Wątek: WFRP 2ed - III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2021, 09:01   #83
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Chatę ogarnęli w miarę sprawnie, choć poza Eleonorą i Ingwarem każdy z nich się niemal słaniał. Adrenalina, która zmuszała ich do działania kiedy trwało największe, bitewne zagrożenie, dawno już wyparowała i teraz odniesione rany czuli przy każdym ruchu. Przy każdym wdechu. Przy każdym uderzeniu serca. Mimo tego zmusili się do roboty. Wbrew organizmowi. Wbrew rozsądkowi. Na przekór losowi, który powoli chciał zaprosić ich do grobu.

Gudrun, która każdy oddech czuła w piersi bolesnym ukłuciem, zajęła się końmi. Bełt wyjęty jeszcze w obozie przez Theo, zdaniem medyka wsparł się na żebrze i nie przebił płuca. Podobno dla tego wciąż żyła, choć każdy ruch jaki wykonywała palił do żywego. Obandażowana rana po nożu w udzie wbrew pozorom nie bolała aż tak bardzo, ale noga zachowywała się dziwnie. Lewa ręka, ta w którą dostała jakimś obuchem, spuchła. Nie wyobrażała sobie jak miała by w tej chwili napiąć łuk. Wszystko robiła prawą ręką tak jakby lewa była tylko dla symetrii. Twarz, której wytrzymałość na polu bitwy ktoś sprawdzał kiścieniem, tylko pulsowała bólem. Ale pamiętała zatroskaną twarz Theo, kiedy bandażował jej głowę. Była jedną wielką raną a krótka jazda konna, ledwie parę lig od Wusterburga, sprawiła że stała się żywym trupem. Jeszcze żyła, ale chyba już na lichwiarski kredyt. Z tego też powodu oporządzenie koni, na których przyjechali, miast kilku pacierzy, zajęło jej znacznie więcej czasu. I gdyby nie pomoc Eleonory pewnikiem nie dała by rady. Ostatkiem sił weszła do izby w której medyk sprawiał Lorda na swój wymyślny, akademicki sposób. Usiadła z boku i chwilę się temu przyglądała. Też potrzebowała pomocy, ale rozumiała że w takiej sytuacji nie będzie pierwsza w kolejności. Z tego też względu postanowiła sama zająć się sobą. Przynajmniej na tyle, na ile mogła. Chcąc przyżegać krwawiącą ranę w udzie, rozgrzała ostrze i niezdarnie, jedną ręką, zaczęła odwiązywać zawiązany przez Theo na polu bitwy bandaż.

-Panie Ingwarze, macie jakowyś antałek na podorędziu? Przyda się jakoweś znieczulenie. - powiedziała słabym głosem do starszego sługi. Ten pokiwał głową i wyszedł do sań. W samą porę. Medyk w tej właśnie chwili zabierał się za otwieranie czaszki jego pana. Wrócił po chwili i widząc co się dzieje jednym susem dopadł do Theophrastusa chwytając go za rękę.

-Co robisz konowale!! - krzyknął wściekle sięgając po ostrze wiszące mu przy pasie chyba nie tylko dla ozdoby. - Zabijesz go!

Theophrastus znał ten typ ludzi. Nie raz i nie dwa musiał tłumaczyć bliźnim ludzi, których operował, co robi, dla czego robi i jakie będą skutki jego roboty. Pewnie i tym razem wyłożył by wszystko Ingwarowi przed rozpoczęciem operacji, ale liczył się czas. Zresztą sam też był wykończony. Kilkugodzinna jazda w siodle była dlań po postrzale w pośladek prawdziwym koszmarem. Koszmarem tym większym, że nie był w stanie sam sprawnie zająć się swoją raną. Te nieliczne przerwy jakie robili dla sprawdzenia stanu zdrowia Lorda były dlań upragnionymi chwilami wytchnienia. Gdyby nie musiał wsiadać i zsiadać z czworonoga. Pośladek rwał go przy każdym ruchu i choć nie miał wątpliwości, że bełt usunął cały, obejrzał go przecież starannie i nie dostrzegł żadnego odprysku, obawiał się że mógł sięgnąć aż kości miednicy. To była poważna rana w bardzo niepoważnym miejscu. Poważna rana, przez którą nawet nie myślał o tej, która powstała po jakimś ciosie w głowę. Zabandażował ją jedynie wcześniej sprawdzając czy nie ma pękniętej czaszki. Nie miał. Ale i tak miał dość wszystkiego i w takiej chwili obiekcje Ingwara były ostatnią rzeczą, która była by mu potrzebna.

