| Grymasiła trochę Wrona w kącie siedząc. Zaciskała usta jakby pełne były cierpkich owoców, mrużyła czarne ślepia, krzywiła ptasio głowę na słowa Drungi, nerwowo palce zaplatała. Nie ruszyła się jednak z miejsca, nie oderwała pleców od drewnianej ściany, choć ciągnęło ją na deszcz, na zimno, na wiatr i ciszę rozrywaną dźwiękiem spadających kropel i skrzypiących jękliwie gałęzi. Czasem tylko spoglądała na Kamienia - bystro, uważnie - jakby ten jego spokój nieruchomej skały znaczył coś dla niej, jakby w skrytości umysłu, gdzieś na dnie ciemnych źrenic, ociosywała go w inny kształt, jakby zerwać próbowała wygładzone strumieniem lat warstwy.
I znieruchomiała sama, dopiero gdy Drunga ostatnie rozkazy z siebie wydobył. Gdy staruchowi w fałszywej Otoce przodownictwo dał. Gdy w słowa ubrał losy splecione i Haruka w to wszystko wmieszał. A ten nic. Żadnego poruszenia. Żadnej emocji. Jak marionetka na sznurkach, którą tylko cudze rozkazy do tańca zmuszają.
Poderwała się z klepiska jednym ruchem, gdy tylko za naczelnikiem odrzwia się zamknęły. Błysnęła rozgorączkowanym spojrzeniem i gdyby wzrok prawdziwy ignys mógł zawierać, cała koliba niechybnie stanęłaby w płomieniach w kilka uderzeń serca. Zwinęła się w miejscu, nagle całym ciałem ku shycie zwrócona, nagle spięta cała, przyczajona trochę jak do skoku. I skoczyła niemal, w kilku szybkich susach znalazła się przy wojowniku, który pod jedną ze ścian stał jak rzeźba zastygła. Zatrzymała się gwałtownie, sięgnęła rękami ku twarzy za maską skrytej, wczepiła palce w jego włosy, zmusiła, by nachylił się ku niej. Pierwszy raz od kiedy shyivon przywdział. I zastygła tak przed nim: tak blisko, że jej oddech maskę owiewał, tak blisko, że przejrzeć się mogła w skrytych za nią oczach. I za nic jej były spojrzenia innych, bo tylko jego teraz się liczyło.
Westchnęła, bo wciąż tam był.
Traciła rozeznanie uczuć zwykłych i codziennych, przestawała powoli rozumieć niuanse prostych afektów, ale on był jej i jego czytać wciąż umiała. I to były jego oczy. Lekko zmrużone, pełne życia, wciąż z tym trochę zawadiackim błyskiem w brązowych tęczówkach. Tak pełne radości, jakby cud się jakiś w jego życiu wydarzył, gdy nie patrzyła; cud, który nie był jej udziałem. Pamięć podpowiadała to, czego zobaczyć już nie mogła - lekki uśmiech na trochę krzywych ustach, który marszczył blaknącą powoli bliznę na policzku, uniesienie brwi, które mówiło więcej niż tysiące słów. Ale wciąż nieruchomy był, wciąż nie sięgnął ku niej.
- Jesteś - powiedziała cicho, chrapliwie jakoś, jakby coś słowa jej w gardle dławiło. - Jesteś - powtórzyła z naciskiem, jakby rozkaz wydawała, jakby próbowała mu swoją wolę narzucić, zmusić go do istnienia, przywołać do siebie, wyrwać z pancerza, w który go zakuto. W który sam się zakuł. W który zakuła go ona sama.
Przytknęła na moment czoło do jego czoła.
Ujęła jego rękę i położyła na swojej piersi - jak wcześniej, jak kiedyś - gdzie kiedyś serce a teraz serca wybijały rytm, który więcej powiedzieć mu mógł niż jakiekolwiek słowa. Zmusiła go, by poczuł. Zmusiła, by zauważył.
A potem oderwała się od niego tak samo gwałtownie jak wcześniej ku niemu przypadła.
- Niech cię Topiel, Haruk - warknęła, echem słów podczas wieczornicy rzuconych i w słowach tych wszystko było: od miłości, po pogłos gniewu, który przenikał do samej kości.
Nie odeszła od niego jednak daleko. Na krok czy dwa jeno, stając pomiędzy nim i resztą. I dopiero wtedy łypnęła na stracharza z wyzwaniem jakimś, z tą emocją niewysłowioną, którą dwa serca napędzały, tak odmienną od gładkiego spokoju Kamienia.
- Uważaj, starcze - ostrzegła z całą butą młodości, z całą Wronią zajadłością. - Uważaj jak przewodzić będziesz. Uważaj, bo wiatr wraca do każdego.
__________________ "[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
Ostatnio edytowane przez obce : 09-11-2021 o 06:51.
|