Podróż we wskazanym kierunku trwała pięć minut, dziesięć, piętnaście… a poznana parka młodzików jakoś wielce rozmowna nie była. W Fordzie panowała więc dziwaczna cisza.
- Dość daleko od domu się wypuściliście. - James w końcu przerwał milczenie. - To kto ma te urodziny?
- Mmm… moja… sio… sio… siostra - Wyjąkała Becka.
- Na rowerach to wcale nie tak daleko - Bąknął młodzik.
- Zacznijcie się szykować na burę. Wasi bliscy z pewnością się o was martwią.- Lucas powiedział do dzieciaków.
- Wiedzą, że jesteśmy poza bunkrem - Powiedział młody z przekąsem.
….
Po kilku kolejnych minutach jazdy, Becka dała znać, że już. Chociaż w sumie stali pośrodku "niczego". Ot zarośnięty teren wysoką trawą i krzakami, parę drzew, resztki jakiegoś kamiennego muru wysokiego na dwa metry, od jakiegoś gospodarstwa?
Dziewczyna wysiadła, zrobiła kilka kroków przed Forda, po czym… zaczęła gwizdać gwizdkiem. Raz, dwa, pięć, dziesięć. I najwyraźniej na coś czekała. Młody również wygramolił się z auta, i stanął obok dziewczyny.
- Nie podoba mi się to - Mruknął Bob na motorze.
Zachowanie Becki wyglądało na porozumiewanie się za pomocą z góry ustalonych sygnałów. Z jednej strony było to zrozumiałe, z drugiej - można mieć było nadzieję, że dziewczyna nie wpakowała ich w pułapkę. Mimo wszystko James upewnił się, że broń jest gotowa do strzału.
- Może po prostu jeździmy? - zaproponowała Klara - Skoro są na miejscu, to sprawa z naszej strony załatwiona. Dziwni są.
- Może tylko nieufni, co jest dość rozsądne w tych czasach - odparł James. - A jechać nie możemy, bo mamy ich rowery. A bądź gotowa dać gazu - dodał.
Minuta, dwie, trzy… i nagle z krzaków i niskiej trawy, wyłoniła się jakaś zbrojna pannica, po prostu wstając, i pokazując się zebranym. Do Becky i młodego kiwnęła jedynie głową, by ci przesunęli się w bok.
Stojąc przed Fordem w odległości jakiś 10 kroków, przyglądała się towarzystwu…
- Zostańcie w samochodzie - powiedział James. Wysiadł, z bronią w dłoni, lecz lufą skierowaną ku ziemi.
- Witam. James. - przedstawił się. - Przywieźliśmy Beckę i młodego oraz ich rowery. - Skinął głową w stronę paki Forda, nie odrywając jednak wzroku od kobiety. - Mieli małą przygodę, ale to już powinni sami o tym opowiedzieć.
Klara została w samochodzie, w końcu była kierowcą i jakby co wolała być za kierownicą, na posterunku.
Lucas tymczasem uchylił tylko szybę i czekał na reakcję kobiety na słowa Jamesa. Dla pewności jednak odbezpieczył pistolet i obserwował.
- Bez numerów… bo celuje w was kilku snajperów - Burknęła nieznajoma.
- Oni… nnnnas urato...urato… - Jąkała się Becky.
- Uratowali - Wtrącił szczyl.
- ...no… przed baaan...bandzio...rami - Dokończyła w końcu blondynka.
- Ehe… - Mruknęła jakoś bez przekonania zbrojna, obserwując towarzystwo w pojazdach - I co chcecie w zamian? - Dodała.
- Wystarczy nam zwykłe 'dziękuję' - odparł James. - Nie zrobiliśmy tego dla nagrody. A jeśli znasz okolicę, to czy mogłabyś nam wskazać jakieś w miarę bezpieczne miejsce, gdzie moglibyśmy się zatrzymać na parę godzin. Nasza towarzyszka jest w ciąży i czasami potrzebuje paru chwil ciszy i spokoju, a nie telepania się w samochodzie. Bardzo bym prosił…
- W sumie nie nasza sprawa? - Odpowiedziała zbrojna - Miejsc na krótki odpoczynek tu w pobliżu jest wiele. Okolica w miarę bezpieczna…
Widać, pomyślał z przekąsem James, na moment rzuciwszy okiem na Beckę.
- Bardzo dziękuję. - Skinął głową, po czym przeszedł na tył samochodu, by ściągnąć rowery.
Klara otworzyła okno od swojej strony by wychylić głowę.
- Cześć - zaczęła od formalności - te wasze dzieciaki, są mało gadatliwe. Nie powiedzieli skąd się wzięły te nieprzyjemne typy a fajnie by było nie trafić na więcej takich w tej "w miarę bezpiecznej" okolicy. Masz jakiś pomysł, gdzie w tej okolicy szukać paliwa? - zwróciła się do kobiety.
- No cześć - Odpowiedziała Klarze zbrojna, nadal z obojętną miną - A bo to mało gdzieś po kątach jakiś podejrzanych typków? W każdej dziurze się znajdzie paru… no i stąd i określenie "okolica w miarę bezpieczna". Z paliwem nie wiem…
Lucas nie wierzył w historie o snajperach. Młoda była zapewne siostrą dzieciaków które jej zwiały by zdobyć prezent. Wysiadł z auta by rozmawiać twarzą w twarz. Broń natomiast schował do kabury.
-Podsumujmy sytuację dzieciaki zwiały żeby zdobyć prezent. Napadli je bandyci my im uratowaliśmy życie. Zabiliśmy napastników a dzieci odstawiliśmy do domu. Miały rany, psy je pogryzły, są opatrzone. Wiem, że się nas obawiasz ale to zbędne normalni z nas ludzie. Zjadłbym coś na ciepło odpoczął nie pogardzimy chwilą oddechu. Nie zrozum mnie źle ale gdybyśmy mieli złe intencje dzieciaki miałyby lufy przy skroniach a ty jako ich kochająca siostra rzucałabyś broń na ziemię. Tymczasem stoimy tu gawędzimy. Mamy kobietę w ciąży trochę empatii nie zaszkodzi my twojej rodzinie ją okazaliśmy. Walcząc za nią i ponosząc ryzyko. Zacznijmy może milej tę rozmowę? - zapytał z rozbrajającym uśmiechem białych ząbków.
- Dzikie teorie… dzikie… - Kobieta kwaśno się uśmiechnęła, po czym głośno gwizdnęła. A wtedy pojawiły się punkciki celowników laserowych na torsie Lucasa, Boba i plecach Jamesa.
- Ale w sumie… tak trochę masz rację. Ale tylko trochę…
Gdzieś coś w oddali zagrzmiało. Ci co spojrzeli w tamtą stronę, zauważyli ciemne niebo, i nadciągającą, złowrogą burzę.
Ten, kto się choć trochę znał, wiedział co to było. "Joy Buzzer"... zmutowana burza, niosąca zniszczenie i często śmierć, licznymi błyskawicami i deszczem kwasu. Dosyć poważne zagrożenie…
Becka pociągnęła nieznajomą za pasek u spodni na biodrze, a gdy ta trochę pochyliła głowę w bok w jej kierunku (cały czas jednak obserwując Lucasa i pozostałych), nastolatka coś jej szepnęła do ucha.
- Sprawy się trochę skomplikowały, jak widać, i to nie za bardzo na waszą korzyść… - Powiedziała zbrojna kobieta - Jeśli was weźmiemy ze sobą, ryzykujemy zdrowiem i życiem całej NASZEJ grupki…
James postanowił się nie odzywać. Wzruszył jedynie ramionami i zaczął szybko ściągać rowery. Skoro nie mogli liczyć tutaj na schronienie, to musieli jak najszybciej ruszać w drogę.
- Jak nas teraz zostawicie bez pomocy będę zawiedziony. - powiedział z uśmiechem Lucas.
- My pomogliśmy dzieciom. - telepata nie zamierzał nic więcej dodawać, liczył na rewanż. Kobieta miała godność i sumienie albo nie.
- Pomogliśmy dzieciom, ryzykując zdrowiem i życiem całej naszej grupy. Jeśli to Joy Buzzer, teraz nasze jest zagrożone, chociaż moglibyśmy być teraz daleko stąd - wtrąciła Klara. A nieznajoma coś pomarudziła niezrozumiale pod nosem.