaj ten nos, bo nie chcę tego nawet słyszeć.

Nie rozumiał nigdy dlaczego stary traktuje jego młodszego brata ulgowo. Może przez to wyrósł z niego taki pizdeusz? Bryan dostawał wciry pod byle pretekstem, o wszystko. Czasem nawet za niewinność albo profilaktycznie. Bob zawsze miał taryfę ulgową. Patrząc na to jak sobie radził, to chyba powinien był podziękować staremu za wciry. Nie chciałby być takim szlochającym słabeuszem jak Bob.
- Nie interesuje mnie jak to rozwiążesz, ale jeden z nich ma leżeć jutro na deskach, rozumiesz Bob? - kontynuował temat po chwili.
- Niby jak? Ich jest kilku.
- Nie będziesz się bić z kilkoma. Nosz kurwa Bob, czy ty w ogóle słuchasz jak cię uczę czegoś? Wyczekasz aż któryś z nich będzie sam. Podbiegniesz zza pleców i zasadzisz mu z partyzanta, rozumiesz?
- To niehonorowo.
- Słuchaj no, ty mały kurwiu. Honorowo to możesz dostać wpierdol. Oni byli honorowi jak cię dorwali w kilku? Zapomnij o honorze, bo nie tak życie wygląda. Masz uderzyć szybko, mocno i tak żeby chwilę poleżał. Podbiegnij od niego od tyłu. Zarzuć mu kurtkę na łeb, żeby nic nie widział. A potem przyłóż mu kamieniem. Lepiej żebyś miał kamień, bo ty taka pizda jesteś że z łapy samej go nie położysz. Jak pójdzie na ziemię to zmiataj i nawet nie będzie wiedział co go jebło hehehe. Nauczą się na drugi raz, że Chase’ów się nie rusza bez kary.
- Czemu sam tego nie zrobisz?
- Typie, ja ich mogę jedną ręką zaorać, ale nie w tym rzecz. TY musisz to zrobić, bo inaczej nie dadzą ci spokoju. Ja niedługo zostawię tę dziurę i kto cię będzie bronić? Musisz się sam nauczyć sobie radzić. Pamiętaj: szybko i mocno.

***

Po południu odebrał telefon od Barta.
- A, będziesz miał? To świetnie. Świetnie… Zajebiście... Zajebiście... - oznajmił Bryan, ale bez przekonania. Dziwne, biorąc pod uwagę jak bardzo wcześniej zależało mu na towarze. Zdawał się być wręcz… Niepocieszony? Jakby nie w smak był mu ten nagły zwrot akcji.
- Słuchaj, Bart… Wiem kto przebił twoje opony. Musisz przyjść na imprezę do Leo. Pokażę ci typa i sobie z nim pogadamy. Muszę kończyć, bo zaraz wychodzę.
Bryan odłożył słuchawkę. Znów poczuł to cholerne ukłucie dyskomfortu.

***

Pojawił się na kręgielni, tak jak zapowiedział. Musiał odebrać towar od Dana, a poza tym… Musiał o coś zapytać.
- Dan… Tak sobie myślałem... Ale wy tego ćpunka to tak tylko trochę nastraszycie, nie? Bo on raczej niegroźny jest. Jego interesuje tylko to zioło. Trochę wszedł na wasz teren, bo ja spytałem czy by czegoś nie miał. Jak mu powiem, żeby trzymał się od tego z dala to odpuści. To tylko taki głupek na zielsku. Szkoda nawet czasu na takiego frajera.
 
Bardiel jest offline  
Stary 08-11-2021, 18:37   #66
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Humor Marka daleki był od dobrego, a na ten stan złożyły się różne różności - od rozwalonego nosa począwszy, przez problemy z Jess, na wysmarowanym samochodzie skończywszy.
Najgorsze, prawdę mówiąc, było to ostatnie, bo samochodu sam nijak upilnować nie mógł, bo przecież nie mógłby tkwić całymi godzinami w oknie szkolnej ubikacji, by obserwować samochód. Zaszycie się w otaczających parking krzewach również nie wchodziło w grę, podobnie jak wynajęcie paru łebków do pilnowania Mustanga, a zostawienie samochodu w domu byłoby totalnym przyznaniem się do bezradności.
Problem pozostawał, jak na razie, nierozwiązany, bowiem pomysły, jakie Markowi przychodziły do głowy, miałyby pewne trudności w realizacji.
Ranek, ponoć, jest mądrzejszy od wieczora, ale do poranka było daleko, a problem gryzł Marka stale i wciąż, nie pozwalając o sobie zapomnieć.

By zająć czymś myśli zaczął dzwonić po bliższych i dalszych znajomych by dowiedzieć się, kto i z kim wybiera się na najważniejszą domówkę w okolicy.
Próbował też dodzwonić się do Jess, by dowiedzieć się, czy jego ulubiona cheerleaderka wybiera się również na imprezę u Leo i czy, w takim przypadku, może po nią przyjechać, ale jakoś miał pecha - parę razy próbował się dodzwonić, ale najpierw telefon był zajęty, a potem nikt nie odbierał. I jakoś z planów umówienia się wychodziły nici.

Już miał wrócić do swego pokoju, gdy telefon nagle sie rozdzwonił. Niestety, nie była to Jess, ale ktoś, kogo się Mark nie spodziewał.
- Witam, trenerze - rzucił do słuchawki. Korzystając z tego, że rozmówca go nie widzi, wykrzywił się paskudnie.
- Mecz? W piątek? - powtórzył ze sporą dozą niedowierzania. - Oczywiście, że chciałbym... - "W dupę mnie pocałuj... debilu", dodał w myślach. "Sam sobie pobiegaj po boisku..." - Ale... lekarz KATEGORYCZNIE - podkreślił to słowo - mi zabronił. - Miał nadzieję, że w jego głosie zabrzmiał żal.
- Mi naprawdę zależy na drużynie - dodał, gdy trener zaczął pieprzyć głupoty na temat tego, ze zespół na niego liczy. - I na tym meczu... - dorzucił tonem, miał nadzieję, zmartwionym. - Ale musi pan zrozumieć... muszę słuchać lekarza...

