Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2021, 21:07   #31
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Po obu stronach drogi mijaliśmy nadal podupadłe domy, okolone wybujałymi, zdziczałymi żywopłotami. Całun wirował tutaj i szalał i może w innych okolicznościach przejęłabym się tym, ale teraz, w tej sytuacji jedyne co mogłam zrobić to całkowicie to zignorować. Wiedziałam, że coś znalazło sobie kryjówki w tych opuszczonych domostwach, ale nie obchodziło mnie to.

Kawałek dalej, jakieś ćwierć mili, drogę blokowało drzewo powalone na ulicę. Musiało już tutaj leżeć jakiś czas. Finch zatrzymał samochód.

- Podniosę je, a ty przejdziesz, ok? Tylko szybko.

- Jasne - odpowiedziałam i przełknęłam ślinę - Dam radę to tylko kawałek. - Powiedziałam gramoląc się na miejsce kierowcy.

Finch wyszedł na zewnątrz rozglądając się czujnie. Podszedł do drzewa i zaparł się o nie. Wyraźnie widziałam, jak próbuje je przepchnąć na bok, ale bez skutku. Po chwili wrócił do samochodu i spojrzał na mnie.

- Chyba nic z tego. Wyczerpałem zbyt dużo energii z Pieczęci na Kopaczkę. Musimy objechać. I musimy uważać. Nie za bardzo nadaję się do poważniejszej konfrontacji z takim zapasem sił. Chcesz prowadzić czy będziesz pilotem?

- Nie, nie, nie. – Zaprotestowałam na propozycję prowadzenia samochodu - Ty prowadź. Ja cię pokieruję.

Wysiadłam z samochodu oddając mu miejsce kierowcy i zastanawiając się o jakiej poważniejszej konfrontacji mówił.

Finch ujął kierownicę w dłoń i zastygł. Zamyślił się, albo coś, bo wyglądał, jakby ktoś właśnie przeciął mu linki podtrzymujące aktywność.

- Odbierasz jakiś istotny przekaz z kosmosu? – Zajrzałam do auta przez otwarte drzwi - Bo jeśli nie to chyba nam się trochę spieszy, co?

- Próbuję sobie przypomnieć układ ulic w tej części Londynu. Bo, szczerze, jesteśmy trochę w dupie. Musimy szukać bocznych dróg, licząc na to, że uciekający z miasta nie wpadną na ten sam pomysł. Słabo znam tę część miasta. Myślę, że będziemy jechać na chybił - trafił, ale wypatruj czegoś, co może dać nam jakąś przewagę. Sklepu z planem miasta czy coś. Bo Sophie nie ma mapy drogowej Londynu w schowku. Już sprawdziłem. Wskakuj do środka. Będziemy próbowali to objechać.

Zajęłam z powrotem miejsce pasażera a O’Hara zamknął swoje drzwi.

- Spokojnie masz tutaj londyńczyka z krwi i kości, powinnam dać radę nas pokierować. - Uśmiechnęłam się wcale nie wytykając mu faktu, że on nim nie był. - Chociaż to fakt, rzadko bywam w tej części miasta.

Finch ruszył, wycofując auto i wjeżdżając w wąską ulice jednokierunkową, otoczoną zdewastowanymi, niszczejącymi budynkami, które kiedyś były typową zabudową podmiejską Londynu. Całun szarpał, naciskał i wirował, a ja próbował rozeznać się w okolicy i znaleźć jakiś objazd.

Ja wytyczałam trasę, a Finch prowadził. Wyjechaliśmy z opustoszałych uliczek zdewastowanych ruin i wyjechaliśmy na ulicę pokrytą asfaltem, z budynkami w lepszym stanie. Tutaj też natrafiliśmy na pierwszych uchodźców, najpierw samochód, później rower, potem pojedyncze grupki pieszych, aż wreszcie całe tłumy uciekające najszybciej, jak tylko się dało, często z dziećmi na rękach, z wózkami i tobołkami. Zrobiło mi się strasznie ich wszystkich żal.

- Musimy zjechać z głównej. Ewentualnie przebić się przez tych ludzi. Ale dalej będzie coraz gorzej.

- Lepiej chyba zjechać z głównej, bo przecież nie będziesz rozjeżdżał tych ludzi. – Zauważyłam.

