Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2021, 01:34   #12
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Jakby ktoś Śnieżkę pytał też by się puknęła w czoło słysząc podobne brednie, ale jednak. Siedzieli tu we trójkę i jeszcze nikt się nie zabijał.
- Tak się koncertowo rozjebałeś że się nam z Lolą ciebie szkoda zrobiło - oddała brudasowi widelec zamiast niego podnosząc skręta z tacy. Odpaliła go i niespodziewanie zmieniła adres z brzegu łóżka na teren bardziej pośrodku zarówno materaca, jak i rannego. Przerzuciła udo przez jego biodra siadając na nich. Wtedy też skończyła się zaciągać, dmuchając dymem do góry.
- Wyprosiłyśmy chłopaków żeby ci pomóc, poskładać. Nie wiem - wzruszyła ramionami - Pewnie Duchy coś w tobie zobaczyły i nam kazały ten twój śliczny tyłeczek ogarnąć… chociaż z początku nie był taki śliczny. Nie pasuje to cię jeszcze możemy wpierdolić na powrót w bagno razem z wrakiem, ale chyba by było szkoda, nie? - zaciągnęła się żeby tym razem zamiast jajecznicą poczęstować meksa dymem metodą bezpośrednią jak przy reanimacji którą kiedyś trenował na niej Ash.

Wchłonął od niej ten dym. A ona mogła poczuć ustami jego usta. Podniósł dłoń i przesunął nią po jej twarzy. Co w pod koniec zaczęło przypominać zarzewie pocałunku. Jak się skończyło odezwała się Lola wtrącając się w to wszystko.

- No właśnie. Tak było jak Śnieżka mówi. I liczyłyśmy no a przynajmniej ja liczyłam, że jak już dojdziesz do siebie to nasz wyratujesz z tarapatów. Wy faceci to chyba lubicie takie numery co? Ratowanie ślicznotek z opresji. Co? - Mila pokiwała głową przeżuwając swoją porcję jajecznicy. Teraz ona mówiła więc Nico spojrzał w bok, właśnie na nią.

- Z jakiej opresji? - zapytał trochę nie wiedząc się czego się spodziewać. Znów wbił widelec w swoją porcję smażonych jajek ale wolna dłoń spoczęła mu na piersiach siedzącej na nim albinoski.

- O no właśnie z takiej. - Lola odłożyła swój talerz i widelec na łóżko aby coś zademonstrować. - No zobacz tutaj. - powiedziała dotykając swoich piersi jakby chciała mu je zaprezentować. A ładnie się one prezentowały i bez tego. - Albo tutaj. - podniosła się na kolana i od tyłu złapała podobnie piersi koleżanki chcąc i tą parę mu zaprezentować. A też ładnie się prezentowały i bez tego. - Widzisz? Ładne nie? - zapytała jakby była w trakcie prezentowania jakiegoś problemu.

- No tak, ładne. - zgodził się Latynos zafascynowany tym pokazem. Dla równowagi pogłaskał też piersi gospodyni tego pokoju.

- No właśnie. Też tak myślę. A możesz sobie wyobrazić, że nikt tego nie używa. U mnie to już chyba od weekendu. - poskarżyła się na taki swój straszny los.

- Naprawdę? - spojrzał na nią z miną jakby się zastanawiał czy się znów jakoś nie zgrywa.

- No. Albo tutaj. Nawet nie wiesz od jak dawno nie miałam tam żadnych gości. Chyba też od weekendu. No i tak właśnie liczyłyśmy z Lucy, że może nas wybawisz z tej opresji. No wiadomo, jakoś byśmy się zrewanżowały za ten ratunek. Potrafimy się odwdzięczać jak kogoś polubimy nie Lucy? - dłoń blondynki zjechała na własny brzuch a potem podbrzusze aby pokazać jak bardzo okrutny los samotności ją doświadczył. I jakby ostatnia nadzieja była w rycerskim Latynosie jakiego duchy przysłały im obu na ratunek z tych opresji właśnie.

Phere dołożyła swoje pełne cierpienia westchnienie do ogólnie panującej damskiej tragedii. Bawiła się świetnie, ale nie wolno było wychodzić z roli, znowu się zaciągnęła.
- Jesteśmy miłe dla tych którzy są mili dla nas - odpowiedziała dmuchając dymem w meksa. Sapnęła z rezygnacją - Od weekendu? Kobieto, mnie od trzech tygodni nikt nie odwiedzał. Pewnie przez te schody, za wysoko - pokiwała smętnie głową. - Wczoraj też… myślałam że jak Cyborg z chłopakami przyjechali to chociaż wpadną na moment, ale nie. Spieszyło się im znaleźć Nico i mu spuścić wychowawczy wpierdol za wożenie po nie swojej dzieli, eh faceci. Do bijatyk i strzelanin to pierwsi, ale żeby lasce pomóc to już za ciężko.

- Od trzech tygodni? Oojeejjj! No zobacz Nico jakie biedactwo tu mamy. No czyż serce ci się nie kraje na ten widok? - Lola jęknęła z rozpaczy nad niedolą kumpeli i czule przytuliła ją do piersi aby dać jej ulgę i pocieszyć w tej trudnej sytuacji. Do tego poklepała ją po ramieniu i plecach obejmując ją w iście matczynym uścisku.

- Myślę, że w takiej sytuacji powinieneś się zająć nią w pierwszej kolejności. Chrześcijański obowiązek nakarmić głodnego, napoić spragnionego, przelecieć potrzebującego no nie? - głaskała jasno blond głowę zwracając się do siedzącego mężczyzny jakby chciała poruszyć jego serce i sumienie.

- Nie ma kto was pukać? Serio? A ci w kuchni? To nie macie swoich facetów? - Nico łyknął po całości ten spektakl dziejący się na jego oczach i na wyciągnięcie ręki. Ale taka wersja wydarzeń chyba brzmiała mu bardzo nieprawdopodobnie jak można było to wyczytać z jego głosu i twarzy.

- No znaczy wiesz, nie, że tam zaraz nie ma… Dzisiaj mamy na mieście sprawy do załatwienia i mamy odwiedzić naszych kolegów z sąsiedztwa. No j jakby zabawa przeciągnęła się do rana to może ktoś by nas poratował. Zwłaszcza jak okażesz się zimnym draniem nieczułym na kobiece troski i potrzeby. - Mila przekrzywiła swoją głowę i wróciła do bardziej standardowego, cwaniackiego tonu dając znać, że ten w łóżku to nie jest ostatni mężczyzna na świecie ani nawet w tej dzielni do kogo mogą zwrócić się o pomoc.

- No cóż… No jestem trochę nie w formie jak widzicie… - cmoknął i wskazał wolną ręką na swój nagi tors i niezbyt skoordynowane ruchy. - Ale skoro macie taką potrzebę to spróbuję zrobić co się da aby wam pomóc. - uśmiechnął się półgębkiem jakby udało mu się zawrzeć korzystnego deala.

- Słuchaj, jak nie dasz rady to się nic nie stanie. Wiemy jak jest, zero presji - albinoska rozłożyła ręce i położyła je Latynosowi na ramionach, delikatniej na tym niedawno wybitym. Też się do niego uśmiechnęła podobnie - Ci z kuchni to jak rodzina, od smarka się znamy. Przecież nie będę dymać brata, nie? To już by było za mocno pojebane nawet jak na Det… ale jesteśmy wdzięczne że mimo kiepskiej formy chcesz chociaż spróbować - dokończyła i zaciągnęła się, a potem powtórzyła manewr z częstowaniem dymem.

- Aha. No to tak… To możemy tak zrobić… Umówimy się jakoś… - powiedział chyba uspokojony i zadowolony z takiego układu jaki zawarli. Jakby dotarło do niego, że w najbliższej przyszłości zabawią się we trójkę. I to w jakiś ciekawy sposób.

- Juhu! Jesteś kochany Nico! Jesteś naszym bohaterem co ratuje damy z opresji! - Lola wyrzuciła ręce w górę jakby była świadkiem jak jej faworyt z Ligi pierwszy przejeżdża linię mety. Po czym opadła na kolana i pocałowała swojego bohatera w usta dla okazania tej radości i wdzięczności. I wszyscy wydawali się zadowoleni z takiego obrotu spraw.

Patrząc z boku na całą scenę nie dało się odnieść wrażenia dość zastanawiającego. Przegięły czy właśnie tak wyglądała desperacja? A może zwykła międzyludzka chęć pozytywnego zacieśnienia nowej znajomości. Trochę dziwna, gdy chodziło o dwa gangi zwykle się zwalczające. Grunt że Latynos chwycił haczyk, a one zdobyły punkt w grze “zaprzyjaźnijmy się”. Chociaż tak naprawdę typ sprawiał sympatyczne wrażenie, tak różne od zwyczajowego wrażenia jakie się miało przy obcowaniu z brudasami z Camino Real. Jeśli było się Sand Runnerem… miła odmiana od średniej ulicznej.
- Jedz, musisz odzyskać siły i stanąć na nogi - albinoska wcisnęła mu niedopalonego skręta, a blondynkę obok pociągnęła dyskretnie za rękę kiedy schodziła z powrotem na materac. Złapała jej spojrzenie, swoim własnym wskazując zwolniony rejon okolic bioder.
- Zajmiemy się tobą, nic ci tu nie grozi… odpręż się i odpoczywaj - dodała cicho i łagodnie, odsuwając na bok koc, Lola zrobiła porządek z bokserkami. Biała dłoń wróciła do zaczętej zeszłego wieczora zabawy w badanie sprawności reakcji ciała i tej całej hydrauliki.

Tym razem z miejsca dało się wyczuć i zobaczyć różnicę w porównaniu do zeszłej nocy. Tym razem Lucy miała co trzymać w dłoni a jak jeszcze trochę popracowała tą białą rączką to efekt był jeszcze wymowniejszy. A i ich gość reagował znacznie sensowniej i przytomniej na te manewry. Odstawił talerz z niedokończoną jajecznicą a gospodyni uprzejmie odstawiła jego i swój na tacę stojącą na taborecie. On sam oddychał coraz intensywniej i ogólnie zdradzał oznaki zadowolonego i podnieconego mężczyzny, że aż miło było popatrzeć i posłuchać, że ta ciężka, ręczna praca Lucy nie idzie na marne.

Wkrótce też do prac ręcznych dołączyły ustne a Lola zajęła się górą mężczyzny całując się z nim na całego. A on z lubością zanurzył dłoń w białe włosy Śnieżki dociskając ją do swojego przyrodzenia. Zabawa trwała w najlepsze i chociaż czasem coś zgrzytnął zębami jak się poruszył zbyt gwałtownie to raczej nikt z ich trójki nie narzekał.

- Daj się trochę pobawić. - poprosiła grzecznie Mila schylając się nad męskimi biodrami aby też mogła ich skosztować. Teraz mogły się tak uzupełniać w tych manewrach ku uciesze ich wspólnego pacjenta. Aż wreszcie Lola widząc, że jakoś on nie omdlewa i tryska krwią postanowiła spróbować czegoś nowego. I wreszcie zajęła miejsce Lucy siadając na nim okrakiem. Ale tym razem nie oddzielały ich bokserki i koc. Więc powoli wsunęła w siebie jego przyrodzenie uważnie obserwując jak na to reaguje. Znów jakoś nie zemdlał nawet jak już dosunęła się na sam dół i siedziała mu na biodrach. Więc zaczęła powolną huśtawkę nie chcąc go uszkodzić ale i taka zabawa sprawiała im mnóstwo frajdy. Blondynka stopniowo zwiększała rytm aż zrobił się całkiem niezły.