Zakończył rozmowę, a potem raz jeszcze spróbował dodzwonić się do Jess. Bez skutku, postanowił więc zadzwonić raz jeszcze, wieczorem.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-11-2021, 21:28   #67
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdy w końcu w domu Hale'ów po szkole zjawiła się Paula, Jessica z mieszanymi uczuciami wyszła na werandę...

- Cześć psiapsióło. Jak tam się czujesz?
Paulina uśmiechnęła się i ucałowała powietrze wokół Jess, na co ta odpowiedziała tak samo, wokół policzków Pauli.
- W budzie nudy. Połowy ludzi nie ma. Wszyscy szykują się mecz i na imprę o Leo.
- Hej piękna, no… już mi trochę lepiej… - Skłamała blondyneczka, pokazując ślad na czole - Ale czasem brzuch boli i w głowie się kręci… siedzę w domu… no ale na mecz idę, i na imprę też! - Mrugnęła do psiapsiółki.
- A zdjęcia. Zrobiłaś coś? - Królowa Pszczółek szybko przeszła do konkretów.
- Yhhh… no… próbowałam… - Wydukała Jessica - Ale no… one były takie straszne… no i dlatego zemdlałam, i się walnęłam. A jak się obudziłam to już była karetka i mnie zabrali. A aparat został! Ale go na drugi dzień odzyskałam, ale on już był na recepcji na posterunku, a zostawiłam go w biurze tatusia. Ty wiesz co on by zrobił, jakby się połapał że ja próbowałam akta fotografować?? Wybacz… próbowałam, i nie dałam rady… - W oczkach blondyneczki zamigotały łezki.
Pati spojrzała na nią złym, wściekłym wzrokiem. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała zamiar ją uderzyć czy coś, ale szybko na jej twarzy pojawił się ten sam uśmiech pewnej siebie, młodej i nieco aroganckiej dziewczyny.
- No dobra. Nie ma co płakać. Próbowałaś, a przecież to jest najważniejsze. A może coś twój stary gadał o tej sprawie? Jakieś ukrywane przed prasą sekreciki? Zaskocz mnie czymś, psiapsióło. Daj coś konkretnego i ważnego. To sprawa dla mnie bardzo, bardzo ważna.
- Emmm… emmm… w szpitalu leży jakiś turysta, czy coś, i to on jest teraz podejrzany? - Powiedziała Jess.
- To wiem. Ale facet leżał w nocy, gdy poszlachtowano matkę Wigwamy i jej świrniętego braciszka. Chyba, że to ta jego kumpela, co zaginęła w górach. Ale numer. Mordercza parka w naszym Twin Oaks urządza sobie orgię zabijania.
Paula nakręciła się wyraźnie.
- Wiesz. Masz bojowe zadanie. Pociągnij staruszka za język. A propo ciągnięcia. Jak układa ci się z Markiem. Bo Joshua dopytywał się mocno ostatnio o ciebie u brata Angeli. Myślę, że ma na ciebie chętkę. Zresztą, kto by nie miał.
- Mam się z Markiem już nie spotykać - Powiedziała z nadąsaną miną Jess - Nasze rodziny do siebie nie pasują i takie tam pierdoły… tak mi gadali. Mark chce dalej się spotykać… Josh?? Ojej… a co gadał? - Zachichotała blondyneczka, okręcając kosmyk włosów na paluszku.
- No pytał się o ciebie. Ktoś widział cię w szpitalu. Ranną. Chyba się martwił. Z tego co wiem Josh i Amanda mają się rozstać. Ona chyba przespała się z jakimś turystą latem i Josh się o tym dowiedział. Ale Amanda mówi, że to bzdury i że tylko się całowała z typem i było nieco macanka pod ubrankiem. Szczerze. Amanda to lafirynda i nie wierzę w ani jedno jej słowo w tej kwestii.
- Och... ojej… ok… - Jessica słuchała z przejęciem nowinek od Pauli, od czasu do czasu kiwając głową - No to się zobaczy! - Uśmiechnęła się szeroko.

Paplały jeszcze przez parę minut o tym i owym, Paula dała jej w końcu notatki szkolne, odnośnie zaległości, no i w końcu się pożegnały…

***

Jessica postanowiła urządzić mały, wspólny wieczór… filmowy. Taki na kanapie, razem z rodzicami, obejrzeć coś razem, posiedzieć pod kocykiem, podjadać popcorn, i być może popytać o to i owo tatusia.


Jakoś tak w miarę dyskretnie, robiąc słodką minkę, spytać o parę rzeczy. W końcu dzieciaki(i nie tylko one) się bały, gdy w mieście grasował morderca, który zabił biedną Mary, a teraz o mało i nie mamy indiańców. Może tatuś coś powie...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 13-11-2021, 14:46   #68
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
DARYLL SINGELTON, WIKVAYA SINGELTON

Stan ich matki nie poprawiał się, ani nie pogarszał. Ale nie zostali z tym samym. Szybko okazało się, że Debra ma wielu przyjaciół. W szpitalu zaroiło się od kartek z życzeniami powrotu do zdrowia i kwiatów, a do pensjonatu co chwila ktoś przychodził, aby upewnić się, że "dzieciakom Debry" na niczym nie zbywa.

Jednak większość pracy w "Niedźwiedziu i sowie" wykonywali sami, na przemian. A te, które akurat miało wolne, siedziało przy łóżku matki.

Niewiele się zmieniło w ich sytuacji. Nawet, jeżeli Falls potraktował poważnie informacje o Jacku Gunie i sprawdził go - a akurat Daryll był raczej pewien, że tak zrobił - to podejrzany klient nadal przebywał w pensjonacie, jakby nigdy nic. Pojawiał się i znikał, w trudnych do przewidzenia porach, a oni, siedząc na recepcji, zawsze wiedzieli, kiedy Jack Gun przebywa w pokoju.