Kiwnął głową w odpowiedzi i odbił w pierwszą z bocznych ulic. Tutaj ludzie też uciekali, ale schodzili z drogi samochodu, aż do momentu, kiedy ujrzeliśmy grupę mężczyzn, wyraźnie zdesperowanych i uzbrojonych w siekiery, kije, deski i pręty, którzy wybiegli w naszą stronę, próbując dopaść auto.

- O nie! – krzyknęłam - cofam co powiedziałam, tych rozjeżdżaj! – Spanikowałam okropnie.

Finch pokręcił głową na moje słowa.

- Jest ich zbyt dużo. Uszkodzimy wóz. Mogę zawrócić lub spuścić im łomot.

- To zawracaj! Szybko. Musimy ich zgubić. – Widok naprawdę nie napawał optymizmem.

Wcisnął gaz do dechy włączając wsteczny. Mężczyźni zorientowali się, co zamierza zrobić i zaczęli coś krzyczeć. Jeden rzucił trzymanym w ręce przedmiotem, który uderzył w tylną szybę od strony pasażera, szkło pękło z trzaskiem, ale nie rozsypało się. Zaklęłam w odpowiedzi, kiedy zobaczyłam, że kilku z nich biegło w naszą stronę.

- Jeżeli masz spluwę, wystrzel na zewnątrz, chociażby w powietrze!

- Do kogo ty mówisz?! – Odkrzyknęłam. - Przecież wiesz, że nie używam broni palnej. Mam tylko noże i taser.

- To pomachaj nożem! - Nie wiedziałam czy żartował sobie, czy tak odreagował stres, ale nie pomachałam.

Uderzyliśmy w coś z tyłu, w coś lub w kogoś, wolałam tego nie wiedzieć, a potem Finch skręcił gwałtownie i ruszył samochodem w bardzo wąską uliczkę z boku. Tak wąską, że nie miałam pewności, czy przejedziemy. Widziałam, że mężczyźni gonili nas wściekli i zdeterminowani, aby zdobyć samochód z paliwem. No tak. Benzyna nie była łatwa do zdobycia po Fenomenie Noworocznym i zawsze jej brakowało na rynku otwartym.

- Jak w nic nie przywalisz ani nie utkniesz to mamy szansę ich zgubić. - Na wszelki wypadek przełożyłam taser w bardziej dostępne miejsce, żeby w razie czego porazić pierwszego, który tknąłby nasz samochód.

- Dam radę! – Stwierdził.

Auto wbiło się w uliczkę. Finch zahaczył o jakieś śmieci walające się na bokach podniszczonej szosy: kartony, szmaty i nie wiadomo co jeszcze. Za sobą usłyszeliśmy tupot nóg, a potem padł strzał. Najwyraźniej któryś z napastników miał pistolet.

- No kurde! - skomentowałam - My tu po dobroci do nich, a oni tak się odwdzięczają.

Finch staranował jeszcze dwie mniejsze sterty śmieci, otarł bokiem o jedną ze ścian gdy wyjeżdżaliśmy z wąskiej uliczki, przy okazji urywając lusterko od strony pasażera. Wyskoczyliśmy na równoległą i O'Hara depnął, rozpędzając się na krótką chwilę, bo znów natknęliśmy się na uciekających ludzi.

- Mało brakowało. Ledwie się wcisnąłem. Wąsko, jak cholera.

Nie musiał mi tego mówić, bo sama widziałam jak niewiele brakowało. Wskazałam mu kierunek i Finch skręcił. Przez chwilę jechało się nawet znośnie. Po mniej więcej półtorej mili wjechaliśmy jednak w gęstą zabudowę bloków, długich kamienic i pojedynczych domostw. Tutaj większość ludzi posiadała jakiś środek transportu i teraz próbowała nim uciekać, blokując wszystkie możliwe pasy ruchu, a nawet chodniki. Tysiące ludzi jednocześnie, w panice i popłochu, próbowało wydostać się z miasta akurat tymi samymi drogami, którymi my próbowaliśmy się do niego dostać. Wszystko to wyglądało coraz bardziej beznadziejnie.

Na domiar złego wiatr wiał z kierunku, gdzie jeden z ognistych tytanów, palił miasto, nanosząc kłęby ciemnego, duszącego w gardło dymu ograniczającego nam widoczność i skrywającego spanikowanych ludzi w splotach ciemnych wstęg.

