Do Jastrzębiej Dziupli dotarła jakiś czas temu z karawaną kupiecką, którą ochraniała z innymi podobnymi jej wojownikami. Co prawda nie wszyscy przeżyli podróż, ale takie było życie na szlaku a i tak w tej części Golarionu zdecydowanie łatwiejsze, niż na ziemiach Królestwa Mamucich Władców, z którego pochodziła. Tutaj nawet czuła się dużo swobodniej, niż w miejscu, do którego nigdy nie zamierzała już wracać. Z różnych powodów.
Zatrzymała się w “Hultaju”, lokalnej karczmie, gdzie przepuszczała zarobione ostatnio pieniądze i wyglądała kolejnej roboty. Od momentu pojawienia się w miasteczku dała odczuć lokalnym, że jest osobą, do której nikt nie powinien zbliżać się bez wyraźnego powodu. Wygląd dzikuski z Północy i szorstki styl bycia tylko w tym pomagały. Amiri była średniego wzrostu kobietą o atletycznym ciele skrywanym pod prostymi skórami, które pomimo niezbyt przyjemnej pogody odkrywały jej umięśniony, poznaczony bliznami brzuch.
Choć dodatkowo nosiła płaszcz, niska temperatura panująca w okolicy nie robiła na niej obecnie wielkiego wrażenia - gdy jako dziecko wychowujesz się w paskudnych warunkach pogodowych, w końcu się na nie uodparniasz i coś, co dla kogoś jest przejmującym chłodem, dla ciebie może być zaledwie lekką niedogodnością. Amiri nie uważała się za ładną kobietę i nie miało to dla niej znaczenia, choć niejeden mężczyzna mógłby przyznać, że miała dość osobliwą urodę i brzydką jej nazwać było ciężko. Spojrzenie czarnych oczu miała pewne i nigdy nie uciekała wzrokiem, gdy z kimś rozmawiała. Oprócz pewności siebie można tam było również odkryć pewną inteligencję i agresję, która musiała siedzieć gdzieś pod skórą barbarzynki. Kruczoczarnym włosom pozwalała leżeć tak, jak im się podobało, bo po prostu miała to gdzieś.
Szyję kobiety zdobiły przeróżne wisiory, głównie z zębami pokonanych przez nią przeciwników. Najwięcej uwagi lokalnych skupiał jednak “Kieł” - jej ogromny miecz; trofeum z czasów, gdy starszyzna jej plemienia wysłała ją na samobójczą misję przeciwko obozowi mroźnych olbrzymów. Pewnie wielu tubylców zastanawiało się, jakim cudem ktoś taki jak ona może używać tak ogromnej broni i wciąż pozostawać żywym. Cóż, najwyraźniej Amiri i Kieł byli sobie pisani, bo stanowili naprawdę zgrany duet.
Kilka razy przeszła się po miasteczku i okolicy, żeby mniej więcej rozeznać się w terenie, ale nie angażowała się w lokalne życie. Poznanym podczas podróży z karawaną ludziom i nie-ludziom kiwała tylko głową na powitanie, gdy gdzieś przecinali się po drodze i szybko szła w swoją stronę. Najbardziej lubiła swoje towarzystwo, niestety wiedziała, że żeby coś zarobić trzeba zwykle połączyć siły z kimś, kto niekoniecznie pasuje ci pod wieloma względami. Wciąż się tego uczyła, choć wpajane za dzieciaka prawdy, że może liczyć tylko na siebie zawsze miała w pamięci.
Spędzając większość czasu w “Hultaju”, łatwo mogła usłyszeć o znikających ludziach. To zaczynał być spory problem dla lokalnej społeczności. Ktoś się musiał tym zająć, a to oznaczało pracę, za którą można było zgarnąć dobry pieniądz. I to naprawdę dobry, bo sto pięćdziesiąt złociszy, jak wykrzykiwał mężczyzna przed karczmą. Przysłuchiwała się tej przemowie, stojąc oparta o ścianę gospody, a gdy nikt nie wyrywał się z chęcią pomocy, postanowiła się odezwać.
- Spróbuję wam pomóc, w końcu będę miała coś do roboty - powiedziała szorstkim, ale wciąż kobiecym głosem. Czuć z niego było, że Amiri to kobieta, która nie da sobie dmuchać w kaszę. - Macie jakieś dodatkowe informacje na temat tych zaginięć? Cokolwiek, co pomoże w poszukiwaniach?