-Zabije go krew gromadząca się w głowie. Trzeba odbarczyć. - powiedział znużonym głosem odsuwając się od stołu na którym złożony był Lord. - Możesz mnie powstrzymać a wtedy zajmę się swoimi kompanami i swoimi ranami. Ty zaś będziesz go miał na sumieniu. Jeśli ma przeżyć muszę mu zrobić dziurę w głowie i spuścić nadmiar krwi. Robiłem to już nie raz i pewnie będę robił nie raz w przyszłości. Ale nie zależy mi specjalnie, by zrobić to tu i teraz. Choć to kwestia życia i śmierci twego pana. Decyzja należy do ciebie. Mam go otwierać, czy też wolisz poczekać kilka dni i dowieźć do Teoffen trupa?

Ingwar wpatrywał się w oczy Theo dłuższy czas, jakby szukał w nich fałszu, ale znalazł tylko zmęczenie. W końcu poddał się, skinął głową i wyszeptał. - Rób co musisz. Ale ja… nie mogę. Nie mogę na to patrzeć.

-Wyjdź więc. Zawołam cię jak skończę. - powiedział medyk i wrócił do swej pracy. Zmęczony, prawie obojętny ze zmęczenia, ale nadal profesjonalny w każdym calu. Skalpel gładko wszedł w skórę a on przejął rolę krawca.

Tupik siedział przy garze i patrzył na pracę Theophrastusa zmęczonym, obojętnym wzrokiem. Jadąc na koźle sań zabawiał Ingwara rozmową starając się go wybadać, jak najwięcej dowiedzieć się o Teoffen, o samym Lordzie Erycku i wszystkim. Wszystkim byle nie myśleć o ranach. Bywał już ranny, pewnie że tak, jednak nigdy jeszcze nie widział tyle krwi lejącej się z niego samego! Draśnięcie toporem ledwie przebiło mu na piersiach zmyślny pancerzyk, wiedział że ta rana opatrzona jeszcze w obozie, przyschnie na nim jak na młodym psie. Jednak dużo gorzej było z brzuchem. Dokładniej zaś z raną, która powstała po włóczni, którą jakiś klanowy wepchnął mu w podbrzusze. Pamiętał jak w ferworze walki ciosem mieczyka odrąbał drzewca. Pamiętał jak w obozie Theo wyjął mu z brzucha graniasty grot, choć reszty nie pamiętał, bo chyba na chwilę zemdlał. Teraz miał ciasno zawinięty w pasie bandaż, przez który sączyła się ciemna krew. Zaschnięta już teraz, ale ból jaki odczuwał, wpędzał go w otępienie. Pewnie dla tego z radością podchwycił pomysł Gudrun o znieczuleniu. Spokojnie poczekał aż ta się znieczuli przed operacją po czym przywarł ustami do bukłaka i skrzywił się kiedy poczuł pieczenie w ustach. No tak, cios tarczą. Złamane trzy zęby, przecięta warga. Jakim cudem w ogóle dał radę gadać? Gorzałka piekąc spłynęła do żołądka a on pociągnął jeszcze kilka łyków. Solidnych, jak wcześniej Gudrun. Alkohol da otępienie, oddali szarpiącą mękę. Niemrawo zerknął na gar rosołu, który nawarzył. Jakim cudem dał radę to przygotować? Rosół najlepszy jest na rany. Ale on nie pamiętał by go przygotowywał. Czyżby?