W końcu przyszedł upragniony przez wszystkich piątek. Przez wszystkich, ale nie przez Singeltonów. Zapadł zmrok, księżyc zaświecił nad górami, a młodzi ludzie pojedynczo lub w grupach, zjawiali się w willi u Leona, na największą bibę u schyłku lata i na początku jesieni. Niestety, tego roku Singeltonów, z wiadomych powodów, miało na niej nie być. I o ile na nieobecność Darylla niewiele osób zwróciło uwagę, to brak lubianej i cenionej towarzysko Wikvayi był dla wielu powodem do krótkiej refleksji.


BRYAN CHASE

Cóż. Kręgielnia w Twin Oaks nie była może najbardziej reprezentatywnym miejscem, ale dla miejscowych była jedną z nielicznych "imprezowni" w tej małej miejscowości. Można się w niej było napić piwa (oczywiście, jeżeli ktoś był pełnoletni), zjeść trochę śmieciowego jedzenia, porzucać kulami do kręgli.

Dan i ekipa byli na miejscu. Właściwie zdominowali dwa z trzech torów. Przy trzecim grali dwaj brzuchaci, podtatusiali górnicy, których Bryan kojarzył z widzenia jako klientów ojca.
Kiedy Bryan dopytywał Dana o to, co zrobią Spineliemu, starszy chłopak tylko uśmiechnął się półgębkiem.

- Nie bój się, młody byku. Ćpunek dostanie tylko tyle, ile mu się należy, nic poważnego. To leszczu. A leszcze to leszcze - dodał nieco bez sensu dopijając piwo. - Tam masz swojego burgera - Dan wskazał głową paczkę z jedzeniem na wynos. - Daj jutro popalić tym ćwokom z Helena City na meczu.

Pobył jeszcze z chłopakami przez chwilę, ale widać było, że Dan co najwyżej toleruje jego obecność. Na ten moment nie miał co liczyć na jakieś większe profity z tej znajomości. Pożegnał się i wrócił do domu, tym bardziej że było już późno.

Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że całą drogę od kręgielni ktoś za nim idzie. Obejrzał się nawet kilka razy, ale nie zobaczył nikogo, a stara sztuczka z przyczajeniem się gdzieś za rogiem i pczekaniem, aż frajer sam właduje się w jego łapy, też zawiodła.

Dziwne uczucie, że jest obserwowany, nie ustąpiło nawet kiedy brał prysznic w domu, czy kładł się spać. Nie wiedział o co chodzi, ale nie podobało mu się to. Miał jednak swoje sterydy - Dan dotrzymał umowy, chociaż wziął więcej, niż wziąłby Bart Spineli.


BART SPINELI

Rozmowa z Anastasią była nieco dziwna, ale przyjemna. Dziewczyna wyglądała na mocno spiętą, ale w końcu kto, jak nie Bart Spineli, był mistrzem luzu we wszelkiej postaci. I wyglądała na taką, którą można polubić. Trochę cicha i na uboczu, ale chyba sympatyczna.

Tą noc również spędził u babci.

Ale nie była to noc spokojna. Już od wieczora zmiana pogody mocno dokuczyła babci i miał z nią trochę zajęć. Po kolacji - smakowitych ciasteczkach z "przyprawą na bóle życia" poszli spać.

Bart miał sen. Śniło mu się, że jest gdzieś w lesie. Że chodzi pomiędzy wielkimi drzewami całkowicie zagubiony. Trzaskające gałęzie i odgłosy wydawane przez dzikie zwierzęta, powodowały że w tym śnie, czuł się coraz bardziej przerażony. A potem ktoś go gonił. A on uciekał, w coraz większej panice, przez ten cholerny las, ale i tak w końcu ten ktoś go doganiał, a kiedy to się działo, uderzał go w ramię i z krzykiem - gonisz, uciekał w las!

To było tak pokręcone, że aż durne. I Bart nie wiedział, że śmieje się przez sen, jak głupi.


ANASTASIA BIANCO

Rozmowa z Bartem Spinelim, sam fakt, że do niej doszło, i że Bart ją pamiętał, była czymś, co zburzyło stan emocjonalny An na jakiś czas. Odeszły w zapomnienie, na krótką chwilę, sprawy związane z morderstwem w mieście, sprawy związane z faktem, że ktoś ją prześladuje.

No i jeszcze impreza u Leona. Nigdy nie była na takiej "dorosłej" imprezie i czuła nie tylko podniecenie, że stanie się częścią tak ważnego dla młodych ludzi wydarzenia, co i strach, że weźmie w nim udział. Emocje kotłowały się w niej tak silnie, że miała problem ze snem. A kiedy już zasnęła, śniło jej się, że jest myszą, która biega po labiryncie ścigana przez czarnego kota, majaczącego za nią niczym widmo zagłady. Nie widziała samego zwierzęcia, ale czuła jego obecność, która zmuszała jej małe serduszko do panicznego łomotu, a nóżki do ucieczki.

Przez te dziwne majaki nie spała za dobrze, ale kolejny dzień i tak miał być dość luźny, ze względu na mecz zespołu licealnego z Twin Oaks z zespołem licealnym z Helena City.

JESSICA HALE

Spotkanie z Pauliną poprawiło Jess humor. Ploteczki, śmiechy - to było coś, co dodawało jej życiu smaku.

Paulina zawinęła się jednak szybko i znów trzeba było poczekać.

Gdy wrócił tatko, Jessica wdrożyła w życie swój plan. Uśmiechała się, używała każdej sztuczki, którą przez lata zmiękczała serce ojczulka. A potem, gdy wyraźnie poprawiła mu skwaszony nastrój, przeszła "do ataku", którego celem było wyciągnięcie jakiś ciekawostek na temat śledztwa.

Ale jedynym, co osiągnęła było tylko kilka informacji.
O tym, że nie ma żadnych świadków ataku. Ani żadnych podejrzanych. O tym, że lepiej by było, gdyby nie wychodziła po zmroku i nigdzie nie chodziła sama.

