Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2021, 00:18   #3
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Haroldzie!

Damien głos miał donośny - odbijał się echem po zagajniku, podrywając do lotu zebrane ptactwo i mącąc leśną ciszę. Harry przeklinał własne szczęście. ”Diabli nadali,” przemknęło przez myśl, ale chęć zniknięcia prędko zastąpiła złorzeczenia i wysforowała się na przód. Kolejne krzyki ścigającej go bandy przyspieszały bicie serca, skracały oddechy, wykręcały żołądek. Jedyną rzeczą powstrzymującą kompletną panikę był fakt, że młodociany gang Pisklaków pod wodzą Damiena dzielił ze zwierzęcym imiennikiem niezdolność lotu. I wspinaczki.

Harry przemykał jak najprędszymi susami po rozgałęziających się gałęziach, hop-siup, jedna po drugiej. Wiedział, jak spotkanie tutaj, z dala od miasta, by przebiegło. Nie miał na to ochoty, cenił własną skórę. W dole dalej rozbrzmiewały krzyki, mieszające się z odgłosami przedzierania się przez poszycie i Harry zmiarkował, że dotrzymywali mu kroku. Pocieszał się jedynie faktem, że był poza ich zasięgiem, migając jedynie jako kształt przemykający wysoko wśród drzewnych koron. Do czasu.

- Haaarooold, widzę cię!

Kamień posłany z procy znalazł swój cel. Harry wylądował chybotliwie na kolejnej gałęzi i zachwiał się, próbując złapać równowagę, ale ból eksplodujący gdzieś pod nerką zadziałał na jego niekorzyść. Chłopak poleciał wprzód, desperacko próbując chwycić się czegoś, ale nie było mu to dane. Runął w dół, przecinając powietrze z krzykiem, odbijając się od gałęzi i zdzierając skórę z dłoni, szukających czegokolwiek, co zwolniłoby upadek. Znalazły, ale palce odmówiły posłuszeństwa przy gwałtownym szarpnięciu. Kość w przedramieniu trzasnęła, przebijając się na zewnątrz ze strugą krwi i wyrywając krzyk z pół-elfiego gardła.

- I co, Haroldzie? - Damien nie grzeszył litością. Poświadczał to uśmiech, jakim powitał zwijającego się na leśnym runie Harry’ego. - Było skakać jak wiewiórka, długouchy? Masz nauczkę na przyszłość. Jak cię wołają, to się nie ucieka.

Harry ani myślał ripostować. Nawet gdyby chciał, pulsująca boleśnie ręka zaćmiewała umysł, a i wdzierające się w pole widzenia plamy robiły swoje. Ograniczył się jedynie do skulenia się i tulenia złamanej ręki, mając nadzieję że Damien i Pisklaki pójdą precz. Nadzieja okazała się być płonną, jak to zwykle było. Damienowa dłoń zacisnęła się na haroldowym przedramieniu - wpierw lekko i delikatnie - ale na dźwięk mało ludzkiego krzyku, który wyrwał się z Harry’ego, dotyk przybrał na sile. Ból, krzyk, krew, łzy. Bólbólból. Agonizujący ból.

Harry z ulgą powitał ciemność zalewającą wizję.


***



Przez lata spędzone na tułaczce po tej części świata jako tropiciel na wynajem, Harry naoglądał się już karawan i wiedział, jak funkcjonowały. Losowa zbieranina osobników o przeróżnym pochodzeniu i proweniencji, luźno związana jedynie przez przyświecający im cel. Pół-elf jeździł już z niejedną karawaną i wiedział, że zawiązane na trakcie znajomości rzadko kiedy rozkwitały w coś więcej, więdnąc kiedy tabor stawał u celu i każdy ruszał w swoją stronę. Fakt, Harry nie należał do towarzyskich osób, trzymając się gdzieś na uboczu i zadowalając własnym towarzystwem, ale z czasem otwierał się i przekonywał do towarzyszy podróży. Podróże jednak zazwyczaj trwały zbyt krótko na zawiązywanie znaczących znajomości. Tutaj było nieco inaczej.

Harry, z początku cichy i burkliwy, z czasem dał się poznać jako spokojny i powściągliwy kompan. Tropicielem był dobrym, wszak z tegoż powodu najęto go do karawany, ale jego talenty nie kończyły się tylko na tym. Matka zielarka, jak się okazało, nauczyła pół-elfa sztuki leczniczej - bandażowania, nastawiania, szycia i ogólnego cyrulikowania - która, trzeba było przyznać, przydawała się w ich zawodzie częściej niż rzadziej. Przydawało się i myślistwo, na którym to polu Harry również brylował. Zdawać się mogło, że chuderlawe łapy nie miały na tyle siły, by zręcznie obsługiwać długi łuk, ale pozory myliły. Furkoczące strzały potrafiły zrobić krzywdę.