Semen tylko chwilę odpoczywał w chacie, po tym jak wspólnie wnieśli rannego Lorda i rozłożyli go na stole. Przyniósł jeszcze drwa na opał i pomógł rozpalić ogień. Przez chwilę obserwował mechaniczne ruchy Tupika, który krzątał się ważąc jakąś strawę, oraz Theo, który sparzał narzędzia, które miał użyć do zabiegu. Widział go już w tej roli i wiedział, że mimo własnej słabości medyk da radę. Albo raczej zrobi wszystko, by ocalić swego pacjenta. Semen czuł, że sam powinien zostać kolejnym, ale kolejka była długa. Gudrun i Tupik też potrzebowali pomocy i przy ich stanie jego rana od noża w boku i przestrzelone na wylot ramię było niczym. Medyk przecie mówił, że kość nie draśnięta i się zarośnie a ręka, jeśli będzie ją ćwiczył, wróci do dawnej sprawności. Na razie owinięta ciasno w obozie bandażem, nie sprawiała mu większych problemów. Jeśli nie liczyć tego, że nie nadawała się zbytnio do czegokolwiek. Dobrze, że zgarnięty z pola walki topór, mimo że wyglądał na broń do walki dwoma rękoma, lekko chodził w jego prawicy. Opuchniętego po ciosie obuchem pyska nawet nie liczył w kategorii ran. Zwłaszcza kiedy spoglądał na wielkie jak kalafior wargi Tupika. Lub słyszał jego seplenienie. Dla tego też, nieudolnie, jedną ręką wyrychtował kuszę i czując się na siłach, wyszedł po chwili na zewnątrz z zamiarem zbadania okolicy. Dokładniej zaś, zbadania okolicy traktu na Wusterburg. Odgłosy, które zdawało mu się że słyszał, nie dawały mu spokoju. Doświadczenie nauczyło go ufać przeczuciu. Lepiej było mile się zaskoczyć, niż zostać zaskoczonym.

Eleonora starała się ze wszystkich sił pomóc każdemu. Byli w ciężkim stanie, że zdawało jej się jakby byli już jedną nogą nad grobem. Co prawda wyszli z rzezi o własnych siłach, ale te opuszczały ich błyskawicznie. Potrzebowali odpoczynku i choć minęło ledwie pół dnia, oni już mieli dosyć podróży. Wiedziała z doświadczenia, że w takim stanie i w takim tempie, droga do Teoffen może im zająć równie dobrze tydzień. Albo i dłużej. Mimo to podziwiała mechaniczną sprawność z jaką rozdzielili swe zadania i przystąpili do ich wykonywania. Jak dobrze zgrany zespół. Jak zespół, który i ona kiedyś miała i była jego częścią. Który znów mogła mieć. Dla tego robiła co było w jej mocy, by im ulżyć. Pomogła Gudrun, pomogła przy wnoszeniu rannego, pomogła Tupikowi z rozpaleniem ognia i naniosła z Semenem drewna. Tylko medykowi pomóc żadną miarą nie mogła, bo już było by ponad jej siły. Kiedy więc Semen zebrał się, by sprawdzić okolicę i ona wyszła razem z nim. Lepiej było go samego nie puszczać, ktoś zawsze powinien być w asekuracji. Tę naukę zapamiętała jeszcze z cyrkowej trupy. Ingwar siedział na odśnieżonej przez siebie ławie pod ścianą chałupy i nie zatrzymywał ich pogrążony w modlitwie. Widać Lord Eryck musiał być dobrym dobrym panem skoro zasłużył sobie na taką miłość sługi.

-Sprawdzę jak się sprawy mają na wysokości - rzuciła do Kislevity, gdy wyszli na zewnątrz, poprawiając zdobyczną kuszę. Miała łuczysko zrobione z kilku różnych rodzajów drewna, masy rogowej i ścięgien zwierzęcych. Najlepsza, jaką miała kiedykolwiek w rękach. Do strzelania na duże odległości. Do zabijania. Zupełnie inna niż te, których używała w trupie strzelając do rzucanych jabłek.

Rozdzielili się. Semen poszedł w las a ona wyszukała odpowiednie do wspinaczki drzewo. W zasadzie wspięła by się na każde, mimo skuwającego gałęzie lodu, ale chciała mieć dobry widok na drogę. Kiedy ruszyła w górę posuwając się od gałęzi do gałęzi, pomysł z naciągnięciem kuszy zawczasu i naładowanie bełtu nie wydawał jej się już tak dobry. W każdej chwili spodziewała się, że dyndająca u pasa kusza wystrzeli i przebije ją na wylot. Widać jednak Ranald miał wobec niej inne plany, bo po jakimś czasie udało jej się bez drugiego pępka wspiąć aż do korony dębu z którego miała doskonały widok na okolicę.

