Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-11-2021, 21:07   #31
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Po obu stronach drogi mijaliśmy nadal podupadłe domy, okolone wybujałymi, zdziczałymi żywopłotami. Całun wirował tutaj i szalał i może w innych okolicznościach przejęłabym się tym, ale teraz, w tej sytuacji jedyne co mogłam zrobić to całkowicie to zignorować. Wiedziałam, że coś znalazło sobie kryjówki w tych opuszczonych domostwach, ale nie obchodziło mnie to.

Kawałek dalej, jakieś ćwierć mili, drogę blokowało drzewo powalone na ulicę. Musiało już tutaj leżeć jakiś czas. Finch zatrzymał samochód.

- Podniosę je, a ty przejdziesz, ok? Tylko szybko.

- Jasne - odpowiedziałam i przełknęłam ślinę - Dam radę to tylko kawałek. - Powiedziałam gramoląc się na miejsce kierowcy.

Finch wyszedł na zewnątrz rozglądając się czujnie. Podszedł do drzewa i zaparł się o nie. Wyraźnie widziałam, jak próbuje je przepchnąć na bok, ale bez skutku. Po chwili wrócił do samochodu i spojrzał na mnie.

- Chyba nic z tego. Wyczerpałem zbyt dużo energii z Pieczęci na Kopaczkę. Musimy objechać. I musimy uważać. Nie za bardzo nadaję się do poważniejszej konfrontacji z takim zapasem sił. Chcesz prowadzić czy będziesz pilotem?

- Nie, nie, nie. – Zaprotestowałam na propozycję prowadzenia samochodu - Ty prowadź. Ja cię pokieruję.

Wysiadłam z samochodu oddając mu miejsce kierowcy i zastanawiając się o jakiej poważniejszej konfrontacji mówił.

Finch ujął kierownicę w dłoń i zastygł. Zamyślił się, albo coś, bo wyglądał, jakby ktoś właśnie przeciął mu linki podtrzymujące aktywność.

- Odbierasz jakiś istotny przekaz z kosmosu? – Zajrzałam do auta przez otwarte drzwi - Bo jeśli nie to chyba nam się trochę spieszy, co?

- Próbuję sobie przypomnieć układ ulic w tej części Londynu. Bo, szczerze, jesteśmy trochę w dupie. Musimy szukać bocznych dróg, licząc na to, że uciekający z miasta nie wpadną na ten sam pomysł. Słabo znam tę część miasta. Myślę, że będziemy jechać na chybił - trafił, ale wypatruj czegoś, co może dać nam jakąś przewagę. Sklepu z planem miasta czy coś. Bo Sophie nie ma mapy drogowej Londynu w schowku. Już sprawdziłem. Wskakuj do środka. Będziemy próbowali to objechać.

Zajęłam z powrotem miejsce pasażera a O’Hara zamknął swoje drzwi.

- Spokojnie masz tutaj londyńczyka z krwi i kości, powinnam dać radę nas pokierować. - Uśmiechnęłam się wcale nie wytykając mu faktu, że on nim nie był. - Chociaż to fakt, rzadko bywam w tej części miasta.

Finch ruszył, wycofując auto i wjeżdżając w wąską ulice jednokierunkową, otoczoną zdewastowanymi, niszczejącymi budynkami, które kiedyś były typową zabudową podmiejską Londynu. Całun szarpał, naciskał i wirował, a ja próbował rozeznać się w okolicy i znaleźć jakiś objazd.

Ja wytyczałam trasę, a Finch prowadził. Wyjechaliśmy z opustoszałych uliczek zdewastowanych ruin i wyjechaliśmy na ulicę pokrytą asfaltem, z budynkami w lepszym stanie. Tutaj też natrafiliśmy na pierwszych uchodźców, najpierw samochód, później rower, potem pojedyncze grupki pieszych, aż wreszcie całe tłumy uciekające najszybciej, jak tylko się dało, często z dziećmi na rękach, z wózkami i tobołkami. Zrobiło mi się strasznie ich wszystkich żal.

- Musimy zjechać z głównej. Ewentualnie przebić się przez tych ludzi. Ale dalej będzie coraz gorzej.

- Lepiej chyba zjechać z głównej, bo przecież nie będziesz rozjeżdżał tych ludzi. – Zauważyłam.

Kiwnął głową w odpowiedzi i odbił w pierwszą z bocznych ulic. Tutaj ludzie też uciekali, ale schodzili z drogi samochodu, aż do momentu, kiedy ujrzeliśmy grupę mężczyzn, wyraźnie zdesperowanych i uzbrojonych w siekiery, kije, deski i pręty, którzy wybiegli w naszą stronę, próbując dopaść auto.

- O nie! – krzyknęłam - cofam co powiedziałam, tych rozjeżdżaj! – Spanikowałam okropnie.

Finch pokręcił głową na moje słowa.

- Jest ich zbyt dużo. Uszkodzimy wóz. Mogę zawrócić lub spuścić im łomot.

- To zawracaj! Szybko. Musimy ich zgubić. – Widok naprawdę nie napawał optymizmem.

Wcisnął gaz do dechy włączając wsteczny. Mężczyźni zorientowali się, co zamierza zrobić i zaczęli coś krzyczeć. Jeden rzucił trzymanym w ręce przedmiotem, który uderzył w tylną szybę od strony pasażera, szkło pękło z trzaskiem, ale nie rozsypało się. Zaklęłam w odpowiedzi, kiedy zobaczyłam, że kilku z nich biegło w naszą stronę.

- Jeżeli masz spluwę, wystrzel na zewnątrz, chociażby w powietrze!

- Do kogo ty mówisz?! – Odkrzyknęłam. - Przecież wiesz, że nie używam broni palnej. Mam tylko noże i taser.

- To pomachaj nożem! - Nie wiedziałam czy żartował sobie, czy tak odreagował stres, ale nie pomachałam.

Uderzyliśmy w coś z tyłu, w coś lub w kogoś, wolałam tego nie wiedzieć, a potem Finch skręcił gwałtownie i ruszył samochodem w bardzo wąską uliczkę z boku. Tak wąską, że nie miałam pewności, czy przejedziemy. Widziałam, że mężczyźni gonili nas wściekli i zdeterminowani, aby zdobyć samochód z paliwem. No tak. Benzyna nie była łatwa do zdobycia po Fenomenie Noworocznym i zawsze jej brakowało na rynku otwartym.

- Jak w nic nie przywalisz ani nie utkniesz to mamy szansę ich zgubić. - Na wszelki wypadek przełożyłam taser w bardziej dostępne miejsce, żeby w razie czego porazić pierwszego, który tknąłby nasz samochód.

- Dam radę! – Stwierdził.

Auto wbiło się w uliczkę. Finch zahaczył o jakieś śmieci walające się na bokach podniszczonej szosy: kartony, szmaty i nie wiadomo co jeszcze. Za sobą usłyszeliśmy tupot nóg, a potem padł strzał. Najwyraźniej któryś z napastników miał pistolet.

- No kurde! - skomentowałam - My tu po dobroci do nich, a oni tak się odwdzięczają.

Finch staranował jeszcze dwie mniejsze sterty śmieci, otarł bokiem o jedną ze ścian gdy wyjeżdżaliśmy z wąskiej uliczki, przy okazji urywając lusterko od strony pasażera. Wyskoczyliśmy na równoległą i O'Hara depnął, rozpędzając się na krótką chwilę, bo znów natknęliśmy się na uciekających ludzi.

- Mało brakowało. Ledwie się wcisnąłem. Wąsko, jak cholera.

Nie musiał mi tego mówić, bo sama widziałam jak niewiele brakowało. Wskazałam mu kierunek i Finch skręcił. Przez chwilę jechało się nawet znośnie. Po mniej więcej półtorej mili wjechaliśmy jednak w gęstą zabudowę bloków, długich kamienic i pojedynczych domostw. Tutaj większość ludzi posiadała jakiś środek transportu i teraz próbowała nim uciekać, blokując wszystkie możliwe pasy ruchu, a nawet chodniki. Tysiące ludzi jednocześnie, w panice i popłochu, próbowało wydostać się z miasta akurat tymi samymi drogami, którymi my próbowaliśmy się do niego dostać. Wszystko to wyglądało coraz bardziej beznadziejnie.

Na domiar złego wiatr wiał z kierunku, gdzie jeden z ognistych tytanów, palił miasto, nanosząc kłęby ciemnego, duszącego w gardło dymu ograniczającego nam widoczność i skrywającego spanikowanych ludzi w splotach ciemnych wstęg.

- Zostały nam jakieś cztery mile. Nie wiem czy nie szybciej będzie pieszo. Ale wtedy zostaniemy bez środka ucieczki z dzieciakiem, a do "Radości" mamy ponad dwadzieścia mil, ze sporym ponad, od północnych rogatek Londynu. Czyli od miejsca, gdzie jest dzieciak, jak nic ze trzydzieści mil, może kilka mniej. Nie sądzę jednak, aby udało nam się przedostać przez tych wszystkich uciekających.

- Nie wiem Finch. - Przyznałam - To wygląda beznadziejnie, ale nie pozbywałabym się środka transportu, bo bez niego z dzieckiem to nie damy rady nigdzie dotrzeć. Może spróbujmy jakiś objazdów, gdzieś musi być jakaś szersza droga. Ewentualnie jedno z nas się gdzieś ukryje z samochodem i będzie go pilnować a drugie pieszo pójdzie po dziecko i z nim wróci do wozu. Łatwiej z małym przejść te osiem mil, chociaż i tak wydaje się to prawie niemożliwe, niż trzydzieści.

- Miałem podobną propozycję, ale spróbuję podjechać najbliżej, jak się da. I myśl, kto zostaje pilnować bryki, a kto zasuwa po dzieciaka i potem przynosi go tutaj przez ten cały rozpierdziel wokół nas.

- Trudno mi się zdecydować - Zrobiłam niepewną minę - A jak ty uważasz?

- Z jednej strony czajenie się gdzieś i pilnowanie, by ktoś nie podprowadził nam siłą samochodu. Z drugiej pchanie się w paszczę rozszalałego tłumu i powrót tutaj z dzieciakiem, nie wiadomo jak ogarniętym, przez rozwalany Londyn. Poza tym, nie wiem jak szybko opiekunowie tamtego miejsca się stamtąd zawiną. Ja, bez urazy, chyba szybciej przejdę przez miasto i dłużej poniosę dziecko. Mam jeszcze trochę łączności współdzielonej z mocą Kopaczki. Nie wiem jak długo, ale mam. Znając jednak życie, moc wyczerpie się, gdy będę jej najbardziej potrzebował.

- Naprawdę? A ja chciałam zaproponować odwrotnie, że to ja pójdę po chłopca a ty przypilnujesz samochodu i zachowasz siły na później. Pamiętaj, że będziemy musieli z nim jechać tą samą drogą, którą już przebyliśmy. Co będzie jak wtedy nas zaatakują próbując zabrać nam samochód? – Było tyle niepewności w tym całym planie.

- Dobra. Każdy wybór, nie wiem, dlaczego, wydaje mi się wyborem między dżumą a tyfusem.

Jechaliśmy dalej, odbijając gdzieś w bok i przejeżdżając między eleganckimi blokami.

- Wiesz, ja się nie upieram przy moim wyborze. – Przyznałam - Przekonaj mnie, że twój jest lepszy.

- Będę szybszy i silniejszy. No chyba, że bateryjka siądzie w trakcie. To wtedy niekoniecznie. Zbyt dużo zmiennych, więc też nie będę się upierał przy swoim.

No to byliśmy w kropce.

- To co, rzucamy monetą, zdając się na ślepy los? – Zaproponowałam.

- Rzucaj. Ja wybieram reszkę.

Tak, rzucaj, tylko właśnie sobie przypomniałam, że przecież miałam pożyczone ciuchy i nie zaopatrzyłam kieszeni w drobne na taki wypadek. Przeszukałam jednak schowek w wozie i znalazłam w nim jakieś monety. Wzięłam jedną z nich.

- No dobra, jak wypadnie reszka to idziesz ty, jak orzeł to ja. - Wzięłam głęboki wdech, rzuciłam monetą i spojrzałam na wynik.

- Reszka. No cóż, los tak chciał. – Pokazałam ją O’Harze na dowód i odłożyłam na miejsce - Znajdźmy miejsce do zaparkowania i lecisz.

Kiwnął głową i szukając bocznych tras, dotarł w końcu do jakiejś drogi, kończącej się szeregiem opuszczonych domostw straszących powybijanymi szybami i śladami spalenizny. Ściany budynków szpeciły wulgarne napisy, pseudo okultystyczne bazgroły i symbole, oraz ślady po kulach. Słodko. Wprowadził samochód na obskurną przestrzeń między blokami zarośniętą zeschniętą, obumarłą trawą i zaśmieconą kawałkami szkieł i cegieł. Nie wjeżdżał za daleko w to rumowisko, aby nie narazić opon, ale też postarał się skryć przed wzrokiem przypadkowych przechodniów.

- Czujesz coś w Całunie? Jakieś silne Fenomeny wokół? Abym nie zostawił cię przy jakimś gnieździe nekrofagów czy coś.

Pokręciłam głową, bo niczego nie wyczuwałam. Całun zaburzał się i odkształcał, ale było to echo działań ognistego skrzydlatego szalejącego na zachód od nas.

- Nie, nic nie wyczuwam. – Powiedziałam, gdyby nie zobaczył mojego kręcenia głową.

- Poza tym to nie nekrofagów się obawiam. – Stwierdziłam, co było dość oczywiste, bo nekrofagi nawet nie wyczułyby mojej obecności tutaj.

- Potrzebuję trzech godzin. Gdybym nie wrócił po czterech, jedź do "Radości". Nie jedź miastem, ale od razu szukaj dróg na wylotówki. Wachy powinno starczyć na luziku.

Nie zdążyłam zaprotestować na to ograniczenie czasowe, bo Finch niespodziewanie i szybko pocałował mnie w usta. Pocałunek był krótki, zaledwie delikatne muśnięcie jego wargami moich warg.

- Na szczęście - powiedział poważnym tonem i mrugnął przy tym łobuzersko okiem. - Uważaj na siebie, proszę.

- Pfffffff - wypuściłam powietrze - Ale żeby aż tak wykorzystywać sytuację - powiedziałam niepewnie.

Chciałam coś jeszcze dodać, ale zmieniłam zdanie i powiedziałam tylko:
- Wracaj szybko.

- Postaram się - wyszedł z samochodu rozglądając się ostrożnie i czujnie wokół. - A co do tego pocałunku. Jak nie teraz, to kiedy? Kolejnego razu może nie być. Wiesz. Nie chcę być złowrogim prorokiem, ale chyba właśnie zaczęła się apokalipsa.

Posłał mi słaby uśmiech i zamknął szybko drzwi od strony kierowcy zanim zdążyłam powiedzieć coś sensownego.

- Nie wierzę, normalnie nie wierzę, żeby do tego wykorzystywać apokalipsę. – Wiedziałam, że już mnie nie słyszał i gadałam sama do siebie.

Widziałam go jeszcze przez chwilę jak ruszył zdewastowanym podwórkiem, wspiął się na rumowisko zawalonego budynku i przez chwilę balansował na jego szczycie, chyba nawet pomachał mi ręką na pożegnanie, a potem zniknął za rumowiskiem. Zostałam sama na pograniczu zaatakowanej przez potężną siłę stolicy. Słyszałam gdzieś w oddali echa strzałów, eksplozji, chyba krzyków z setek, jeśli nie tysięcy, ludzkich gardeł, wycia syren i świergot ptaka, który uwił sobie gdzieś niedaleko gniazdo w zdziczałej gruszy, która wyrosła na krawędzi rumowiska.

Zastanowiłam się nad swoimi opcjami i zaczęłam na szybko obmyślać jakiś plan. Stwierdziłam, że nie opłacało mi się siedzieć w samochodzie, bo miałam tam zbyt małe pole widzenia i łatwo mogłam dać się zaskoczyć. Wyszłam z samochodu, zamknęłam wszystkie drzwiczki i ukryłam kluczyki w kieszeni. Potem zaczęłam wdrażać swoje plany maskująco przyczajające. Wiedziałam, że Fenomeny raczej nie potrzebowały auta i dlatego musiałam zabezpieczyć się głównie przed ludźmi.

Sprawdziłam, czy samochód był widoczny od strony drogi i na wszelki wypadek obłożyłam go ostrożnie starymi dechami i kawałkami blach tak żeby zminimalizować jego wykrycie przez kręcących się potencjalnie w pobliżu ludzi. Potem poszukałam sobie miejsca, w którym mogłabym się odpowiednio ukryć mając częściowo widok i na schowany samochód i na drogę. Wiedziałam też, że dzięki nekrowizjii byłam w stanie dużo szybciej wykryć ludzi i inne istoty. A potem wystarczyło już tylko przeczekać te kilka godzin i nie stracić czujności. Prościzna.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 13-11-2021, 10:29   #32
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Zamaskowała samochód, najlepiej jak potrafiła i przyczaiła się, aby obserwować okolicę. To były ostatnie domy na obrzeżach Londynu. Zapewne nigdy nie zakończone przez deweloperów przed 2012. Dalej były już tylko zarośla, łęgi, jakieś puste pola, skarpa kolejowa z nieczynną linią i tereny niezurbanizowane. Nie było tutaj żadnych dróg ucieczek z ogarniętego grozą Londynu. Przez przypadek, a może celowo, Emma i Finch wybrali naprawdę dobre miejsce na ukrycie samochodu.

Dla Emmy był to czas oczekiwania. Co jakiś czas wiatr przywiewał do niej smród pożarów, echa krzyków, łoskot walących się budynków. Nie widziała za dobrze Londynu, ale za to bez trudu widziała olbrzymie "anioły" dokonujące zniszczenia. Robiły to w sposób metodyczny, zimny i starannie zaplanowany. Burzyły ulicę po ulicy, rzygając ogniem, machając mieczem. Niszczyły Londyn bezdusznie i dokładnie, kwartał po kwartale.

Jeden z nich przesuwał się powoli w stronę zachodnich obrzeży, na których się znajdowała. Szacowała jednak, że dotrze tutaj za sześć do ośmiu godzin.
Za to uchodźcy dotarli szybciej.

Zobaczyła ich. Grupka kilkunastu osób - może rodziny, bo były pośród nich dzieciaki.

Co ich podkusiło, aby wybrać tę konkretną trasę, nie miała pojęcia. Ale widziała ich dobrze. Mężczyznę niosącego na barana jakieś małe dziecko, starszą kobietę, która ledwo powłóczyła nogami. Grupkę podrostków trzymających się razem pod okiem najstarszego z nich, pewnie nastolatka. Młodszą kobietę, która podtrzymywała ją mimo wyraźnego zmęczenia. I trzech mężczyzn uzbrojonych w kije, i jeden z nich miał chyba myśliwski sztucer. Poza tym mężczyźni dźwigali na sobie ciężkie plecaki wypełnione zapewne zapasami i wszystkim tym, co było potrzebne, i zostało zagarnięte na szybko. Koło jednego z mężczyzn chyba szalał Całun, chociaż z odległości, w jakiej się znalazł, Emma nie była tego pewna. Ale chyba był to loup-garou.
Uciekinierzy, na szczęście, nie zauważyli jej samochodu. Pomaszerowali dalej i po chwili sforsowali krzaki. Jakiś czas później widziała ich, jak wspinali się na nasyp kolejowy.

Czas. Zegarek pokazywał, że minęły trzy godziny, o jakie prosił ją Finch. I wtedy do niej dotarło. Zegarek pokazywał upływ czasu, ale słońce nie przesunęło się nawet o centymetr na niebie. Nadal świeciło nad dachem tego konkretnego budynku, tak, jak w momencie, gdy przyjechała tutaj z Finchem. Jakby cały cholerny świat zatrzymał się w miejscu.

I wtedy go zobaczyła. Fincha O'Harę. Szedł wzdłuż bocznej linii budynku, kierując się mniej więcej w stronę, gdzie zostawili samochód. Niósł kogoś na rękach. Jakąś małą postać. O'Hara wyraźnie utykał. Gdy go obserwowała, potknął się o jakiś kamień i w ostatniej chwili złapał równowagę. Cokolwiek przeszedł, znów był na skraju wyczerpania.

Już zamierzała do niego zejść, kiedy Pieczęć na jej ciele zapłonęła po raz kolejny. Tym razem z siłą, która przepaliła jej ubranie. Ogień, tak samo szybko, jak się pojawił, tak samo szybko zgasł, ale to, co miała na sobie, zostało uszkodzone - pełne wypalonych dziur, poczerniałe i dymiące.

Całe niebo zapłonęło ogniem. Dosłownie. Jakby ktoś je podpalił. Zjawisko trwało tylko chwilę, ale za to, po kilkunastu sekundach, w dół, ku ziemi, zaczęły spadać płonące kule. Były ich setki. Nawet tysiące.

Kilka z nich spadało dość blisko. Emma wyraźnie czuła żar gorącego powietrza, jaki towarzyszył ich upadkowi, ogłuszył ja huk podobny do tego, jaki wydaje lecący odrzutowiec, a potem ujrzała, jak tuż przed uderzeniem w ziemię, te bolidy, rozkładają skrzydła i nad Londynem tańczyło teraz w powietrzu z kilkudziesięciu skrzydlatych aniołów, otoczonych ogniem i blaskiem. I każdy z tych aniołów miał w rękach miecz ze światła i ognia. Oczywisty był cel, dla którego tutaj przybyli.

Dudniło jej w uszach. Huczało w głowie. Ale, jak przez mgłę, usłyszała jak Finch woła ją po imieniu.

Stał tam, na dole, zagubiony, zakrwawiony, z uszami z których wylewała się krew. Jedna nogawka spodni wisiała na nim w strzępach, posklejana zbrązowiałą krwią. Brodę miał spaloną - pozostały po niej tylko kępki włosów tu i ówdzie, a policzki nadal lekko zaczerwienione, oczy zaczerwienione od dymu. Tam, gdzie Pieczęć Jehudiela, ubranie miał powypalane, podobnie jak Emma. Przez dziury widziała jego mostek i linię żeber.

- Emmo - uśmiechnął się słabo na jej widok. - Przedstawiam ci Harrego Pottera. Harry, to jest ta śliczna i dobra Emma, o której ci opowiadałem. Przyjaciółka twojej mamy.

A Emma na małe dziecko z twarzą starca.

Od razu rozpoznała symptomy bardzo rzadkiej choroby - progerii.

- Poprowadzisz chwilę?

Finch spojrzał w kierunku jednego ze Skrzydlatych, wiszącego w powietrzu jakieś trzy kilometry od nich. W takiej samej odległości znajdował się potężny, ognisty kolos. Emma widziała już podobne spojrzenie u Fincha raz czy dwa. Mimo zmęczenia, gdzieś tam, w tej aroganckiej łepetynie, zachodziły takie procesy, że gdyby była na miejscu Jehudiela lub Skrzydlatych, Emma czułaby lekki niepokój.

- Czy wolisz zająć się naszym przemiłym kumplem - spojrzał na Harryego. - Dam radę chwilę pojechać, tylko muszę napić się wody lub czegokolwiek.