Jej ojciec był wyraźnie czymś zmartwiony, przejęty i wkurzony. Jadł niewiele, odpowiadał mimo słówkami, a gdy Jess zaproponowała wspólne, rodzinne oglądanie filmów, ojciec wzruszył tylko szerokimi ramionami, spojrzał tak jakoś dziwnie, i wstał.

Zakładając kurtkę szeryfa wyszedł w zapadający zmierzch.

- Wracam do pracy. Pozamykajcie dobrze drzwi i okna. Włączcie alarm. Dzisiaj w nocy nie będzie mnie w domu.

Matka nic nie powiedziała, a nim reszta rodziny zdążyła zadać jakieś pytania, ojciec zamknął drzwi. Po chwili usłyszeli jego samochód odjeżdżający spod domu.

Dzisiejszej nocy Jess nie mogła długo zasnąć. Może była podekscytowana jutrzejszą imprezą u Leo. Może brakowało jej seksu? Może zjadła coś ciężkostrawnego? A może po prostu bała się o ojca, który jest gdzieś tam, w ciemnościach, polując na niebezpiecznego mordercę?

Z tego wszystkiego miała bardzo ciężkie sny. Ciężkie i pokręcone. Ganiał ją jakiś morderca w masce, z siekierką o paskudnym ostrzu. Jess uciekała przed nim, ale w końcu zaganiał ją do kąta, a gdy miał już porąbać ją na kawałki, ściągnął maskę i Jess zobaczyła twarz Pauliny, a zza jej pleców wyłoniły się dziewczyny z paczki, i pokazując ją palcami wyśmiewały, rechotały, aż ich twarze zmieniły się w coś nieludzkiego, coś okrutnego i żarłocznego.

I wtedy budziła się ze snu, a kiedy zasypiała, ponownie powrócił ten sam koszmar, w nieco innych wariacjach.


MARK FITZGERALD

Kumple zostali obdzwonieni, większość najważniejszych kwestii ogarnięta jak należy. Obejrzał jeszcze coś w tv przed snem i w końcu położył się do łóżka. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak rozwiązać sytuacje z Jess. Zerwać? Utrzymywać relację? Impreza u Leo to doskonały "teren łowiecki". Będą tam dziewczyny i z tego co wiedział, niemal każda z nich z chęcią wskoczyłaby mu do łóżka. Mógł przebierać w nich, jak tylko zechciał.

Z tą pocieszającą myślą zasnął w końcu.

Miał jakieś dziwne, popierdzielone sny. Była w nich piłka, która okazywała się odciętą głową, całą we krwi, którą Mark, albo ktoś inny, rzucał sobie razem z innymi chłopakami. Była rzeka, która spływała krwią. Były jakieś osoby, które doskakiwały do innej osoby uderzając czymś, co w sennych majakach było szponami.

I był mężczyzna pozbawiony twarzy. Dosłownie. Jakby ktoś zdarł mu ją czymś z twarzy. Zamiast tego, mężczyzna miał widniejącą jedną krwawą breję, z wyszczerzonymi do niego zębiskami, jak u jakiegoś potwora z horrorów klasy "CH" czyli "chujowe".

Sny te były tak popierdzielone i realistyczne, że Mark obudził się jeszcze przed sygnałem budzika.

Na szczęście impreza u Leo będzie dobrym momentem, aby się odstresować.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 13-11-2021, 14:50   #69
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

MECZ

Mecz z przyjezdną drużyną z Helena City rozgrywał się o drugiej popołudniem. Goście przyjechali dzień wcześniej i przenocowali w jednym z większych moteli w Twin Oaks. Na boisko wyszli spięci, w końcu grali nie u siebie, a stawka była dosyć wysoka, punkty o dostanie się do finału zespołów licealnych Stanu Montana. Przegrana mogła drużynę z Twin Oaks postawić w dość niekorzystnej sytuacji, więc ci, dla których sport był ważnym elementem życia, zdzierali sobie gardła od pierwszych minut, próbując przekrzyczeć nielicznych kibiców z Helena City.

Kolejne dziesiątki minut dało widowni i zawodnikom prawdziwy spektakl i widowisko. Pierwszą połowę udało się wygrać, dzięki ostry wejściom Bryana Chase'a i dobrym zagraniom kilku innych zawodników. Chociaż nie było to łatwe zwycięstwo, a zawodnicy obu stron na zasłużony odpoczynek zeszli mocno spoceni.

Druga część meczu zaczęła się pechowo dla gospodarzy. Zawodnicy z Helena City ostro nadgonili straty, a potem kolejnymi akcjami, których nie udało się przyblokować, zyskiwali kolejne punkty. Bryan dwoił się i troił, kibice na trybunach zdzierali sobie gardła, ale koniec końców, to zespół gości zatriumfował wygrywając mecz. Zabrakło jednego dobrego zawodnika, kontuzjowanego kilka dni wcześniej na treningu. To właśnie Mark, Bryan i dwóch innych chłopaków tworzyło filary, na których opierała się reszta drużyny, i kiedy zabrakło jednego z nich, zespół nie dał rady. Przegarno co prawda niewielką liczbą punktów, niemniej jednak porażka była porażką, a kolejna mogła skreślić szanse drużyny na awans do finałów. Byłoby to pierwszy raz od wielu lat.

Zawodnicy schodzili z boiska żegnani brawami kibiców, ktoś pocieszał, ktoś jednak gwizdał. A w Bryanie gotowała się krew. Tym bardziej, że "stronnictwo Fitzgeralda" spoglądało na niego krzywo i z niechęcią, jakby to on był winny, że są leniwymi frajerami, którzy nie potrafili dobrze grać. Chase miał tylko nadzieję, że siedzący gdzieś na trybunach selekcjoner wypatrzył go i jego styl grania. Wiedział, że gdyby nie on ta porażka byłaby bardziej dotkliwa. Z drugiej jednak strony selekcjonerzy nie lubili przegrywów.