- Mówię ci Śnieżka jest naprawdę nieźle, aż się nie mogę doczekać aż Nico dojdzie do siebie. Chcesz spróbować? - zaśmiała się wesoło zwracając się do kumpeli. A widząc, że ta też ma ochotę spróbować reklamowanej zabawy to i nachyliła się jeszcze całując usta mężczyzny po czym zsiadła z niego zwalniając miejsce.

- Wydaje się mieć wszystko na swoim miejscu - Phere mruknęła głucho, mrugając dopiero kiedy miejsce w siodle zostało zwolnione. Lubiła patrzeć, oswajać z nietypową sytuacją przed przystąpieniem do działania.
- Nigdy nie robiłam tego z meksem, ani żadnym brudasem - dodała wracając na biodra Latynosa. Zawisła nad nimi, opierając dłonie na metalowej ramie łóżka za jego głową i patrzyła, to kręcąc karkiem lekko na boki, to przymrużając oczy, aż do chwili gdy wreszcie nie dała rady dłużej wytrzymać. Starając się zachować ostrożność usiadła na jego drążku, stękając gdy ich biodra się zetknęły. Ramiona pokryła jej gęsia skórka, oczy zaszkliły podnieceniem. Nie zdążyli się nawet porządnie rozpędzić gdy dziewczyna z piskiem opon wylądowała na mecie. Parę ruchów w górę i w dół wystarczyło aby całym bladym ciałem zatrząsł dreszcz, a mięśnie się zacisnęły.
- Przepraszam... - zgrzytnęła zębami, opierając czoło o czoło kochanka.

Coś tam mruknął w odpowiedzi ale wydawał się być zbyt podekscytowany aby dało się to zrozumieć. Też udało mu się dojść do szczytowego momentu co Lucy mogła zaświadczyć osobiście. A chociaż w trakcie zabawy wydawał się mieć bardzo ograniczone pole manewru to jednak jak większość aktywności przejęły na siebie jego partnerki to wyszedł z tego całkiem niezły duet. Jeden a potem drugi. Teraz zaś wszyscy wydawali się mieć niezły, przyjemny początek tego jesiennego dnia. On tą mniej uszkodzoną dłonią pogmerał gdzieś po ramieniu i plecach albinoski a druga blondynka usiadła obok niego.

- No widzisz? Nie będzie ci z nami źle. Nieźle na początek, mam nadzieję, że wkrótce wejdziemy na nieco wyższy poziom aktywności. Nie mogę już się doczekać aż wrócisz do pełni sił. I byłeś taki kochany, że nas wyratowałeś! - Lola szczebiotała radośnie też nagradzając Latynosa całusem w usta i też dało się zauważyć, że taki szybki numerek do śniadania bardzo jej przypadł do gustu i teraz ma świetny humor.

- Jezu… daj mu żyć Lola. Powtarzasz się jak zacięta. Stanie na nogi to stanie, na razie leży ale i na leżąco daje radę - Phere prychnęła ironicznie, schodząc z powrotem na materac. Po tym śniadaniu musiała się umyć, jednak to potem. Na razie ułożyła się wzdłuż mężczyzny, obejmując go ramieniem przez pierś i kładąc udo na biodrach jak tuż przed zaśnięciem, lecz tym razem odchylała kark żeby patrzeć mu w twarz.
- Dzięki Nico - cmoknęła go w policzek, wolną ręką sięgając po kubek z kompotem i podała mu - Szkoda że nie rozwaliłeś się u nas wcześniej… tyle mamy do nadrobienia. Musisz tu z nami zostać przynajmniej tydzień, inaczej się pogniewamy. Tak jak się pogniewamy jak się zawiniesz i więcej tu do nas nie wpadniesz na obiad ze śniadaniem w pakiecie. Mieszkam na górze, na poddaszu które również musisz zwiedzić.

Zrobiło się sennie i przyjemnie. Trzy nagie ciała zaległy na wspólnym łóżku. Szczytem aktywności był moment jak po chwili Lola sięgnęła po zmiętoloną paczkę fajek i gestem zapytała czy też chcą zajarać szluga. Można było przepłukać gardło tym kompotem i nacieszyć się swoją bliskością w ciszy lub gadając urywanymi, leniwymi zdaniami o tym czy o tamtym. Gdzieś tam obie Runnerki zdawały sobie sprawę, że prędzej czy później trzeba będzie zostawić Nico i zasuwać do Ligi no ale jeszcze nie teraz. Poza tym wcześniej miał przyjechać ktoś od Browna aby dać znać co i jak. A to chyba byłoby słychać a jak nie to któryś z chłopaków powinien dać im znać. No i właśnie dał. Bo usłyszeli stukanie do drzwi pokoju.

- To jak skończyliście się zaprzyjaźniać to chodźcie do kuchni. Trzeba obgadać parę spraw. - zza drzwi doszedł ich głos Skazy który widocznie już zdołał się dobudzić po pracowitej nocy.

Dzień zaprawdę był wyjątkowy, skoro podniósł grzbiet z wyra przed południem. Słysząc jego głos Phere się skrzywiła. Uwolniona od dręczącego ciało od tygodni napięcia, już prawie ponownie zasnęła, rozłożona w poziomie i to w tak przyjemnym zestawie… a tu się dobijali spać nie dając.
- Dopiero zaczęliśmy! - podniosła głowę z poduszki, ciskając niezadowolonym głosem w postać za drzwiami - We dwie mamy przyjść czy słodziaka zgarnąć ze sobą?!

- Cała trójka. Uwińcie się zanim ktoś od Browna przyjedzie. - odparł z niezmąconym spokojem po czym chyba odszedł bo dało się słyszeć oddalające się korytarzem kroki.