- Zostały nam jakieś cztery mile. Nie wiem czy nie szybciej będzie pieszo. Ale wtedy zostaniemy bez środka ucieczki z dzieciakiem, a do "Radości" mamy ponad dwadzieścia mil, ze sporym ponad, od północnych rogatek Londynu. Czyli od miejsca, gdzie jest dzieciak, jak nic ze trzydzieści mil, może kilka mniej. Nie sądzę jednak, aby udało nam się przedostać przez tych wszystkich uciekających.

- Nie wiem Finch. - Przyznałam - To wygląda beznadziejnie, ale nie pozbywałabym się środka transportu, bo bez niego z dzieckiem to nie damy rady nigdzie dotrzeć. Może spróbujmy jakiś objazdów, gdzieś musi być jakaś szersza droga. Ewentualnie jedno z nas się gdzieś ukryje z samochodem i będzie go pilnować a drugie pieszo pójdzie po dziecko i z nim wróci do wozu. Łatwiej z małym przejść te osiem mil, chociaż i tak wydaje się to prawie niemożliwe, niż trzydzieści.

- Miałem podobną propozycję, ale spróbuję podjechać najbliżej, jak się da. I myśl, kto zostaje pilnować bryki, a kto zasuwa po dzieciaka i potem przynosi go tutaj przez ten cały rozpierdziel wokół nas.

- Trudno mi się zdecydować - Zrobiłam niepewną minę - A jak ty uważasz?

- Z jednej strony czajenie się gdzieś i pilnowanie, by ktoś nie podprowadził nam siłą samochodu. Z drugiej pchanie się w paszczę rozszalałego tłumu i powrót tutaj z dzieciakiem, nie wiadomo jak ogarniętym, przez rozwalany Londyn. Poza tym, nie wiem jak szybko opiekunowie tamtego miejsca się stamtąd zawiną. Ja, bez urazy, chyba szybciej przejdę przez miasto i dłużej poniosę dziecko. Mam jeszcze trochę łączności współdzielonej z mocą Kopaczki. Nie wiem jak długo, ale mam. Znając jednak życie, moc wyczerpie się, gdy będę jej najbardziej potrzebował.

- Naprawdę? A ja chciałam zaproponować odwrotnie, że to ja pójdę po chłopca a ty przypilnujesz samochodu i zachowasz siły na później. Pamiętaj, że będziemy musieli z nim jechać tą samą drogą, którą już przebyliśmy. Co będzie jak wtedy nas zaatakują próbując zabrać nam samochód? – Było tyle niepewności w tym całym planie.

- Dobra. Każdy wybór, nie wiem, dlaczego, wydaje mi się wyborem między dżumą a tyfusem.

Jechaliśmy dalej, odbijając gdzieś w bok i przejeżdżając między eleganckimi blokami.

- Wiesz, ja się nie upieram przy moim wyborze. – Przyznałam - Przekonaj mnie, że twój jest lepszy.

- Będę szybszy i silniejszy. No chyba, że bateryjka siądzie w trakcie. To wtedy niekoniecznie. Zbyt dużo zmiennych, więc też nie będę się upierał przy swoim.

No to byliśmy w kropce.

- To co, rzucamy monetą, zdając się na ślepy los? – Zaproponowałam.

- Rzucaj. Ja wybieram reszkę.

Tak, rzucaj, tylko właśnie sobie przypomniałam, że przecież miałam pożyczone ciuchy i nie zaopatrzyłam kieszeni w drobne na taki wypadek. Przeszukałam jednak schowek w wozie i znalazłam w nim jakieś monety. Wzięłam jedną z nich.

- No dobra, jak wypadnie reszka to idziesz ty, jak orzeł to ja. - Wzięłam głęboki wdech, rzuciłam monetą i spojrzałam na wynik.

- Reszka. No cóż, los tak chciał. – Pokazałam ją O’Harze na dowód i odłożyłam na miejsce - Znajdźmy miejsce do zaparkowania i lecisz.

Kiwnął głową i szukając bocznych tras, dotarł w końcu do jakiejś drogi, kończącej się szeregiem opuszczonych domostw straszących powybijanymi szybami i śladami spalenizny. Ściany budynków szpeciły wulgarne napisy, pseudo okultystyczne bazgroły i symbole, oraz ślady po kulach. Słodko. Wprowadził samochód na obskurną przestrzeń między blokami zarośniętą zeschniętą, obumarłą trawą i zaśmieconą kawałkami szkieł i cegieł. Nie wjeżdżał za daleko w to rumowisko, aby nie narazić opon, ale też postarał się skryć przed wzrokiem przypadkowych przechodniów.