Mecz był końcem piątkowych zajęć i początkiem weekendu. A młodzież z liceum w Twin Oaks już żyła tym, co będzie działo się na imprezie u Leo. Szybko zapominając o zabójstwie, o ataku na matkę Singeltonów i o przegranej z tymi lamusami z Helena City.


IMPREZA U LEONA

Chata rodziców Leona była jedną z większych w Twin Oaks. Leżała nieco na obrzeżach miasteczka, podobnie jak dom Fitzgeraldów. I podobnie, jak dom burmistrza, była niedoścignionym marzeniem wielu mniej zamożnych mieszkańców. Tych, którzy żyli w starych domach, w czynszówkach i w brzydkiej, masowej zabudowie.

Dom, czy też raczej rezydencja Staffordów była rozległą willą z dwunastoma sypialniami, z wielkim salonem, z pokojem bilardowym, z siłownią i ogromnym basenem na zewnątrz. Było też jacuzzi na dziewięć osób. Do tego ogród, dom ogrodnika, garaże na sześć samochodów i lądowisko dla helikoptera, chociaż Staffordowie helikoptera (jeszcze) nie mieli. Całe to bogactwo rodziny Leo brało się z faktu, że jego starzy handlowali samochodami, mieli też sieć hoteli. Nikt nie wiedział, dlaczego zostali w takim gówno-dołku jak Twin Oaks, zamiast przenieść się gdzieś na Florydę czy do Kalifornii. Niektórzy, złośliwi, plotkowali, że starzy Stafforda siedzą w kieszeni jakiś grubych ryb świata przestępczego handlujących narkotykami - jakiś meksykańskich karteli, ale trudno było uwierzyć, że otyły Roger Stafford, o wiecznie uśmiechniętej twarzy, mógłby robić coś takiego.

Tak czy owak, kiedy starzy Leo wyjeżdżali na kilka dni w interesach, w ten właśnie weekend Leo organizował u siebie "bibę jesieni". Ta była już trzecia.

Gości witał przy wejściu na posesję sam Leon, przy okazji sprawdzając, czy nie wbija na nią jakiś leszcz towarzyski, ktoś, kogo widzieć tutaj nie chciano. A potem prowadził do salonu, gdzie głośna muzyka, kilka mis z ponczem i bateria butelek różnych alkoholi, witała młodzież, niczym ziemia obiecana. Były też i inne używki, oferowane przez dilerów, zakupionych nie wiadomo kiedy i od kogo przez Leona, ale te serwowano bardziej dyskretnie - trawka, lsd, tabletki extazy a nawet kokaina - te cztery substancje mieli czterej specjalnie wyznaczeni ludzie i tylko oni. Jednym z nich, tym od zioła, został Bart, który przy wejściu otrzymał specjalną szarfę, a jakże, ze znaczkiem ganji. Zasada w domu Leona była jasna - można pić i brać, ale nie wolno tego robić bez zgody biorącego. Żadnych doprawionych drinków, żadnych oszustw i wmuszania na siłę.

Najlepsze laski w szkole już pluskały się w basenie, który zadaszono i zabudowano rozsuwanymi ścianami, aby nie trzeba było marznąć w górskim, wczesno jesiennym powietrzu. Gdyby ktoś chciał zimniejsze powietrze i wodę, jedną z granic posesji rodziny Staffordów stanowiło jezioro zasilane górskimi strumieniami. Nie było duże - ale można na nim było swobodnie popływać łodzią, a przepłyniecie na drugi brzeg wymagało dobrej kondycji. Rodzina Leo miała na jeziorze własny pomost z którego łowiono ryby, do którego przycumowano niedużą, czteroosobową łódź wiosłową, z małym silnikiem spalinowym spełniającym normy hałasu w górskich obszarach przyrodniczych i z którego podziwiać można było wschody słońca nad górami, jeżeli ktoś lubił.

Impreza u Leona była zatem hałaśliwa, suto polewana alkoholem i nieco dzika.

https://s.abcnews.com/images/Politic...4_16x9_992.jpg

No i tłoczna - na pewno kilkadziesiąt osób w wieku między szesnaście a dwadzieścia lat, bawiło się w najlepsze, w sposób, w jaki to młodość postrzega zabawę. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas jakaś parka znikała w którejś z sypialni, aby pobawić się nieco inaczej, bardziej osobiście. Różnego rodzaju romanse u Leo, zerwania, skoki w bok i inne dramaty uczuciowe nastolatków, były również wpisane w menu.

Królowała muzyka techno, hip-hop i rap, bo Leo był jej fanem, ale oczywiście można było dopchać się do sprzętu i puścić cokolwiek, póki ktoś inny tego nie zmienił.

Młodzi ludzie skakali, tańczyli, obściskiwali się po kątach, pili, palili, całowali się, śmiali, próbowali rozmawiać przekrzykując hałas, wychodzili na spacery nad jezioro, na podwórze, szli grać w sali bilardowej, oglądać gwiazdy nad jeziorem. Jednym zdaniem - wszędzie panował czysty, imprezowy chaos.

Nikt już nie pamiętał o biednej Mary i o tym, że w Twin Oaks prawdopodobnie grasuje morderczy maniak.

BART i ANASTASIA - Bart został przywitany przez Leo, padło pytanie "przyniosłeś", potem wymowne spojrzenia na Anastasię i pytania, typu, kto to? to twoja dziewczyna? niezła jest, a potem pozostawiono ich samych, w tym całym szaleństwie potężnej, głośnej, pełnej świateł, muzyki a nawet półnagich ludzi imprezie. Anastasia miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią. Bart założył opaskę ze znakiem zioła, którą dostał od Leona. Leon zapłaci za wszystko, co wezmą od niego goście. Tak. Impreza u Leona to było dla niego niezłe eldorado.

MARK został przywitany przy wejściu jak król. Leo wiedział, że tylko oni dwaj tak naprawdę się liczą. I wiedział też, że w przeciwieństwie od Marka, którego ojciec jest burmistrzem, a sam Mark sportowcem, on był szczupłym, średnio przystojnym i słabo wysportowanym nastolatkiem. Gdyby nie kasa ojca, Leo byłby nikim. I potrafił, jak dobry strateg, rozgrywać to tak, by być na szczycie nie tylko dzięki kasie, ale też zdolnościom zjednywania sobie i podtrzymywania kumpli. I Mark był jednym z takich kumpli. Tu, na imprezie u Leo, Mark był królem dżungli wśród młodzieży szkolnej. Ale na imprezie byli też starsi - ci, którzy już do szkoły nie uczęszczali, i oni żyli własnym życiem, poza zasięgiem Marka.

JESSICA wbiła na imprezę razem z resztą psiapsiółek. Od razu stały się paniami imprezy i wszystkie oczy skierowały się w ich stronę. Wystrojone potrafiły wyeksponować to, co miały najlepszego, i facetów to kręciło, niezależnie od ilości wypitego alkoholu czy wypalonego zioła. Były boginiami imprezy. Jej najlepszymi smakołykami i mogły brać z niej wszystko i każdego, kogo tylko zechciały. Jess była ważna. Była kimś!

BRYAN wbił na imprezę nadal wkurwiony na wynik meczu. Nie wiedział, czy selekcjoner go zauważył, skoro większość frajerów na boisku, dało dupy. Humor poprawił mu się, kiedy zobaczył te wszystkie laski, patrzące na niego (na niego!) z zainteresowaniem. Muzyka wbijała się w uszy, a on i jego najlepszy kumpel, Todd czuli się królami życia. Na widok Marka Fitzgeralda Todd zaśmiał się, pochylił do ucha Bryana i powiedział:

- Wiesz, że wysmarowałem mu klamki i samochód własnym gównem. Ale się miotał, jebaniec, jak szukał, kto to.

Na imprezie byli też starsi kolesie - Dan i Daniel, którzy spojrzeli na Bryana wskazując jeszcze jednego kolesia, który przemieszczał się po imprezie z szarfą "kelnera trawki". Dan uniósł kciuk w górę wyraźnie wskazując, że jest zadowolony.


PENSJONAT "NIEDŹWIEDŹ I SOWA"

Zapadł zmrok. Daryll i Wi dobrze przygotowali się na spędzenie tej nocy razem. Jeden z gości - Jack Gunn nie wrócił po zmroku do pensjonatu. Możliwe, że Fall zadziałał i facet został aresztowany.

Pensjonat stał pusty. Cichy i mroczny budził jakiś niepokój. Poza Gunnem w "Niedźwiedziu i sowie" było jeszcze pięciu klientów, ale po ataku na ich matkę, szybko zapłacili za pobyt i wyjechali z Twin Oaks. Oczywiście wcześniej policja wzięła od nich namiary.

Daryll zabezpieczył wszystko co się dało i ze strzelbą na kolanach postanowił czuwać. Wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Wikvaya porządkowała właśnie ostatnie papierki, kiedy telefon w biurze zadzwonił, niemal przyprawiając ją o nerwowy krzyk. Przez chwilę wahała się, czy odebrać, ale jednak takie telefony w pensjonacie były normą. Spóźniony gość dzwonił z trasy podać godzinę, o której mniej więcej będzie i upewnić się, że w pensjonacie ktoś na niego poczeka. No i w sytuacji, w której się znajdowali, to mógł być ktoś ze szpitala. Z rosnącą obawą w sercu podniosła słuchawkę.

- Dobry wieczór - usłyszała miły, młody, kobiecy głos po drugiej stronie. - Czy dodzwoniłam się do pensjonatu "Niedźwiedź i sowa".
- Tak.
- Czy mogę rozmawiać z kimś z rodzeństwa Singelton. Mam informację na temat ich mamy.

Serce Wi o mało nie wyskoczyło przez gardło.

- Tutaj Wikvaya. Córka.
- Cześć. Chciałam powiedzieć, że wasza mama odzyskała świadomość. Jeżeli chcesz, możesz ją odwiedzić.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-11-2021, 17:24   #70
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
z Campo

Czarny karawan niespiesznie zatoczył się ze środka pustej ulicy bliżej chodnika i przystanął pod adresem, który Spineli sprawdzał po numerach skrzynek pocztowych.

Anastasia siedziała na schodkach przed swoim domem, opierając łokcie o wygięte kolana, a brodę o otwarte dłonie. Wskazującym palcem bawiła się krótkim kolczykiem w uchu. Bart był spóźniony już 10 minut. Zastanawiała się czy na pewno po nią przyjedzie, czy to nie jest jakiś nieśmieszne zart, w którym przyjdzie z kumplami i ją wyśmieją. Nastraszą. Nie chciała wyjść na kompletną idiotkę, a póki co właśnie tak się czuła.

Kiedy podjechał czarny karawan początkowo Anie serce stanęło w gardle. Dopiero po paru sekundach załapała, że przecież rodzina Spinellich była jakimiś grabarzami. Mimo ponurej wizji uśmiechnęła się i wstała. Wyglądała dość normalnie. Długie jeansy, botki do kostek, kurtka, fryzura taka sama co na co dzień i nieśmiertelne okulary. Pomachała Bartowi i podbiegła do samochodu. Otworzyła drzwi.
- H-hej - przywitała się nieśmiało - Jestes pewien, że mogę jechać?
Nagle drzwi od domu Bianco otworzyły się, a w progu stała jej matka. Pomachała miło
- Tylko nam ją odwieź do domu Bart, żeby nie wracala sama i uważajcie na siebie!

Anastasia westchnęła słyszalnie czując się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Była spięta.

- Wskakuj. - Bart zapraszająco kiwnął głową jakby zarzucał grzywę, której nie miał z twarzy na bok.