- Ehh… I znów trzeba będzie majtki zakładać i całą resztę… - blondynka westchnęła cierpiętniczo do popękanego sufitu aby pokazać na jaką katorgę skazał ją Roger jak tu się tak fajnie leżało i nic nie robiło.

- A co on chce? Kto to jest? - Nico zapytał widząc, że sprawa zdaje się dotyczy także i jego.

- Skaza, nasz dowódca. On rządzi pod tym dachem - albinoska niechętnie podniosła się do półpionu zostając tyłkiem i nogami na materacu. Poklepała brudasa po udzie, uśmiechając się spokojnie.
- Trochę wczoraj kręcił nosem na to całe ratowanie, ale dał się przekonać i nie przeszkadzał, a nawet pomagał… no i cię nie rozwalił od ręki. Jest w porządku, sam zobaczysz. Nie będzie tak źle - dorzuciła przecierając biodra kawałkiem prześcieradła. Marny substytut mycia, jednak na razie musiał wystarczyć.
- Chodź, pomogę ci się ubrać i cię z Lolą zaholujemy na kanapę w salonie. - wyciągnęła zapraszająco rękę. - Nie martw się, będziemy zaraz obok.

Jak się zebrali do kupy w salonie to już zbliżało się południe. Całkiem ulewne bo znów ciężkie krople zaczęły tarabanić o szyby i resztę świata. Ale mimo to było zaskakująco ciepło jak na początek prawdziwej jesieni. Dało się poznać bo jedno z okien w salonie było otwarte i w przeciwieństwie do wczorajszego dnia jakoś nie pizgało od niego złem a nawet tworzyło ciepły przeciąg. Ale na zewnątrz wody nie ubywało.

Wyglądało na to, że jak Latynos wspomagany przez dwie blondynki dotarł do tego salonu to już reszta Żałobników zdążyła przybyć na miejsce lub po prostu czekali tylko na nich. Cała trójka usiadła na sofie gdzie Nico znów się znalazł w środku pomiędzy dwiema kobietami.

- No i jak się czujesz? Nazywasz się jakoś? - Skaza poczekał aż się rozsiądą i spojrzał na ich gościa.

- Nico. Dzięki za ratunek wczoraj. Dziewczyny mi powiedziały jak to było. - Latynos z Camino wskazał na siedzące po jego bokach blondynki.

- Tak? No dobrze, nie ma sprawy. Rozwaliłeś się nam pod oknami. No to jakoś cię wyciągnęliśmy z wraku. Nie wiem czy kojarzysz. Ale ja jestem Skaza. To jest Ash i Geronimo. Geronimo się włamał do twojej fury, reszta cię wyciągnęła a Ash jakoś pozszywał do kupy. - lider bandy przedstawił męską część drużyny i streścił jak to wczoraj było z tym ratowaniem młodego Camino. Ten też mruknął do nich, że “dzięki” i machnął do nich ręką.

- To może opowiesz nam coś o sobie? Dajmy na to po co tak prułeś przez nie swoją dzielnię? Albo skąd? Albo dokąd? - lider zagaił tonem luźnej pogawędki. Ale pytania jakoś zastopowały ich gościa. Popatrzył na niego, potem po kolei na całą resztę jego bandy i widać było, że zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Mhm. No może ja cię źle o coś pytam albo nie gadam po waszemu. To może z dziewczynami pogadasz? Widzę, że się nieźle dogadujecie. - Roger pozwolił sobie na okazanie nieco ironii i wskazał zapraszającym gestem na obie koleżanki jakie obramowały każdy z boków och gościa.

Śnieżka przewróciła oczami tak aby wszyscy widzieli.
- Przecież miałeś nie mieć pretensji, obiecałeś! Zresztą już za późno, bo o! - prychnęła pokazując Rogera palcem. Zaraz opuściła rękę, żeby objął meksa ramieniem. Wolną łapą odpaliła skręta.
- Daj spokój Nico, przecież nie zajebałeś chyba nikogo od nas, co? - uśmiechnęła się - Czaimy że ty czaisz że jesteśmy Runnerami, ale no bez jaj. Chyba zauważyłeś że nasza gościna się różni od typowej runnerskiej gościny dla kogoś z Camino. Nie musisz się spinać. Nie spinaj się, chyba za mało jarasz - zaciągnęła się, a potem poczęstowała go dymem.

- Nie, nie, nic z tych rzeczy! Po prostu… Spieszyłem się. A na przełaj była najkrótsza droga. Parę przecznic i bym przejechał. - zaprzeczył szybko, że coś ma na pieńku z Runnerami i to nie dlatego tak wczoraj zasuwał przez ich dzielnię.

- Chodzi o skrzynkę co ją chłopaki znaleźli? - tym razem Phere zaciągnęła się dla siebie. Przytrzymała dym w płucach i wypuściła po pięciu sekundach w stronę sufitu - Masz skasowaną furę, runnerowa daleko w wasz rewir nie wjedzie, a ty się nie nadajesz na żadne dalsze wędrówki przez parę najbliższych dni. Zresztą sam widzisz że cię musimy prowadzić bo łeb i widok ci szwankuje. Bardzo ryzykujesz wstrzymując się parę dni czy mamy szukać sposobu aby to przerzucić do adresata z notką “to ode mnie. Nico”.

- Skrzynkę? - Nico spojrzał na nią i jakoś odkąd usiadł na sofie nabrał wody w usta. Jakoś nie kwapił się do wypowiedzi.

- Skrzynkę. Walizkę. Ger leć ją przynieść. Jest u mnie. - Skaza poparł koleżankę i posłał kumpla po ów fant o jakim rozmawiali. Topornik skinął głową i wyszedł. Słychać jeszcze było jego kroki na korytarzu a potem na schodach. Latynos odprowadził go trochę niepewnym spojrzeniem. Jakoś nikt nie kwapił się do prowadzenia rozmowy. Aż znów zbliżające się kroki zapowiedziały powracającego mięśniaka. Przyniósł walizkę i podał ją Rogerowi.

- Połóż. - powiedział do Xaviera i ten postawił czarne pudło na stole, centralnie przed Latynosem i dwójką dziewczyn. Po czym otworzył wieczko. Na oko blondynki to chyba było tam mniej więcej to co znaleźli. Chociaż może inaczej poukładane. Jednak ta spluwa, magi, paczka prochów no i papiery w niej były.

- Otworzyliście. - Nico powoli skinął głową chyba orientując się coraz lepiej w sytuacji. Walizka leżąca na stole zdawała się mieć na niego wręcz magiczną siłę przyciągania wzroku.

- Otworzyliśmy. I trochę poczytaliśmy. O ProMed, schronach i innych takich. - Skaza potwierdził i uzupełnił wiedzę ich gościa co wywołało zaciśnięcie się jego ust w wąską linię jakby gorączkowo teraz główkował nad zaistniałą sytuacją.

Za to albinoska westchnęła ciężko, pocierając ramię brudasa dla dodania mu otuchy.
- No dokładnie jakoś tak tam wczoraj wieczorem Ash ze Skazą gadali… pewnie całkiem sprytne i ciekawe rzeczy, ale akurat z Lolą miałyśmy ważniejsze sprawy na głowie to nie za bardzo się skupiałyśmy na pierdołach. Taką jedna naprawdę dużą i dużego kalibru sprawę. Priorytetową - mrugnęła do niego - Ale ogarniam że to ważna fucha dla ważnych ludzi którzy ci nie wybaczą jak paczka zaginie, albo się zdekompletuje czy gdzieś zawieruszy… no nie patrz się jak byśmy cię tu zaczynali pałować i podłączać pod akumulator - chuchnęła mu dymem w twarz - Zabierzesz ją sobie w cholerę, calutką. Tak jak swój tyłeczek, kiedy już wydobrzejesz. Do tego czasu nam siedzisz na karku, więc jeśli mają być z tego kłopoty chcemy wiedzieć na co i na kogo się szykować, comprende?

- Bo nie wiem czy załapałeś wystarczająco klarownie Nico. Ale gdyby nie my to byś tam parę domów dalej jednoczył się teraz wraz z duchem swojego rozwalonego wozu z duchami jeziora. Razem ze swoją walizką. - Skaza leniwie wskazał kciukiem gdzieś na jedną ze ścian jaka prowadziła ogólnie na północ ale pewnie chodziło mu o miejsce wczorajszej kraksy.

- No tak… Pewnie tak… Czytaliście to? Braliście coś? I tak poznam czy czegoś nie ma. - Nico miał poważną minę i wciąż trybiki pod czaszką musiały mu zasuwać na ile to wstrząśnienie mózgu i reszta poturbowanego ciała mu pozwalały.

- Czytaliśmy. Wychodzi nam, że ktoś szuka tych schronów. Pewnie jakiś ważniak. Wiemy, że jeden jest pod ratuszem albo w pobliżu. Inne nie jesteśmy pewni ale też chyba są w Zakazanej. - tym razem odezwał się milczący dotąd Ash. Wskazał brodą na zawartość otwartej walizki. Skaza w milczeniu potwierdził jego słowa skinieniem głowy.

- Zgaduję, że jesteś tylko kurierem. Posłańcem. Między jakimiś szychami. Teraz my już jak widzisz wiemy to samo co oni. Przynajmniej z tym ratuszem. I szczerze mówiąc mamy ochotę tam się wybrać. Przydałby nam się taki porządny gambel sprzed wojny z nienaruszonego schronu. - Roger odezwał się i uśmiechnął się do ich honorowego gościa. Ten spojrzał na niego niepewnie. Wpatrywał się chwilę po czym przeniósł wzrok na Xaviera i Aarona stojących i siedzących naprzeciwko stołu.

- Chcecie wejść do Zakazanej? Pogięło was? Tam jest kordon na zewnątrz a w środku mutki Hegemona. Jak nie jedni to drudzy was rozwalą. - Nico przesuwał spojrzeniem po całej piątce ale na koniec znów popatrzył na ich lidera.

- Nie tylko ty robisz fuchy dla ważniaków tego miasta brachu. Mamy przepustkę na szwendanie się po Zakazanej. - sądząc po głosie i minie Rogera to ta nonszalancka wypowiedź sprawiła mu niemało satysfakcji. Zresztą pozostałym z jego bandy również. Nie mniej pewnie niż zdziwiona mina Latynosa. W końcu wszyscy w mieście wiedzieli, że do Zakazanej wszyscy mają zakaz wstępu. Z wyjątkiem Egzekutorów Schultza. Ale Skaza i reszta przecież byli Runnerami a nie Schultzami więc nie mogli być Egzekutorami starego zgreda z Downtown.

- Robimy rozpoznanie przy starej rafie, Liga nam podrzuci mapy i jak ładnie poprosimy czegoś więcej niż samej rafy z okolicami. Dziś się z nimi po południu widzimy, czekamy w sumie na posłańca - Phere wzruszyła ramionami i pokręciła głową patrząc na Skazę - Wewnątrz strefy nikt nam nie patrzy na ręce, ani za rączkę nie prowadzi… dałoby się urwać. Rozejrzeć, może zgarnąć coś dla siebie. Jeśli masz jakieś dodatkowe info to dawaj - odwróciła się do meksa uśmiechając mało radośnie - Przydałoby mi się, bo to ja tam będę leźć na ten pierdolony zwiad przy ratuszu. Co się uda wynieść to podzielimy. Między nas wszystkich tutaj.

