Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2021, 09:59   #327
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
- Nie podoba mi się tu. - cicho oznajmił Sędzia i sprawdził swoje ostrze. Wciąż było pokryte jego Vitae, choć ta wydawała się już powoli zasychać. Nie był pewien czy jego czarnoksięstwo wciąż utrzymywało swoją moc w tych… nietypowych warunkach. - Jeśli jesteś w stanie komfortowo strzelać zza mnie pójdę przodem. Z tym kawałem żelastwa nic nie zrobię z tylnej linii. - zwrócił się do Uty.

Yusuf dotarł do zwaliska. To stąd dochodził zapach krwi i… słodki zapach zgnilizny. Wśród kamieni leżał mężczyzna w kombinezonie roboczym. Na jego nodze leżał spory żelbetowy słup, który przygwoździł go. Człowiek był wychudzony. Kombinezon był poplamiony ekskrementami. Człowiek pewnie nie żyłby już po dwóch, trzech dniach bez wody… Ale osuwisko najwyraźniej doprowadziło do przerwania jakiejś rury. Ciekła z niej woda zalewająca podłogę. I wtedy mężczyzna się odezwał:
- Yyyyyyy pomoc…. śnię? Umarłem?.

- Jeszcze nie. - odparł Yusuf i szybko otaksował wzrokiem otoczenie. Obecność robotnika tak głęboko i daleko od głównych ścieżek podziemi była co najmniej podejrzana. W końcu ukląkł przy mężczyźnie by oszacować jego rany.
- Nie ruszaj się. - zakomenderował.

Człowiek zdawał się skrajnie wyczerpany. Wygłodzony. Prawdopodobnie od tygodni leżał tu bez możliwości wyjścia. Oglomna żelbetowa belka stropowa przygniatała jego nogę. Zmiażdżyła ją doszczętnie, ale też zablokowała utratę krwi z tętnicy. Sędzia nie mógł ocenić więcej bez rozdzierania kombinezonu.

Światło latarki w górę ukazało nie tylko pękniętą rurę ale i fragment pomieszczenia wyżej. Innej stacji serwisowej na wyższym poziomie. Prawdopodobnie to tam prowadzono jakieś prace. A jednak, od tygodni nikt nie przyszedł sprawdzić co z technikiem. W pierwszej chwili wydawało się to dziwne. W praktyce świadczyło o ogromie podziemnego Londynu.

Noga gniła. Obrzydliwie słodkawy zapach żywego trupa mieszał się z zapachem krwi. Bestia w ciele Yusufa zawyła niczym wilk do księżyca.

- To nie wygląda dobrze. - stwierdził Yusuf, powściągając swój Głód. Już raz dzisiaj z sobą przegrał. Nie zrobi tego ponownie. - To cud że wciąż żyjesz, ale jeśli poruszymy tą konstrukcję to pewnie się wykrwawisz. - powiedział całkowicie uczciwie, nie kryjąc nic przed halucynującym z wycieńczenia mężczyzną - Masz coś na powierzchni? Coś do czego chciałbyś wrócić?

Mężczyzna rozpłakał się. Trudno było domyślić się jakie emocje nim targają. spędził tygodnie w ciemności. Samotnie z bólem. Nadzieja pewnie w nim umarła. I to nie jeden raz. A teraz, gdy znów się pojawiła, to Yusuf ponownie ją zabijał. Trudno było oczekiwać logicznych reakcji w tym stanie.

Mogli mu pomóc. Mogli go wynieść i doprowadzić do szpitala. Albo nawet wyprowadzić do wyjścia i zadzwonić po karetkę. Mogli zawalczyć o jego życie. Ale mogli też zawalczyć o swoje zaspokojenie głodu. Z pewnością był on bardziej pożywny niż szczury.

Dla Catellego dwie rzeczy były oczywiste. Tego biedaka należało uratować, choć to było tak naprawdę jego drugą myślą. Pierwszą było, aby zrobić to bezpiecznie, bo Tony wiedział, że samemu zapewne podda się szałowi i niesiony zwierzęcym instynktem bestii rozerwie typa na strzępy, zamiast go uratować. Potem dręczyłyby go tylko wyrzuty sumienia, że skrzywdził kogoś niewinnego… chyba niewinnego. Catelli podrapał się po głowie zastanawiając jak niby miałby pomóc mężczyźnie. Mdły zapach gnijącej nogi nie zwiastował niczego dobrego. Temu komuś potrzebny był szpital,pewnie amputacja i modlitwa, dużo modlitwy aby wyjść z tego tylko bez nogi. Tymczasem gość był w lochach dziesiątki metrów pod ziemią, otoczony przez wygłodniałych drapieżców.

Dawaj tę ludzką kurwę, wsyśniemy ją na raz! Chcemy krwi! KRWI kurwaa! - warczała bestia próbując wyrwać się z pękającej pod jej naporem cienkiej linii obrony Brujaha.

Odszedł kilka kroków aby się uspokoić.

- Musimy mu jakoś pomóc... - powiedział w końcu cicho, choć tak naprawdę spodziewał się, że mężczyzna co najwyżej otrzyma coup de grace zadany kłami jego samego i jego kompanów.

Sędzia westchnął, widząc płynące łzy. Chciał mu pomóc, ale wiedział że szanse są nikłe… Czuł jak jego własna Bestia szarpała się by się pożywić, a nie wiedział w jakim stanie są jego kompani. W jakim stanie jest Rea. Podniósł się i odszedł od mężczyzny.
- Nie wygląda to dobrze. - powtórzył swoje wcześniejsze słowa Tonemu i Ucie. - Mogę spróbować… pożywić go swoją Vitae. Być może będzie miał wtedy dość sił by dotrwać aż go wyniesiemy na powierzchnię, może nawet żeby dotarł do szpitala, ale wciąż będzie potrzebował kogoś z gładkim językiem żeby go przepchnąć przez szpital tak by nie zadawano niewygodnych pytań. Ale wtedy się rozdzielimy. Nie wiem czy to rozsądne, ale nie mogę tego faceta tu zwyczajnie zostawić, by dalej umierał z głodu.

Rozsądek podpowiadał, żeby znalezionego faceta zostawić albo zrobić mu przysługę i pomóc mu odejść bez cierpienia. Instynkt podpowiadał, że to wszystko to jednak wielka ustawka i pułapka, za chwilę wyskoczy na nich z ciemności kolejna obłąkana istota lub kompani Rei (tak, wciąż jej nie ufał). W końcu, resztki człowieczeństwa podpowiadały, że trzeba temu człowiekowi pomóc, szczególnie że jego wola życia utrzymywała się tak długo, że przetrwał w takich strasznych warunkach tyle czasu.

- Nie mamy czasu, wiedzy i samokontroli nad sobą, by mu pomóc. Możemy jednak sprowadzić pomoc do niego. Wyślę psa na powierzchnię, może uda mu się przyprowadzić kogoś. To mój najlepszy pomysł.

Navaho nie podzielił się z resztą dodatkowymi myślami o tym, że pomysł jest conajmniej naciągany i nie gwarantuje powodzenia. Nie dodał, że w najgorszym wypadku przynajmniej odnajdzie się jego ciało, żeby miał godny pogrzeb. W końcu, nie przyznał się, że wolałby swojego towarzysza trzymać przy sobie, niż rozstawać się z nim na kolejną noc.

- How on the fucking earth pies sprowadzi pomoc tutaj? - spytał cicho Tony: - Przypniemy mu do szyi list?
- W taki sam sposób, w jaki psy ratują ludzi podczas lawin lub spod gruzów. Nie potrzebują do tego listów… - zripostował indianin.

Tony denerwował się. Sam nie wiedział czemu tak bardzo przejmował się losem ofiary wypadku tak bardzo. Teraz jeszcze dochodził do tego los kundla wysłanego w niemal samobójczą misję i los ewentualnej ekipy ratunkowej, o ile w ogóle ktokolwiek będzie mógł zejść na dół w tunele metra. Jeśli natrafią po drodze na takie niespodzianki jak grupa wampirów, albo nawet ten jeden szalony nosfer to… Wolał nawet o tym nie myśleć.

Stali przed wyborem mniejszego zła: skróceniem męk mężczyzny, bo przecież mógł tu jeszcze konać bardzo długo jeśli nikt nie przyjdzie mu z pomocą, lub szafowaniem życia innych. Sam nie mógł pomóc. Był niemal pewny, że głód i podsycany przez bestię szał wezmą górę i Tony ku własnej zgrozie osuszy rannego z ostatniej kropli vitae.

- Fuck! Ale bagno…

- Niech Rea zadecyduje. To jej domena, nie nasza. - rzucił Navaho, szukając światłem latarki przewodniczki po tunelach.

Rea wyłoniła się z załomu obok wejścia do pomieszczenia technicznego. Mogła tam stać cały czas, ale Utamukeeus był niemal pewny, że pomogła sobie niewidzialnością jak Tony czy Qwerty. W zasadzie nie było się czemu dziwić. Nie chciała się angażować w ich działania.

- Ten człowiek umrze z głodu. Będzie długie godziny czuł jak jego ciało pożera siebie samo. Trudno chyba wyobrazić sobie gorszą śmierć. I do tego trwającą kilka dni. Możecie go wynieść na powierzchnię i wezwać karetkę. Potem tu wrócimy. Kawałek dalej jest miejsce, gdzie moglibyście spokojnie spędzić dzień. No bo tej nocy już do de Worde nie zdążymy, jeżeli chcecie iść z nim na powierzchnię.

Dziewczyna w różowym swetrze na moment się zamyśliła i po chwili dodała:
- Gdybym była sama, to bym go spiła jutro, albo pojutrze. Dziś nie potrzebuję jeszcze pić. Podziemia uczą oszczędności zasobów.

Sędzia spojrzał na Reę i ponownie na zawalony korytarz z leżącym dalej mężczyzną. Człowieczeństwo które jeszcze mu zostało mówiło że powinni faceta wyciągnąć. Ale zimno kalkulująca Bestia kusiła. Kusiła obietnicą słodkiej Vitae na jezyku. W końcu nawet jeśli go wydostaną to jaka jest szansa że przeżyje? Dziesięc procent? Ułamek procenta?

- Dobrze. Musimy zobaczyć Richarda jak najszybciej. Nie jestem pewien czy damy radę zejść tutaj po raz drugi, ta… aura jest zbyt gęsta. Zbyt silna. Czuję jak moja Vitae wietrzeje. Oszczędźmy biedakowi bólu i idźmy. - wyraził swoją opinię Yusuf, choć nie był z tego powodu zadowolony.

- Znalezienie De Worde dzisiejszej nocy jest naszym priorytetem. Nie jestem dumny z tego wyboru, ale jest konieczny. - Navaho westchnął, po czym gwizdnął, przywołując psa.
- Hok’ee!
Reszta “rozmowy” pomiędzy Navaho a psem odbyła się w niezrozumiałym dla wszystkich języku. Można było jedynie przypuszczać, że były to komendy by zwierzę sprowadziło pomoc, używając nowej, osuniętej drogi. Utamukeeus na koniec dialogu pogłaskał kompana po łbie, z czułością równą tej, którą zazwyczaj obdarowuje się drugiego człowieka.

- Nie podoba mi się to - powiedział Qwerty. - Kompletnie to mi się nie podoba. To jest tak głupie… niemożliwe. Jak często zdarzają się tego typu wypadki? Jak to możliwe, że ten biedak leżał tutaj przez tyle czasu i nikt się nim nie zainteresował? Co doprowadziło do upadku na niego takiej belki stropowej? Prowadzono na stacji serwisowej jakieś prace… a on był robotnikiem… i wokoło nie było żadnych innych pracowników, którzy od razu wezwaliby pomoc?
Qwerty żachnął się.
- To solidne metro, betonowe konstrukcje same z siebie nie pękają. Bez przesady. Czyli doszło do wybuchu? A może przy pracach remontowych doszło do nieszczęścia? No ale przecież ten człowiek raczej sam nie zajmował się renowacją. Zawsze prace przeprowadzają ekipy. I co się stało z ekipą tego człowieka? - Uiop wzruszył ramionami. - Czemu ona nie wezwała pomoc? Zostali zabici? Więc gdzie są ich ciała? Co to kurwa jest?! - Qwerty wyraźnie się zdenerwował.

Drżał, widząc nieszczęście człowieka. Empatia kazała mu się wczuć w jego cierpienie. Problemem było to, że zdawało się aż nazbyt dramatyczne. A kto jak kto, ale Uiop na dramaturgii znał się dobrze.
- Jeżeli to biedaczysko wytrzymało tak długo, to wytrzyma jeszcze dłużej - rzekł głosem, który wydawał się wyprany z emocji i dość bezwzględny.

Następnie skorzystał z wampirzego wzroku. Zazwyczaj czuł zazdrość względem przyjaciół z klanu Malkavian lub Toreadorów, którzy posiadali nadnaturalnie wyostrzone biologiczne zmysły. On nie słyszał, nie widział, nie czuł więcej. Potrafił jednak spostrzec magię. To, co ukryte. Przejrzał scenę i okolicę. Wiedział jednak, że jeśli iluzję stworzyła dość potężna istota, to mógł jej zwyczajnie nie przejrzeć.

- Mam wrażenie, że to jest próba. Jakaś gra. Wyzwanie mające na celu ocenić nasz charakter. Wpierw rzucono przedziwny czar Głodu, a potem wystawiono przed nami taką ofiarę. Tak łatwą do schrupania… - Qwerty rozejrzał się dookoła. Następnie zerknął na ciemnoskórą dziewczynę. - Twój pierścień. Czy on sprawia, że nie czujesz tego głodu? Czy on cię przed nim chroni? Mamy uwierzyć, że ten biedak tkwił tu od dni, ale żaden z tutejszych Spokrewnionych go nie napotkał? Oczywiście, te tunele to prawdziwy labirynt. To potęga. Ogromne połacie przestrzeni. Ale klan Nosferatu zawsze był w stanie sprostać dużo większym wyzwaniom. Mistrzowie szpiegostwa, którzy nie wiedzą o wszystkim, co ma miejsce nawet na ich własnym terenie? - Uiop pokręcił głową. - To żałosne.

Spojrzał raz jeszcze na cierpiącego człowieka.
- Nie sądzę, żebyś był prawdziwy - mruknął. - Przypuśćmy, że jesteś. Ja i moi znajomi jesteśmy w Londynie dopiero od niedawna, więc twój los nie mógł zostać skonstruowany tych kilka dni lub tygodni temu jako próba dla nas. Inna możliwość jest taka, że de Worde po prostu pozwala na takie rzeczy i bezcelowe cierpienia… A więc jest sadystą… - Qwerty spojrzał wymownie na Reę. - I poprosił swoich ludzi, żeby nie żywili się na takich łatwych ofiarach… A wydał to polecenie… eee… bez powodu…? Albo też na serio nie mieliście o nim pojęcia. A to mnie chyba przeraża najbardziej. Bo tłumaczyłoby to ostatnią agresywną ekspansję ludzi i postępującą niemoc Spokrewnionych. A jej tłumaczenie jest takie, że Kainici stali się po prostu kurwastycznie niekompetentni… - głos Uiopa był lodowaty. - Weszliśmy na domenę de Worde’a! Cóż to za elegancja z jego strony, postawić nas przed takim tygodniowym żywym trupem. Niegdyś Niższe Klany miały w sobie nieco dumy. Pragnęły coś stanowić, pokazać swoją wartość. Udowodnić, że są warci tyle, co Ventrue, Toreadorzy, Lasombra, Kapadocjanie, nawet Brujah… - Malkavian znów się wzdrygnął. - Mogę powiedzieć wiele o Królowej Annie, ale przynajmniej w Shardzie nie znalazłem na jakiś korytarzu przypadkowego człowieka przygniecionego szafą od kilku tygodni. Myślałem, że w tunelach napotkam dużo większą kulturę, ale postępującą degrengolada najwyraźniej zeszła również pod ziemię.

Qwerty jęknął i ciężko westchnął. Spojrzał na przyjaciół z koterii.
- Czuję wasz ból. Obudzić się po stu latach snu i ujrzeć taki świat - Qwerty pokręcił głową. - Nie tylko musimy się ekspresowo przystosować do postępu technologii, który przez wiek znacząco przewyższył to, co miało miejsce w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat. Na dodatek musimy cierpieć z powodu upadku natury i wartości Spokrewnionych. Założę się, że teraz większość nawet nie wierzy, że pochodzimy od Kaina - Uiop się zaśmiał. - Obudziliśmy się i napotkaliśmy totalny syf. Właśnie tak, Rea - Malkavian spojrzał na dziewczynę. - Możesz nie znać niczego lepszego, ale uwierz mi. Śmiertelnik leżący od tygodni w tunelach Nosferatu to jest na serio ostateczny syf i koniec poważania tego klanu.

Qwerty podszedł do belki, która przygniotła mężczyznę i skorzystał jeszcze raz ze swoich mocy. Chciał zobaczyć zdarzenie, które doprowadziło do urazu mężczyzny. To była jedna z bardziej zaawansowanych mocy Nadwrażliwości. Ale skoro posługiwała się nią lady Moorhampton, to Uiop przecież tym bardziej powinien mieć do niej dostęp, czyż nie?

Za to podziwiał tego Malkava. Pomimo tego, że miał w głowie cygański burdel na kółkach, to potrafił rozłożyć każdą sytuację na czynniki pierwsze, dociekając najbardziej możliwych jak i hipotetycznych przyczyn i skutków. Geniusz w swoim szaleństwie, ale i zarazem analityczny mistrz nad mistrzami:

- Oh for fuck sake geezah! - zaklął z nieukrywanym podziwem: - Jak dla mnie rozwaliłeś system Sir Qwerty. Nigdy bym nie pomyślał o tym wszystkim w taki sposób. Jesteś geniuszem.

Tego chyba zawsze brakowało Castellemu. On myślał szybko, działał szybko, ale umykał mu zawsze ‘a bigger picture’. Po prostu Tony myślał tu i teraz, nie przykładając wagi do całęj otoczki.

Alright alright… Przestań się spuszczać nad Uiopem, bo się rozpłynie - pomyślał. Los rannego chyba był przypieczętowany, wisiał na cienkim włosku psa, który miał sprowadzić pomoc do zapieczętowanych przez służby specjalne tuneli metra. To nie mogło się. Tony wyniósłby go sam, ale wiedział, że to też nie ma szans. Rozszarpałby po prostu w którymś momencie niewinnego człowieka. Ale wiedziony słowami Malkavianina wyciągnął dłoń spytał:

- Pokażcie mi ten pierścień. - poprosił Tony, a Sędzia szybko wygrzebał ozdobę z kieszeni swoich spodni i podał ją włochowi.

Cytat:
Napisał Wizja Qwerty’ego
Miejsce zupełnie normalne. Zmysły Malkavianina działały inaczej. Trudno było komuś spoza ich klanu zrozumieć to co się działo. Dla Szaleńców chwilowa synestezja nie była czymś bardzo niezrozumiałym. A jednak mogła zszokować.

Qwerty stał w tym samym miejscu. Bez ciała. Patrzył w ciemność, ale jego oczy nie widziały kompletnie niczego. I wtedy zaczął słyszeć ściany. I podłogi. Czuł zapach kabli wędrujących w ścianach. Czuł zapach rur z wodą. A przed oczami miał cały czas czerń.

Poczuł niemal fizyczny ból, gdy nagle oczy rozbłysły światłem latarki w ciemności. Szedł tam mężczyzna. Serwisant. Uzbrojony w latarkę i czerwoną skrzynkę z narzędziami. Rozglądał się zaniepokojony. Tymczasem Qwerty odnosił wrażenie, że jego oczy wyrwano z czaszki i przeniesiono na inne piętro. Nie czuł bólu… ale wyraźny dyskomfort. Nie wiedział o deprawacji sensorycznej nic ten, kto nie był dzieckiem Malkava. Oczy śledziły mężczyznę, podczas gdy słuch czuł drżenie sufitu, który dla serwisanta był podłogą.

Oczy ujrzały znak.

“Uwaga, wstęp wzbroniony. Tunel grozi zawaleniem.”

Serwisant wędruje dalej. Podnosi czarno-żółtą taśmę i mija znak. Idzie. Szarpie się przez chwile z drzwiami. Otwiera je i wchodzi do pomieszczenia.

Słuch czuje fale rozchodzące się pod każdym jego krokiem. Fale uderzające o drobne pęknięcia. Pęknięcia się rozszerzają.

Oczy obserwują serwisanta. Rozkłada kanapki i sięga po butelkę alkoholu. Przegryza kanapkę i pije. Pije. Dużo pije.

Ściany krzyczą. Odrywają się od starego betonu z jękiem, a Qwerty wyraźnie to słyszy.

Ale oczy niczego nie widzą. Tylko mężczyzna pijący alkohol z gwinta małej butelki. W końcu butelka jest pusta. Serwisant rzuca ją w kąt. Ona pęka, tłukąc się o inne butelki.

Ściany pękają. Wszystko się zarywa. Rura nie wytrzymuje. Mężczyzna zostaje przysypany.

Przypadek? Ile potłuczonych butelek tam leżało? Ile razy udało się, zanim podłoga nie wytrzymała?

Tymczasem Uiop oparł się o ścianę i jęknął. Kompletnie zajęła go wizja. To było dość dziwne. Oczywiście aktywował swoje moce, chciał zobaczyć więcej. Ale kiedy już wizja pojawiała się przed jego oczami, zawsze był nią zaskoczony. A także tym, że w ogóle miała miejsce. Jej treść… po prostu go przyniotła.
- Wydaje mi się, że to miejsce to jest takie typowe miejsce schadzek, dla ludzi, którzy chcą się nachlać. I chlali, chlali, aż w końcu przydarzyło się nieszczęście. To wciąż nie tłumaczy bierności klanu Nosferatu. Ale zdaje się, że faktycznie mamy po prostu do czynienia z głupcem, który pokazał się w niewłaściwym miejscu.
Uiop osunął się na kolana i spojrzał na mężczyznę.
- Przekonaj mnie. Masz trzydzieści sekund. Powiedz coś, co mnie przekona, że jesteś warty tego, aby żyć. Że jesteś czymś innym. Kimś innym. Że posiadasz w sobie esencje. Masz trzydzieści sekund, żebym zakochał się w tobie. Inaczej zginiesz.

Uiop planował wbić kły w mężczyznę i go wyssać. Ta śmierć była jego winą. Poszedł, gdzie nie powinien i jeszcze na dodatek tam pił, jak gdyby we wszechświecie nie było lepszych miejsc. Z drugiej strony walczył przez tak długo czasu… rzeczywiście gorączkowo. Qwerty był w stanie w nagrodę uczynić go jednym ze swojego klanu. Mimo, że to było tak męczące i wymagało tak wiele siły woli. To nie była łatwa decyzja. Ale nie wierzył, że w inny sposób ten człowiek przetrwa, o ile nie stanie się wampirem.

Tylko czy na to zasługiwał? Myśli Qwerty’ego zaczęły błądzić. Zaczął myśleć, co sam powiedziałby w jego sytuacji. Trzydzieści sekund, żeby ułożyć właściwą kombinację słów. Z jakich skorzystałby Uiop? Czy to zadziałałoby?
Nieznajomy miał tę ogromną przewagę, że słuchali go również Brujah, Banu Haqim i Gangrele. Mógł sie przypodobać również im w razie czego.
- Słucham - szepnął Qwerty. Na jego twarzy widniał życzliwy uśmiech.
“Tak długo walczyłeś o życie?”, pomyślał Malkavian. “Zawalcz po raz ostatni.”
 
Zaalaos jest offline