Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2021, 03:57   #16
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Początek prowadził Ackroyd. Niegdyś wielka gwiazda i zwycięzca wielu wyścigów podobny do takich obecnych sław jak Dziki, Jay czy Clody. Ale to było wiele sezonów temu. Dziewczyny pamiętały go jeszcze jak były podlotkami a teraz okazało się, że stracił swoją sportową sylwetkę na rzecz sporego brzucha więc wyglądał dość tatusiowato. Ale wielu kibiców wciąż miało do niego sentyment a jego imię wciąż znaczyło w Lidze a nawet w zarządzie. Chociaż ten nie miał żadnego oficjalnego prezesa to z powodu wiecznego skłócenia się poszczególnych członków reprezentującymi największe z gangów to właśnie Ackroyd był kimś w rodzaju rozjemcy. Zwłaszcza, że był niezły wodzirejem i potrafił sobie zjednywać ludzi.

- Nie będę owijał w bawełnę. Wiecie po co się tu zebraliśmy. Chcemy wykurzyć Hegemona i odzyskać naszą rafinerię. - grubas zaczął mocno. Rozległy się twierdzące pomruki i kiwanie głowami. Dał im wybrzmieć bo to był tak szczytny cel, że przynajmniej w ogólnych założeniach wszyscy się z nim zgadzali. Nawet Bricks od Runnerów i Ortega z Camino chociaż wiadomo było, że te dwa gangi chyba najbardziej ze wszystkich miały ze sobą na pieńku. Ale chociaż cel był zaszczytny to jednak jak zwykle diabeł tkwił w szczegółach. Bo tak samo jak wszyscy w mieście wiedzieli, że mutki Hegemona opanowały rafinerię tak samo wiedzieli, że saperzy Ligii ją zaminowali przed odejściem.

- Zobacz na tą Parker. Jakby ją kto z trumny wyjął. Ale wygląda milusio. Ciekawe czy lubi trumny i kostnice. - w pewnym momencie Lola szepnęła na ucho przyjaciółce wskazując jej wzrokiem na ładniejszą połowę duetu z Parker Lost. Czarnowłosa gotka była tak bladolica jak Lucy. Ale nie było wiadomo czy też jest albinoską czy to po prostu część mocnego makijażu.


- I dlatego chciałbym przedstawić wam odpowiedniego człowieka. Proszę o to Mark. Mark jest jednym z tych facetów jacy minowali rafinerię przed odejściem. - Peter zaś zdążył przejść do kolejnego punktu programu czyli przedstawił im starszego już mężczyznę jakiego wcześniej trudno było z wyglądu dopasować do któregoś z dużych gangów. A sam nie zabierał dotąd głosu. Wyglądał raczej na jakiegoś dokera, rybaka czy pracownika magazyny przez tą czarną, zimową czapkę i gruby, szary sfeter.


- No cześć. Jestem Mark. - przedstawił się facet lekko unosząc dłoń na przywitanie. Tak ogólnie do tej całej pstrokatej zgrai jaka się skumulowała przy tym ogromnym stole. Inni też odpowiedzieli podobnie jak to zwykle bywa gdy spora grupka musi przywitać się z kimś nowym.

- No to jak trzeba to mogę zacząć o tych bombach. Ale to pewnie by najlepiej było dla kogoś kto się na tym zna. - powiedział saper przesuwając się spojrzeniem po różnych twarzach a na koniec na Petera co wciąż stał niedaleko jego krzesła.

- Może po prostu opowiedz o tych bombach a my cię posłuchamy. - zaproponował grubas z wilgotnym od potu czołem uśmiechając się jednak całkiem sympatycznie. Saper odwrócił głowę aby ponownie spojrzeć pytająco na rząd twarzy siedzących wzdłuż stołu konferencyjnego.

- Cokolwiek tam było do tej pory Drinkersi mogli to pięć razy rozbroić, pomerdać i uzbroić po swojemu - Śnieżka popatrzyła na sapera i zmarszczyła białe brwi - Jakbyś zobaczył co tam jest umiałbyś powiedzieć jak się tego pozbyć? Ale… tak. Lepiej aby ktoś w temacie powiedział mniej więcej jak to wygląda i czego muszę wypatrywać.

- Tak, jakbym to miał przed sobą to pewnie bym wiedział jak to rozbroić. - odparł spokojnie saper. Wydawał się być pewny siebie i tego co mówi.