- Oo… - mruknął Latynos jakiego chyba zaskoczyła ta cała akcja swobodnych spacerów wewnątrz Zakazanej Strefy. Przeczesał palcami włosy jakby próbował zebrać to wszystko do kupy. Jakby dla równowagi spojrzał teraz to na jedną, to na drugą Runnerkę jakie siedziały po obu jego stronach. Lola ze swojej strony z psotnym uśmiechem na twarzy potwierdziła głową to wszystko co mówili kumple i kumpela.

- I ty też tam chcesz iść? Do środka? - zapytał Lucy zerkając teraz na nią. Ale wtrącił się Skaza.

- Tak. Przede wszystkim ona. To nasz najlepszy szwendacz. - odparł na zadane pytanie. Co spowodowało, że Latynos znów zacisnął szczęki w wąską linię.

- No to jak macie zieloną kartę na łażenie po strefie to luz. Zostaje jeszcze Hegemon i jego mutki. No i Schultz. Może się wkurzyć jak ktoś mu obrobi schron na jaki ma chrapkę. - powiedział w końcu jakby musiał się wewnętrznie przełamać aby to powiedzieć.

Oczy Lucy zrobiły się trochę większe, ale czy to nie było oczywiste? Kto mógł się łasić za stare artefakty z wnętrza strefy jak nie stary zgred z Downtown? Chociaż nie, inaczej: czy istniało coś wartościowego w tym mieście na czym stary zgred z Downtown nie położył, albo wkrótce nie położy łapy?
- Durny stary impotent - dziewczyna skrzywiła się, opierając ciężej na meksie. Przełamał stupor, mieli progres. Pocałowała go w podziękowaniu za uchylenie rąbka tajemnicy.
- To do niego jechałeś słodziaku? - spytała cicho, po czym drgnęła jakby ją przeszył prąd - Wkrótce strefa przestanie być zamknięta, Liga odzyska Rafę, zaczną się czystki mutków od Hegemona. Całe miasto się na nich rzuci...a Schultz po prostu poczeka aż zamieszki się skończą i wejdzie tam swoimi pionkami, całymi na biało. Nie zaryzykuje dużej akcji w przeddzień masowych rozruchów… chyba - odwróciła twarz ku Skazie - Będzie to trzeba sprawdzić szybko, a jak zacznie się dym przerzucić gamble na nasz rewir. Ogarniemy. Ale Nico jest z nami. Jeśli chce.

- Do niego? To nie w tą stronę. - Skaza skrzywił się na znak, że coś kierunki jazdy mu się nie zgadzają. Nico zaś wyglądał wciąż jakby się wahał co może im powiedzieć.

- Od niego. Jechałem od niego. Nie gadałem z nim samym ani go nawet nie widziałem. Ale załatwiam to z White Handem. On mi dał tą walizkę i resztę. - przyznał zmieszanym tonem. A po Żałobnikach zdawał się przelecieć prąd. Najpierw stary zgred a teraz White Hand. Jedyny biały garniak w tej żałobnej czerni gajerów Schultza. Jego główny cyngiel i spec od siłowych rozwiązań. Mało prawdopodobne aby jego szef nie wiedział o tej akcji. Jak jej nie kontrolował to i patronował to musiał chociaż dać na nią zielone światło. Więc tak czy inaczej Ted Schultz musiał być zamieszany w tą sprawę.

- Kurwa mać. - mruknęła Lola jaka nie odzywała się do tej pory. Ale skala tego przedsięwzięcia i na niej musiała zrobić wrażenie.

- Do kogo to wiozłeś i ile miałeś na to czasu? - Phere przełamała zastój, zadając pytanie.

- Do takiego jednego faceta. Nie znam go. Znaczy nie wiem kto to jest. Mówi, że nazywa się Max. Nie wiem czy to prawda. Nie zdziwię się jak nie. Ale to norma w tym biznesie. Miałem mu zawieźć paczkę dzisiaj. Znaczy wczoraj jeśli ta kraksa była wczoraj. Cholera nie wiem co teraz będzie. - Nico sapnął dając znać, że właśnie zaczyna docierać do niego skala tarapatów w jakie się wpakował. I zaczynało go to żreć.

Wkopał się, co gorsza nie ze swojej winy, jednak nie zmieniało to faktu że ma przesrane skoro w grę wchodzili Schultz, White Hand i pewnie jeszcze cała banda śmietanki z Downtown oraz okolicy. Bladolicej było brudasa naprawdę szkoda, pal licho czy chcieli coś na nim ugrać czy nie.
- Jest południe - odezwała się, patrząc po reszcie Żałobników. - Ludzie Browna gdy przyjadą dadzą nam cynk o której i gdzie mamy się kopnąć do Ligusów. Też nie pojedziemy na hurra i z buta, tamci muszą mieć czas się przygotować. Poszukać ludzi którzy tam jeszcze byli, sprowadzić ich. Obrać taktykę jak poprowadzić spotkanie aby najwięcej na nim ugrać… ile mogą nam powiedzieć, co zataić. - podrapała się po boku szyi jak zawsze gdy zaczynały ją zjadać nerwy. Wąskie gardło czasowe, z drugiej kto teraz do cholery tak dbał o zegarki i godziny? Czy się umówią na wieczór czy późne popołudnie… grunt aby dojechali na umówione miejsce.
- Pojadę z Nico - stwierdziła patrząc Rogerowi w oczy gdy odpalała nowego skręta - Wy się tu ogarniecie i poczekacie na sępy Browna. My kopniemy się do tego Maxa. Gdy zobaczy jego poobijaną gębę zrozumie skąd opóźnienia. Weźmiemy paczkę i mój wóz. Lub jeśli Loli chce się ruszyć jej Mustanga. Pogadamy z nimi, oddamy paczkę i wrócimy, a potem skoczymy do Ligii. Znaczy Nico ją odda, my tam będziemy jako wsparcie i szofer.

Teraz z kolei wszyscy spojrzeli na Skazę. Nawet Nico. W końcu to od niego przede wszystkim należała decyzja czy się zgodzi czy nie. A on zastanawiał się chwilę zerkając za okno jakby chciał sprawdzić jaka jest pora dnia. No i nadal lało jak z cebra.

- Nie wiadomo kiedy przyjadą od Browna. Może za fajkę. A może o zmierzchu. - powiedział dając znać, że umawiali się co prawda na dzisiaj ale poza porankiem jaki zgodnie uznali za zbyt wczesną porę na załatwianie interesów to ich umawianie się kończyło. W świecie bez powszechnych zegarków ludzie umawiali się właśnie tak. Na porę dnia albo coś co tą porę doby wyróżniało. Więc trochę trudno było zgadnąć kiedy może zjawić się ktoś od szefa rejonu z jakim gadali wczoraj. I z jakimi wieściami.

- A ten Max to gdzie się miałeś z nim spotkać? - zagaił do kuriera znów koncentrując na nim wzrok.

- Niedaleko. W Medical Huron Center. - przyznał rozmówca po krótkiej chwili zastanowienia. Runnerzy pokiwali głowami. Jak się miało furę to rzeczywiście nie było daleko stąd. Z kwadrans na północ. Ale już w ziemi niczyjej. W okolicach licznych większych i mniejszych jezior, jeziorek i tych wszystkich rzeczek, odnóg, kanałów i strumieni co je łączyło.

- A jak wczoraj nie przyjechałeś to on tam dzisiaj będzie? - Skaza dalej drążył temat zanim coś postanowił czy tam jest sens jechać czy nie. Nico zastanawiał się chwilę nim wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Zawsze przyjeżdżałem o czasie. Wczoraj ta pogoda się schrzaniła to miałem opóźnienie. Dlatego chciałem przejechać przez waszą dzielnię. Jakbym śmignął na pełnym gazie to mógłbym zdążyć. Ale czy dzisiaj będzie to nie wiem. Ale pojechać można. Mam instrukcję gdzie zostawić walizkę jakby go nie było. - przyznał młody Camino co brzmiało dość prawdopodobnie. W końcu jak trudno było się umówić co do minuty czy kwadransa to trzeba było być gotowym, że można się rozminąć. I trzeba było sobie jakoś z tym radzić.

- No to można by podjechać. Zostawisz walizkę. I wrócisz do nas. - Roger milczał dłuższą chwilę nim się odezwał. Ale nawet wówczas milczał i wydawało się, że jeszcze chce coś powiedzieć. Ale jednak nie bo rozłożył dłonie, wzruszył ramionami i sięgnął do kurtki po zmiętoloną paczkę jeszcze bardziej zmiętolonych fajek.

- Lola prowadzi. Ger będziesz prowadził tego kaleczniaka. I dasz wsparcie jakby było trzeba. Śnieżka ty ich ubezpieczasz. Miej oko czy tam ktoś jest czy nie. Jak coś będzie śmierdzieć to zostawcie im kartkę a nie walizkę. A jak się miałoby schrzanić to chrzańcie to i wracajcie tutaj. - Skaza wydał dyspozycję swoim ludziom a przy okazji płynnie włączył w nie poszkodowanego we wczorajszym wypadku kuriera.

W pierwszej chwili Phere nie wierzyła w to co słyszy. Jeszcze wczoraj meks miał zostać sprzątnięty, dziś dostawał obstawę The Mourners. Z drugiej strony budowanie przyjaźni kosztowało, między innymi wysiłek.
- Jasne Skaza, będzie jak mówisz - albinoska nie kryła szerokiego uśmiechu. Z tej radości zatarła ręce, spoglądając na ich brudasa - To co chico, chyba jedziemy na spacer. Pakuj się do fury… tylko trzeba ci dać bluzę z kapturem - popatrzyła na niego tym razem krytycznie - Żebyś nikomu od nas nie lazł w oczy gdy będziemy jechać. Nie trzeba nam więcej pytań i przystanków. Ogarniemy na oriencie i wrócimy żebyś mógł odpocząć. Chyba że jednak nie chcesz się bujać po rewirze z obcymi padalcami od Runnerów - trąciła go ramieniem chociaż pro forma. Skoro Roger wydał rozkazy niewiele już mogli zmienić.


Śr, południe; Huron Medical Center

- To tutaj. - mruknął zakapturzony Latynos gdy blond kierowca zatrzymała furę przed opuszczonym szpitalem. Wyglądał odstraszająco. Jak większość bezpańskich budynków od dekad opuszczona, plądrowana i niszczona przez każdego kto miał na to ochotę.

- I ten typ ma być w środku? - Geronimo wychylił się bliżej ku szybie aby przyjrzeć się temu ponuremu budynkowi zalewanemu kolejnymi strugami ulewy. Aż się nie chciało wychodzić z wozu na tą ulewę. Do tego jesienne deszcze sprawiły, że poziom wody w tych wszystkich jeziorkach i strumieniach podniósł się zalewając domy, podwórka i ulice. Więc widząc coś podobnego do powodzi na najkrótszej drodze Lola po prostu objechała jakimiś bocznymi ulicami zamiast pruć tą najbardziej oczywistą drogą.

- Miał być wczoraj. Nie wiem czy dziś też tu jest. - Nico wzruszył ramionami na znak, że sam do końca nie wie czego się spodziewać po tej wizycie.

- No to albo wypad z wozu albo wracamy. - Lola zajęła się zapalaniem szluga niejako przypominając im, że nie są tu tylko po to aby sobie popatrzeć na fasadę budynku.

- No to wyłaź połamańcu. Czas się przejść. - Xavier trzepnął oparcie przedniego siedzenia na jakim siedział kurier dając znać, że czas opuścić tą suchą i względnie bezpieczną furę blondyny.