Dzieciak, jeżeli można tak było powiedzieć o kimś o twarzy starca, silnie emanował w Szumie Duchowym. Nie był Fenomenem, ale działały na niego jakieś efekty mistyczne, albo sam posiadał zdolności nadnaturalne. Patrzył na Emmę tą swoją niepokojącą twarzą starca i widać było, że jest cholernie przerażony.

Kto by jednak nie był, zważywszy na to, co działo się wokół.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-11-2021 o 10:32.
Armiel jest offline  
Stary 20-11-2021, 14:43   #33
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Zostałam sama. Na całe trzy godziny. Nie żeby to było coś niespotykanego dla mnie. Nie, absolutnie nie. Lubiłam czasem pobyć sama, ba nawet potrzebowałam czasem pobyć sama dla zachowania mojej równowagi wewnętrznej i zdrowia psychicznego. W normalnych okolicznościach ucieszyłabym się z tej rzadkiej ostatnimi czasy chwili samotności, ale obecne warunki nie były zwykłą sytuacją. Do tego mój umysł rzadko próżnował, a ja nie byłam osobą, która umiałaby w takim momencie wyluzować, więc popłynęłam w moich przemyśleniach i rozważaniach tak daleko jak się tylko dało w przeciągu trzech godzin. Roztrząsałam takie scenariusze i wyciągnęłam na światło dzienne takie swoje obawy, że dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się w niezmienionej pozycji słońca na nieboskłonie. Zapowiadał się naprawdę długi dzień, wychodziło bowiem na to, że ziemia stanęła w miejscu.

Wiem, że Finch odgrażał się, iż zamierzał zrobić coś w sprawie apokalipsy tylko nie miałam pojęcia co mógłby zdziałać. Nie miałam pojęcia czy ktokolwiek mógłby coś zrobić w tej sprawie. Nie wiedziałam też czy O’Hara w ogóle wróci z misji ratowania Harry’ego. Obstawiałam, że powinien dać radę, ale nigdy nie można było mieć pewności.

Ulga, którą odczułam, kiedy ich zobaczyłam na drodze była nie do opisania. Dopiero w tym momencie poczułam jak bardzo byłam spięta i jak bardzo się martwiłam.

Zanim zdążyłam do nich podejść, znowu coś walnęło z nieba. Weszliśmy w kolejny etap apokalipsy co zaowocowało pożarem pieczęci na mojej klacie i hukiem, który wywołały kolejne oddziały anielskie atakujące miasto. Z szoku i otępienia wyciągnął mnie znajomy głos. Finch wołał mnie po imieniu. Powlokłam się w jego kierunku.

- Emmo. Przedstawiam ci Harry’ego Pottera. Harry, to jest ta śliczna i dobra Emma, o której ci opowiadałem. Przyjaciółka twojej mamy.

Aż się rozejrzałam za tą śliczną i dobrą Emmą i kiedy jej nie dostrzegłam uznałam, że to chyba była mowa o mnie.

- Cześć. - Odpowiedziałam niepewnie.

- Poprowadzisz chwilę? – Padło szybkie pytanie.

Średnio mi się to uśmiechało, ale jakby nie było innego wyjścia to podjęłabym się tego zadania.

- Czy wolisz zająć się naszym przemiłym kumplem – O’Hara spojrzał na Harry’ego. - Dam radę chwilę pojechać, tylko muszę napić się wody lub czegokolwiek.

- Chwilunia.

Po tych słowach jakbym dostała adrenalinowego kopa. Podbiegłam bliżej Fincha i wyciągnęłam ręce w stronę Harry’ego, którego O’Hara postawił na ziemi.

- Chodź Harry, pomożemy wujkowi Finchowi, bo zaraz się przewróci.

- Spokojnie. Dam radę posadzić dupę za kółkiem - odpowiedział Finch, a Harry, nieco nieufnie wyciągnął do mnie dłoń. Przyjrzałam się jej. Palce miał długie, kruche i słabiutkie.

- Mam nadzieję, że dasz radę posadzić pupę - przy tym słowie spojrzałam wymownie na Fincha - za kółkiem.

- Jestem Emma - Ujęłam delikatnie dłoń dziecka - Chodź. Musimy odgruzować samochód.

Pociągnęłam go lekko w stronę wozu.

- Lubisz jeździć samochodem Harry? – Zapytałam tonem pogawędki jakby przed chwilą z hukiem z nieba wcale nie spadło stado aniołów chcących wyplenić całą ludzkość.

- Nie wiem, Do tej pory jeździłem tylko karetkami. A one strasznie hałasowały.

Harry miał spokojny, suchy głos, w którym dało się jednak usłyszeć tę dziecięcą naiwność i niewinne spojrzenie na życie. Chciałam zacząć zdejmować maskowanie z samochodu, ale zobaczyłam, że Finch się już tym zajął.

Wtedy przypomniało mi się coś jeszcze. Zerknęłam w dół. No tak pieczątka zafundowała mi zbyt duży przewiew puściłam, więc na chwilę dłoń chłopca, wyciągnęłam swoje ręce z koszulki, przekręciłam ją tył na przód i wsunęłam z powrotem ręce w rękawy. Teraz miałam wypaloną dziurę na plecach a nie na klatce piersiowej.

- Ten samochód nie powinien tak hałasować. – Zapewniłam chłopca i przykucnęłam przy nim.

- Nie wiem czy po drodze będzie miejsce na postój, więc powiedz Harry czy nie potrzebujesz pójść siku zanim ruszymy? – Zapytałam go z troską.

Pokręcił głową na chudej szyi. Spuścił wzrok w ziemię, jakby czymś zawstydzony. Zdecydowanie nie był wychowywany przez Alicję.

- Dobra, dzieciaki, pakujcie się do samochodu. Czas na wycieczkę nad jezioro. Opowiadałem Harry’emu o jeziorze i bardzo się zaciekawił. – Wtrącił się O’Hara.

- To prawda, tam gdzie jedziemy jest fajne jezioro, ale to dość daleko, więc naprawdę zastanów się Harry. Zobacz tam są takie stare domki - wskazałam je palcem - możesz się za któryś schować i się wysikać. Nie przejmuj się, nie ma co się wstydzić. Ja też się tam wysikałam, zanim przyszliście. – Po tych słowach podniosłam się i podałam Finchowi kluczyki do samochodu.

- A jak umyję ręce? - Głos dziecka brzmiał niczym szelest zaschniętych liści.

- Nie umyjesz. – Przyznałam szczerze - Dopiero jak znajdziemy miejsce z wodą to będzie można je umyć. Niestety teraz warunki nie są za dobre. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.

- To jak? – Naciskałam na niego - Jak nie chcesz to wsiadamy i jedziemy.

- Trzeba myć ręce po siku. Jedziemy. – Harry patrzył na mnie z jakąś taką poważną miną. Jakby nawet z politowaniem pomieszanym z lekkim niesmakiem. No pięknie chciałam go zachęcić do wysikania się w tych spartańskich warunkach a wyszłam na jakiegoś brudasa i flejtucha. Opiekowałam się kiedyś dziećmi i wiedziałam, jak mogła się skończyć nasza przejażdżka, a lepiej chyba było mieć nieumyte ręce niż mokre spodnie.

- No wiem, ja wyszorowałam ręce piaskiem. – Odpowiedziałam.

Otworzyłam tylne drzwi samochodu.

- To wskakuj, ale droga może nam zająć ze trzy godzinki. – Uprzedziłam.

- Optymistka - mruknął Finch pod nosem. - Harry chętnie posłucha o swojej mamie, Emmo. Poopowiadaj mu o niej, ale pilotuj mnie, w miarę możliwości. Dobra? Wszyscy gotowi na podróż? Harry, Emmo?

Starałam się przypiąć Harry’ego pasem jak najlepiej i jak najbezpieczniej w danych okolicznościach zważywszy na to, że mały był, no mały a my nie posiadaliśmy dla niego specjalnego fotelika, a potem zajęłam miejsce obok chłopca i też przypięłam się pasem.

- Ja jestem gotowa. I właśnie miałam zapytać Harry’ego czy zna jakieś gry, w które by można pograć w samochodzie albo o czym by chciał porozmawiać, bo jak rozumiem wujek Finch to ci opowiadał niezłe bajki w drodze tutaj. - Uśmiechnęłam się do dziecka.

- Ładne. Śmieszne. - Zgodził się Harry. - Jednak chcę siku. Wytrę rączki w piasek, jak mi pani powie, jak to zrobić.

Zachowałam pokerową twarz i nawet drgnięciem powieki nie zdradziłam swoich myśli. Odpięłam swój pas a potem pas Harry’ego i otworzyłam drzwi. Wygramoliłam się z samochodu.

- A może dam ci, póki co chusteczkę do wytarcia rączek, a później umyjesz je porządnie jak tylko znajdziemy jakąś łazienkę. Dobrze? – Zasugerowałam.

- Pójdziesz sam czy któreś z nas ma pójść z tobą? – Dodałam.

- Pan Finch? – Chłopiec był skrępowany, ale najwyraźniej mniej się wstydził faceta niż kobiety w tej sytuacji.

Pan Finch zatem wstał, wysiadł, uśmiechnął się i zaprowadził chłopca na klatkę schodową. Po chwili wrócili.

- Daj tę chusteczkę, co? - Poprosił mnie Finch i spojrzał na niebo.

Jeden ze skrzydlatych szybował stosunkowo niedaleko od nas. Podałam im chusteczki. Otworzyłam drzwiczki Harry’emu, poczekałam aż mały wsiądzie, wsiadłam sama i zrobiłam znowu całą akcję z zapinaniem pasów.

- Próbujemy tych samych objazdów co wcześniej? - Zapytałam O’Harę.

- Możemy. Nie będzie to łatwe. Musisz być przygotowana do obrony przed tymi skrzydlatymi dup… draniami. – Poprawił się udowadniając, że zrozumiał moją wcześniejszą przyganę.

- Przygotowana jak? - Zapytałam zaniepokojona.

- A bo ja wiem? – Odpowiedział mi pytaniem na pytanie i ruszył.

Powoli skierował samochód na drogę i wjechał na zdezelowaną asfaltówkę. Wyjechaliśmy na szerszą aleję i zobaczyliśmy tył uchodźców. Cała rzeka spanikowanych ludzi próbowała wydostać się z miasta. Niestety, gdzieś tam z przodu, widzieliśmy jakieś wybuchy i błyski. Słyszeliśmy również strzały.

- Znajdź mi jakąś trasę na pola. Może uda nam się wydostać polnymi drogami. Miastem, czy nawet obrzeżami, raczej nie damy radę wyjechać.

- Dobrze - wyjrzałam przez okno - Spróbujmy tamtędy - wskazałam drogę, która jak mi się wydawało odbijała później w bok i jeśli się odpowiednio skręciło można było oddalić się od miasta.

Niestety droga była w fatalnym stanie, co okazało się bardzo szybko. Prowadziła gdzieś w kierunku nasypu kolejowego, tego samego, który widziałam, ale kawałek dalej kończyła się na osiedlu zniszczonych domów jednorodzinnych straszących powybijanymi szybami i śladami zniszczeń.

Próbowałam wypatrzyć trasę, gdzie można by odbić na pola jednocześnie zagadując Harry’ego Pottera tak, aby utrzymywać go w złudnym wrażeniu, iż nic złego się nie działo i to była jak najbardziej zwyczajna sytuacja, ale obawiałam się, że potrzebowałam skupienia i jednoczesne gadanie oraz szukanie drogi nie było dobrym pomysłem.

Znalazłam w końcu drogę na pola, ale musieliśmy zawrócić, bo samochód nie był autem terenowym i istniało zbyt duże ryzyko, że utkniemy gdzieś na bezdrożu. Wróciliśmy więc na drogę i szukaliśmy kolejnego objazdu. Wszędzie było jednak tak samo! Drogi prowadziły donikąd albo nad wodę, albo były zakorkowane i zatłoczone ludźmi. Wszystko sprowadzało się jednak do tego, że utknęliśmy na dobre w Londynie. Po sześciu kolejnych nieudanych próbach zaczęło robić się nieciekawie. Mieliśmy dwa wyjścia. Jechać spokojnie jakimś korkiem w tempie żółwia, mając nadzieję, że uciekniemy nim dojdą do nas kolosy z ognia, a jeden był już niespełna milę od nas, lub spróbować ponownie poszukać drogi.

- Jest szansa zawrócić tam, gdzie szaleli skrzydlaci. Spróbować przemknąć się obok. Albo idziemy z buta. Mamy już mniej niż pół baku benzyny. – Poinformował mnie Finch.

- To może poszukamy jakiejś stacji benzynowej albo innego środka transportu. Jakbyśmy znaleźli jakiś motocykl lub coś podobnego łatwiej by było omijać przeszkody. Zostaje nam albo to albo próbowanie zatankowania samochodu. Wiem, że się upieram przy tym wozie, ale nie podoba mi się opcja przedzierania pieszo. – Odpowiedziałam.

- Harry jest dzielnym dzieckiem, ale byłoby to dla niego strasznie trudne. Możemy jeszcze zrobić coś innego. Wezwę naszego mistrza pieczątek i poproszę o pomoc.

- A jak niby to ma nam pomóc? - Zapytałam powątpiewająco.

- Nie wiem, kurde. Zaczynam czuć się zaszczuty. Mam pomysł. Ryzykowny, ale może dać radę. Polecimy na południe i objedziemy Londyn. Przedostaniemy się przez zniszczone rejony. Może się udać, może się nie udać. Możemy być w większej du… pupce.

- Chcesz jechać przez te miejsca, przez które oni już przeszli? - Upewniłam się.

- Rzeczywiście ryzykowne. – Przyznałam, kiedy to potwierdził. - Wystarczy nam paliwa? – Zapytałam zmartwiona - No i pytanie co z sierocińcem, myślisz, że nadal jest szansa się do niego dostać? – Dopytywałam, bo wciąż nie chciałam się pożegnać z pomysłem przeszukania budynku.

- Sierociniec to tam, gdzie próbujemy się dostać. Możemy odpuścić i wrócić za dzień lub dwa. O ile będzie do czego wracać. Paliwa powinno starczyć. Na szczęście dla nas właściciele auta to krezusy i benzyna dla nich nie była problemem, więc sporo jej jeszcze mamy. Co do tych kolosów: to cholernie ryzykowne. Wystarczy, że raz machną tym mieczydłem i z nas oraz z samochodu zostanie zwęglony złom. My jakoś z tego wyjdziemy, ale nie on. Kurde. I tak źle i tak niedobrze.

- Chciałabym się dostać do sierocińca, ale nie czyimś kosztem – pokręciłam głową - więc nie będę się upierała. Chyba, że się rozdzielimy i ty z Harrym wybierzecie inną drogę a ja tą przez sierociniec.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Jeżeli coś stanie się mi, ty możesz zająć się młodym albo jeśli ty oberwiesz, ja mogę mu pomóc. Możemy zaryzykować coś takiego. Wbijamy gdzieś. Znajdujemy jakieś lokum, piwnicę, zaplecze sklepu i przeczekujemy, aż te gnidy przejdą. Potem zasuwamy do sierocińca i do Radości. Jestem w stanie skorzystać z pieczęci i dać znać Kopaczce, gdzie się ukryliśmy.

- To zróbmy tak. – Ucięłam dyskusję nie chcąc więcej dyskutować, aby nie straszyć Harry’ego.

- Ok. Zawracamy więc i szukaj jakiegoś miejsca na uboczu. Sklepu czy mieszkania. Na pewno będą tam jakieś zapasy. Zaraz. Nasza melina jest stosunkowo niedaleko. I ma dobre ochrony.

- A nie leży na trasie jednego z tych wielkich? – Wyjrzałam przez okno próbując to ocenić.

- Kto wie, jak on się porusza. Zobacz na te pożary w centrum. Wydaje się, że oni niszczą wszystko, do gołej ziemi. Wiesz, jak w Sodomie czy Gomorze. Ale mamy tam podpiwniczenie i schron.

- To jedźmy tam. – Zdecydowałam - W razie czego będziemy reagować na bieżąco na ich ruchy.

Finch zawrócił, co nie było łatwe, bo za nami tłoczyli się już uciekający ludzie z tobołkami, wózkami, taczkami i innymi sprzętami umożliwiającymi przewiezienie dobytku. Spanikowani i zdezorientowani wyglądali niczym stado zombie z filmów sprzed Fenomenu.

Wjechaliśmy w boczną ulicę, mijając porzucone samochody, a potem, kilkanaście minut później, w strefę wypełnioną dymem. Harry skulił się w sobie. Objęłam go uspokajająco ramieniem starając się ukryć mój własny strach. Okna szybko pokryły się popiołem i kurzem, ale O'Hara włączył wycieraczki i jechał w tempie powolnym, ledwie kilka mil na godzinę. Wyjechaliśmy z dymu tak niespodziewanie, że aż zatkało mnie na widok tego co zobaczyłam.

Znaleźliśmy się w strefie wojny i koszmaru. Budynki wokół nas obrócono w perzynę, a po bokach ulicy piętrzyły się płonące ruiny. Kawałki konstrukcji zalegały także na ulicach, ale najgorsze było to, że pomiędzy nimi leżały ciała ludzi przygniecionych przez cegły, betonowe płyty, metalowe wzmocnienia lub poszatkowane przez szklane odłamki.

Czuliśmy też żar i widzieliśmy jednego z ognistych kolosów oddalających się od nas na północ. Ślad jego przejścia znaczyło pogorzelisko i pożary, ci wszyscy ludzie byli jego ofiarami, a teraz szedł niosąc śmierć dalej.

Do schronienia zostało nam nie więcej niż półtorej mili. Finch ruszył dalej lawirując samochodem między gruzami, wrakami płonących samochodów i śmieciami tarasującymi ulicę. Nie oszczędzał przy tym karoserii ani opon. Kilka razy poczułam, że przejechaliśmy po czymś miękkim, zapewne czyimś ciele. Finch milczał. Widziałam, jak napinają mu się mięśnie ramion opartych na kierownicy jakby za chwilę miał ją wyrwać.

Skrzydlaty anioł wylądował przed nami z włócznią jaśniejącą grotem ze światła i nim O'Hara zdążył zareagować znalazł się przy samochodzie i uderzył ostrzem prosto w maskę. Anielska broń bez trudu pokonała karoserię i uszkodziła coś w silniku.

- O kuuuuuur...czę - wykrztusiłam z siebie.

Finch wykrzyknął coś, nie zarejestrowałam co i wyskoczył na zewnątrz. Harry, przerażony do granic możliwości widokami wokół, skulił się w sobie i umilkł.

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie - Powtarzając to jedno słowo rozpięłam swój pas a potem pas przytrzymujący Harry’ego. Otworzyłam drzwi, wzięłam dziecko na ręce i wygramoliłam się z samochodu. Na moje oko wóz był na tyle uszkodzony, że nie dalibyśmy rady ruszyć nim dalej a siedzenie w środku nie gwarantowało bezpieczeństwa. Teraz zależało mi tylko i wyłącznie na wyniesieniu chłopca ze strefy, w której działania anioła i podkurzonego O’Hary mogły zagrozić zdrowiu i życiu malca.

- Przepraszam! - krzyknęłam w stronę Fincha i zaczęłam pospiesznie oddalać się od unieruchomionego samochodu wypatrując bezpiecznej osłony i starając się po drodze omijać przeszkody.

- Idź do celu! - krzyknął Finch i ruszył w stronę skrzydlatego, który w tym czasie wyrwał broń z samochodu i skierował w stronę O'Hary.

Finch powiedział coś, w języku aniołów wymawiając słowo Jehudiel. Anioł spojrzał najpierw na niego, a potem przeniósł wzrok na mnie, a ja się poczułam jakbym z powrotem miała pięć lat i matka właśnie karciła mnie wzrokiem. Nawet z daleka widziałam puste, beznamiętne oczy tego pozaziemskiego bytu, chwilę później łopocząc skrzydłami anioł wzbił się w powietrze. Po chwili zniknął w kłębach dymu spowijających niebo nad nami.

Teraz będąc poza samochodem poczułam, jak gryzie mnie w gardle i szczypie w oczy. Harry rozkaszlał się przez drażniący dym. Słysząc ten dźwięk ruszyłam nieco na oślep, żeby tylko wydostać się z terenu zasnutego dymem, mniej więcej starałam się obrać kurs w stronę naszego domu. Poklepywałam delikatnie Harry’ego po pleckach, aby pomóc mu odkrztusić pył. Finch dogonił nas. Oddarł rękaw ze swojej koszuli i podał mi wskazując na Harry’ego.

- Obwiąż mu tym buzię. A potem daj mi go na plecy. Będziemy go nieśli na zmianę. Coś mi mówi, że nasz pech jeszcze się nie skończył.

Postawiłam chłopca na ziemi i zrobiłam z materiału najlepszą maskę na twarz jaką potrafiłam.

- Zrobimy ci z tego maseczkę Harry, dobrze? Będziesz zamaskowany jak jakiś tajemniczy bohater. - Uśmiechnęłam się do chłopca przez łzy, bo nadal miałam podrażnione oczy.

- A teraz wskakuj mi na plecy i dobrze się trzymaj za szyję. – Nadal przykucnięta odwróciłam się do niego tyłem i pomogłam mu wdrapać się na plecy.

- Ja go będę niosła pierwsza - powiedziałam Finchowi prostując się - Nie jestem zmęczona, jak na was czekałam to głównie się obijałam.

O’Hara skinął głową i ostrożnie ruszyliśmy w stronę naszej kryjówki.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 20-11-2021 o 14:55.
Ravanesh jest offline  
Stary 22-11-2021, 08:42   #34
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Szła przez piekło. Bo tak musiało wyglądać piekło. Maszerowali przez pogorzeliska, przez kłębiący się dym. Wokół nich budowle zmieniły się w palące się rumowiska,w zgliszcza dawnego, dumnego Londynu. Widziała ciała - zwęglone, spalone, poczerniałe. Dziesiątki ciał. Setki. Nawet tysiące.

Zawsze walczyła z Fenomenami. Z tymi nie dała rady.

Finch prowadził, ale poruszali się w iście ślimaczym tempie. Nie ze względu na Harryego, który po prostu przywarł do niosącej go Emmy, ale ze względu na samą trasę. Zawaloną gruzem, płonącymi samochodami, ciałami i resztkami infrastruktury.

Kilka razy natrafili na Skrzydlatych, którzy wydawali się polować na niedobitków pomiędzy gruzami. Im jednak dawali spokój. Pieczęcie Jehudiela najwyraźniej zapewniały ochrone nie tylko im, ale też dziecku, którym się zaopiekowali.

Emmie oddychało się coraz trudniej. Miała wrażenie, że zamiast gardła, ma komin, w którym zastygły dym, sadza i popiół. Oczy piekły ją od gorąca, były zapewne zaczerwienione, a płuca ledwie łapały rozgrzane od pożarów powietrze. Poruszała się mechanicznie, niczym w sennym koszmarze, martwić się coraz bardziej o Harryego Pottera. Czy jego osłabiony przez straszliwą chorobę organizm staruszka przetrwa ten marsz.

