Cisza, zapadła błogosławiona cisza. Przerywana jedynie stęknięciami gałęzi, nadwerężanych łasiczkowym ciężarem podczas podróży z powrotem w dół. Buty ślizgały się po oblodzonych konarach, ręce i płuca protestowały, ale dziewczyna w końcu pacnęła w zaległą pod drzewem zaspę. Ścisk gardła utrudniał oddech, zwinięty z nerwów żołądek nadawał wdechom i wydechom drżące
staccato. Eleonora chuchnęła ponownie w zmarznięte palce, starając się nie myśleć o potyczce, ale marnie jej to wyszło.
Przemoc nie była jej obca. Nie miała prawa być jej obca - przemierzane szlaki i miejskie alejki obfitowały w przemoc wszelkiej maści, były bogate w okazje do przelewania krwi, ale gdzież jej tam było do zakapiora-nożownika, bezsumiennie i z zimną krwią posyłającego bliźnich ekspresową drogą do Ogrodów Morra. Przez lata zdarzyło jej się skrwawić niejedną osobę w ramach samoobrony; by wyzwolić się od nachalnych zaczepek i zrejterować jak najdalej. Tutaj... Tutaj wybór był binarny. Albo ona i kompani, albo oni.
Chwiejnym krokiem, na chybotliwych nogach, przedarła się przez zalegający śnieg do zatrzaśniętej chaty. Uparcie i zawzięcie unikając spojrzenia w stronę dogorywającego przed Semenem trupa z bełtem w plecach. Bełtem posłanym przez nią. Załomotała w drzwi chaty.
-
Żyjecie? - Zdołała wykrztusić.
Następny odgłos, który wyrwał się z gardła Eleonory nie był aż tak przyjemny jak jej głos. Wcale nie był przyjemny, bo wyrwał się wraz z jeszcze niedawno spałaszowanym obiadem gdy mimowolnie spojrzała na zabitego przez nią człowieka zalegającego w kałuży krwi. Tyle dobrego, że dłoń znalazła oparcie we framudze, bo ciało drżało i drgało, opróżniając łasiczkowy żołądek i dodając do unoszącego się smrodu śmierci.
_______________________________
28, 71, 80, 44, 25