- Nie spieszcie się - Phere zarzuciła swój własny kaptur, a kiedy to zrobiła, otworzyła drzwi i wyszła pierwsza. Rudera w ruinach nie były tym co by wybrała na pierwszą randkę, ale jako miejsce przerzutu sprawdzało się idealnie. Daleko od ludzi i ich niezdrowej ciekawości, czego chcieć więcej? Z zamiarem rzucenia okiem chociaż po froncie dziewczyna zaczęła iść ostrożnie w kierunku fasady, rozglądając czujnie po oknach… a raczej czarnych dziurach okiennic.

Jak tylko wyszła na zewnątrz lunął na nią zimny, jesienny deszcz. Właściwie to była to porządna ulewa a nie zwykły deszcz. Przynajmniej nie wiało i nie błyskało jak wczoraj. Budynek wydawał się być bezludny. Jeden z wielu martwych duchów pozostałych na tym miejskim cmentarzysku dawnego świata. Pomny jej słów Geronimo jakoś niezbyt się spieszył dając jej okazję do zwiedzania. Trochę wyglądało jakby gadał z Nico albo zastanawiali się co wyjdzie z tego śnieżkowego zwiedzania. A Śnieżce na razie nic nie wychodziło. Jakoś nikt do nich nie otworzył ognia za ten przyjazd bez zaproszenia, nikt się nie darł, że wynocha, nawet w oknach jakoś nie było widać nikogo co by wyjrzał chociaż kto przyjechał. A każda z takich czynności wydawała się zrozumiała w tym mieście na taką okoliczność. W końcu krótki daszek i schody pozwoliły jej się nieco schronić przed tą ulewą. Dwuskrzydłowe drzwi były uchylone i widać było na nich ślady butów. Ale poza tym budynek wyglądał na opustoszały. Za tymi uchylonymi drzwiami była jakaś recepcja i widok na jakiś dłuższy korytarz. Wszystko też wyglądało jakby od dawna to niszczało wystawione na działanie czasu, pogody i dewastatorów.


Dziewczyna kucnęła przy śladach, przyglądając im się uważnie. Wydawało jej się, że widzi odciski paru osób, chociaż ilu dokładnie nie umiała stwierdzić. Z pewnością więcej niż jednej, zapewne mniej niż pięciu. Ślady zostawione wczoraj… chyba. Tak, prawdopodobnie.
Po milczącym korytarzu rozległo się ciche westchnięcie, spojrzenie złodziejki przejechało przez ściany, a sylwetka jakoś odruchowo upadła w kucki aby mniej rzucać się w oczy. Na jednej połaci odrapanego tynku wisiała pomięta mapa ewakuacyjna z idiotoodporną czarną kropą w miejscu, gdzie się aktualnie petent znajdował. Wedle tego co zostało z planu budynku i opowieści brudasa z fury, musiała iść do końca korytarza i skręcić w lewo, aby po trzecich drzwiach po prawej stronie trafić na gabinet zabiegowy. Stąpając ostrożnie przeszła przez zapuszczony, zapadający się korytarzach, krocząc przy ścianie żeby nie kusić losu i Duchów. Wpadnięcie przez spróchniałe deski do piwnicy oraz złamanie nogi nie widziało się jej wcale. Dawny gabinet zabiegowy jednak powitał ją pustką - nikogo nie spotkała, ani nikt tam nie czekał. Z jednej strony uspokajające, z drugiej zwiastować mogło kłopoty dla Żałobników… ale nie musiało. Jak w pierdolonej ruletce.
Dla świętego spokoju albinoska postanowiła jeszcze sprawdzić ślady ludzkie zostawione przy progu - gdzieś prowadziły, więc jeśli ich drugi koniec znikał za szpitalem mieli szansę że serio są tutaj sami, samotni i nikt ich nie wystrzela jak kaczki przy najbliższej okazji.

Niezbyt miała okazję dowiedzieć się gdzie i kto tu wczoraj łaził. Ślady na schodach, wejściu i niedaleko nich były w miarę wyraźne gdy ktoś musiał przyjść tutaj z zewnątrz i miał mokre i może ubłocone buty. To zostawiał dość wyraźny ślad. Ale z każdym kawałkiem ten trop robił się mniej wyraźny i w końcu gdzieś w korytarzu rozmywał się mieszając się z tymi śladami co były jeszcze starsze. Wydawało jej się, że w tym pokoju o jakim mówił Nico ktoś mógł sobie łazić bo część śladów wydawała się dość wyraźna to mogła być w miarę świeża. Ale gdzie jeszcze i kto tu łaził to nie miała pojęcia. Może jakby zaczęła dokładne zwiedzanie tych wszystkich korytarzy, sal, pokojów, schodów to może by coś znalazła ale tak to nie bardzo.

Machnęła na to ręką, wracając do wyjścia. Trasa do skrytki była czysta, nie mieli czasu na dokładne przeczesanie ruin. Liczyła że zostawią przesyłkę wyjdą w miarę nieniepokojeni i zdążą odjechać zanim coś sie spierdoli.

Widząc, że weszła i wyszła cało a świat się od tego nie zawalił Geronimo machnął na Nico i pomógł mu się wygramolić z siedzenia pasażera. Bo z takim wygibasami jak wsiadanie czy wysiadanie do tej ograniczonej przestrzeni to kurier wciąż miał kłopoty i pomoc mu się przydała. Jednym ramieniem oparł się o topornika a w wolnej ręce ściskał tą czarną walizkę jaką Skaza mu oddał przed wyjazdem. Żałobnik narzucił niezłe tempo nie chcąc pewnie wystawiać się na tą ulewę dłużej niż potrzeba. Co sprawiało widoczną trudność młodemu Camino ale nie chciał się zniżyć do prośby o zwolnienie tempa. Więc wkrótce obaj dotarli do czekającej w drzwiach Śnieżki.
 

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 09-11-2021 o 05:09.
Dydelfina jest offline