- Czujesz coś w Całunie? Jakieś silne Fenomeny wokół? Abym nie zostawił cię przy jakimś gnieździe nekrofagów czy coś.

Pokręciłam głową, bo niczego nie wyczuwałam. Całun zaburzał się i odkształcał, ale było to echo działań ognistego skrzydlatego szalejącego na zachód od nas.

- Nie, nic nie wyczuwam. – Powiedziałam, gdyby nie zobaczył mojego kręcenia głową.

- Poza tym to nie nekrofagów się obawiam. – Stwierdziłam, co było dość oczywiste, bo nekrofagi nawet nie wyczułyby mojej obecności tutaj.

- Potrzebuję trzech godzin. Gdybym nie wrócił po czterech, jedź do "Radości". Nie jedź miastem, ale od razu szukaj dróg na wylotówki. Wachy powinno starczyć na luziku.

Nie zdążyłam zaprotestować na to ograniczenie czasowe, bo Finch niespodziewanie i szybko pocałował mnie w usta. Pocałunek był krótki, zaledwie delikatne muśnięcie jego wargami moich warg.

- Na szczęście - powiedział poważnym tonem i mrugnął przy tym łobuzersko okiem. - Uważaj na siebie, proszę.

- Pfffffff - wypuściłam powietrze - Ale żeby aż tak wykorzystywać sytuację - powiedziałam niepewnie.

Chciałam coś jeszcze dodać, ale zmieniłam zdanie i powiedziałam tylko:
- Wracaj szybko.

- Postaram się - wyszedł z samochodu rozglądając się ostrożnie i czujnie wokół. - A co do tego pocałunku. Jak nie teraz, to kiedy? Kolejnego razu może nie być. Wiesz. Nie chcę być złowrogim prorokiem, ale chyba właśnie zaczęła się apokalipsa.

Posłał mi słaby uśmiech i zamknął szybko drzwi od strony kierowcy zanim zdążyłam powiedzieć coś sensownego.

- Nie wierzę, normalnie nie wierzę, żeby do tego wykorzystywać apokalipsę. – Wiedziałam, że już mnie nie słyszał i gadałam sama do siebie.

Widziałam go jeszcze przez chwilę jak ruszył zdewastowanym podwórkiem, wspiął się na rumowisko zawalonego budynku i przez chwilę balansował na jego szczycie, chyba nawet pomachał mi ręką na pożegnanie, a potem zniknął za rumowiskiem. Zostałam sama na pograniczu zaatakowanej przez potężną siłę stolicy. Słyszałam gdzieś w oddali echa strzałów, eksplozji, chyba krzyków z setek, jeśli nie tysięcy, ludzkich gardeł, wycia syren i świergot ptaka, który uwił sobie gdzieś niedaleko gniazdo w zdziczałej gruszy, która wyrosła na krawędzi rumowiska.

Zastanowiłam się nad swoimi opcjami i zaczęłam na szybko obmyślać jakiś plan. Stwierdziłam, że nie opłacało mi się siedzieć w samochodzie, bo miałam tam zbyt małe pole widzenia i łatwo mogłam dać się zaskoczyć. Wyszłam z samochodu, zamknęłam wszystkie drzwiczki i ukryłam kluczyki w kieszeni. Potem zaczęłam wdrażać swoje plany maskująco przyczajające. Wiedziałam, że Fenomeny raczej nie potrzebowały auta i dlatego musiałam zabezpieczyć się głównie przed ludźmi.

Sprawdziłam, czy samochód był widoczny od strony drogi i na wszelki wypadek obłożyłam go ostrożnie starymi dechami i kawałkami blach tak żeby zminimalizować jego wykrycie przez kręcących się potencjalnie w pobliżu ludzi. Potem poszukałam sobie miejsca, w którym mogłabym się odpowiednio ukryć mając częściowo widok i na schowany samochód i na drogę. Wiedziałam też, że dzięki nekrowizjii byłam w stanie dużo szybciej wykryć ludzi i inne istoty. A potem wystarczyło już tylko przeczekać te kilka godzin i nie stracić czujności. Prościzna.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline