- Konsorcjum zawsze płaci.
- Albo złotem, albo żelazem - mruknął Harry, powtarzając stare powiedzenie wuja.
Pół-elf na powrót zagryzał palce, z nieco posępną miną która zagościła na facjacie przy rozmowie. Mełł w myślach słowa o wzmiance herolda o innych ochotnikach. "Ich przywódcą był mężczyzna o imieniu - ech, nie pamiętam - Dayim? Damiani? Wyprawili się w bory jakiś czas temu." Wzdrygnął się. Dayim, Damiani, a może Damien? Harry potrząsnął głową. Wolał nie poświęcać czasu na paranoiczne myśli i towarzyszące im nerwy. Po cóż martwić się na zapas?
- Możemy i teraz - odparł na pytanie Idira, drapiąc się po przedramieniu. - Do zagajnika, później do składu. Wycinka na końcu. Powinniśmy uwinąć się w...
Przerwał, zagryzając wargi i mrużąc oczy. W myślach rozrysowywał trasę wędrówki i przeliczał odległości.
- Około pięć godzin. Wte i wewte - zawyrokował w chwilę później. - Warto byłoby zajrzeć do świątyni Dziedziczki. Może jakbyśmy pokazali wieszczce kontrakt Konsorcjum, zapewniłaby nam bandaże, zioła i narzędzia lecznicze. Mi się skończyły, sakiewka lekka, a kto wie jakie licho zabiera ludzi. Chyba żadne z nas nie chce się wykrwawić na leśnym runie.