Z głośników leciała muzyka.
Samochód był stary, ale zadbany. Ozdobne płomienie po bokach, nowy lakier i czysty na zewnątrz. W środku nie było nie tyle brudno co brakowało porządku. Tam gdzie kiedyś było miejsce na trumnę, teraz była swego rodzaju kanciapa z materacem, poduszkami, kocem. Rozrzucone karty do grania, jakaś skrzynka ze zniczami, narzędzia ogrodnicze typu sekator, czy łopata. Tapicerka była czysta, a z przodu pojazdu dywan był odkurzony.
W powietrzu unosił się zapach jodły oraz ten specyficzny marihuany.

Chłopak nie był zapięty pasem, a okno kierowcy miał opuszczone całkiem. Wysunął się do połowy przez drzwi i odkrzyknął wesoło machnąwszy ręką na pożegnalne powitanie.

- Jasna sprawa proszę pani!

Kiedy już jechali, Bart z łokciem wystającym przez okno, z lekka w rytm bitów kiwając głową, zerkał od czasu do czasu po lusterkach.

- Byłaś na meczu? - zagadnął.

Nie czekając na odpowiedz, a może raczej mimo zadanego pytania, otworzył popielniczkę i wskazał na zapalniczkę i wtrącił.

- Jak chcesz zapalić do śmiało.

Anastasia kiwnęła przecząco głową. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że być może Bart tego nie widział. Czuła się bardzo niekomfortowo i w zasadzie to sama teraz się zastanawiała nad tym, po co się zgodziła.

- Nie chodzę na mecze - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nawet nie wiedziała, że jakiś był dzisiaj. A nie miał być jutro? Albo za tydzień? Nie pamiętała.

- Nie palę, dzięki. Chciałam tylko się dowiedzieć, kto sobie ze mnie żartuje wierszami na temat mojej urody i śledzeniem mnie z aparatem fotograficznym. Wzięłam też swój w razie czego, może znowu zrobię mu zdjęcie - przytuliła do siebie torbę zarzucaną przez ramię, którą ze sobą wzięła. Miała też dodatkowy wkład do aparatu, w razie gdyby skończyły jej się film, mogła wymienić. Czuła jednak, że ta impreza to będzie jakiś zlot dzikusów i niczego się nie dowie. Albo dowie zbyt wiele.

- A ty po co palisz? Chyba lepiej być w pełni sobą - zagaiła niby zwyczajnie, ale po chwili zdała sobie sprawę, że zabrzmiała jak jakaś nadęta starucha - Sorry. Nie musisz odpowiadać.

- Fajek nie palę w zasadzie, ale nie zabraniam znajomym w samochodzie jarać - spojrzał na nią. - Dym mi nie przeszkadza. - przeniósł wzrok na ulicę. - Ja już to wolę zioło. No ale podczas jazdy, to unikać muszę. Zwłaszcza po ostatniej wizycie na posterunku…

Zamilkł na chwilę.

- Wierszami? Hm… Ja co innego tak sobie pomyślałem… - zaczął niepewnie. - Że może za zdjęcia i moje przebite opony są powiązane. Twój ojciec nie prowadzi żadnego śledztwa o dopingu sportowym? - zapytał prosto z mostu. - Wiesz, strasząc ciebie, bardziej straszy się rodzica?

Ana zmarszczyła czoło.
- Nic o tym nie słyszałam. Póki co jest bardzo zaangażowany w sprawy morderstw. Może wcześniej coś... Wiem, że ktoś mu groził. I nie wyglądało to jak groźby w sprawie morderstwa. - odpowiedziala zgodnie z prawdą. Nie wiedziała czy powinna ufać Bartowi.

- W sumie czemu jedziesz na tą imprezę? To chyba nie aż tak fajnego. - zamyśliła się. Spojrzała przez ramię na urzadzony tył karawanu i od razu przeszło jej przez głowę, że wolałaby już spędzić czas tutaj, niż wśród tłumu ludzi, którzy pewnie i tak jej nie lubią.

Odpowiedź pasażerki rozczarowała Spineliego. Miał nadzieję, że w prosty sposób rozwiąże problem, który zaczął wpływać na jego psychę do tego stopnia, że wydawało mu się nawet, że jest obserwowany z ukrycia gdziekolwiek był i cokolwiek robił. Nie dał po sobie poznać, tym bardziej, że kolejne słowa dziewczyny zaskoczyły go jeszcze bardziej, że nie bardzo wiedział co odpowiedzieć na takie… dziwne pytanie.

- Czemu na banię do Leo? - zapytał na głos wesoło. - Bo trzeba się wy-lu-zo-wać! Jeszcze bardziej. - dobitnie acz nie agresywnie, klepnął dłonią w kierownicę.

Popatrzył na Anastasię nie bardzo wiedząc, czy jaja sobie z niego robi.

- No ty chyba nie pytasz mnie na poważnie, co? - zapytał z przekąsem.

Zaczynał zauważać, że laska, jest ciut za mocno spięta i jakby zasadnicza.

- A ty po co imprezujesz?

Ana zastanowiła się przez chwilę wpatrzona w swoje dłonie, które trzymała na kolanach. Czy ona imprezowała? W sumie, odkąd wyjechała jej przyjaciółka, to ledwie wychodziła z domu. Odsunęła się od innych. Nie umiała też do końca zaufać. A jednak mimo to siedziała tutaj, z osobą, której nie znała, a która wydawała jej się OK.

- W sumie, to tego nie robię - powiedziała jakby cicho - Może nie chcę być sama w domu. Tam będzie dużo ludzi, co złego może się stać? - uniosła wzrok na chłopaka i uśmiechnęła się słabo - I tak nikt mnie nie dostrzega. Albo nie pamięta, że w ogóle żyje - wzruszyła ramionami - Więc nie ma to większego znaczenia.

Tak, Anastasia zdawała się być depresyjną nastolatką. Po tym, jak skubała skórki wokół paznokci, można było też wywnioskować, że lękliwą i nerwową. Bart w sumie nie pamiętał kiedy ostatnio ją widział lub zwrócił na nią uwagę, a co dopiero widzieć ją z kimś. Nie pamiętał też, aby znał odgłos jej śmiechu. Ona zaś wątpiła, że ktokolwiek chciałby ją poznać. Nie potrafiła znaleźć ku temu powodu.

Spineli spoważniał nieco w duchu. Więc temu mało się udziela. Outsiderka. Przez myśl mu przebiegło, że może źle zrobił namawiając taką dziewczynę na taką potupajkę bez trzymanek. Myśl dosięgła w końcu twarzy. Zwolnił auto i jechał bardzo powoli.

- Słuchaj Ana… Nie wiedziałem, że ten… że to mogą być nie twoje klimaty… tam będzie… No wiesz… dużo alkoholu… różne używki… seks… - spojrzał na nią. - Nie musisz w tym brać udziału jeżeli nie chcesz. Znam takich co tylko tańczą, rozmawiają. - mówił starając nie brzmieć głupkowato. - Zawsze możemy zawrócić jak wolisz, No wiesz… Nie ryzykować… Ale! - dodał weselej. - Mam dobre zioło. Złoto Acapulco. Jeżeli już byś chciała czegoś spróbować, to tego warto. Póki młoda jeszcze jesteś. - zaśmiał się. - Jeżeli nie pijesz to unikaj ponczu. Będzie zdradziecki, można się niezle upić nie czując alko. - pokiwał głową. - I… nie mów nikomu, że nie imprezujesz. - powiedział patrząc przed siebie. Nie bądź sobą. To znaczy bądź. Ale taką, której może jeszcze nie znasz lub boisz się… No wiesz. Pokazać innym.

Bart rozumiał dziewczynę chyba dlatego, że on w przeciwny sposób radził sobie z syfem dojrzewania. Był w środku wszystkiego stając jednocześnie obok i patrząc z boku do wewnątrz. Trawa pomagała w tym idealnie. Znał wszystkich, miał kumpli i kumpele, ale tak naprawdę nikogo bardzo bliskiego. Też nosił jakieś maski.

Anastasia uśmiechnęła się pod nosem. Bardziej prawdziwie niż przed momentem.
- Dzięki

Zachowanie Barta było dla niej czymś miłym i odmiennym. Być może niepotrzebnie tak się odcięła od wszystkich, ale nie wiedziała w sumie czy ktokolwiek by ją potraktował tak jak teraz Spineli. Prędzej spodziewała się wyśmiania.

- To może zapalę, coś lekkiego. Żeby było łatwiej, ale i abym nie łaziła potem wściekła jak Chase - zażartowała subtelnie, bo i tak wątpiła, że mogłaby zachowywać się podobnie do Bryana.

- Nie będzie ci przeszkadzać, jak trochę... Się do ciebie przykleję? Postaram się nie być natrętnym cieniem. No i przysięgam, że nie mam zamiaru nikogo sprzedawać. Nie jestem taką osobą, nie podrzucam tematów ojcu. - Ana rozejrzała się po okolicy. W sumie pomału zaczynała przyzwyczajać się do myśli o imprezie. Może nie będzie tak źle.

Spineli przyspieszył wyraźnie zadowolony z decyzji nieśmiałej koleżanki. Jeszcze będą z niej ludzie, pomyślał.

- Nie ma sprawy. Nie bój żaby, gdy zmienisz się w Chase to przynajmniej nikt nie będzie Ci wierszyków pisał! Ale nie! Nie ma szans, aby mieć takie fazy jak on. - pokręcił głową. - Zresztą gdyby Bryan mnie słuchał, to by nie nosił granatu bez zawleczki w dupie cały czas… I poznam cię z fajnymi dziewczynami. Szkoda, że Squaw pewnie nie będzie. Jej mama w szpitalu…

W porę ugryzł się język i o seryjnym mordercy nie wspomniał. Lepiej zapomnieć dzisiaj o tym. Wystarczy, że przypominał mu o tym gaz na niedźwiedzie uwierający pod żebro, przypięty u paska u spodni i zasłonięty wypuszczonym podkoszulkiem wypuszczającego dym Dartha Vadera.


Kiedy dojechali na miejsce Ana wciąż czuła się nieswojo. Czy zioło jej pomogło? Póki co nie była tego pewna. Coś się uśmiechnęła, machnęła ręką. W domu była jednak istna dzicz. Nie tego się spodziewała. Półnadzy, tańczący ludzie, obściskiwanie się w każdym możliwym miejscu, ktoś chyba nawet sikał nie zwracając uwagi na to, że inni na podwórku to widzą. Dzikusy!

Dziewczyna próbowała wtopić się w tłum. Gdy zauważyła Paulinę i jej świtę od razu dała w tył zwrot. Ktoś dał jej piwo widząc, że ma puste ręce. Zastanawiała się chwilę co z tym zrobić, aż w końcu podeszła do Barta z pytaniem, czy jej otworzy. Zagadał jak się bawi, odpowiedziała krótko, że OK i poszła dalej. Nie chciała być natrętna. Zaczynało robić się coraz lżej. Nie stresowała się już tak mocno. Nawet się zdziwiła, że całkiem dobrze się bawi, mimo iż głównie siedzi na kanapie i pije piwo. Kilka nieznanych osób do niej zagadało, w tym Leo. Nic takiego, ale dla niej była to nowość.

Dopiero później napotkała problem, gdyż po piwie zachciało jej się do łazienki. Trochę pobłądziła po domu, nawet zastanawiała się czy nie wyjsć na podwórko i wypiąć się w krzakach, ale stwierdziła, że to naprawdę przesada. Weszła schodami na górę, zaczęła zaglądać do pokoi. W jakiejś sypialni na łóżku leżała naga para. Inna jednak była jeszcze pusta, więc pomyślała, że skorzysta z łazienki do niej przynależnej. Przy okazji spojrzała w lustro. Chyba nawet nie była taka brzydka, jak zawsze myślała.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172