Nie miała też pewności, że na końcu tej piekielnej przeprawy czeka na nich coś, poza zgliszczami i dopalającym się domem.

Nagle jednak wyszli z dymów na coś, co można było uznać za oazę normalności. Wyspę na morzu zniszczeń. Dom Towarzystwa i kilka innych wokół niego, stały jakby nigdy nic, ominięte przez Ognistego Kolosa.
Okna domu pokrywała gruba warstwa sadzy i popiołu, z nieba sypały się na nich zwęglone kawałki, niczym czarny śnieg, ale poza tym te kilka domów stało nietkniętych przez pożary i śmierć.

Emma nie widziała żadnych ludzi. Tylko te kilka domów. Finch podszedł do niej. Wyglądał koszmarnie. Brudny od sadzy i węgla, z przekrwionymi oczami. Wtedy zorientowała się, że siadła na murku. Sama nie wiedziała kiedy to zrobiła. Drżały jej mięśnie, płuca paliły, miała ochotę zwymiotować od zalegającego w jej gardle syfu. Mały Harry Potter nie dawał znaku życia. Trzymała małe, bezwładne ciałko i miała wrażenie, że od jakiegoś czasu niosła już martwe ciałko. Miała nadzieję, że się myli.

Finch przykucnął przy nich. Zabrał z jej rąk młodego, sprawdzając puls palcami i kiwając głową uspakajająco. Pomagając sobie wzajemnie, dotarli do ich kryjówki.

Pierwsze, co zrobił Finch, to położył Harryego w swojej sypialni na parterze zostawiając z nim Emmę i szybko otworzył kran z wodą, zatykając wannę korkiem. Wiedziała, że chce napełnić, ile się tylko da, nim wysiądzie infrastruktura.

Byli bezpieczni. A szum płynącej do wanny wody zdawał się być zupełnie nierealnym dźwiękiem w tym koszmarze, jaki zgotowały im anioły.

Czuła się wyczerpana - zarówno psychicznie, jak i fizycznie, ale wiedziała, że ten stan szybko się zmieni. Kiedy napije się czegoś, zje, odsapnie - znów będzie w stanie funkcjonować normalnie, o ile normalnym można nazwać działanie w czasach, które wyglądały na czasy ostateczne. Na Apokalipsę.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-11-2021, 21:34   #35
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Ładnie traktujecie osoby, z którymi chcecie nawiązać współpracę - powiedziała Vannessa uśmiechając się krzywo. Nawet jeśli uznać, że Brigit nie ma zadatków na aktorkę, to i tak jej przeprosiny na niewiele się zdały. - Biorąc pod uwagę, że wrogów należy traktować odwrotnie, to nie wróży, to nic dobrego. Gdzie jestem? - Zapytała w końcu. W tej chwili najbardziej to ją interesowało. - I proszę bez filozoficznych wywodów.
- W Newcastle - odpowiedziała Brigit. - W naszej placówce.
- Kawy, ciasta? Musisz być bardzo wygłodzona. - Lynda postarała się znów być dobrą gospodynią - A to,możliwe, ostatnia szansa na to, by zjeść coś dobrego.
Lynda przyglądała się Vannessie bacznie. Jej wzrok zdawał się przenikać jej ciało na wskroś. Był skupiony i niezwykle bystry.
- Mamy szarlotkę.
Doprecyzowała uzdrowicielka.
- Może najpierw coś pożywnego - powiedziała Vannessa, a następnie spytała - skąd o mnie wiecie?
- Zaraz się coś ogarnie. Brigit, moja miła, bądź tak uprzejma i zobacz, co jest w kuchni. Chyba została nam jeszcze pieczeń i makaron z warzywami. W sumie sama możesz coś zjeść.
Brigit opuściła pomieszczenie bez słowa, chociaż wydawało się, że to ona tutaj ma głos decyzyjny, a nie Lynda.
- Nie było łatwo o tobie się dowiedzieć. Powiem więcej, w zasadzie nie było to możliwe. Ale, jak to się mówi, dla chcącego, nie ma nic trudnego. Wizje, głosy spoza, echa z innych planów, zdolności Świadków i tak, kawałek, po kawałeczku, udało nam się ułożyć tę wielowymiarową układankę. Wyjaśnić jak cię odszukaliśmy, byłoby trudniej, niż wyjaśnić po co.
Uśmiechnęła się jakoś dziwnie smutno.
Z drugiego pomieszczenia doleciała ich muzyka z płyty gramofonowej.
https://www.youtube.com/watch?v=24Skjm6glzo
- Dzieją się złe rzeczy, Vannesso. Bardzo złe rzeczy. I wiem, że zabrzmi to pompatycznie i desperacko, ale ty i kilka innych osób jeszcze możecie te rzeczy zatrzymać.

- Rzeczywiście brzmi to pompatycznie - Billingsley przyznała rację Lyndzie odwracając na chwilę głowę w kierunku, z którego dochodziła muzyka. - Desperacko już mniej. Możesz dalej wyjaśniać. Ja i jakich kilka osób? - Spojrzała pytająco na rozmówczynię. I choć była zmęczona, obolała i głodna wykrzesała z siebie uśmiech. To miała być zachęta do dalszego wyjaśnienia.

- Wiesz, co wydarzyło się w 2012 roku. Ten cały Fenomen Noworoczny, po którym nasz świat zmienił się w coś, w czym żyjemy teraz. Było wiele teorii na temat tego, co tak naprawdę się wydarzyło. Jedne mniej inne bardziej prawdopodobne. Żadne jednak prawdziwe. Chyba. Mnie osobiście najbardziej przekonuje ta o zderzeniu się ze sobą światów równoległych, różnych płaszczyzn egzystencji, wymiarów. Trzy światy - w uproszczeniu - materialny, duchowy i ten łączący jeden z drugim, znalazły się nagle w tym samym miejscu, w tym samym czasie, na tej samej płaszczyźnie i nastąpiła katastrofa. Taka przez wielkie "k". Znasz się na komputerach, na programowaniu?

Pytanie było tak niespodziewane, że aż zaskakujące.

- Nie - odpowiedziała lekko zdezorientowana Druidka - Zresztą w tej chwili taka wiedza i umiejętności na niewiele się zdadzą.

- Wiem. Ale to dobra analogia. Ja byłam programistką. W sensie nie do końca, ale pracowałam w branży rozrywki IT. Tam są takie określenia jak glitche lub bugi. Czyli, jak coś nie działa i nie wygląda jak planowano. I właśnie to zetknięcie tych wszystkich wymiarów było takim potężnym glitchem czy też bugiem. I wszystko się rozpadło na kawałki, pomieszało ze sobą. A efektem tego jest świat, jaki znamy. No i teraz. Vannesso, ktoś najwyraźniej przyszedł i zaczyna porządki. Ale wymyślił sobie, że zacznie od zniszczenia wszystkiego. Do ostatniego piksela, że tak powiem, do ostatniej linijki kodu. Jak dla mnie Fenomen był przypadkiem, ale teraz mamy poważniejszy problem. Zaczęło się coś, co można nazwać apokryficzną Apokalipsą. Wielkie czyszczenie. Czy też raczej wielkie, ostateczne ludobójstwo.

Zamilkła na chwilę przenosząc wzrok na drzwi, za którymi zniknęła Brigit.

- Niecałą godzinę temu na Londyn, na inne większe miasta, spadły potężne, skrzydlate istoty. Ogniste anioły, że tak je nazwę, które burzą wszystko i zmieniają w pogorzeliska, a każdy, na kogo trafią, jest natychmiast unicestwiany. Nie znamy jeszcze skali tej rzezi, ale ofiary idą w dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy. Moi przyjaciele z innych krajów przesłali mi siecią szeptów wieści, że tak dzieje się wszędzie indziej. Berlin, Paryż, Madryt, Warszawa, Wiedeń, Bruksela. Mogę tak wymieniać w nieskończoność. Moja matka pytała mnie kiedyś, jak byłam na studiach, Lydio, jak chciałabyś spędzić swój ostatni dzień w życiu? Pozwolisz, że zapytam ciebie o to samo, Vannesso? Jak chciałabyś spędzić swój ostatni dzień w życiu?
Billingsley wysłuchała w spokoju wywodu starszej kobiety. Skupienie się na jej słowach pozwoliło zdławić na chwilę uczucie głodu.
- W otoczeniu bliskich. Bo ostatni dzień nie powinien wzbudzać przerażenia - powiedziała szybko i jakby bez zastanowienia. - A Ty?
- Podobnie jak ty. Ale, niestety, mi nie będzie to dane. Nie mam już bliskich. Więc będę musiała poszukać innej alternatywy. Na przykład spróbuję uratować tych wszystkich oszołomów. Takich, którzy zasługują na wybawienie i takich, którzy na nie nie zasługują również. A wiesz, co wtedy odpowiedziałam mojej matuli? Na jej pytanie?
- Nie, co odpowiedziałaś? - zapytała uprzejmie Vannessa.
- Ha. Myślałam, że spróbujesz zgadnąć. - Zaśmiała się lekko Lydia. - W każdym razie, powiedziałam jej, że każdy dzień mojego życia, może być tym ostatnim, więc chciałabym go spędzić, najlepiej jak potrafię, z najlepszymi ludźmi wokół. Musiałabyś widzieć wtedy jej minę. Naprawdę. Do tej pory nie wiem, czy była zaskoczona, dumna z mojej odpowiedzi, czy uznała, że poszłam na łatwiznę. Nigdy się nie dowiedziałam. Bo nigdy jej o to nie zapytałam. Moja matula zginęła w pierwszych dniach Fenomenu Noworocznego. Gdzieś, podczas tej całej hecy, gdy nie rozumieliśmy, co się dzieje, i wypowiedzieliśmy wojnę Fenomenom. I nigdy Karuzela nie wyrzuciła jej z powrotem, ani jako zombie, ani jako loup-garou, ani jako bezcielesnej. Po prostu - odeszła, jak to kiedyś, przez Fenomenem, się działo. Dobra. Dość tych sentymentalizmów. Mam nadzieję, że z głową u ciebie lepiej i możesz wstać. Pójdziemy do kuchni, nim Brigit wypowie wojnę jedzeniu. Dasz radę?
<jakbyś pytała, to tak, Vannessa poczuła się nieco lepiej>

Druidka podniosła się z miejsca. Czuła się nieco lepiej. Nawet gdy tak nie było to i tak. Nie przyznałaby się do tego i poczłapałaby za Brigit, której sentymentalne wywody i tak niewiele tłumaczyły. Co było bardzo frustrujące.
Vannessa czuła się jak student niższych lat, który trafił na zaawansowany wykład. Niby człowiek posiada podstawowe informacje, ale nie potrafił połączyć ich w jedną całość.
- Nie odpowiedziałaś na moje wcześniejsze pytanie. Jakich kilka osób?

- Nie znasz ich. Chyba. Ale poznasz, o ile nie zginęli.
Vannessa westchnęła ciężko.
- Lub jeżeli nie zechcę ich poznać. Nie piszę się w ciemno na nic. A jak na razie, to niewiele, żeby nie powiedzieć nic, zostało wyjaśnione. Naprawdę wolałabym nie tracić czasu i poznać szczegóły.

- Szczegóły? - Lydia zaśmiała się. - Dziewczyno. Ja też chciałabym poznać cholerne szczegóły. Ale nikt nie zna cholernych szczegółów. Bo plan opiera się na tylu zmiennych, że nikt go nie zna w całości. A teraz doszło jeszcze coś, czego nie przewidzieliśmy. Potężne siły zstąpiły na ten świat i zaczęły coś, co wydaje się być ostatecznym rozwiązaniem kwestii ludzkości. Londyn jest właśnie niszczony w proch i pył. Jego mieszkańcy wymordowywani co do jednego. Podobnie rzecz ma się z innymi miastami. Nie tylko u nas, w UK, lecz w każdym innym mieście, jak się wydaje. A ty chcesz poznać szczegóły. Lub zechcesz poznać ludzi? Nie sądzisz, że nie bardzo mamy teraz czas i możliwość wybrzydzać? Z nieznanych mi powodów, jakaś siła, dała ci dar, który miał stanowić jeden z ważnych punktów planu. Planu, którego nie znam. Którego nie układałam. I który, szczerze mówiąc, nie wiem czy ma jeszcze sens w obliczu tego, co się właśnie wyczynia. Patrząc na ciebie, lecząc twoje ciało, wyczułam w tobie ogromne pokłady czegoś, co wydaje się być jakąś blokadą. I, jak sądzę, bez poradzenia sobie z tą blokadą, na nic się nam nie przydasz. Ale coś ci powiem, Vannesso. Nawet, jeśli okaże się, że moi przyjaciele,ci, którzy stracili życie w zamku Antykróla, zginęli nadaremno, jeśli okaże się, że nie masz już swoich mocy, a świat będzie płonął, damy ci schronienie, postaramy się ochronić twoje życie, tak długo, jak tylko zdołamy i jak długo będziesz tego chciała. Bo jesteś człowiekiem. A ludzi, Vannesso, należy chronić, jeśli mamy taką sposobność. Więc wybacz, że nie opowiem ci o szczegółach planu, którego nie znam.
- Jak zniszczony? Co ty opowiadasz? - Widać było, że te informacje bardzo poruszyły Vannessę. - Ja muszę tam jechać! - Zaczęła rozglądać się za wyjściem. - Moja rodzina…!
Billingsley nie mogła i nie chciała uwierzyć w to co Lydia przed chwilą jej powiedziała.
Reszta przestała mieć znaczenie. W głowie kobiety pojawił się obraz ojca. Bo o nim najpierw pomyślała. Może ostatnio nie mieli ze sobą zbyt dobrego kontaktu. Ale w takim momencie przestaje to mieć znaczenie. Ian Billingsley był jej rodzicem i ona martwiła się o niego. Tak jak martwiła się o Krisa. I nie mogła teraz myśleć o niczym innym.
- To niezbyt dobry pomysł. Ale damy ci samochód. Może nawet ktoś z tobą będzie chciał pojechać, aby w razie czego pomóc ci wrócić. Gdybyś chciała.
- Jasne. Dziękuję - powiedziała Vannessa już będąc myślami w drodze.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 02-12-2021, 19:38   #36
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Szłam przez miasto. Moje miasto. Tutaj się urodziłam, wychowałam i żyłam, ale teraz…teraz miasto zmieniło się, świat się zmienił. Podobno zmiana nie zawsze musi oznaczać zmianę na gorsze, ale teraz nie miałam wątpliwości, to co się działo nie było dobre. Cokolwiek oni wymyślili, cokolwiek zaplanowali dla nas, dla ludzi, to nie było dobre. I nawet nie wiedziałam kim byli ci oni. Aniołowie? Podobno nic nie robili bez rozkazów, nie działali sami. Kto w takim razie im to nakazał? Kto?

Martwiłam się o Harry’ego. Ja ledwo szłam, ledwo dawałam radę a on taki mały, bezbronny, jak sobie miał poradzić. I poradził sobie, na swój własny sposób. Stracił przytomność. Jego ciało oszczędziło mu tych wszystkich widoków i doznań, ale czy nie przekroczył jakiejś granicy, z której nie było powrotu? Czy odzyska przytomność?

Położyłam się na łóżku obok Harry’ego, tam, gdzie go położył Finch starając się umorusaną twarzą nie dotykać pościeli. W tym celu podłożyłam sobie jedną rękę pod głowę. Wiem, głupota, bo po co się w takiej sytuacji przejmować czymś takim jak brud, ale musiałam. Potrzebowałam tej namiastki normalności.

- Ha...Harr… - próbowałam wykrztusić imię chłopca przez zaciśnięte, podrażnione gardło.

Kiedy po kilku próbach nie udała mi się ta sztuka, po prostu ujęłam rączkę dziecka i sięgnęłam po leczącą moc pieczęci tak jak zrobiłam to usiłując pomóc Gładzikowi podczas akcji w sierocińcu. Energia popłynęła ze mnie, dotknęła ciała Harry'ego, który zakasłał sucho i otworzył oczy. Pogłaskałam go delikatnie po policzku mając nadzieję, że chłopiec będzie pamiętał kim jestem i rozpozna mnie pomimo mojej wysmarowanej sadzą twarzy. No i że się nie przestraszy.

Wątły uśmiech na jego twarzy wyraźnie wskazywał, że wszystko było w porządku, ale oczy wyrażały strach i grozę. Nie wiedziałam, ile z tego, co nas otaczało, widział Harry zanim stracił przytomność, ale trupów i zniszczeń wystarczyłoby spokojnie dla wypalenia emocjonalnego u dużo starszych od niego ludzi.

- Hej, młodzieży - Finch stał w drzwiach trzymając w dłoniach kubki. - Mam dla was wodę. Na pewno chcecie nieco zwilżyć gardła. Wszystko u was ok?

Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej i zwróciłam swoją ubrudzoną twarz w stronę Fincha. Pokiwałam głową i wzięłam od niego jeden kubek. Pomogłam usiąść Harry’emu i przystawiłam mu do ust naczynie z wodą. Kiedy chłopiec wypił wodę, oddałam O’Harze jego kubek, wzięłam drugi i sama wypiłam.

- No w końcu mogę normalnie mówić - powiedziałam schrypniętym głosem, co zabrzmiało nieco komicznie.

- Napełniam wannę, ale to woda do picia i takich tam. Jak tam z wami?

Przeniosłam wzrok na dziecko.

- Jak się czujesz Harry? Chcesz sobie pospać czy może wolisz coś zjeść? – Zapytałam z troską.

- Chcę odpocząć. – Chłopiec położył się z powrotem na łóżku.

- Mogę cię tutaj zostawić samego i pójść się doprowadzić do porządku? – Zapytałam.

- Ja z nim posiedzę - wtrącił się Finch - potem się zmienimy.

Skinęłam głową, pomogłam tylko O’Harze zdjąć Harry’emu butki i obmyć chłopcu twarz, a potem ruszyłam na górę doprowadzić się do porządku. Weszłam do swojego pokoju, gdzie połowicznie spakowana walizka przypominała o wydarzeniach z ostatniej nocy, wygrzebałam zmianę ubrań, włącznie z bielizną i poszłam do łazienki spłukać z siebie sadzę oraz przebrać się w czyste ciuchy. Dokładnie obmyłam twarz i górną połowę ciała w umywalce, nie skorzystałam z prysznica nie chcąc zużywać zbyt wiele wody. Zdjęłam też skarpetki i władowałam do umywalki stopy przepłukując je strumyczkiem chłodnej wody. To był wyśmienity pomysł, zimna woda pobudziła mój organizm dodając mi sporo energii. Przebrana i czysta zbiegłam boso na dół do kuchni i zajęłam się przygotowywaniem kanapek. Dużej ilości kanapek. Wypiłam przy tej robocie też sporo zimnego mleka. Z talerzem pełnym kanapek wróciłam do pokoju O’Hary.

Kiedy wchodziłam słyszałam, jak mężczyzna kończył opowiadać bajkę Harry'emu. Nie usłyszał mnie, kiedy weszłam. Wyglądało na to, że chłopiec zasnął mocnym, spokojnym snem, nie wiadomo, ile z tej bajki usłyszał, jeżeli w ogóle cokolwiek.

- Chcesz? - Podstawiłam O’Harze pod nos jedzenie.

Finch, który wyglądał teraz jak siedem nieszczęść, cały zakurzony, brudny i w poszarpanym ubraniu kiwnął głową.

- Chętnie. Ale też się najpierw odrobinę ogarnę. Czuję, że śmierdzę gorzej, niż dojrzały zombiak. Młody zasnął. Wygląda na to, że wszystko z nim jest ok. Możesz chwilę odsapnąć.

Wstał powoli i nieco powłóczystym krokiem ruszył w kierunku przejścia do drugiej części budynku.

- Ogarnę się u Fury'ego. Tam też napełnię, ile się da wannę.

- Ok. - Postawiłam talerz na szafce. - Poczekaj. – Zatrzymałam go - Weź jakieś świeże ubranie, włącznie z gatkami. Nie wiadomo, kiedy będzie szansa, żeby się przebrać jak już opuścimy to miejsce. Poza tym czy nie lepiej by było abyśmy zeszli do schronu?

- Nie wiem. Tutaj nic nam raczej nie grozi. Ci, co niszczą wszystko, zostawili ten dom. Wyczuli zapewne moc jednego ze swoich. - Uśmiechnął się krzywo. - Już sobie przygotowałem stosik ubranek. Są na krześle w korytarzu. Mam tam nawet pachnidełko czy coś takiego. Dobra, lecę się odświeżyć. Potem zobaczymy, co dalej.

Pokiwałam tylko głową na zgodę zastanawiając się co oznaczało według niego słowo pachnidełko i przysiadłam się obok Harry’ego, tak żeby pilnować śpiącego chłopca, ale też na tyle daleko, aby mu nie przeszkadzać. Starając się nie hałasować zaczęłam pałaszować przyniesione kanapki.

Zdążyłam się porządnie najeść zanim wrócił O’Hara. Przebrał się i pachniał jakąś wodą kolońską czy czymś podobnym, zgolił także resztki brody, a oparzenia na twarzy zmieniły mu się w lekkie zaczerwienienia. Oczy miał przytomne, chociaż okolone głębokimi cieniami.

- Zimna woda stawia na nogi szybciej, niż mocna kawa - uśmiechnął się wycierając mokre kudły na głowie, a ja nie mogłam się z nim nie zgodzić - Zostało jeszcze coś tych kanapeczek? Może zaparzę kawy i przyniosę tutaj. Chociaż lepiej będzie pogadać w kuchni, by nie budzić małego. Chyba, że najpierw się prześpisz chwilę. Lub ja. Potrzebuję potem spróbować skontaktować się z Kopaczką lub z Jehudielem. Skrzydlaty jest nam chyba, kurde fajans, winny wyjaśnienia. W całych, cholernych planach, nigdy, nawet słowem nie pierdnął o tym, co się właśnie odpier… - spojrzał na śpiącego chłopca. - O tym co się dzieje.

Był zły. Czułam to, więc postanowiłam spróbować poprawić mu nieco humor i pożartować trochę.

- Spokojnie. Wiem, że jesteś wkurzony, bo nosiłeś tą brodę pewnie od czasów przedszkola, ale nie jest tak źle. Przyzwyczaisz się i my też. – Pokusiłam się nawet na łobuzerski uśmieszek. - Chociaż ledwo cię poznałam jak tu teraz wszedłeś.

I nawet z tym zbytnio nie przesadziłam, bo wcześniej nie widziałam go bez zarostu. Finch na moje słowa pogładził się po twarzy.

- Nowy świat. Nowy ja. Odrośnie. Bez brody czuje się jak, no nie wiem, goły. – Przyznał.

- Jak nie patrzysz w lustro to nawet tego nie widzisz. – Zauważyłam - To my się musimy oswoić z tym wyglądem.

- Weź kanapkę – Podsunęłam mu talerz pod nos - i czy uważasz, że możemy pójść do kuchni i zostawić go tutaj samego – spojrzałam wymownie na Harry’ego. - Nie chciałabym, żeby się wystraszył, jak się obudzi i nikogo przy nim nie będzie.

Chociaż wyglądało jakby chłopiec miał pospać sobie dłuższą chwilę, dzisiejszy dzień musiał dać mu porządnie w kość.

- Możemy zrobić tak. Zostawimy otwarte drzwi. Albo ty zostań, kimnij się trochę, ja zjem i kimnę się gdzieś indziej. Albo was popilnuję i spróbuję skontaktować się z Alą. Myślę, że teraz czas nie ma już znaczenia.

- Bez sensu. - Skwitowałam krótko te jego wszystkie chaotyczne plany. - Chciałam się napić tej kawy, o której wspomniałeś. Dobra – zdecydowałam - zostawimy otwarte drzwi i będziemy nasłuchiwać, dokończymy kanapki i zaparzymy kawy. No i pogadamy co dalej. Poza tym mam kilka pytań, które mnie męczą. Może już te sprawy nie mają znaczenia, ale nadal wolałabym się dowiedzieć.

- Jasne. To chodźmy. – Zgodził się ze mną.

Finch ruszył w stronę kuchni pozostawiając za sobą świeży zapach. Od razu postawił talerz z kanapkami na stole i zajął się kuchnią próbując podgrzać wodę na kawę.

- Działa? – Zajrzałam mu przez ramię - Czy musimy wcinać kawę na sucho i popijać ją zimną wodą albo mlekiem?

- Nie działa. Infrastruktura siadła. Ale podgrzeję ją na świecach. Garnek, świece pod spód. Na dwa kubki styknie. Potrwa to chwilę, więc możemy rozmawiać w międzyczasie.

- Rozumiem, że znasz takie sposoby z czasów swojej przynależności do skautów? - Zapytałam uśmiechając się pod nosem, bo zawsze wydawało mi się, że świeczkami można tylko trzymać ciepło potrawy lub napoju a nie zagrzać wodę.

- Wiesz nad czym się cały czas zastanawiam? – Zapytałam go i od razu nie czekając na jego reakcję sama odpowiedziałam - Skąd wiedziałeś, że Pawi Ogon chciał zaatakować ten konkretny sierociniec oraz dlaczego go tam nie było i gdzie w takim razie teraz jest?

- Wiedziałem o ataku od Jehudiela. Nie byłem pewien, że to Andek się miał tam wtarabanić. Ale tak założyłem. Generalnie niewiele pamiętam z całej tej nocy i dnia ją poprzedzającego. Działałem na ostrym wymęczeniu. Wszystko mi się zlewa i zaciera. Widzę tylko strzępki na tyle wyraźnie, że mogę być ich pewien.

W czasie, gdy mi opowiadał Finch wyszukał świeczki, znalazł średnich rozmiarów garnek, napełnił wodą, która leciała coraz węższą strużką z kranu, a potem zapalił świeczki, wstawił do innego garnka, postawił na zgaszonym palniku a nad palącym się ogniem, zawiesił napełniony wodą garnek opierając go o krawędzie większego.

- Potrwa to jakiś eon, ale w końcu zagrzejemy wodę.

- Hmm - Usiadłam przy stole i podparłam dłońmi brodę myśląc o tym co powiedział - Nie zaprzeczę liczyłam na coś więcej, ale w obecnej sytuacji ta wiedza i tak mi się na wiele nie przyda, więc trudno. - Położyłam ręce na stole i wzruszyłam ramionami na znak, że odpuszczam sobie tę sprawę.

- To teraz może ta ważniejsza kwestia. W “Radości” walnąłeś niezłą przemowę na temat tego co się dzieje i stwierdziłeś, że masz coś do powiedzenia w tej sprawie. Czy to znaczy, że masz jakiś plan działania? – I tego zagadnienia nie zamierzałam odpuścić.

- Tak. Mam. Chciałem, chcieliśmy to odkręcić. Cofnąć zmiany. Cofnąć czas, czy też raczej zrealizować pierwotny plan, bez oglądania się na to, co się dzieje. Pamiętasz. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, że wiem, jak zrobić to tak, aby świat znów był bez tych wszystkich efektów Fenomenu Noworocznego. Ludzie, bez Martwych, bez Odmieńców. No przynajmniej nie w skali masowej, lecz bardziej w skali mikrośladowej. I ten plan Towarzystwo realizowało niemal od samego początku. Kiedy Topper znalazł ciebie, kiedy stałaś się naszą częścią, co tam częścią, motorem napędowym wszystko miało pójść szybciej. Ale wtedy stał się odwrócony Stonehenge. Tutaj nie wszystko chyba było tak, jak zaplanował Grey i … i mamy, to co mamy. A w tym przypadku nieco zmieniają mi się priorytety. Ważniejsi stają się ludzie, na których mi zależy. Pierwotny plan, niedoskonały i pełen dziur, szczerze, to nawet nie wiem, czy teraz jest wykonalny. Przyznam ci się do czegoś, Emmo. Od czasu Stonehenge jestem potwornie wyczerpany. Nie wiem. Może nawet bym się poddał, zginął tyle razy, by już nie wrócić. Tylko ty trzymasz mnie przy życiu. Tylko na tobie tak naprawdę mi teraz zależy. Zwątpiłem we wszystko i wszystkich, łącznie z sobą, ale nie zwątpiłem w ciebie, pani dobra i mądra Emmo. Tylko dlatego, że wiem, że gdzieś tam, kolejny dzień, będę mógł spojrzeć na ciebie, pośmiać się z twoich żartów, posłuchać twoich docinek do mojej osoby, tylko dlatego, byłem gotów działać, szukać. Kurde, Emmo. Świat się kończy. To chyba dobry moment na to, aby komuś wyznać, co się do tego kogoś czuje, co nie? Czy lepiej było zamilknąć i poczekać, aż skrzydlate pojeby dokończą, co zaczęły?

Zmieszałam się odrobinę.

- Szczerze mówiąc to nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć. – Przyznałam - Zapytałam o plan a dostałam to - wskazałam na niego otwartą dłonią - wyznanie? - zakończyłam pytająco.

- Ale zajmijmy się tym po kolei i rozłóżmy to na czynniki pierwsze. – Wyprostowałam się na krześle - Tak będzie łatwiej. – Stwierdziłam - A przynajmniej mi będzie łatwiej. – Przyznałam.

- Czyli miałeś jakiś plan, żeby odciąć nasz świat od tych innych światów i odseparować między innymi skrzydlatych od nas tak, aby to co się dzieje obecnie nigdy się nie wydarzyło. Tylko teraz kiedy oni wdrożyli swój plan totalnej zagłady nie wiadomo czy twój plan stracił rację bytu. – Podsumowałam jego słowa.

- To po pierwsze. – Wyliczyłam - A po drugie: sugerujesz, że to jest zależne od twojej woli? Fakt, że ciągle wracasz, jak zginiesz i mógłbyś któregoś razu tak po prostu odpuścić sobie?

Uśmiechnął się dojadając resztkę z kanapki.

- Dużo pytań. I dobrze. Dużo pytań, dużo odpowiedzi, dużo odpowiedzi, dłuższa konwersacja. A kiedy prowadzisz ją z osobą, która jest inteligentna, szkolisz swoje komórki pod czaszką. To jak podnoszenie ciężarów. Zacznijmy więc, tę siłownię. Napinam moje ptasie muskuły. I daję! Raz. Zapytałaś o plan, a dostałaś wyznanie. A może to też była część planu? He. Dwa! Tak. Miałem plan, czy właściwie Grey miał go jeszcze przed tym, nim Towarzystwo wciągnęło cię w swoje mroczne bagno. To był plan Greya, jednak ja go nieco zmodyfikowałem. Ułożyłem w swojej głowie inaczej. Szczególnie po odwróconym Stonehenge i odcięciu Anderfajfusa. Plan był prosty w swoim założeniu, nie doprowadzić do zderzenia się płaszczyzn i światów w 2012 roku. Ale nie u nas, lecz w innym wymiarze i w kolejnym. A kiedy zrobilibyśmy to w odpowiedniej ilości wymiarów, automatycznie doszłoby do reakcji, którą możemy nazwać samouzdrowieniem, czy też Rozdarciem. Wszystko: czas, przestrzeń, miało się, no nie wiem, spruć i zrekonstruować we właściwy sposób, tak jakby nie doszło do Fenomenu. Zapewne, jeżeli się to uda, nie dojdzie też do tego, co dzieje się teraz. To w założeniach, bo w szczegółach wszystko się pieruńsko komplikuje. Energie, artefakty, potężne moce - ilość zaangażowanych czynników jest taka, że nawet ty, ze swoim uporządkowanym umysłem, miałabyś straszliwy problem ogarnąć ten burdel. Ja nie ogarniam.

Wzruszył ramionami.

- Co jeszcze? Trzy! Moje umieranie. Tak. Zależy w jakiś tam sposób ode mnie. Od mojej automotywacji i chęci powrotu. Ciężko to wyjaśnić, ale zależy. Wiem, że jak ten poziom będzie niewielki, jeżeli mój duch, dusza czy co tam mnie samookreśla, powie, a luj, nie ma po co wracać, to nie wrócę. Albo, jak moja wiara w Pieczęć i tego, co ją nałożył będzie poniżej oczekiwanego poziomu. Też zostanę pochlastanym kawałkiem mięcha. Wystarczy, że zwątpię w siebie lub w niego i już mnie nie będzie. Więc, patrząc na to, do czego dopuścił, kiedy teraz umrę, to raczej już nie będzie powrotu. Tak myślę.

- Wiesz - zrobiłam zatroskaną minę - Tak naprawdę to zadałam ci jedno pytanie: o ten twój udział w twoim powracaniu i można było na nie odpowiedzieć tak lub nie.

Zaśmiał się.

- A ty kiedyś słyszałaś mnie, bym mówił tylko tak lub nie?

- W sumie to prawda. Chociaż przez twoje ostatnie odmienne zachowanie byłam gotowa już sprawdzać czy ty to ty, ale uznałam, że ktoś podszywający się pod ciebie nie dałby rady wyciągnąć Ali z jej stanu, więc oszczędziło mi to trochę pracy i czasu. - Przyznałam.

- Brawo! Też bym tak zrobił, jakbyś wróciła skądsiś po dłuższej nieobecności. Gdybyś mnie nie zweryfikowała, to ja bym spróbował zweryfikować ciebie. To, że coś wygląda, jak my, myśli jak my, mówi, jak my, nie oznacza od razu, że jest nami.

- No, ale właśnie dodatkowo ty nie zachowywałeś się jak ty. – Zaprotestowałam.

- Finch O'Hara zmiennym bywa - chyba sobie żartował.

- Właśnie widzę. – Potwierdziłam jego słowa - W życiu się nie spodziewałam, że cię zobaczę bez zarostu.

- A powiedz - zaczęłam konfidencjonalnym tonem - Ta bródka i wąsy są po to, żeby ci nadać wyglądu mędrca, co nie?

- Dokładnie. No i babcia mi wtedy mówiła, że przystojniak ze mnie.

- Wiedziałam. - Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się, ale potem szybko spoważniałam.

- A tak serio to możesz mi powiedzieć cokolwiek chcesz, bo przecież nie zatkam ci gęby. Nawet jakbym chciała. – Luźno nawiązałam do jego innych słów, które do tej pory ignorowałam.

- Jasne. Wszystko. Zacznijmy od pierwszego kroku, który chciałem zrobić. Odszukać Rękopis Vinmayera. W zasadzie to już go znalazłem, ale miałem odebrać. To księga zawierająca informacje o rytuale Tańca Gwiazd. Rytuale, który mieliśmy zrobić.

Spojrzał na mnie.

- A co do zatykania gęby. Przepraszam, za to w samochodzie. Powinienem zapytać, a nie startować z ustami, jak Kopaczka. – Powiedział udowadniając, iż totalnie nie zrozumiał co miałam na myśli, ale nie wyprowadziłam go z błędu, bo zainteresowały mnie jego inne słowa.

- Czekaj, czekaj, czekaj, czyli działacie jako Towarzystwo tyle czasu a nawet nie wykonaliście pierwszego kroku? Nie żebym się czepiała...chociaż w sumie to może się przyczepię, ale skuteczność dość marna.

- Nie no, Emma - spojrzał na mnie zmęczony, ale oburzony. - Wykonałem wcześniej pierdyliard kroków. Podobnie jak inni. Zdobyć informacje o rytuałach, o księgach. Ten pierwszy krok, o którym teraz mówię, to pierwszy nowy krok. Czyli pierwszy nie zrobiony na liście. Uwierz, że tańcowałem w tym tańcu nawet dłużej, niż bym chciał.

- No przepraszam - zamachałam rękami w geście samoobrony- ale to ty stwierdziłeś, że to pierwszy krok. Nie wspominałeś, że to nowy pierwszy krok.

- Nieważne. Teraz to chyba nie ma większego znaczenia. Może trzeba będzie poukładać wszystko na nowo. Wiesz. Ta księga dotarła do Londynu. A Londyn płonie, płonie, płonie … - zaśpiewał, lekko fałszując.

- Czyli książka prawdopodobnie spłonęła. A masz jakiś plan B?

- Mam. Biblioteka w Nieświatach. Taka, w której znajdziesz każdą księgę, każdy pergamin, każde rozwiązanie. Tam się udamy, jak tylko zobaczymy, co zaplanowali dla nas skrzydlaci.

- W zasadzie to mam pomysł odnośnie dalszych działań. – Wtrąciłam - Chciałam ci zaproponować żebyś sam wrócił do pensjonatu albo zajął się naprawianiem sytuacji nie tracąc już więcej czasu. Ja bym została tutaj z Harrym i przeczekała albo spróbowała dotrzeć później do “Radości”.

- Dobry plan. Ale najpierw odczekam chwilę. Zbiorę siły i skontaktuję się najpierw z Alą, a potem z Jehu… z Greyem. Fury, zakładam, przewidział to, co się wydarzy, więc w "Radości" będą chyba bezpieczni. Nie wiem jednak, czy wy tutaj będziecie.

- To nie będzie zbyt istotne, prawda? – Stwierdziłam ponuro - Nie w trakcie tego wszystkiego co się dzieje. Najważniejsze to zacząć coś robić, a nie zaczniemy siedząc tutaj. Ty masz większe szanse dotrzeć gdziekolwiek i zrobić cokolwiek, więc wybór jest oczywisty.

- Ja? Ja za chwilę, będę taki jak ty. Ale bez twojego zacięcia i samokontroli. Więc cieszy mnie, że przeceniasz moje możliwości, ale, niestety, przeceniasz je. Ale, fakt jest taki, że potrzebuję odpoczynku. Nie ruszę się stąd szybciej niż za kilkanaście godzin. O ile będziemy mieli tyle czasu.

- Wypijemy kawę, jeśli ta woda się w ogóle zagrzeje i pójdziesz spać. – Powiedziałam twardo.

- Taki miałem plan. Tym razem grzecznie, bez budzenia się co chwilkę. Obiecuję.

Umilkłam i z zaciętą miną zaczęłam wpatrywać się w blat stołu.

- No. Emmo. Proszę, wykrztuś to. Widzę, że coś cię dręczy. Coś chcesz usłyszeć albo coś jeszcze mam wyjaśnić. Dawaj. Jestem gotowy na wszystko. Tak sądzę.

Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem i z ciepłem w oczach.

- Ależ skądże - zaprotestowałam - Ja nic nie chcę. – Zełgałam - Źle zinterpretowałeś moje zachowanie. - Po tym znowu umilkłam.

- No dobra. – Odpuścił i postanowił nie drążyć tematu - Skoro ty nic nie chcesz, to czy ja mogę cię o coś poprosić?

- Przecież powiedziałam, że możesz mówić co chcesz, bo ci ręką ust nie zatkam. – Powtórzyłam własne słowa, które wcześniej błędnie zrozumiał.

Uśmiechnął się figlarnie.

- A ustami? Pomyślałem, że mógłbym, no wiesz, dokończyć to, na co nie miałem czasu w samochodzie. Świat się kończy. Trzeba spełniać marzenia. A moim, było pocałować ciebie. Tak, no wiesz, na poważnie. Jeśli tylko będziesz chciała, oczywiście.

Nieco się chyba po tym tekście zmieszał.

- To ja tutaj chcę dokonać aktu samopoświęcenia a ty się chcesz całować?! – Wybuchłam nie mogąc już dłużej tłumić w sobie tych uczuć.

- Tak. Bo jak się samopoświęcisz, nie spełnię marzeń. Ale, czekaj, jak to, samopoświęcić. Gdzie? Tutaj? Dlaczego. Ej….

- Skup się nieco. Teraz widzę wokół jakich tematów krążą twoje myśli, ale czy ty mnie w ogóle słuchałeś przez ostatnie, no nie wiem, pięć minut? – Zapytałam urażona.

- Jasne, że tak. Dokładnie. W miarę. I nie zauważyłem, że jest tam jakieś samopoświęcenie, oprócz tego, że chciałaś zostać tutaj z Harrym. Zresztą, Emma. Ja już mówiłem, że bez ciebie się nie uda. Jesteś potrzebna. Mi, i nieważne jak to banalnie zabrzmi, światu też. Potrzebna, jak … jak … no, bardzo potrzebna.

- No powiedziałam, że chcę zostać tutaj, ty powiedziałeś, że to może nie być bezpieczne a ja odpowiedziałam, że to nie jest ważne, bo najważniejsze jest żebyś ty dotarł do celu i powstrzymał to co się dzieje. I zrobiło mi się nieco przykro, że pomimo tego, iż ja to zaproponowałam, bo to dobry pomysł to nawet nie zaprotestowałeś, ani nic… - Wyłożyłam dość jasno, moim zdaniem, sprawę.

- Miałem zamiar poddać to potem dyskusji. Po rozmowach z Greyem i Alicją. Ostatnim, czego bym chciał, to by spotkała cię jakaś krzywda. Ale dzisiaj obiecałem ci, że nie będę cię chronił wbrew twojej woli. Chciałem to uszanować. Stawiasz mnie pod ścianą. Cokolwiek nie powiem, czegokolwiek nie zrobię, to nie będzie dobry wybór. Nie w tej sytuacji.

Pochylił się w moją stronę, zbliżając twarz do mojej twarzy. Powoli, patrząc mi w oczy.

- Wiesz. Zależy mi na tobie, bardziej niż na kimkolwiek. I umieram ze strachu, gdy chociaż pomyślę, że może ci stać się coś złego.

A potem zrobił zeza. Oko umknęło mu w bok, z takim zapałem, jakby Finch chciał spojrzeć za swoje plecy.

- Widzisz. Mam na wszystko baczenie. Nikt nas nie zaskoczy.

Wzrok wrócił mu do normy.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Śmiałam się tak przez ładną chwilę nie mogąc przestać.

- Jak ja mam brać na poważnie cokolwiek co mówisz lub robisz? – Zapytałam - No powiedz mi. Jak?

- Normalnie. Musisz docenić moją genialność i wspaniałość. Tak jak ja doceniłem twoją najgenialniejsiość i najwspanialsiość. Nawet, jeśli takie słowa nie istnieją.

- Przed chwilą powiedziałeś, że cię przeceniam. - Zauważyłam - Zdecyduj się.

- No dobra. Zdecydowałem.

I zbliżył usta do moich ust, jak wcześniej w samochodzie, przechylając się nad stołem. Poczułam, że próbuje mnie pocałować. Znowu zupełnie inaczej zinterpretował moje słowa. Nie spodziewałam się takiej reakcji, spanikowałam i położyłam lekko dłoń na jego ustach zatrzymując go.

- I jak ja mam zareagować jak ty mi robisz coś takiego? – Zapytałam z wyrzutem - A nie powinniśmy najpierw o tym pogadać?

Puściłam jego twarz.

- Bo ja muszę o wszystkim najpierw pogadać. Po prostu muszę. – Podkreśliłam ostatnie słowo kładąc na nie nacisk.

- Jasne, jasne - uśmiechnął się, ale nie cofnął twarzy pod dotykiem moich palców. Czułam jego ciepły oddech na swoich palcach. - Pogadajmy. Tylko, wiesz, cholernie dużo czasu zbierałem się na odwagę, aby pokazać, co czuję. W gadaniu mogę błaznować, rumienić się jak primadonna. Tak tylko, ostrzegam, jakby coś, dobra?

- Wiem, wiem. Nasłuchałam się już tego trochę. – Przyznałam.

- No. Właśnie. Tak, że ten, no tego, sprawdzę co z tą świeczką, dobra. - Wstał, zerknął do garnka, popatrzył na wodę. - Nic. To mały płomyczek. Wiesz co. Otworzę okno lekko i podłożę jakiś drewienek, zrobię tutaj ognisko. Tak. Tak. To powinno pomóc.

Widać było, że go mocno wybiłam z rytmu, czyli też się nie spodziewał takiej reakcji po mnie.

- Zwariowałeś? - Wstałam od stołu lekko przestraszona - Jeszcze nam sfajczysz chatę. Napijemy się wody i już. To przecież żaden problem.

Podeszłam bliżej O’Hary.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 02-12-2021, 19:48   #37
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Jak się czujesz nieswojo przez to co powiedziałam to nie musimy wcale o tym rozmawiać. Wybieram niedomówienia zamiast pożaru domu.

- Nie, no dobra. Wstawię dwie świeczki i będzie większy płomień. I możemy rozmawiać. Nie boję się rozmów. Rozmawiajmy.

Usiadł i spojrzał na mnie. Ja spojrzałam na niego i też usiadłam.

On się zerwał i zajrzał do szafki wyciągając świeczki.

- Świece. Zapomniałbym.

- Nie rozumiem. Jak - rozejrzałam się szybko sprawdzając czy Harry czasem nie wstał i nie usłyszy tego co zamierzałam powiedzieć - Ala się do mnie przystawiała to ty zamiast grzecznie wycofać się z pokoju to musiałeś ten fakt bardzo ironicznie skomentować, a teraz jak chodzi o ciebie to mam wrażenie, że zaraz uciekniesz mi oknem.

- Bo to była Alicja. I … no … a … tak reaguję, jak się stresuję. Ironizuję. Żartuję. No … albo się plączę.

Zapalił dwie dodatkowe świece, syknął, gdy oparzył sobie przy tym palce i usiadł przy stole. Jego zdenerwowanie było aż nadto widoczne.

- Powiedziałem, że będzie kawa, to będzie kawa. – Uparł się.

- Doceniam twoją próbę dotrzymania słowa. – Uśmiechnęłam się. - Wiesz, mam trochę żal, o to z Alicją i jak się nadarzyła okazja to nie omieszkałam ci tego wypomnieć. Wiem, że to małostkowe, ale nic nie poradzę. – Przyznałam.

- Eee. Żal. Do mnie? Za krzywe teksty, czy za to, że nie zareagowałem inaczej. No wiesz. Dwie całujące się, ładne dziewczyny. Trudno zareagować jakoś normalnie, jak się jest no tym… eee .. no … facetem.

- Za krzywe teksty oczywiście. – Potwierdziłam - I nie dwie całujące się, tylko jedna całująca drugą. Niezależnie od tego co sobie niektórzy myślą i wbrew temu co było napisane w szatni przy sali treningowej w budynku MRu to nie pociągają mnie kobiety.

- Nie. No jasne. Przecież wiem.

Zamilkł, chociaż wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale sobie odpuścił. Może to i lepiej.

- Zresztą, ja tam nie wiem, co i kto o tobie wypisywał i gdzie. – Przyznał.

- A myślałam, że wiesz wszystko. - Rozbawiło mnie to.

- Ja? Pomyliłaś mnie chyba z Fury’m. Albo z sobą - wyraźnie zażartował.

- Ja nie wiem wszystkiego. – Sprostowałam - Na przykład nie miałam pojęcia co ci chodzi po głowie. I proszę nie bierz tego ostatniego zdania dosłownie.

- A propopo. Wiesz, jak długo ludzie będą mieli problemy z insektami we włosach?

- Tak długo jak będą mieli włosy. I o co prosiłam? – Spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Po wsze czasy - zaśmiał się - Taki żarcik słowny. Już przestaję. Serio. Nie będę mówił nic o tym, co mi chodzi po głowie. Ani dosłownie, ani niedosłownie. Ok?

- Ale właśnie o to chodzi. Masz mówić co ci chodzi po głowie! - Zaprotestowałam. - W sensie niedosłownym, bo w dosłownym to mam nadzieję, że ci nic nie łazi.

- To trudne. – Przyznał. - Możemy zagrać w grę, nim zrobi się kawa i ją wypijemy. Grę w pytanie - odpowiedź. Ty pytasz, ja odpowiadam. Szczerze. Bez wykrętów. Bez sztuczek i niedomówień. Tak mi będzie łatwiej.

- Normalnie jak w podstawówce, ale niech ci będzie. – Zdecydowałam się zgodzić dla świętego spokoju - Tylko nie wiem o co miałabym pytać, więc może ty zacznij.

- Ale to ty masz pytać? Ja nie mam do ciebie pytań. No bo o co miałbym wypytywać? No może o coś mógłbym. Dobra. Zacznę. Jeżeli naprawdę tego chcesz. Chcesz?

- Dobrze, chociaż tak to ująłeś, że zaczęłam się bać.

Naprawdę odczułam lekki niepokój. Wiedziałam, że w końcu trzeba będzie ruszyć ten temat i sugerowałam nawet Finchowi, żeby go poruszył, jeśli miał na to ochotę. On tego nie zrozumiał albo udawał, że nie zrozumiał. Stwierdziłam jednak, że nie będę uciekała przed tą rozmową. Obawiałam się wielu rzeczy, ale konwersacja raczej nie była jedną z nich. Teraz jednak odrobinę się spietrałam.

- Wiesz. Ma być szczerze, bez owijania, kręcenia i takich tam. Jakbym nie był sobą. Dlatego pytam, czy jesteś gotowa na takie poważne wypytywanko? – On nadal drążył kwestię jakby chciał żebym się wycofała.

- A wiesz, że w zasadzie zawsze mogłeś mnie wypytać o co tylko chciałeś? Przecież bym cię za to nie ochrzaniła ani nie pogryzła. – Nie mogłam się wycofać i przyznać do strachu.

- No nie wiem, nie wiem - uśmiechnął się. - Zawsze, jak coś powiedziałem, to miałem wrażenie, że patrzysz tak na mnie, jakbym właśnie w coś wdepnął i wszedł na dywan.

- No nie rób ze mnie jakiejś wiecznie wściekającej się psychopatki. – Oburzyłam się, chociaż ostatnio często się wściekałam, jeśli się nad tym zastanowić - Spróbujmy. Zapytaj mnie o coś trudnego a zobaczysz, że wcale się nie wkurzę. – Przekonywałam.

- Ok. To pytam. Niech się dzieje. Jak bawiłaś się na moich urodzinach?

- To nie jest trudne pytanie. – Ulżyło mi jak je usłyszałam, więc rzeczywiście nie było trudne - Po pierwsze to nie wiedziałam, że to były twoje urodziny, dopóki mi nie powiedziałeś. Po drugie to było fajnie, bo się najadłam, a przypominam, że leżałam wtedy nieprzytomna ileś tam dni. I po trzecie mogłam pogadać o wszystkich moich obawach wywołanych przez wzięcie udziału w tej popierdolonej Uzurpacji przez duże U.

- I jak satysfakcjonuje cię taka odpowiedź? – Zapytałam jak już skończyłam odpowiadać.

- Piękna. – Przyznał. - Twoja kolej.

- Dlaczego się nie odzywałeś przez półtora roku, po tym jak się od razu nie zgodziłam z wami współpracować? – Wyrzuciłam z siebie to pytanie.

- Nie było mnie w Londynie. Podróżowałem. Byłem zarówno tutaj, na Ziemi, jak i w różnych innych miejscach. Planach. W Londynie byłem przez ten czas może z miesiąc. Może chwilę dłużej. I zawsze spotykałem się z kimś, kto mówił co u ciebie. Najczęściej to był, oczywiście, Topper. Ten czas był dla mnie czasem bardzo intensywnej pracy. Byłem nawet w Filadelfii, w Stanach Zjednoczonych. A to podróż okrętem, która zajęła mi ponad dwa tygodnie. Chcesz więcej szczegółów? Powiem tylko, że wtedy, w podróży, często o tobie myślałem. Mocno mi wlazłaś pod skórę. Jak zadra pod paznokieć.

- Myślałam, że się wtedy wszyscy obraziliście na mnie jak grupka przedszkolaków a nie poważne towarzystwo okultystyczne. – Zadrwiłam, bo lekko zbił mnie z tropu tym tekstem o włażeniu pod skórę - Teraz twoja kolej na pytanie.

- Czy naprawdę tak trudno ze mną wytrzymać?

- Nie. – Przyznałam - Mogłabym podać kilka a może nawet kilkanaście osób, z którymi trudniej wytrzymać. – Oj, mogłabym, oj tak.

Woda zaczęła lekko parować. Trzy świeczki chyba zaczęły w końcu działać, jak należy.

- Pytaj. – Padło z jego ust.

Otworzyłam usta, żeby o coś zapytać, ale pokręciłam głową i je z powrotem zamknęłam. Uśmiechnęłam się, chociaż w zasadzie to nie było mi do śmiechu.

- Poczekaj. Daj mi chwilę. – Poprosiłam.

- Cholera, nie wiem. To trudne. - Przyznałam po dłuższej chwili. - Albo przychodzą mi do głowy pytania, których nie chcę zadawać albo takie, na które nie chcę znać odpowiedzi.

- A to masz podobnie jak ja. Pocą mi się łapy od tej gry, mimo że sam ją wymyśliłem. Myślę, kurde, zaraz Emma wywali coś takiego, co spowoduje, że w najlepszym przypadku się popłaczę, jak dzieciak. O rozmiar bicka, a wstyd powiedzieć, ile tam mam. Albo, nie daj losie, o coś innego, równie osobistego, jak na przykład… no wiesz… wykształcenie czy coś. Proponuję albo przerwijmy, albo walimy po jednym pytaniu, bo zaraz tutaj zejdę na zawał czy coś. To jak? Jedno, konkretne, szczere do bólu du… pupki pytanie i kończymy ten wieczór apokaliptycznej szczerości. Najwyżej zabierzemy swoje sekrety do grobów, jak będziemy mieli szczęście. Co ty na to?

- To po kolei. Nie rozumiem czemu uważasz, że miałabym ci walnąć czymś takim po czym miałbyś poczuć się źle.

- Nie no, paplałem, co mi ślina na język przyniesie. Ty jesteś z tych taktownych. Nie spodziewam się nie wiadomo czego. – Przyznał.

- Następne. Po co miałabym pytać o twój rozmiar bicepsa. Nie jest mi to do szczęścia potrzebne, no i widziałam twoje chude rączki. A co do pytania ostatecznej zagłady to niech ci będzie. Obym tego nie pożałowała. – Zgodziłam się.

- Ale to ty masz chyba swoje pytanie teraz, co? Bo nie wiem? – Spojrzała na mnie wyczekująco.

Zaczerpnęłam tchu. Szczere aż do bólu dupy pytanie i równie szczera odpowiedź. Co by to mogło być? O co zapytać? Nadal unikać tematu, obchodzić go? Czy już przestać udawać, że nie rozumiem tych wszystkich jego mniej lub bardziej ewidentnych sugestii i działań?

- Niech ci będzie. – Skapitulowałam - To jak ty to – przy słowie „to” pokazałam palcami na siebie i O’Harę - sobie wyobrażasz?

- Nas? – Teraz jakoś w lot zrozumiał co miałam na myśli - To będzie trudna odpowiedź. Zacznę od tego, jak sobie to wyobrażałem, nim świat zaczął płonąć, ok? A widziałem to tak. Chciałem powoli, z szacunkiem, postarać się zdobyć ciebie, twoją miłość, no nie wiem, trudno mi mówić. Potem uklęknąć, któregoś dnia i podarować ci pierścionek, pytając czy za mnie wyjdziesz. Wiem, banalne, staroświeckie, nawet naiwne, ale dla mnie, wymarzone. Zamieszkać z tobą gdzieś, w ładnym domu z ogrodem. Jakbyśmy mieli szczęście, to może nawet pojawiłyby się kiedyś dzieci i zestarzelibyśmy się obok siebie. Ja szybciej, bo już jestem stary kapeć i w środku i na zewnątrz. A wnukom opowiadaliśmy dziwaczne historie o tym, jak kiedyś wyglądał świat. Ale teraz, wiem tylko tyle, że to marzenie będzie musiało zostać marzeniem. Teraz, moje marzenie, sprowadza się więc do pierwszej części. Bym mógł zdobyć twoje uczucia, być może miłość, bym mógł budzić się obok ciebie, widzieć twoje piękne oczy, twoją piękną twarz, słyszeć twój piękny głos i mądre słowa, płynące z tych, jakże kuszących ust. I z jednej strony pragnę tego, jak niczego innego na świecie, a z drugiej boję się tego, jak niczego innego na świecie. Tak sobie to wyobrażałem. Ciebie i mnie. Nas. Tak sobie wyobrażam. Obok siebie. Razem. Głupio, prawda?

Kiedy to wszystko mówił moje brwi wędrowały coraz wyżej i wyżej, aż miałam wrażenie, że sięgnęły do linii włosów, chociaż to oczywiście było niemożliwe i tylko mi się tak zdawało. Potem skończył, a ja siedziałam przez chwilę w ciszy. Miał mówić szczerze, więc założyłam, że mówił szczerze, ale jeśli mówił szczerze to…to…

- A my nadal tkwimy w dwudziestym pierwszym wieku czy nagle się przenieśliśmy do innego, nawet nie potrafię ocenić jakiego, wieku? Czy też się naczytałeś za dużo moich książek? – Po prostu musiałam powiedzieć coś ironicznego, żeby się nieco zdystansować do jego wypowiedzi.

- Miałem być szczery, co nie. No i powiedziałaś, jak sobie nas wyobrażam - uśmiechnął się nieco łobuzersko. - Tak sobie to wyobrażam. Jest tam jeszcze trochę golizny po drodze, ale jako dobrze wychowany, chciałem sobie je zostawić. No, ale teraz to mówię, bo jednak miałem być szczery.

- No rzeczywiście. – Odpowiedziałam nie za bardzo wiedząc co mówię - To teraz twoje ostatnie pytanie. – Przerzuciłam na niego ciężar konwersacji.

- Czy ta wizja ma szansę na realizację?

A jednak nie, nadal cały ciężar konwersacji, no ciążył na mnie.

- No nie wiem, bo mam wrażenie, że czegoś nam brakuje. Mnie długiej kiecki z halką a tobie sumiastego wąsa, którego mógłbyś zawadiacko podkręcać. - Pokiwałam głową z przekonaniem.

Przeniosłam spojrzenie gdzieś w okno, no bo wiadomo, dystans.

- A tak poważnie to nie wiem, bo nie rozumiem wielu rzeczy, które się teraz dzieją między nami. Nie rozumiem, dlaczego czuję się taka skrępowana tą sytuacją, gdzie zwykle takie rzeczy mnie aż tak nie krępują, więc zakładam, że to przez ciebie. – Teraz spojrzałam na niego z wyrzutem - Gdybyś się zachowywał jak zwyczajny koleś z Wysp to już dawno byśmy wylądowali w łóżku i mielibyśmy to zakłopotanie za sobą. I zobaczylibyśmy czy też sprawdzili do czego nas to doprowadzi zamiast snuć marzenia rodem ze snów wstydliwych i cnotliwych świętoszków. - Mówiłam to z powagą.

- Co do tego ostatniego, czyli tych marzeń to mam na myśli oczywiście ciebie. - Sprecyzowałam, ale już z mniej poważną miną.

- Ha! - Uśmiechnął się szelmowsko. - Czyli na mnie lecisz! Cudownie. Nagle pojawiła się dla mnie nadzieja. I tą nadzieją będę się karmił. Bulgocze.

Początkowo nie zrozumiałam o co mu chodziło z tym ostatnim słowem, a jak już zajarzyłam to chciałam zaprotestować, że nic takiego nie twierdziłam, ale on poderwał się z miejsca i już nie wiedziałam co chciałam powiedzieć.

- W końcu będziemy mieli kawę. – Ucieszył się - Jaką dzisiaj sobie preferujesz?

- Zaskocz mnie – powiedziałam - a ja pójdę sprawdzić co u Harry’ego.

Podniosłam się zza stołu i poszłam do pokoju, gdzie spał chłopczyk. Tak naprawdę to umknęłam, ale hej przecież nikt się nie zorientował. Stanęłam cicho w wejściu do pomieszczenia.

Słyszałam cichy, lekko świszczący oddech. Harry spał. Nie przeszkadzało mu nawet krzątanie się Fincha w kuchni.

Zaniepokoił mnie ten lekko świszczący oddech, więc na paluszkach podkradłam się cicho do łóżka, żeby z bliska posłuchać oddechu chłopca.

No był świszczący. Zapewne drogi oddechowe Harry’ego zapchał osad z dymu. Z kuchni doleciał do mnie aromatyczny zapach kawy. Nie byłam w stanie nic zrobić z oddechem Harry’ego, ale najwidoczniej aż tak mu to nie dokuczało, bo chłopiec spał spokojnie, więc nie miałam powodu zostawać tutaj dłużej. Wróciłam do kuchni.

- Harry śpi, ale trochę za ciężko oddycha. Mam nadzieję, że to mu przejdzie i nie odbije się to na jego zdrowiu. – Zwierzyłam się z moich obaw Finchowi.

- Jak z nim dotrzemy do "Radości", kiedy już dotrzemy, poproszę Aniołka, aby rzucił na niego okiem. Albo ściągnę go tutaj.

Pokiwałam głową na znak aprobaty i usiadłam.

Finch skończył zalewanie kawy. Jeden z kubków postawił przede mną.

- Proszę, ale daj jej trochę przestygnąć. Zrobiłem najgorszą możliwą, bo "po turecku". Prądu nie ma i ekspres nie działa. Ale będzie miała kopa. Myślę, że wypijemy i ja idę spać. W sumie ty też możesz. Raczej nie spodziewam się tutaj nikogo. Po tym, co widzieliśmy, sądzę, że wszyscy, którzy byli na trasie przemarszu zginęli, a reszta ucieka raczej w przeciwnym kierunku, niż w środek zniszczeń.

Wzięłam kubek i powąchałam, potem odstawiłam go na stół.

- Pachnie dobrze. A jak z cukrem? Słodka aż do przesady? - Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem po tym pytaniu, bo nawiązanie było aż nazbyt oczywiste.

- A jakżeby inaczej.

Też odpowiedział uśmiechem.

- Naprawdę? - Przestałam się uśmiechać, zastanawiając się czy mi tam nie utopił zawartości całej cukierniczki - Ile tam nasypałeś tego cukru?

- Nic - wskazał nosem cukierniczkę. - Myślałem, że wolisz mieć kontrolę. Tylko poczekaj, aż fusy lekko opadną.

- O! - Byłam zaskoczona jego przezornością, ale i swoim brakiem zaufania - No tak. Dzięki. Nie, nie potrzebuję cukru do kawy.

Wstałam od stołu i podeszłam do szafek kuchennych. Zaczęłam je po kolei otwierać i zamykać. Chciałam ukryć zmieszanie, ale też pomyśleć.

- Co tam szukasz? Szczęścia? Pieniędzy? Przystojnego faceta?

- Odrobiny godności, wódy. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą - A tak serio to patrzę, ile jedzenia nam zostało. – Teraz już nieco się z nią minęłam.

Zamknęłam stanowczym ruchem szafkę, odwróciłam się i oparłam o nią.

- Nie zostało tego za wiele. – Przyznałam nie precyzując czy chodziło mi o godność, alkohol czy żarcie.

- Przynajmniej trochę schudnę - mrugnął. - Ale tak na poważnie. Z tego co wiem, Fury był bardziej zaradny. Jak znam życie, tam u niego, wszędzie, znajdziemy puszki, makarony, kasze, wodę, zapasy. No i w bunkrze mamy zapas dla pięciu osób na pół roku - racje wojskowe, w tym wegetariańskie dla nas. Nie musisz się bać. Młody odpocznie to przejdziemy tam, póki nie ustalimy, jak dalej działamy. Dla mnie czy dla ciebie to nie będzie wyzwanie. Chroni nas Pieczęć, pytanie jak długo i jaki jest prawdziwy cel tej rzezi. Ale dla chłopca, to może być ponad siły. Dobrze kombinujesz, by go izolować od zagrożeń, pani piękna i mądra Emmo. – Dokończył z poważną miną.

- No przecież wiem - mruknęłam cicho, kiedy Finch wymieniał te wszystkie posiadane przez nas zapasy najwyraźniej zupełnie nie orientując się, jaki był prawdziwy powód przeglądania tych wszystkich szafek.

Upił łyk kawy i chyba oparzył sobie usta, bo lekko syknął.

- Miałeś dać kawie ostygnąć - powiedziałam z lekkim wyrzutem - Czy tak ci się spieszy, żeby się stąd już zawinąć?

Tego się obawiałam. Mieliśmy pogadać i pogadaliśmy. Wiedziałam już, no powiedzmy czego on chciał. Teraz musiałam tylko zdecydować czego chciałam ja. Co nie było łatwe do zrobienia, kiedy od dość dawna nie było się szczerym wobec siebie samej. Chociaż to stwierdzenie też nie było do końca prawdą. Powiedzmy, że miałam jakieś tam pojęcie czego chciałam. Pytanie brzmiało, czy odważę się to zrobić. Wiedziałam za to czego nie chciałam. Nie chciałam zostawiać tak tej rozmowy. Zawieszonej gdzieś w połowie. Niedokończonej i tak naprawdę nadal pełnej niedomówień. A takie niedokończone rozmowy i sprawy lubiły się potem mścić, męczyć gdzieś tam w środku i nie pozwalać się skupić. A my musieliśmy być skupieni, teraz było to szczególnie istotne. Dlatego chciałam przeprowadzić ten dialog niezależnie od tego jak trudne by to nie było.

- Emma! Jest wręcz przeciwnie. – Zaprotestował - Twoje towarzystwo jest czymś, czego nigdy za dużo. Poza tym tak fajnie się kręcisz koło tych wszystkich szafek, że się zapomniałem. Pozwól przynajmniej staremu się napatrzeć - mrugnął żartobliwie. - Teraz, tak szczerze, chętnie bym sobie posiedział, posłuchał, popatrzył, nie zajmował głowy niczym poważnym, tylko, kurde, nie potrafię. Nosi mnie. Nosi mnie, jak cholera.

- To znaczy? - Zapytałam. - Wyszedłbyś na ulicę i zaczął spuszczać łomot tym latającym popaprańcom?

- Tak. Dokładnie tak. Jestem na siebie zły, że tego nie przewidziałem. Że dopuściłem do tylu śmierci, do tego całego oceanu cierpienia. Zły, że ostatni miesiąc szlajałem się w ważnych sprawach, samemu, a mogłem wziąć ciebie jako partnerkę, lub ciebie i Kopaczkę i że wtedy, może razem, zrobiliśmy coś, co by nie dopuściło do tego całego koszmaru. Chce mi się wrzeszczeć, płakać z gniewu i bezsilności. Tak właśnie się czuję. I chyba pierwszy raz, od cholernie, cholernie długiego czasu, tęsknię za kontaktem z inną osobą. I cieszę się, jak nie wiem co się cieszę, że jesteś tutaj.

Pomieszał łyżeczką cukier w kawie.

- Hmm – Nie spodziewałam się, że ta rozmowa skieruje się na takie tory, ale widocznie tak być musiało, widocznie tego potrzebował, a zatem odepchnęłam się od szafki kuchennej, podeszłam do O’Hary i położyłam mu dłoń na ramieniu lekko je ściskając. - W tej kwestii mogę ci tylko zaproponować jakieś oczywistości i banały, więc nie wiem czy w ogóle powinnam je mówić.

Chciałam go tylko pocieszyć i wesprzeć, szczególnie, że sama robiłam mu ostatnio sporo wyrzutów, chociaż nie mogłam sobie odmówić satysfakcji, iż sporo moich argumentów dotarło do niego.

- Oczywistości i banały brzmią super. Zazwyczaj to ja nimi strzelam, więc przyjemnie będzie teraz być po drugiej stronie.

Podniósł twarz i spojrzał na mnie z pozycji siedzącej.

- Zresztą masz taki dar słów, że nawet oczywistości i banały z twoich ust będą brzmieć zapewne jak mądrości objawione i prawdy mędrca.

Złapał mnie za rękę i ciągle patrząc w oczy, delikatnie pociągnął w swoją stronę. Nie rozumiałam o co mu chodziło. Czyżby chciał żebym usiadła mu na kolanach. Bezsensowny pomysł, więc zamiast tak postąpić pociągnęłam go w drugą stronę zachęcając, aby wstał.

Wstał z krzesła i jedną ręką objął mnie w pasie. Myślałam, że też go obejmę, żeby go pocieszyć, może nawet skoro już pogadaliśmy wrócimy do tego co chciał zrobić wcześniej a ja też już byłam na to gotowa. No i nie wiem co się potem stało. To znaczy wiem dokładnie co się potem stało. Nie wiem tylko jak doszło do tego. To znaczy dokładnie wiem, jak doszło do tego. Nie wiedziałam tylko jak to wytłumaczyć. A może wiedziałam, jak to wytłumaczyć. No cóż, mogłabym to zrzucić na nietypową sytuację i apokalipsę, ale szczerze mówiąc jedyne dwie obiekcje jakie miałam, z których jedna spała niedaleko stąd, były obecne tylko przez apokalipsę. Zatem, gdyby nie było apokalipsy, to nie miałabym żadnych obiekcji? Ha, najwyraźniej nie. Uświadomiłam sobie w tym momencie, iż jedyne czego bym żałowała to tego, że tego nie zrobiłam. Z drugiej strony, czy zdecydowałabym się na to, gdyby nie odpierdzielała się właśnie apokalipsa? Nie wiem. Może.

Powiedzmy sobie szczerze, te myśli przemknęły mi przez głowę dość szybko, a potem gdzieś tam zniknęły w oddali. Nie przejmowałam się nawet tym, że Harry się może obudzić, nie no może tym się jednak odrobinę przejmowałam. Finch również się tym przejmował, ale też tylko odrobinę. Gdyby się tak zdarzyło, że Harry by się w tym momencie obudził musielibyśmy znaleźć mu dobrego terapeutę albo załatwić telepatę, który usunąłby mu wspomnienia z tej sytuacji.

I o tyle, o ile początkowo mieliśmy przynajmniej górną połowę ciała ubraną, i można by było coś pokombinować i wybrnąć jakoś z tej sytuacji, to krótko potem stworzyliśmy kolejną sytuację, podczas której nie mieliśmy już na sobie żadnego odzienia, które by mogło nam uratować nasze gołe tyłki. Ups. Na szczęście i dla niego, i dla nas Harry przespał wszystko.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 02-12-2021, 19:57   #38
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Tym razem to już musimy się pozbierać i ubrać. – Stwierdziłam i tym razem zabrzmiało to prawie stanowczo.

- Wiem - odpowiedział i nawet nie drgnął głaszcząc moje włosy i składając delikatne pocałunki na ramieniu i barkach.

- To dobrze, że wiesz. - Odpowiedziałam i też się nie ruszyłam, nawet nie czułam chłodu kuchennej posadzki, ale nic dziwnego, bo dotykałam ja tylko stopami.

Westchnął ciężko, po krótkiej, za krótkiej chwili.

- Ale serio. Harry może przyjść i zastanie nas na podłodze, nagusieńkich. Co wtedy powiemy, że rozebraliśmy się do rosołu. A rosołu nie ma. I co? Zawiedziemy dziecko.

- Nie chciałabym zawieść dziecka. - Pokiwałam głową.

Wsparłam się na ramieniu Fincha i dźwignęłam do góry stając na nogach.

Przyglądał mi się bez zażenowania z czymś przyjemnym we wzroku i ciepłym uśmiechem.

- Jesteś piękna, wiesz o tym?

Przypomniało mi to coś. Jedno pytanie w naszej szczerej liście pytań, którego w końcu nie zadałam.

- Naprawdę? Podoba ci się nawet mój chudy, kościsty tyłek? - Mówiąc to odwróciłam się tyłem i zaczęłam rozglądać za moimi ubraniami.

- Cała mi się podobasz. - Finch też podniósł się na nogi i zajął szukaniem ubrania.

Pozbierałam swoje ubrania i spojrzałam na niego. Albo naprawdę nie pamiętał albo udawał, że nie pamięta, uśmiechnęłam się więc tylko pod nosem i odpuściłam sobie.

- To ty lukaj czy mały śpi, a ja się przemknę na górę. Najgorsze, że już została tylko zimna woda i pomimo tego, że jest dość ciepło to i tak niezbyt to przyjemne.

- Spokojnie. Mogę zagrzać na świeczkach - zachichotał cicho. - Dobrze mi to wychodzi. A propos. Przygotuję tę kawę po raz drugi. Chcesz?

- Nie no, mogę się napić zimnej kawy. Zimna woda, zimna kawa może być, póki facet gorący.

Posłał mi rozbawione, ale i usatysfakcjonowane spojrzenia, a uśmiech na jego twarzy stał się jeszcze szerszy. Nie ma to jak pochwalić faceta. Zauważyłam, że Pieczęć na jego piersi lekko lśniła. Zwróciło to moją uwagę już wcześniej, ale teraz miałam okazję o to zapytać. Przyjrzałam się swojemu ciału, moja Pieczęć też połyskiwała.

- Czemu tak błyszczą? - Zapytałam wskazując na nasze Pieczęcie.

- Wyczuwają anioły. Im ich więcej i bliżej, tym silniej emanują. Skrzydlaci wyczuwają nas. Kiedy się nauczysz nią posługiwać, będziesz mogła z nimi rozmawiać czy też raczej podsłuchiwać ich anielskie pogaduchy. Bo wiem, Emma, że do tej pory nie chciałaś korzystać z Pieczęci i rozumiem to doskonale. Za jej pomocą pogadam z Kopaczką, jak już odzyskam siły.

- Czy to oznacza, że chodzę cały czas na podsłuchu? – Bo, że działają trochę jak smycz to już się dowiedziałam - Mam nadzieję, że nie.

- Nie. Nie bój się. Nasze sekrety i sprawy, takie jak zimna kawa w kuchni, są naszymi sprawami. Tak sądzę.

- To nawet nie o to, chodzi. Po prostu mrozi mi krew w żyłach myśl, że ktoś, nie wiadomo kto miałby cały czas słuchać co mówię. Normalnie jakby się żyło z jakimś popierdzielonym prześladowcą, na którego nawet nie możesz nakablować glinom.

- Nie musisz się przejmować. Pieczęcie są na mojej liście spraw do załatwienia. Na liście spraw do załatwienia razem z E.H, żeby było jasne.

Zbliżyliśmy się do schodów. Harry dalej spał. Słyszałam jego spokojny chociaż nadal świszczący oddech. Cicho minęłam Fincha, gdy go wymijałam złapał moją rękę, przyciągnął do siebie na chwilę i pocałował w usta. Przystanęłam przy nim na ten moment, a potem poszłam do łazienki na górze. Wiedziałam, że woda będzie raczej zimna, ale głównym zmartwieniem było czy w ogóle popłynie z kranu. Trochę jej jeszcze płynęło, więc wzięłam chyba najszybszy prysznic w swoim życiu. Wytarłam się, ubrałam wymieniając ubrania na nowe, poza spodniami, które przeszły weryfikację czystości. Już ubrana zeszłam na dół do kuchni.

Finch czekał z ciepłą, pachnącą kawą. Uśmiechnął się na mój widok.

- Kawy? - zapytał.

- Robiłeś nową czy podgrzałeś tamtą?

- Podgrzałem. Ale jest całkiem, całkiem.

Usiadłam przy stole w kuchni, wzięłam swoją kawę.

- No jasne, że jest całkiem, całkiem. Woda w łazience już za to nie za bardzo, więc jak chcesz skorzystać to się pospiesz. Poczekam na ciebie, z kawą. – Też się uśmiechnęłam.

Pochylił się nad stołem składając usta do pocałunku i jednocześnie podnosząc się do wyjścia. Po pocałunku, rozsądnie długim i namiętnym, Finch wyszedł. Słyszałam, jak znika w łazience. W kuchni zapanowała cisza przerywana tylko odgłosami myjącego się O'Hary. Bawiłam się kubkiem z kawą i zorientowałam się, że miasto nigdy nie było tak ciche. Jakby kryjówka odcinała nas od tego koszmaru, który dział się na zewnątrz. Bądź miasto ucichło, bo już umarło. Mieszkańcy albo zginęli albo je opuścili i jedynymi, którzy tutaj pozostali były anioły dokonujące aktu zniszczenia jakby pastwili się jeszcze nad trupem Londynu. Wstałam i cicho podeszłam do jednego z okien ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Cała szyba była zasypana popiołem, kurzem i brudem. Dałam radę przez nią zobaczyć tylko rozmazane budynki okalające kryjówkę i kłębiący się za nimi dym i płomienie. To były obecnie widoki zza okna. Wszystko rozmazane, brudne, niemal odrealnione. Próbowałam policzyć, ile jeszcze budynków oprócz naszej kryjówki przetrwało atak. Przypomniałam sobie, że były to dwa najbliższe nas budynki i ten po drugiej stronie ulicy, czyli łącznie trzy. Z tym, że ten po drugiej stronie ulicy chyba nie przetrwał cały. Wydawało mi się, że coś z nim było nie tak, ale nie bardzo wiedziałam co. W każdym razie nie palił się. Po tej krótkiej lustracji okolicy wróciłam do stołu i usiadłam.

Odgłosy z łazienki ucichły i wrócił Finch. Przebrany i pachnący zimną wodą.

- Harry śpi, ale oddycha. Ja trochę się orzeźwiłem, endorfiny w moich żyłach dają radę. Myślę, że mogę spróbować skontaktować się z Kopaczką, chyba że ty masz jakieś inne pomysły, Emmo?

Tym razem to on zaczął szperać po szafkach.

- I jak rozumiem do tego kontaktu z Alicją potrzebujesz rzeczy, z którą miała ostatnio styczność, tak? I dlatego szukasz whisky, którą Ala piła, hmm? Poza tym to mieliśmy wypić kawę, bo chyba nie będziesz jej podgrzewał kolejny raz.

- Jedzenia szukam. Zgłodniałem.

- Pomogę ci. Już je przeglądałam, wprawdzie tylko jako pretekst, ale pamiętam co, gdzie było. - Ruszyłam się z krzesła podchodząc do szafek.

- Super - ucieszył się wyraźnie. - A ty nie jesteś głodna?

- Może i bym coś zjadła do kawy. Tylko na ciepło tutaj nic nie przyrządzimy, więc co nam zostaje poza kanapkami?

- Krakersy, chipsy, czekolada, ciasteczka, fasola w pomidorach, owoce w puszkach na słodko, dżemy. Mnóstwo pyszności, ser w tubkach - naprawdę, kto je ser w tubkach? Jakieś cukierki. Pasta sojowa. Pasztet z fasoli. No i zapas Kopaczki, ale to dla Harry'ego. Mięsne konserwy, pasztety w puszkach, wędzonki. Sporo tego tutaj mamy.

- Zapas Kopaczki dla Harry’ego - przeprowadziłam szybki proces myślowy - zaraz, zaraz, chcesz poić dziecko gorzałą?

- Nie - zaśmiał się błyskając bielą zębów. - Mięsem. Ja nie ruszę mięsnych konserw, nawet gdy świat się kończy.

- Nie no, w tym domu zapas Kopaczki oznacza tylko jedną… - urwałam - dwie… - znowu urwałam - trzy rzeczy i żadna z nich nie jest mięsną konserwą.

- O? - Zaintrygowałam go wyraźnie. Z puszką brzoskwiń w ręce i otwieraczem w drugiej usiadł koło mnie i zaczął otwierać konserwę. - Jakie to rzeczy?

- Nieistotne. Ja biorę ciasteczka do kawy. Będą pasować idealnie. - Sięgnęłam do szafki i wyjęłam stamtąd puszkę z ciastkami.

Podeszłam do stołu stawiając na nim puszkę, usiadłam i otworzyłam puszkę sięgając po ciasteczko. Uśmiechnęłam się gryząc je.

- Pięknie się uśmiechasz - Finch wyjadał łyżką brzoskwinie, wyciągając kilka wcześniej na miseczkę. - Dla Harry'ego - wyjaśnił. - A ty nie chcesz jednej lub kilku.

Dokończyłam ciasteczko, wstałam i podeszłam do niego. Wyciągnął łyżeczkę z ociekającym sokiem owocem i podał mi.

- Nie uświń się za bardzo - zażartował.

Złapałam go za dłoń, pokierowałam nią i wsadziłam sobie łyżeczkę z brzoskwinką do ust. Udało mi się nie ubrudzić się za bardzo.

- Wo!. Pięknie ci to wyszło. Ty nawet brzoskwinie jesz jak dama.

Po tym podsumowaniu Finch wpakował sobie sam owoc do buzi i przez chwilę gryzł i przeżuwał, a słodki sok ściekał mu po brodzie.

Przyglądałam się temu przez chwilę uśmiechając się z lekkim rozbawieniem, ale też politowaniem, po czym pogrzebałam w jednej z szuflad wyjęłam stamtąd serwetki i jedną z nich wytarłam Finchowi brodę.

- Smakuje, co? - Zapytałam rozbawiona.

- Pyszne. Słodkie, jak nie wiem co, ale dają kopa energii. A tego potrzebuję. Dzięki. Jem jak świnia. Zostawić ci kilka. Bo nie wiem, czy nie otworzę drugiej puszki.

- Nie, nie trzeba. - Usiadłam przy stole i upiłam trochę kawy.

- Wystarczą mi ciastka - mówiąc to sięgnęłam po kolejne.

Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Finch otworzył drugą puszkę, tym razem z gruszkami w syropie i wyciągnął mleko skondensowane w tubce do wyciskania.

- A z tego asortymentu coś reflektujesz? – Zapytał.

- Mogę spróbować gruszki, ale za mleko podziękuję. Zbyt słodkie jak dla mnie.

- Ja tam potrzebuję kalorii, bo to energia. A jestem wypruty. Zaraz ci nałożę na miseczkę, łatwiej będzie szamać. Zostawię młodemu też kilka. A tak a propos. Przypomniałem sobie, że w piwniczce mamy butlę turystyczną. Mogę nam upichcić coś na szybko i na ciepło. Na co masz ochotę?

- Wiesz ja aż tyle jedzenia nie potrzebuję. Wystarczy mi to co zjadałam. - Pokiwałam głową z zapałem akcentując w ten sposób moje słowa i skupiłam się na piciu kawy.

- Jasne - podał mi miseczkę z owocami w syropie. - Wstrzymam się z gotowaniem na decyzję Harry'ego co na obiad. Dopcham się teraz, na deser ponapawam się twoją urodą i spróbuję zobaczyć, co u Kopaczki i w "Radości". Masz jakieś konkretne pytania do niej? Bo jak wejdę w trans medytacyjny, to nie pogadamy na bieżąco.

- W sumie to nie, bo chciałabym się tylko dowiedzieć czy wszystko u nich w porządku, a ona może tego nawet nie wiedzieć leżąc odseparowana od reszty.

- Trochę pewnie spała. Ile czasu minęło od tego jak ją wskrze… uzdrowiłem. Policzmy. Z godzinę jechaliśmy do Londynu. Kolejną szukaliśmy przejazdu i w końcu zostawiliśmy ciebie z samochodem tam przy opuszczonym osiedlu. Potem mi zeszło chyba ze trzy godziny albo i więcej. Kolejne dwie godziny w korkach i godzina do kryjówki. No i tutaj też godzina, może więcej, bo trochę straciłem rachubę czasu, no wiesz, czemu. Łącznie to, ile godzin?

- Z dziewięć, dziesięć godzin - policzyłam - Naprawdę? Aż tyle? - Zdziwiłam się. - Czyli teraz byłoby już coś koło dziewiątej wieczorem. Przez ten dziwny stan bezruchu ciał niebieskich trudno się zorientować w porach dnia.

- Poczekaj, coś sprawdzę - Finch podniósł się od stołu i wyszedł do swojego pokoju, cichutko, nie budząc młodego. Po chwili wrócił z zegarkiem w ręku.

- Zatrzymał się - zakomunikował.

- O której godzinie się zatrzymał?

- Zgadnij - zerknął na cyferblat.

Przyjrzałam się tarczy zegarka. Była godzina 11:11.

- Nie sądzisz, że dobrze by było ogarnąć Harry'ego? Obudzę go, damy mu jeść i położymy spać ponownie?

- No nie wiem. Wiesz, że jak dzieci padną ze zmęczenia w ciągu dnia to zawsze śpią dwie godziny. Zawsze. Niezależnie co zrobisz. Nawet fakt, że najwyraźniej czas się zatrzymał niczego tu nie zmieni. Wypiłeś kawę? Bo ja tak. Mam jeszcze sprawdzić swój zegar czy założyć, że stanął dokładnie o tej samej godzinie, w momencie ataku?

- Kawę piłem nawet dwa razy. Była gorąca i słodka, jak nigdy dotąd. - Mrugnął do mnie posyłając ciepły uśmiech. Ach, ci faceci, nigdy nie odmówią sobie insynuacji.

- Została mi tylko ta w kubeczku. Ale już kończę. Zegarek możesz sprawdzić, czemu nie, dla pewności.

Odstawiłam kubek na szafkę i poszłam do swojego pokoju zerknąć na budzik stojący przy łóżku. Sytuacja była taka sama. Wskazówki zatrzymały się na 11:11.

- U mnie to samo. Jedenasta jedenaście. Czyli ten atak to nie wszystko co zrobili. Wychodzi na to, że wstrzymali cały Wszechświat. Chociaż ludzie mogą się ruszać, a domy się dopalają, ale w takim razie co, istniejemy poza czasem? Co to oznacza?

- Może po prostu poszło jakieś wyładowanie temporalne o charakterze okultystycznym. Albo zatrzymał się czas, tak jakby. O proszę. Mały ninja wstał.

I faktycznie w wejściu do kuchni stał Harry. Rozglądał się półprzytomnym wzrokiem, jakby próbował przypomnieć sobie, gdzie i z kim się znajduje.

- Czyli teraz wiemy, że minęły dokładnie dwie godziny od chwili jak zasnął. - Wyjaśniłam.

- Hej, Harry, jak się czujesz? Pamiętasz kim jesteśmy? - Zwróciłam się do chłopca.

- Wujek Finch i ciocia ładna i dobra Emma? - ni to zgadywał ni to sobie przypominał. - Mamusia przysłała was byście mnie do niej zabrali.

- Dokładnie. - Uśmiechnęłam się - I jak widzę już zostaliśmy prawie rodziną, więc super. Usiądź sobie. Chcesz coś jeść i pić? Czy może najpierw umyjesz buzię i rączki?

- Umyję. Potem zjem. A gdzie mamusia?

Wstałam.

- Chodź zaprowadzę cię do łazienki. - Zachęciłam Harry’ego gestem, żeby poszedł ze mną.

- Mamy tutaj niestety nie ma. Pamiętasz, mówiliśmy, że jest w dużym domu nad jeziorem, ale zepsuł się nam samochód i przyszliśmy tutaj umyć się, napić, zjeść i trochę odpocząć. Wujek Finch zaraz skontaktuje się z twoją mamą i powie jej, że tutaj jesteśmy i pomyślimy co dalej. Nie mamy autka a tam jest naprawdę daleko. Nie da się dojść pieszo.

- Ojejciu - powiedział z jakąś taką wzruszającą emocjonalnie emfazą. - I co teraz będzie?

- Umyjesz rączki i buzię. O tutaj - wskazałam mu palcem umywalkę. - Nie martw się Harry, będziemy robić wszystko po kolei. Obiecaliśmy, że cię dowieziemy do mamy to tak zrobimy. Tutaj jest bezpiecznie. Można chwilę posiedzieć. Jak chcesz to możesz sobie obejrzeć po jedzeniu pokój swojej mamy. Mamy też jakieś gry, książki. Nudzić się nie będziesz.

- Super - posłusznie poszedł wykonać polecenie. Widać było, że jest przyzwyczajony do wypełniania poleceń starszych od niego osób.

- Nie ma wody - zakomunikował. - Chyba coś się zepsujło.

- No niestety, ale zatkam umywalkę korkiem i kubeczkiem naleję ci wody z wanny - Mówiąc to wykonywałam te czynności. - I już możesz się umyć.

Nakarmiliśmy Harry’ego tym co przygotował wcześniej O’Hara, a potem Finch poszedł skontaktować się z Kopaczką. Wiedziałam, że po tej rozmowie będzie padnięty i pójdzie się przespać do Fury’ego, więc zabrałam Harry’ego ma małą wycieczkę po całym domu, oprowadzając go i pokazując co, gdzie się znajdowało tak żeby mały poczuł się tutaj w miarę swobodnie i bezpiecznie. Miał nawet pod moim nadzorem okazję zobaczyć pokój swojej mamy. Później pobawiliśmy się chwilę, pokazałam mu jakie mieliśmy gry i książki, pograliśmy w coś co wybrał chłopiec, a kiedy Harry poczuł się zmęczony położyłam go do łóżka w pokoju Fincha tam, gdzie wcześniej spał i posiedziałam przy nim chwilkę upewniając się, że zasnął.

Wtedy poczułam, że i mnie zaczyna dopadać zmęczenie. Bądź co bądź to był cały czas ten sam dzień, podczas którego demon rzucał mną po sierocińcu, bo od tamtej pory jeszcze nie miałam okazji się zdrzemnąć. Poszłam do kuchni i uprzątając bałagan pozostawiony po wcześniejszych zabiegach kulinarnych przy okazji sama coś zjadłam. I zastanawiałam się w międzyczasie, gdzie pójść spać, czy do siebie, czy też rzucić swój materac na podłogę w pokoju Fincha, aby spać blisko Harry’ego. I przy tym rozkminianiu zastał mnie Finch. Według moich mocno szacunkowych wyliczeń O’Hara pospał jakieś cztery godzinki, czyli musiało być blisko pierwszej w nocy, a zatem byłam już na nogach dwadzieścia dwie godziny.

- Jak się trzymasz? – Zapytał O’Hara - Powinnaś pospać. Ja was przypilnuję.

- Wiem, tylko zastanawiam się czy przywlec swój materac do twojego pokoju i położyć się na nim na podłodze koło Harry’ego. - Stłumiłam ziewnięcie, już nie pierwsze.

- Aaaaaa – przypomniało mi się - i tak w ogóle to powiedz co u Ali.

- Ala dopiero co wstała. W "Radości" wszyscy odchodzą od zmysłów. Widzą dym nad Londynem. My nie wróciliśmy, ale przynajmniej teraz będą wiedzieli, że u nas jest ok. Kilkoro z Towarzystwa nie zjawiło się na miejscu. Ogólnie straszny bajzel na skraju paniki tam panuje. Nasi ledwie kontrolują te wszystkie dziewczyny, ale Alicja obiecała, że ogarnie ten syf, bo Aniołkowi wchodzą na głowę. Alicja zamartwia się o nas, przepraszała, że obarczyła nas Harrym i że jakoś to nam wynagrodzi. Generalnie strasznie się rozklejała i jakoś nie ogarniała tego, że świat się kończy. Zaproponowałem, że trzeba będzie przeczekać chwilę, póki nie ustalimy z Greyem co to za akcja tych skrzydlatych gnojków. A potem zająć się sprawą łącznie z ogarnięciem kryjówek i zapasów dla dziewczynek. Magia Towarzystwa na ten moment trzyma ich w bezpiecznej enklawie. Ale oni tam długo nie wytrzymają. Poprosiłem Kopaczkę, aby miała szczególne baczenie na Gemmę, ale ona chyba nie bardzo ogarnia. Jej głowa chyba jeszcze nie do końca działa, jak powinna. Rozklejała mi się kilka razy. Beczała. Przepraszała. Chyba uszkodzenia mózgu były zbyt poważne, ale liczę na to, że Aniołek to jakoś ogarnie albo z czasem Ala wróci na tory tej, którą znaliśmy. Tyle w skrócie. Więc, generalnie, jest jak u nas. Utknęli. Chociaż my tutaj mamy bajkę. Wiesz, połóż się u siebie. Ja siądę na dole, przy młodym i was popilnuję. Na wszelki wypadek zabezpieczę wejścia. Niby jesteśmy tutaj bezpieczni, ale wolę zrobić kilka dodatkowych barier, na wszelki wypadek i zaryglować drzwi na wypadek ewentualnych ludzkich napastników. Możemy potem zejść do schronu pod domem.

Zamrugałam powiekami próbując przegonić zmęczenie i senność.

- Jak wszyscy żyją i nic ich chwilowo nie atakuje to dobrze. Powtórzysz mi to jeszcze raz jak już się odrobinę prześpię, ok?

Potrząsnęłam głową i podniosłam się z miejsca.

- Poczekaj. Siedź sobie. Ja ci przygotuję materac. Jak będzie gotowe, przyjdę i dam ci znać. - położył mi delikatnie dłoń na ramieniu. - Albo idź do toalety czy coś w tym czasie. Posłaniem się nie przejmuj. Dam nawet czystą pościel.

Uśmiechnął się do mnie serdecznie i ciepło. Też się uśmiechnęłam w odpowiedzi.

- Czy w ten zawoalowany sposób chcesz mi powiedzieć, że pobrudziłeś moją pościel jak w niej spałeś i lepiej wymienić ją na świeżą? - Zapytałam unosząc jedną brew.

- Wiesz, że nawet niewinnymi z pozoru słowami można obudzić we mnie podejrzliwość. - Dodałam zmieniając wyraz na twarzy na bardziej przystępny.

- Nie wiem, ale dziwnie pachnie ta pościel, więc lepiej ci pościelę na nowo. Dobra? Uwierz, tak będzie lepiej.

- Wierzę. Tylko mam nadzieję, że nie podejrzewasz mnie o źródło tego dziwnego zapachu.

- Nie. To raczej byłem ja. Z tego co pamiętam, położyłaś mnie u siebie, a byłem średnio świeży. Dobra. Lecę ci przygotować legowisko.

- Raczej. No raczej. To ja idę wyszorować zęby. - Także wyszłam za nim z kuchni.

- Dobra. Położę się u siebie. – Powiedziałam wchodząc z nim po schodach - Przypomniało mi się, że przez ostatnie trzy noce budziłam się z krzykiem i nie chciałabym zafundować tego Harry'emu leżąc tuż obok niego. Mógłby się wystraszyć. A tak nawet jak krzyknę to będę dalej, więc może to będzie ciszej i nie tak strasznie.

Finch wysłuchał mnie z zamyślona miną. Widziałam w jego oczach troskę, ale nie odezwał się ani słowem tylko wszedł na piętro. Poszłam tylko umyć zęby, ale kiedy weszłam do pokoju materac na moim łóżku został, obleczony w nowe prześcieradło, z poduszką i świeżą pościelą. Finch uwinął się naprawdę szybko.

- Po królewsku - szepnął Finch. - Śpij spokojnie. Ja zadbam o bezpieczeństwo.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się, zdjęłam spodnie i usiadłam na łóżku.

- Obudź mnie…- zamilkłam - chciałam powiedzieć, że za ileś tam godzin, ale skąd będzie wiadomo, kiedy minie te ileś tam godzin, więc obudź mnie jak będzie trzeba, jak poczujesz się zmęczony albo coś będzie się działo. Dobrze?

Podszedł do mnie i pochylił się całując w czoło.

- Jasne. Śpij. Nic się nie przejmuj. Jak Harry się obudzi, to się nim zajmę. Wypocznij, ile tylko zdołasz. Nie wiadomo, co nas jeszcze czeka.

- Ale jak będziesz potrzebował pomocy w czymś to koniecznie mnie budź. Słyszysz. Koniecznie. - Mówiłam cicho chociaż stanowczo, jeśli się w ogóle dało mówić tak jednocześnie.

- Słowo kelnera, że obudzę. A teraz już śpij.

Posłał mi uśmiech i powoli, cichutko wyszedł z pokoju zamykając drzwi tak, że zostawił tylko wąską szczelinę na korytarz. Słyszałam, jak idzie po schodach na dół. Położyłam się, szczerze mówiąc to byłam zadowolona, że jednak miałam spać we własnym pokoju. Wprawdzie Harry był tylko małym chłopcem, ale to zawsze dopiero co poznana osoba, a ja miałam problemy ze snem. Dla dobra nas obojga takie rozwiązanie było lepsze.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 03-12-2021, 09:16   #39
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Osobą, która zadeklarowała, że pomoże Vannessie dostać się do Londynu, była Birgit. Nie podobało się to reszcie ludzi, a szczególnie Lydii, lecz wystarczyło kilka słów powiedzianych przez rudowłosą wojowniczkę, aby odpuścili.

Ale środkiem transportu, jaki wybrała Birigit, był nie samochód, lecz sporych rozmiarów, wyglądający na całkiem sprawny, motocykl. Czy też raczej jakaś hybryda motoru i ciężarówki. Wielkie, ciężkie, pokraczne coś, do prowadzenia tego czegoś potrzebna była nie lada siła.

Brigit podała Vannessie kask motocyklowy. Ciemna, emaliowana powierzchnia kasku pokryta była licznymi glifami i znakami ochronnymi. Podobne nakrycie głowy znalazło się na Brigit.

- Schowajcie się w azylu drugim. - Birgit wydała ostatnie dyspozycje Lydii, która z marsową miną odprowadziła ich przed nieduży, wiejski domek, leżący na obrzeżach jakiejś większej miejscowości. - Zgarnijcie tylu naszych, ilu tylko dacie radę. Spróbujcie się skontaktować z Towarzystwem. Oni działają w Londynie i powiedzcie, że się do nich wybieram. Jeżeli złapiesz tego dupka, Nexusa, powiedz mu, że jest ze mną Kluczniczka. Będziemy jechać od północy. Jeżeli zdołają jakoś nas przechwycić lub dać wsparcie, byłoby świetnie.

Lydia kiwnęła głową, nic nie mówiąc, reszta albionistów wyraźnie nauczona była milczeć, kiedy odezwała się Brigit. To chyba te dwie kobiety były najważniejszymi członkiniami pośród całego zgromadzenia, klubu, gangu, sekty czy czymkolwiek byli ludzie, którzy wyrwali ją z łapsk Antykróla i potem BORBL.

- Wsiadaj - Brigit zajęła miejsce za kierownicą, a Vannessa, nie mając za bardzo wyboru, usadowiła się za jej plecami.

Siedzenie motocykla było duże, szerokie, ale miało uchwyty, których pasażer mógł trzymać, nie musząc obejmować, ani wtulać się w kierowcę.

- Gotowa? Trzymasz się mocno? - Nim wystartowała, Brigit upewniła się, że pasażerka jest bezpieczna. Widać więc było, że nie pierwszy raz przewozi kogoś na tej kolumbrynie, i że dba o bezpieczeństwo pasażerów. A może po prostu nadal jej było głupio, że pozbawiła przytomności Vannessę?

Brigit okazała się dynamiczną motocyklistką, a wielka maszyna zadziwiająco i przerażająco szybkim ustrojstwem. Silnik wył, ryczał niczym rozjuszona bestia, a droga pod kołami przesuwała się z szybkością przyprawiającą o palpitację serca. Szybko znaleźli się na zwykłej asfaltówce, połykając mile w imponującym tempie. Krajobrazy wokół nich - zwykłe, pełne wzgórz i wzniesień widoki północnej Anglii, rozmywały się w paletę zieleni, żółci i brązów. Trzymały się drogi A19, jak wskazywały zdezelowane i stare znaki na poboczach. Minęły kilka miasteczek, w których panowała niespokojna krzątanina, jakby ludzie planowali ucieczkę przed czymś.

Na pierwszych uciekinierów trafiły, kiedy minęli małą mieściną o nazwie Thirsk. Kilka mil do miasta stał samochód, wyraźnie bez paliwa, a jego właściciele - rodzina z dziećmi - próbowała ich przekonać, aby oddali im trochę swojej benzyny. Vannessa wiedziała, że paliwo po Fenomenie Noworocznym jest dość cennym i reglamentowanym zasobem i nie zdziwiło jej, że Brigit odmówiła pomocy.

- To Thisrk macie niecałe dwie mile - wyjaśniła. - Może tam będą coś mieli.

Potem odjechała. A po przejechaniu niecałych dwudziestu minut, po wjechaniu w kolejne miasteczko o nazwie Boroughbridge, musiały zjechać na jakieś boczne drogi, bo główne zatłoczone były uciekającymi czymkolwiek się dało, jak i na pieszo kolumnami ludzi.

Kiedy motocykl sforsował jakiś wzniesienie, na szczycie którego stały resztki jakiejś średniowiecznej wieży zamkowej ich oczom ukazała się panorama tego, co ich czekało dalej.

Vannessa ujrzała dymy na południu, spowijające niemal całą okolicę. I wielkiego, nawet z odległości kilkunastu mil, kolosa brodzącego w tym dymie. Potężną kolumnę ognia ze skrzydłami, która dosłownie niszczyła do gołej ziemi jakieś miasteczko. Kolumny czarnego dymu wznosiły się wysoko ku niebu, a kiedy Vannessa spojrzała w górę, ujrzała otaczające kolosa mniejsze, skrzydlate sylwetki. Z daleka wyglądały jak natrętne komary, ale druidka wiedziała, czym są. Anioły. I nie, nie walczyły one z ognistym, skrzydlatym kolosem, ale raczej asystowały mu przy jego destruktywnych zabiegach. Co jakiś czas spadały w dół i wznosiły się, niczym polujące jastrzębie.

Brigit wyłączyła motor. Dopiero wtedy mogły porozmawiać.

- To miasto, które widzimy, to Leeds. Jesteśmy w trochę mniej niż jedna trzecia drogi do Londynu. Dalej będzie tylko gorzej. W Londynie zamanifestowały się trzy takie kolosy, a potem cały zastęp Skrzydlatych. Po kogokolwiek się tam wybierasz, jest nikła szansa, że przeżył, jeśli nie jest nad-człowiekiem, lub nie został wybrany i nie otrzymał Pieczęci. Ze mną dojedziesz tam spokojnie. Skrzydlaci mnie nie ruszą, a jak nie ruszą mnie, nie ruszą i ciebie. Ale zastaniesz tam tylko pożary i śmierć. Zniszczenie i setki tysięcy ciał pomordowanych ludzi. Pojadę z tobą, jeśli tak zdecydujesz, ale powiem ci, że najlepszym, co teraz możesz zrobić, to zawrócić, schronić się ze mną w azylu, przegrupować a potem - wskazała ręką na ognistego olbrzyma i płomienie pożerające Leeds. - Potem odkręcić tą całą apokalipsę. W ten sposób pomożesz tym, po których jedziesz do Londynu najlepiej, jak to teraz możliwe.

Brigit mówiła poważnym tonem. Głosem, w którym Vannessa wyraźnie wyczuwała gniew. Wręcz wściekłość, z jaką patrzyła na odległy o kilkanaście mil od nich spektakl.

I wtedy dotarło do niej coś jeszcze. Mimo, że jechali już dobre dwie godziny, słońce na niebie nie przesunęło się ani o centymetr. Jakby zostało zatrzymane w tym jednym punkcie, nieco przed południem i tak zastygło nad nimi.

Brigit wyjęła batonika zbożowego i podała drugiego Vannessie. Zaczęła jeść słodycz, powoli przeżuwając każdy kęs i wpatrując się w twarz druidki.

- Ty decydujesz, Vannesso. Ale, jeżeli będziesz chciała jechać dalej, postawię sprawę jasno. Będziesz wisiała mi dużą przysługę.


EMMA HARCOURT

Zasnęła bardzo szybko, mimo że bardzo trudno jej się oddychało, a otworzenie okna wpuściłoby do ich kryjówki tylko dym i smród palonych ciał. Zapach świeżej pościeli dał jej jednak namiastkę normalności.

Miała koszmary. Tak jak to przewidywała. Tym razem jednak śniła zwęglonych ludzi, wyciągających do niej spalone, poczerniałe ręce. Od ciał odchodziła spieczona skóra, odpadały kawałki mięsa, a spaleńcy, wykrzywiając poczerniałe maski, w jakie zmieniły się ich twarze, wołały ją po imieniu.

A pomiędzy tymi nieszczęśnikami kroczyła jakaś postać, w brązowych, zasypanych sadzą i popiołem szatach. Za każdym razem - bo Emma śniła ten lub podobny sen kilkukrotnie - postać w zabrudzonych szatach zbliżała się do niej przez krajobraz będący jednym wielkim pogorzeliskiem, na którym tu i ówdzie jeszcze płonęły ognie i stając przed nią sięgała rękami pod kaptur. A potem, przy wtórze odgłosów rozszarpywania mięsa, postać ściągała sobie skórę z twarzy, zrywała płaty skóry odsłaniając ociekające krwią mięso i wybałuszając na Emmę czerwone, niczym krew oczy, szeptała

- Już nie jestem Zapomniany. Już nie. Pamiętaj mnie!

I wtedy Emma uświadamiała sobie, że to, czego doświadcza, jest tylko złym snem, przerzucała się na drugi bok, by po chwili znów znaleźć się w spalonym mieście, pośród poczerniałych trucheł wykrzykujących jej imię - błagalnie, z gniewem, z przerażeniem, ze smutkiem, i na końcu spotkać zrywającego swoją twarz Zapomnianego.

Mimo, że niespokojny, sen pozwolił jej zregenerować siły. Obudziły ją dopiero potrzeby fizjologiczne i, może również, przyjemny zapach jedzenia dochodzący gdzieś z dołu. Na stoliku koło niej ujrzała szklankę z wodą, przykrytą od góry przybrudzoną sadzą miseczką. Ale dzięki temu woda była czysta. Chłodna i wyjątkowo orzeźwiająca.

Na dole, w kuchni, przy garnku ustawionym na turystycznej kuchence, krzątał się Finch. O'Hara ubrany był w czystą, ciemną koszulę i czarne spodnie. Przy stole siedział Harry i wpatrywał się w mężczyznę z rozbawieniem na starczo-dziecięcej buzi. I z zachwytem w oczach. A Finch mieszał, z wyraźną teatralną przesadą, w garnku.

Zobaczył Emmę w wejściu i uśmiechnął się wesoło, ale też teatralnie, bo oczy miał skoncentrowane i poważne. Było widać, że gra przed Harrym, próbując odciągnąć myśli małego od tego wszystkiego, co się dzieje. I tylko na moment, na widok Emmy, w oczach mężczyzny pojawiło się szczere, przyjemne ciepło.

- Wstałaś w samą porę. Zrobiłem kaszotto z warzywami. Wykorzystuję wszystko, co w miarę świeże. Paprykę, cukinię. Twoje cenne zapasy spożywcze, bo nie sądzę, że to Kopaczki. Prądu nie ma, więc rzeczy z lodówki za chwilę będą do wywalenia. Ale Harry, ten mały łakomczuszek, obiecał że pomoże nam wszystko wtranżolić.

Harry zaśmiał się takim suchym, kaszlącym śmiechem.

- Wtranżolę, ile tylko dam radę.

- Popatrz na tego grubaska, Emma - zażartował Finch wywołując kolejny śmiech dziecka. - Obje nas wszystkich, że ho, ho. - Mrugnął do chłopczyka.

- Że ho, ho - powtórzył jak papuga Harry. Widać było, że świetnie dogaduje się z O'Harą. Że jest zachwycony z niewyszukanych i dziecinnych żarów dorosłego mężczyzny.

- Siadaj - Finch wskazał miejsce przy stole. - Zaraz też ci nałożę. Kaszotto ala O'Hara. Specjalność kuchni. Tylko proszę nie zapomnieć o napiwku dla kelnera.

Nim zdążyła zdecydować, usłyszała jakiś hałas na zewnątrz, pod drzwiami do ich mieszkania. A potem Emma wyczuła wyraźną Obecność czegoś silnego, czegoś nadnaturalnego i potężnego. O'Hara też musiał to usłyszeć, albo poczuć, bo zatrzymał się wpół ruchu z garnkiem.

Ktoś zapukał do drzwi, a potem, nim zdążyli się ruszyć, zamki, rygle i łańcuchy otworzyły się, jakby popchnięte jakąś mocą i w wejściu stanął Percival Grey. Czy też raczej Jehudiel.

Ubrany w czarny strój, z czerwonymi wstawkami, nie miał na sobie ani śladu kurzu, pyłu czy popiołu. Jakby przed wejściem do mieszkania jakiś ordynans starannie wyszczotkował mu ubranie. Przy boku gościa wisiał długi, wąski miecz - bardziej floret albo rapier, niż średniowieczne ostrze.

Jakby nigdy nic spojrzał na Emmę. Jego oczy były poważne, nieodgadnione i ciemne. Wszedł do mieszkania, a drzwi zamknęły się za nim pchnięte delikatnie niewidzialną siłą.

Pieczęć na ciele Emmy zaswędziała ją, jakby ktoś polał skórę lekko drażniącym środkiem.

- Witaj, Emmo Harcourt - głos Percivala był mocny, silny, charyzmatyczny, jak wtedy, gdy poznała go po raz pierwszy. - Myślę, że musimy porozmawiać. Ty, ja i O'Hara.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-12-2021, 13:28   #40
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo byłam zmęczona, ale zasnęłam w momencie, kiedy moja głowa dotknęła poduszki, więc musiałam już lecieć na oparach. Niestety doprowadzenie się do takiego stanu wyczerpania nigdy nie było dobrym pomysłem, bo wprawdzie zasypiałam błyskawicznie, ale najczęściej przypłacałam to koszmarami sennymi. Tak jak teraz.

Obudziłam się, nie bardzo wiedząc, dlaczego, może po prostu zregenerowałam już siły i miałam dosyć powtarzającego się snu. To było dziwne, jakby ktoś mi zapętlił ten sam obraz i wyświetlał w kółko w mojej podświadomości. Sama sobie to robiłam? Na pewno niecelowo. Postapokaliptyczny widok i leżące wszędzie spalone ciała mojej rodziny, bliskich i ludzi, których znałam mogły się wziąć z mojej głowy, ale ta postać chyba już nie. Czy to ona mogła mi zesłać ten zapętlony w kółko majak? Kim w takim razie była? Sen sugerował, że jednym/jedną z Zapomnianych, ale jeśli chciał/chciała żebym jego/ją sobie przypomniała to nawalanie mi tymi obrazami i słowami nie przyniosło żadnego skutku, bo żadne miano czy imię nie przychodziło mi do głowy. Chociaż trzeba przyznać, iż po przebudzeniu nadal pamiętałam samą postać, a może właśnie o to jej chodziło? Pytanie tylko co miałabym zrobić z tą wiedzą?

Kolejne pytanie brzmiało też: czy skoro Finch przyniósł mi szklankę wody do pokoju jak spałam to obserwował mnie podczas snu? Miałam nadzieję, że nie. I kolejne: czy przyszedł tutaj dlatego, że darłam się przez sen? Też miałam nadzieję, że nie.

Wypiłam wodę i poszłam do łazienki. Tam kontemplowałam także pytanie czy moimi ewentualnymi krzykami obudziłam Harry’ego.

Zeszłam na dół i zostałam świadkiem sceny jak z jakiegoś popierniczonego filmu rodzinnego. Normalnie sam cukier i sielanka, aż się zaczęłam zastanawiać czy nie wycofać się stamtąd i zostawić ich samych.

Stałam tam, trzymając w dłoni pustą szklankę, słuchając ich paplaniny i szczebiotania, ale zanim zdecydowałam co zrobić Grey wpierdolił nam się na chatę i powitał nas jakby był u siebie.

- Myślę, że musimy porozmawiać. Ty, ja i O'Hara. – Powiedział na powitanie.

- No skoro musimy - odpowiedziałam aniołowi jeszcze na tyle zaspana i wytrącona z równowagi jego pojawieniem się, że mój ton nie zabrzmiał tak ironicznie jak powinien.

Spojrzałam na trzymaną w dłoni szklankę i odstawiłam ją na stół.

Finch spojrzał z gniewem na Greya, po czym przeniósł wzrok na Harry'ego, który na widok gościa uśmiechnął się szeroko.

- O! Pan Perci! - ucieszył się szczerze.

Finch postawił jeszcze jeden talerz na stole.

- Akurat zamierzaliśmy jeść. Siądziesz.

Grey nie odpowiedział, ale podszedł do stołu, pogładził Harry'ego po głowie i usiadł na wyznaczonym miejscu.

Wzięłam swoją szklankę, nalałam sobie wody z dzbanka stojącego w kuchni, usiadłam po przeciwnej stronie stołu w stosunku do Greya i dosłownie nabrałam wody w usta. Wyszłam z założenia, że trudno rzucać przekleństwami jak coś się pije. Może powinnam nalać sobie czegoś z procentami.

Finch, z kamienna twarzą ponakładał ciepły, parujący posiłek na talerze. Zaczął ode mnie, potem dał Harry'emu, Greyowi, a na końcu sobie.

- Smacznego - rzucił.

- Wujku Perci, gdzie wujek był? - Zapytał Harry wpatrzony w Skrzydlatego, jak w obrazek.

- Pracowałem. Jak zjesz, chłopcze, zostawisz dorosłych przy stole samych. Potem przyjdę i poczytam ci książkę, jak zawsze.

- Ale nie mam książki - zmartwił się chłopiec.

- Nie szkodzi. Znam ją na pamięć - uspokoił go Grey. - Jedz. Pan O'Hara starał się, żeby było smacznie.

- Wujek Finch - wtrąciłam patrząc na Harry’ego i mrugając do niego okiem.

- Wujek Finch - zgodził się anioł i zaczął jeść.

O'Hara również zajął się posiłkiem, podobnie jak Harry, który uśmiechnął się po pierwszym kęsie.

- Smakuje? - zapytał Finch.

- Tak. Bardzo dobre jedzonko.

Zabrałam się za jedzenie. Potrawa okazała się nawet smaczna. Warzywa, kasza i sos łączyły się w ciekawą kompozycję. Obecność Greya za to stanowiła mniej ciekawą kompozycję. Jedliśmy w milczeniu. Harry skończył pierwszy. Podziękował, wstał od stołu i poszedł do pokoju Fincha, który najwyraźniej traktował już, jak własny. Zostaliśmy we troje.

- Z czym przylazłeś? - O'Hara pierwszy odezwał się patrząc na Skrzydlatego z niechęcią. - Widzisz, co się dzieje. Nie tak miało być. Nie dlatego dałem nałożyć sobie Pieczęć. Nie dlatego przystąpiłem do Towarzystwa.

- Wiem. To nie zależało ode mnie - odpowiedział Grey i spojrzał, nie wiadomo, dlaczego, na mnie.

Wstałam więc i zaczęłam sprzątać ze stołu składając brudne naczynia obok zlewu. Nie odezwałam się przy tym ani słowem.

- Nie zależało od ciebie - Finch parsknął zirytowany. - Cudownie. Jesteś jednym z archaniołów, czy nie jesteś? Patronem wszystkich, którzy do czegoś dążą, zaś noszona przez ciebie korona symbolizuje nagrodę za udany trud duchowy, że tak zacytuje mądre księgi. Chyba że mądre księgi wcale nie są takie mądre, jak archaniołowie nie są na szczycie drabiny społecznej Niebios?

Finch wycelował oskarżycielsko palec w stronę gościa.

- Mogłeś nam powiedzieć. Mogłeś uprzedzić. Mogłeś pomóc nam się przygotować. Poświęciłem ci się bez żadnych zobowiązań, jeszcze przed tym wszystkim. Uwierzyłem ci jako jeden z pierwszych. W to, że jesteś inny, niż reszta. A teraz ty mi mówisz, że poświęciłem te wszystkie lata, swoje człowieczeństwo, za nic.

- A poświęciłeś je za nic?

O'Hara parsknął.

- Jasne, że nie. Uratowaliśmy wielu ludzi. Ale co z tego, skoro teraz ich rzezacie, jak naziści ludność cywilną podczas drugiej wojny. To chore. I chore jest to, że jesteś częścią tego, tego … tego… tego gówna. A my, chcąc nie chcąc, też jesteśmy tego częścią. Miałeś być doradcą i obrońcą wszystkich, którzy pracują na chwałę Boga na stanowiskach związanych z odpowiedzialnością, którą ponoszą królowie, sędziowie, i inni przywódcy. Jehudiel, znany również jako nośnik miłości Bożej. Wiesz co. Ja pierdolę taką miłość bożą.

- Nie bluźnij! - Grey nie podniósł głosu, ale w jego tonie pojawiło się coś bardzo, bardzo niebezpiecznego.

Spięłam się cała, zmrużyłam oczy i wbiłam spojrzenie w Greya.

- Nie będę bluźnił, jeśli wy przestaniecie zabijać - Finch kontrolował się bardzo dobrze, ale widać było, że jest wściekły. - Powiedz mi, Jehudielu, jakie kłamstwa przyszedłeś nam dzisiaj naopowiadać.

- Nie przyszedłem, aby kłamać. Chciałem ci powiedzieć, że ona jest bezpieczna. Nic jej nie grozi. I że mam plan, jak to wszystko zawrócić. Nic się nie zmienia. Te śmierci nie mają znaczenia, bo ich nie będzie, jeśli uda się nam zrobić to, co planowaliśmy jako Towarzystwo. Nic się z mojej strony nie zmieniło. Będę was chronił tak długo, jak długo zdołam. Was i ludzi, których wskażecie. Wierząc, że nadal wierzycie w moje intencje.

- Kto jest bezpieczny? - Zapytałam mimochodem.

- Jego siostra - wyjaśnił anioł. - Twoja matka również i ojciec. Posłałem po nich moich żołnierzy. Są poza Londynem. W obozie dla wybranych śmiertelników przeznaczonych do Kurateli przez Zwierzchności. Przynajmniej tyle mogę zrobić. Zatrzymać zabijanie pojedynczych ludzi.

Zamyśliłam się.

- Tylko po co? Skoro te śmieci nie mają znaczenia, bo się nie zdarzą to jaki sens jest ratować pojedynczych ludzi z tłumu tracąc w ten sposób czas i zasoby, które by można spożytkować, aby te zgony się nie wydarzyły? Tylko wtedy to ma sens, kiedy się nie ma pewności czy rzeczywiście się da odmienić to wszystko. Czyli nie jesteś pewien? Czyli ta cała śmierć i zniszczenie mają znaczenie, bo nie ma żadnej gwarancji, że się nie wydarzą. – Wygłosiłam to tonem jakbym raczej dyskutowała sama ze sobą a nie zwracała się do kogokolwiek szczególnego.

- Ma znaczenie, panno Emmo Harcourt. Umieranie jest ekstremalnie bolesnym przeżyciem. W ten sposób chronimy waszych bliskich przed mękami agonii. Są wyznaczeni do ostatniej grupy, która zostanie oczyszczona.

Finch zazgrzytał zębami, ale nic nie powiedział. Jakby bał się, że nie zdoła zapanować nad swoim językiem.

- Ty nic nie rozumiesz - powiedziałam oschle do Greya patrząc mu prosto w oczy - Żyjesz tak długo, widziałeś pewnie tak wiele, ale nic nie rozumiesz.

- Nie rozumie - poparł mnie O'Hara. - Ja już doświadczyłem tego jego obcości i niezrozumienia wiele razy.

- I nawet nie dacie ludziom łaski bezbolesnej śmierci? - Zapytałam - Dlaczego?

- Nakazy Zwierzchności. - Odpowiedział, jakby to było coś, z czym nie da się dyskutować.

- Rozumiem, to znaczy, nie rozumiem, ale pojmuję. I może to dziwne, ale jest mi nawet ciebie żal. - Przyznałam ze smutkiem.

- Dobra. Załatwmy to szybko. Co mamy dla ciebie zrobić? - Finch spojrzał na Greya.

- Kontynuujcie plan. Ale nie ma zbyt wiele czasu. Zwierzchność chce zakończyć projekt „świat" i przejść do wojny na polach Har-Magedonu, w miejscu, gdzie światło i ciemność zderzają się ze sobą. Jeżeli uda się wam odmienić Rozdarcie, uda się to wszystko odwrócić. Znajdźcie Mocodzierżcę. On poprowadzi was do Katakumb Ciszy. Tam odprawicie rytuał Tańca Gwiazd. Gdy będziecie mieć wszystkie elementy, skontaktuj się ze mną. I uważajcie. Agenci Wroga działają w pobliżu. Szukają Naznaczonych i polują na nich.

Zadrżałam, gdy padło imię Mocodzierżcy. Sama nie wiedziałam, dlaczego. Spojrzałam najpierw na Fincha, a potem na Greya, próbując odczytać coś z ich twarzy.

- I to wszystko? – Zapytałam - Mieliśmy podobno porozmawiać, a jak na razie były gniewne słowa, które może i były potrzebne, ale nic nie wnosiły oraz informacje, które także nie za wiele nam dają. Może mi niewiele dają, więc może tak konkretniej, jaśniej i więcej tych wiadomości?

- Nie trzeba, Emmo. Ja wszystko ci wyjaśnię - powiedział Finch. - To mniej więcej ten sam plan, którego pierwszy krok ci przedstawiłem. Ale, Jehudielu, księga spłonęła. Musimy udać się do biblioteki Wszystkich Światów. A to już nie będzie proste. I Mocodzierżca. Naprawdę on? Ze wszystkich istot, akurat on. Wiesz, jakim uczuciem go darzę i to ze wzajemnością. On mnie zabije, gdy się spotkamy. Albo ja jego. Nie ma innej drogi?

Wstałam i oparłam się rękami o stół czując się potraktowana z góry i przez jednego i drugiego. Faceci! Czy powinnam ich oskarżyć o mizoginię i rzucić wyzwanie patriarchatowi?

- Wiecie co, chyba pójdę pograć z Harrym w jakąś grę, bo znajdę tam więcej sensu niż tutaj. Przecież powiedziałam, że te informacje nie za wiele dają, bo to są te, które już znamy i pamiętam co mi wczoraj mówiłeś, więc nie, nie musisz mi w związku z tym niczego tłumaczyć. Za to na kilka moich konkretnych pytań nie potrafiłeś mi odpowiedzieć, ale teraz jakoś już wszystko wiesz. A ja za przeproszeniem nie ruszę tyłka z tego domu jak się nie dowiem tego, co chcę wiedzieć.

Czy to było wystarczające?

- Jasne, jasne. Siadaj. Masz rację - Finch powiedział to spokojnym głosem. - Powiedziałem o pierwszym kroku. Powiem o wszystkim. To bardzo rozsądne, bo Grey przynosi tutaj niezłe brudy. Mocodzierżca. Diabli nadali. Dobra. O księdze z rytuałem już wiesz, Emmo. Mówię dalej i jakby coś pytaj, a ty - spojrzał na anioła - uzupełniaj lub prostuj, jeśli coś się zmieniło.

Grey skinął głową. Finch spojrzał na mnie szukając mojej akceptacji jego propozycji.

- Dobrze – powiedziałam cicho i usadowiłam się za stołem z rękami skrzyżowanymi na piersi sugerującymi moje podejście. Może i się wyspałam, może i się najadłam, ale kiedy teraz wtarabanił się tutaj Grey to przypomniał mi wszystko co mnie wkurzało przez ostatnie cztery miesiące.

- Plan jest taki, Emmo, że odprawimy ten rytuał Tańczących Gwiazd. Ale co do niego będzie nam potrzebne i jak on ma wyglądać, nie mam pojęcia. Nie wiedziałem, aż do teraz, że mamy go przeprowadzić w katakumbach Ciszy. To miejsce w Nieświecie, pomiędzy światami dusz i Piekłem. Nawiedzane przez cienie zmarłych i upiory. Ale ty zapewne o tym wiesz. I jeśli się nad tym zastanowić, to ma sens. Rytuał odprawiany w punkcie węzłowym, pomiędzy płaszczyznami o różnym stopniu gęstości metafizycznej. I teraz Mocodzierżca. To potężny byt. Istota, z którą spotkałem się już dwa razy. W czternastym i w siedemnastym roku. Za każdym razem Mocodzierżca dopuszczał się rzeczy strasznych, krwawych i paskudnych. Dla mnie jest gorszy niż demony. Ale to chyba relikt. Wiele lat próbowałem poznać jego imię, ale bez skutku. Po drugim spotkaniu obiecał, że wyrwie mi serce i wrzuci w ognie Piekieł. Ja mu mniej więcej to samo, ale powiedziałem, że zrobię to przez zadek czy coś. Nie rozstaliśmy się w przyjaźni. Niestety, nie mam pojęcia, jak gnoja posłać do piachu. Wydaje się być nieśmiertelny, a Grey mi w tym nie pomagał. Zwodził półsłówkami. Więc akurat pomoc Mocodzierżcy jest mi tak na rękę, jak nie wiem co. Nie można poszukać innej siły? Innego bytu? - Finch spojrzał na Greya, ale anioł pokręcił głową.

- Potrzebujesz jeszcze jakiś wyjaśnień w tej kwestii, bo jeśli nie to mamy chyba kilka pytań do Jehudiela, o naszej przeszłości, o naszej przyszłości, a ja mam jeden warunek, który musi zostać spełniony, jeśli mam zaryzykować swoje życie w spotkaniu z Mocodzierżcą. Emmo?

- Co? – Zapytałam, bo nie za bardzo wiedziałam do czego zmierzał, ale przestałam się obruszać i zaciskać ręce na klatce piersiowej.

- No, czy chcesz o coś jeszcze dopytać, nim przejdę dalej. Albo chcesz sama przejąć tę rozmowę. Myślę, że mamy do pogadania z Jehudielem o twojej Pieczęci, o Gemmie, o kilku innych sprawach. A ja chcę, nim ruszymy w teren, aby przysiągł mi, na Zwierzchność, że przestanie pacyfikować ludzi lub opóźni te działania ze swojej strony atak, jak tylko zdoła najbardziej. Nie chcę widzieć konających i płonących ludzi na ulicach, nie chcę widzieć niszczonych miast, nie chcę oddychać smrodem palonych ciał niewinnych - dzieci, kobiet, ludzi, których jedyną winą było to, że są ludźmi. Wiem, że Jehudiel może coś z tym zrobić. My narażamy się dla niego od wielu lat, pora, aby i on naraził się dla nas. A ja, ja nie chcę, by ludzi traktowano jak bydło. Bo ja nie jem mięsa od dawien dawna, właśnie dlatego, aby nie przyczyniać się do cierpień zwierząt. I serce rozdziera mi się na strzępy jak widzę to, co działo się w Londynie. I, Jehudielu, proszę, tak trochę żądając, abyś to odwlekł lub przerwał. To mój warunek. Jeśli nie - zabierz ze mnie tę Pieczęć. Bo to opiera się na wierze, Jehudielu, a po tym, na co się napatrzyłem, ciężko mi nie tylko wierzyć, w ciebie, ale nawet wierzyć, że gramy do tej samej bramki.

Spojrzał na mnie, jakby szukał u mnie poparcia.

- Nie wiem co miałabym dodać, bo to najwyraźniej jakaś przepychanka pomiędzy waszą dwójką, w którąś w jakiś sposób zostałam wciągnięta, właściwie nie wiem czemu, a chciałabym się dowiedzieć i chciałabym się również dowiedzieć tego wszystkiego o czym wspominał Finch. No i tak już podsumowując to wszystko to powiem jeszcze, że jak chcesz żebym coś dla ciebie zrobiła - spojrzałam na Greya - to bez Fincha się nigdzie nie ruszam, bo to z nim właściwie miałam umowę słowną jak przystępowałam do Towarzystwa, a nie z tobą. – Stwierdziłam stanowczo, a potem umilkłam.

- Towarzystwo to służba Zwierzchności - Grey mówił spokojnie, jakby nieprzejęty buntem ludzi, którzy mieli mu służyć. - I zaufanie. A zgodności i zaufania nie widzę w was już od dawna. Nadal jednak wierzę, że dobrze was wybrałem. I ufam, że podołacie zadaniu. Cieszy mnie twoja troska o ludzi, O'Hara. Ona pokazuje, jakim człowiekiem jesteś.

- Dupkiem - dodał Finch pod nosem. - Jestem dupkiem. To zdanie większości ludzi, jakich znam.

Grey zignorował tę wstawkę.

- Postaram się odciągać powierzonych mi żołnierzy od misji czyszczenia świata, najdłużej, jak zdołam. Ale i wy musicie się pośpieszyć. To, co widzicie, to globalna ofensywa. Wszystkie miasta mają zostać unicestwione wraz z ich mieszkańcami. Cała ludzkość musi zostać całkowicie eksterminowana.

- Pięknie - tym razem Finch założył ręce na ramiona. Miał mocno zagniewane oblicze i nie patrzył ani na mnie, ani na Percivala Greya, tylko gdzieś na szafki. - Powiedz jeszcze Emmie, jak ją okłamałeś i jak okłamałeś mnie w kwestii jej Pieczęci. Zasługujemy na prawdę. Nie sądzisz?

Anioł nie odpowiedział. Spojrzał na mnie z nieodgadnioną twarzą.

- Pytaj, proszę. Pytaj o cokolwiek zechcesz - zachęcił mnie anioł.

- Dlaczego mnie zapieczątkowałeś bez mojej wiedzy oraz zgody i po co? – Wybuchłam.

- Abyś przeżyła i abyś mogła zrobić to, do czego zostałaś stworzona i po co przyszłaś na ten świat.

O'Hara zacisnął zęby i spojrzał gniewnie na Greya, ale milczał.

- A do czego zostałam stworzona i po co przyszłam na ten świat? No i chyba ktoś miał też plan B, że jakby mi się nie udało to zrobiłaby to Gemma, prawda? – Dopytywałam dalej.

- Do pokonania Andrealfusa. Do ostatecznej klęski mojego brata. I nie wiem, kim jest Gemma. Ale nie ma planu B, bo plan A jest na tyle doskonały, że nie potrzebuje alternatywy.

- Gemma jest dziewczynką, która wygląda identycznie jak ja w jej wieku tylko piętnaście lat młodszą. I co dokładnie znaczy stworzona? – Zaniepokoiły mnie te słowa - Jak to się niby miało odbyć?

- Wszyscy ludzie są stworzeniami Bożymi - anioł spoglądał na mnie ludzkim, a jednak odmienionym spojrzeniem, jakby nie rozumiał, o co go pytałam. - Jesteście narzędziami, które Zwierzchność, w swojej nieskończonej mądrości, obdarzył wolną wolą. To czyni was unikalnymi, ale i podatnymi na grzech.

- To zupełnie nie odpowiedziało na moje pytanie. – Stwierdziłam - Chodziło mi o to, dlaczego ja mam być przydatna do pokonania Andrealfusa w odróżnieniu do jakiejkolwiek innej istoty ludzkiej?

- Bo tak przewidują Zwierzchności. A one są nieomylne. Zatem tak musi być. – Powiedział, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem.

Finch za to pokręcił głową.

- Już wiem, jak się czułaś, gadając czasami ze mną - szepnął "konspiracyjnie" do mnie.

- To, jeśli ten plan jest taki doskonały to jakim cudem Andrealfus jeszcze istnieje? – Zignorowałam słowa Fincha i dalej przepytywałam anioła.

- Bo plan jeszcze się nie dopełnił - Grey odpowiedział z zupełnie nieruchomą twarzą. - Kiedy się dopełni, wszyscy będziemy o tym wiedzieć, bo mój brat przestanie istnieć.

- Znaczy się wszystko się zrobi samo w tej kwestii, a my nie musimy absolutnie o niczym wiedzieć, tak? – Zadrwiłam.

- Nie można wpływać na wasze decyzje. Można jedynie lekko was popychać. Inaczej wszystko może potoczyć się inaczej niż przewidują Zwierzchności.

- Dobrze, to teraz proszę przetłumacz mi to na nasz język. - Zwróciłam się z tą prośbą do O’Hary.

Finch uśmiechnął się oszczędnie.

- Emmo, mówię ja, potężny i wszechwiedzący Jehudiel, który jednak niewiele wie, jak się nad tym zastanowić, a półsłówkami, niedomówieniami i niedopowiedzeniami próbuje zamaskować swój lęk. Nie wiem, dlaczego Bóg wybrał ciebie, byś pokonała mojego brata. Nie wiem, jak masz tego dokonać. Ale będę udawał, że wszystko wiem i wszystkiego się domyślam. Lub inaczej. Emmo. Twój malutki, ludzki umysł, chociaż większy od umysłu Fincha O'Hary, który niczego z tego bełkotu nie zrozumiał, nie pojmie prawd objawionych przez Zwierzchności, bowiem nawet mój, archanielski, transcendentny i potężny umysł, nie potrafi zrozumieć, co się tutaj odaniela. Więc będę cię zwodził mądrościami rodem z odpustu, abyś myślała, że wiem, co się tutaj wyczynia. To chyba tak w skrócie.

- Acha. Rozumiem. – Pokiwałam głową do O’Hary i znowu zwróciłam do Greya - Nie rozumiem tylko dlaczego po tym jak wytarłeś sobie buty w moją wolną wolę, która to podobno jest największym darem jaki dostała ludzkość od Zwierzchności, jesteś oburzony, że ci nie ufam.

- Nie jestem oburzony. Spodziewałem się tego. Powiedziałem, że nadal ufam w swój wybór, bo to prawda.

- Czyli założyłeś, że tak się stanie, ale i tak to zrobiłeś, bo korzyści przeważały ewentualne minusy tej sytuacji. - Wytłumaczyłam to sobie. - To teraz rozumiem.

- Chociaż mam jeszcze jedno pytanie. – Przyznałam - Dlaczego zawsze mi się tak intensywnie przyglądasz? Czego szukasz? Czego się chcesz dopatrzeć?

- Jaśniejesz - odpowiedział. - Twoje zmiany zbliżają się do końcowej fazy. Krew niedługo przebudzi się z całą mocą.

- Jaka to krew? I co to oznacza? I czemu na prastare włochate stopy gnomów dowiaduję się o tym dopiero teraz?! - Znowu uniosłam się prostując się za stołem.

- Krew twoich odległych przodków. Ta krew w tobie zgromadziła się z siłą niespotykaną u większości ludzi. Tylko jednostki wyjątkowe, takie jak ty, Emmo Harcourt, były w stanie w sobie przebudzić Krew. Ale tylko nieliczne z tych wyjątkowych były w stanie przebudzić ją w pełni. Ty to uczyniłaś. Czy raczej dopełni się to w krótkim czasie, nawet wedle ludzkiej miary.

- Ale nie zamierzałeś mnie o tym poinformować, żeby nie wpływać na przebieg zdarzeń i moje decyzje - dopowiedziałam sobie złośliwie.

- Dlaczego miałbym cię o tym informować - zdziwił się anioł, chociaż jego głos pozostał niezmieniony. - Takie rzeczy, jak wiele innych, ludzi powinni poznawać sami.

- W jaki sposób ludzie takie rzeczy powinni poznawać sami? – Zapytałam.

- Empirycznie.

Finch spojrzał na Greya tak, jakby miał zamiar złapać go za kudły i powyrywać z braku piór. Ale nic nie powiedział.

- No dobrze, rozumiem, czyli na doświadczeniu, obserwacji i eksperymentach, ale nikt nie powiedział, że jak ktoś coś bada to zaczyna od zera. Zwykle badając coś mamy już pewną wiedzę zaczerpniętą od wcześniejszych pokoleń i wcześniejszych badaczy, więc nic tak naprawdę nie stoi na przeszkodzie, aby ci, którzy ustalili coś przed nami podzielili się tą wiedzą tworząc podstawę pod nasze własne rozważania i obserwacje. – Wytknęłam mu.

Zawsze mnie to irytowało. Po jaką cholerę mam sama wszystko badać, jeśli sporą część tych informacji ktoś już wcześniej ustalił? Może żyjącym cholera wie jak długo aniołom wydawało się to sensowne, ale żyjący dużo krócej ludzie mieli zdecydowanie mniej czasu na zdobywanie wiedzy, więc prosty dostęp do niej naprawdę wiele ułatwiał.

Grey nie zmieniał wyrazu twarzy.

- Twoje zdolności zrodziły się z twojej Krwi. To krew istot, które przed tysiącleciami przegnano z tego świata, bo chciały być równe Stwórcy. Na rozkaz Zwierzchności zostały zamknięte w miejscu, do którego nie można się dostać i zapomniane. W żyłach ludzi z mocami płynie krew Zapominanych. I ta krew, gdy doszło do Rozdarcia, przebudziła się. Chociaż niektórzy poczuli już wcześniej to, co się wydarzy. Każde z was jest potomkiem, w dalekiej linii, Zapomnianych. Istot, bytów, które nie powinny istnieć, bowiem chciały wynieść się ponad Stwórcę i jego Dzieło.

Usiadłam.

- Dziękuję za to co mi przekazałeś - Powiedziałam spokojnie i bez ironii. - I pozwól, że jeszcze cię o coś zapytam. Czy uważasz, że dzieci ponoszą odpowiedzialność i winę za grzechy swoich przodków?

- Zwierzchność tak twierdzi. Tak nakazuje - odpowiedział zgodnie z moimi oczekiwaniami Skrzydlaty.

- Zawsze sądziłem - O'Hara odezwał się po dłuższej przerwie - że w żyłach takich osób jak Emma czy ja płynie krew fae, albo aniołów, albo demonów. Przez jakiś czas, jak wiesz, prowadziłem dość dokładne badania na ten temat. Kiedy się spotkaliśmy dyskutowałem z tobą o tym. To były długie rozmowy. Czemu mi wtedy tego nie powiedziałeś?

- Bo nie można było mówić o Zapomnianych. Ale teraz, kilkoro z nich powróciło na wasz świat. I dlatego Zwierzchność podjęła decyzję, by spełnić wolę Stwórcy, żeby zniszczyć was i ich, ostatecznie i bez wahania.

- To czemu tego nie robisz? Czemu nas nie niszczysz tylko z nami rozmawiasz? – Zapytałam.

- Bo pokochałem wasz gatunek.

- Czyli ta cała apokalipsa ma miejsce, bo kilku Zapomnianych wydostało się ze swojego więzienia? – Drążyłam dalej.

- Nie tylko. Zwierzchności zdecydowały, że tak być musi.

- A co z tymi Zapomnianymi, czy oni mogą coś zrobić, coś zdziałać, wpłynąć w jakiś znaczący sposób na to co się dzieje? – Ciągnęłam przepytywanie.

Grey zmrużył oczy. Na jego obliczu pojawił się naprawdę okrutny grymas. Chyba pierwsze uczucie jakie okazał od momentu jak tu się zjawił. Okrucieństwo. Naprawdę? Tylko to potrafił przywołać na swoją twarz? Ciekawe od kogo się tego nauczył? I czemu nie nauczył się okazywać innych uczuć? Nie chciał ich okazywać czy innych po prostu nie odczuwał?
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172