Bran podszedł do ściany. Z typową dla siebie systematycznością sięgnął po kolejne przedmioty, którymi potrząsnął w dłoniach. Po chwili oba zaczęły emitować delikatne światło. Wbił je w skały na prawo i lewo od znaleziska. Wtedy nadeszła czarownica.
Puścił jej uwagę mimo uszu. Liczył na to, że w końcu się znudzi, a nie chciał być wodą na młyn jej gadulstwa. Odstawił tarczę. Rozłożył swoje narzędzia nie przejmując się zbytnio przelatującymi w powietrzu różnymi: “przeto”, “mitrężyć” czy innymi “podjęliśmy dialog”. Wyszeptał przekleństwo pod nosem i pokiwał przecząco głową słysząc elokwencję tej eleganckiej kobiety stojącej niedaleko truchła w ciemnej kopalni. Było w tym coś uroczego. Niestety, nie wszyscy okazali się na tyle pragmatyczni i część postanowiła jednak rozpocząć dyskusję.
To czym Bran dysponował nie było narzędziami stosowanymi w górnictwie czy jubilerstwie. Nie był gotów na taką pracę. Przez chwilę wpatrywał się w narzędzia. Czy tak czuł się chirurg, który ma pod ręką jedynie stolarska piłę i hebel, a na stole leży pacjent z bełtem w oku? Pewnie tak.
Tymczasem za jego plecami już zaczęło się dzielenie skóry na niedźwiedziu. Ba, oni już negocjowali sprzedaż tego reliktu przeszłości. Tymczasem Bran wpatrywał się w facjatę bestii z łomem opartym o ramię i młotkiem w lewej dłoni. Zaczął się przyglądać formacji skalnej wokół, chcąc ocenić ile czasu czaszka jest tam gdzie ją znaleźli.
W końcu wypuścił powietrze z płuc.
- Chcecie magicznych artefaktów, to myślę, że warto rozebrać na drobne ciało tego czegoś tam - wskazał łomem na zwłoki bestii, która niemal go zabiła.
- Do tego tutaj muszę wrócić z innymi narzędziami, jeżeli nie chcemy go uszkodzić. A do tego czasu chodźmy skorzystać z przytłaczającej elokwencji naszej towarzyszki i przekonajmy koboldy do opuszczenia kopalni - powiedział krasnolud mając nadzieję, że utnie to dalsze sprzeczki.
Choć wszystko podpowiadało mu, że dyskusja się nie skończy tak szybko jakby chciał.