Rust uśmiechnął się pod chustą. Ktoś jednak się zgłosił, dobrze. Byleby mieli do czego wracać. Jeśli wrócą. - Tak, to przy placu. - De Groat układał w głowie możliwe ścieżki dotarcia na miejsce bez ładowania się w nazbyt tłoczne zakątki. Albo przeciwnie - drogę przez tłum, gdzie łatwiej było zaszyć się wśród zmęczonych twarzy. - I słusznie prawisz. Aktor się nada, ale żeby już się zabezpieczyć ode złego na mur-beton, poślemy po aktora jeszcze kogoś. Niech wiedzą tylko, że mają pójść z przesyłką. Całkiem legal, nic trefnego. - No, jak tam chcesz. Owijasz bułkę przez bibułkę, ale dobra. - Klemens pokiwał, że rozumie. - Jak siedzi u niego Oswald, to faktycznie kapota. - Jak go rzeczywiście dojechali... - De Groat splunął odchyliwszy chusty. - No to czarno to widzę... Strażniki będą miasto przeczesywać za grubasem, musielibyśmy się z nim wtedy lokować za murami. A sam nie wiem, czy warto życie ryzykować dla przegranej sprawy... - No ale... - Podciągnął się na sznurową drabinkę i dalej zjechał po pochyłej belce na pokład zbitych w pomost tratw. - Ducha nie gaśmy. |