Chłopak zadawał nieco kłam przekonaniu, że elfy były eleganckie i wyrafinowane. Nosił się jak typowy tropiciel - okutany w prostą skórznię i podszyty futrem płaszcz, z bandolierem przewieszonym przez pierś. Czarne gęste włosy obramowywały pospolitą twarz i jedynie nienaturalnie jasne oczy i wydłużone małżowiny zdradzały domieszkę nieludzkiej krwi w żyłach. Ale, ale! Elfie geny objawiały się jednak w całej okazałości, gdy szło o ruch. Harry był szybki i zwinny, poruszał się z gracją i prędkością, których można było pozazdrościć. To był jego znak rozpoznawczy. To, i blizna na lewym przedramieniu.

Blizna, którą drapał tym częściej, im bliżej było do Jastrzębiej Dziupli.


***



Słońce grzało przyjemnie, przebijając się przez szumiący w górze zielony baldachim. Las rozbrzmiewał zwyczajowymi dla lasów dźwiękami, a wokoło roznosił się zapach natury. Lato dopisywało w tym roku, przyjemna pogoda podnosiła na duchu nawet najgorszych malkontentów. Harry nie potrzebował podniesienia na duchu. Nie teraz, gdy złamana ręka zagoiła się i na powrót mógł jej używać. Została blizna, ale to było nic. Pamiątka, o której kiedyś zapomni.

- Ładnie się zagoiła - oznajmił Lewys.

Wuj Harry’ego nalegał na sprawdzeniu, czy ledwo co wygojona ręka nadawała się do trzymania łuku. Młodego Harrigana nie trzeba było namawiać, bo podarowany łuk zaczął zbierać za dużo kurzu, a sam pół-elf zaczynał mieć dosyć przymusowego aresztu domowego. Wyprawa do lasu poprawiła mu humor, a pomyślne zdanie wujkowego testu wybiło nastrój na nowe wyżyny.

- Dalej będziesz szedł w zaparte, że potknąłeś się o konar i tak złamałeś rękę? - Lewys rzucił niby od niechcenia, wymijająco.
- Bez znaczenia - odpowiedź była równie wymijająca, przyozdobiona wzruszeniem ramion.
- Znowu młody Macklin i jego banda?

Harry ponownie wzruszył ramionami, naciągając cięciwę łuku. Eksperymentalnie zamarł w znajomej pozie. Lewa ręka drgnęła lekko, odzwyczajona od wysiłku, ale dyskomfort zelżał i zniknął w chwilę później. Pół-elf uśmiechnął się, zwalniając uchwyt. Próba numer dwa.

- Harold!
- Bez znaczenia - Harry powtórzył odpowiedź, wzdrygając się mimowolnie na dźwięk swego pełnego imienia. - Nawet jeśli to byli oni, to co z tego? Wydam ich i co dalej? Pójdziesz z mamą na skargę? Wtedy będzie jeszcze gorzej.
- Do kurwy nędzy, Harry - Lewys temperament miał gorący. - Co, mamy nic nie robić, gdy wiemy że dzieje ci się krzywda? A co będzie, jak chwycą za noże?
- Mieli farta. Następnym razem mnie nie złapią.

Harry miał dosyć rozmowy. Chwycił za kołczan pełen strzał i przewiesił go przez pierś, obracając się na pięcie. Ścisnął łuk i ruszył w kierunku odnalezionych parę chwil temu sarnich śladów. Wiedział, że wuj ma rację, ale problem Damiena i Pisklaków był jego. Nie zamierzał obarczać nim rodziny.


***



Powrót do Jastrzębiej Dziupli okazał się być o wiele łatwiejszy niż Harry przypuszczał. Owszem, wróciły wspomnienia z dzieciństwa - zarówno te dobre, jak i te złe - ale w ostatecznym rozrachunku nie było źle. Dziesięć długich lat nieobecności zahartowało i zmieniło zarówno jego, jak i rodzinne strony. Dziuplę pożegnał jeszcze jako nastolatek, a wracał jako, przynajmniej jeśli mierzyć ludzką miarą, dorosły.

Odwiedził grób matki, składając nań zerwany bukiet kwiatów. Odwiedził wuja Lewysa i jego żonę Amelię. Spędził dzień z Matildą. Pierwsze dni pobytu w Dziupli minęły prędko, nastrój zaczął się warzyć. Ponownie zaczął stronić od ludzi i cichnąć na długie godziny, ciemne włosy strategicznie zaczęły zasłaniać pół-elfie uszy. Harry zrzucał winę na fakt, że odzwyczaił się od noclegów w zajazdach i byciu otoczonym przez tyle ludzi i nieludzi. Może też tęsknił za otwartym szlakiem? Któż by go tam wiedział.

Problemy Dziupli, ogłaszane wszem i wobec krzykiem agitatora, niepokoiły. Zaginięcia były chlebem powszednim wszędzie, zwłaszcza na szeroko pojętej prowincji, ale przy takich ilościach zaginionych sprawa wyglądała na poważną. Harry, zagryzając palce, przysłuchiwał się pstrokatemu z uwagą i dopiero po chwili zarejestrował słowa Amiri. Postąpił krok, dwa do przodu i uniósł smukłą dłoń do góry, niemym gestem zgłaszając się na ochotnika jak barbarzynka przed nim.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 30-10-2021 o 00:37.
Aro jest offline