Semen ruszył szerokim łukiem zdając się na swój instynkt. Topór zarzucił na plecy, przytroczony i łatwy do wyciągnięcia, a w ręku miał zdobyczną kuszę. Solidną. Jak na jego strzeleckie umiejętności aż za dobrą. Szedł ostrożnie, nie spiesząc się. Odsuwał grodzące mu drogę gałęzie starając się zachować ciszę, choć każdy krok chrzęścił mu pod butami brodzącymi w głębokim śniegu. Las pachniał żywicą, w górze świergotały ptaki, które widocznie czuły już nadchodzącą wiosnę. Przemykał się ostrożnie skupiony na każdym dźwięku, ruchu, czy zapachu. Dzięki temu pewnie poczuł zapach dymu unoszący się w powietrzu. Przywarł do pnia wielkiej sosny wyczuwając kierunek wiatru. Kiedy upewnił się co do tego wytężając wszystkie siły z napiętymi jak postronek nerwami powolutku, skulony, ruszył.

Eleonora rozglądała się czujnie z korony drzewa, lustrując okolicę rozłożoną pod jej stopami. Widziała chatkę w której się zatrzymali, sanie zaprzężone, stojące w obejściu. Z końskich chrap buchały kłęby pary. Ingwar zniknął gdzieś, pewnie wszedł do chaty. Z komina snuł się niebieski dym zmieszany z parą. Przeniosła wzrok na trakt którym przyjechali i zdało jej się, że dostrzega jeszcze jedną smużkę dymu. Poprawiła się zmieniając pozycję i przez nagie gałęzie dostrzegła ich. Trzech ludzi przykucniętych przy rozpalonym ognisku i znacznie więcej koni uwiązanych do okolicznych choinek. Przez ułamek chwili widziała też skradającego się w ich kierunku z kuszą w ręku Semena. Trójka ludzi i siedem, może osiem koni. Coś tu było grubo nie w porządku! Rozejrzała się jeszcze raz, tym razem szukając dalej i zataczając wzrokiem w koło. I wówczas dostrzegła zrywające się do lotu opodal chaty stado ptaków. Od razu domyśliła się, że coś musiało je spłoszyć. Trójka ludzi, siedem koni. Trójka ludzi…

Semen ruszył na czuja, na węch. Ręka z kuszą wyprzedzała go o pół kroku, delikatnie rozgarniając wyrywające się z zasp śnieżnych krzaki. I wówczas ich dostrzegł. Trzech mężczyzn w grubych płaszczach spod których wystawały skórznie i kolczugi. Przytroczone do pasa miecze i sztylety z pewnością nie służyły do smarowania chleba masłem. Trzech ludzi i chyba z osiem koni. Ten rachunek mu się nie spodobał. Omiótł wzrokiem ich obozowisko i dostrzegł ślady odchodzące w las. Łukiem. Kto by pomyślał?

-Chłopaki szybko się z nimi uwiną. Niepotrzebnie rozpalaliście ogień. - powiedział ktoś niskim głosem.

-Marudzisz. Jest taki ziąb, że każda chwila przy ogniu warta jest złota. - ten z kolei chrypiał.

-Zamknijcie jadaczki obaj. Cieszcie się ciepłem i trzymajcie mordy na kłódkę zamknięte, bo nawet jak nie zobaczą ognia, to nie znaczy że was nie usłyszą. W chacie mógł na nich ktoś czekać. - trzeci mówił tak, jakby nawykły był do wydawania rozkazów. Semen wiedział, że nie może się zdradzić. Powinien się wycofać i ostrzec druhów. Już nawet zrobił krok wstecz, kiedy jakaś gałąź chrupnęła mu pod jeździeckim butem…

Eleonora wiedziała, że musi ich ostrzec, ale miała też świadomość tego, że ranny Semen może nie poradzić sobie z trójką obozującą przy trakcie. Może dwójką, jeśli by miał szczęście i umiał posługiwać się kuszą. Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem okolice chaty i teraz już była pewna. Widziała ich, skradających się od drzewa do drzewa. Teraz już niemal przy szopie, do której niedawno z Gudrun wprowadzała wierzchowce. W domu pewnie wszyscy zajęci byli lizaniem ran. Gudrun i Tupik ledwie się trzymali, medyk też był ranny a do walki nie nadawał się wcale. Ingward był zagadką, ale Lord Eryck z całą pewnością nie miał prawa wesprzeć jej nowych towarzyszy w nadchodzącym spotkaniu. A obcy powoli wkradali się w obejście. Z bronią w ręku…

Musiała pomóc Semenowi, musiała ostrzec kompanów w chacie, musiała…


***

5k100 (Tak Mike, Ty też)
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 29-10-2021 o 09:06.
Bielon jest offline