- I owszem, mogli to rozbroić. Ale nie sądzę. Nie chwaląc się troszkę nad tym popracowaliśmy. A z nich są tłumoki. To wyższa szkoła jazdy a oni mają kłopoty z obsługą pistoletu. A to rozbrojenie tych bomb jest nieco bardziej skomplikowane niż używanie klamki. A gdyby coś próbowali i im nie wyszło to pewnie by było słychać w całym mieście. - odparł dlaczego uważa, że chociaż go tam nie było odkąd Liga się stamtąd ewakuowała to nie sądzi aby przy samych bombach ktoś majstrował.

- To są bomby zapalające. Głównie termit i fosfor. Założyliśmy je w kluczowych miejscach. Przy zbiornikach, przepustach, zaworach i tak dalej. Samo w sobie mogłoby wywołać niezły pożar. No a chyba nie muszę mówić co się stanie jeśli któraś z tych bomb eksploduje przy zbiorniku z dziesiątkami tysięcy ton ropy. Będzie grzyb jak po atomówce. Gwarantuję, że nie da się tego przegapić. I nie da się ugasić takiego pożaru. Będzie płonąć wiele dni aż się wypali cała ropa. - Mark powiedział to przesuwając się spojrzeniem po różnych członkach gangów i innych ugrupowań. Powiało nieco grozą jak sobie wszyscy uzmysłowili jaka może być skala katastrofy w razie porażki.

Lucy przełknęła ślinę, znaczy chciała ale nagła suchość w ustach skutecznie to utrudniała. Tyle ognia… przy najmniejszym błędzie. Sama tylko wizja podobnego armagedonu wywołała u Runnerki lodowaty dreszcz. Nie cierpiała pożarów, a co dopiero coś takiego…
- To… po kolei. Najpierw zwiad aby wiedzieć ilu ich tam, gdzie chodzą warty i jakie mają trasy. Kiedy się zmieniają… posterunki, słabe punkty, martwe strefy - odetchnęła przez zęby i odpaliła skręta. Zaciągnęła się ile sił w płucach, następnie oddała go Loli.
- Albo się nam uda za pierwszym razem, ale z Zakazanej Strefy zrobi się Sfajczona Strefa… przynajmniej pośrednio w najgorszym wypadku problem Drinkersów rozwiąże się za jednym pierdolnięciem. - parsknęła dymem, a humor jej wrócił. Takie sprawiała przynajmniej wrażenie kiedy zwróciła się twarzą do Marka - Mówisz jest szansa, że twoje zabawki nadal leżą gdzie je zostawiłeś, świetnie! Mamy punkt wyjścia. Potrzeba mapy rafy żebyś zaznaczył gdzie, co, jak i czym dokładnie minowałeś. Najlepiej mapy całej strefy, dzięki temu zaplanujemy zawczasu trasę do celu i alternatywy jeśli się okaże że po drodze coś się jebie, albo teren nie do przejścia. Oszczędzimy czas i farta, a tego ostatniego Duchy nam nie naruchają na szybko i w locie. Wchodząc tam już lecimy na limicie. Wspomniałeś, że musisz mieć te bomby przed oczami… a gdybyś dostał foty? - przekrzywiła głowę na bok, opierając ją o ramię drugiej blondynki - Ale to też rozwiązanie pośrednie. Nie rozwiązuje głównego problemu - odebrała skręta i wycelowała nim w sapera - Ktoś to musi rozbroić, ty tego nie zrobisz. Inaczej dawno byście to załatwili we własnym gronie bez zganiania nas wszystkich tutaj. Bez jaj, macie możliwości jak nikt inny w Det, jesteście Ligą… więc drugie dno. - wzięła drugiego macha, znowu oddając skręta blondynce. Popatrzyła po suficie, bolidzie, innych zebranych i wróciła do sapera.

- Dałoby się załatwić podgląd na żywo. Kamera, odbiornik, krótki dystans. Odbiornik na granicy strefy, nadajnik pomykający po rafie. Jak tam nie możesz iść trzeba do celu przemycić kogoś, kto chociaż trochę ogarnia temat i z twoimi wskazówkami da radę tym bombom, jeśli będziesz miał na to podgląd i rękę na pulsie. Nie wiem czy jesteście w stanie ogarnąć działający szpej tego rodzaju - bladoszare oczy przeskoczyły na Jasona - ale można podpytać Mario z Palermo. On tam u siebie chomikuje elektronikę. Jakiś… nie wiem, gambel do komunikacji dodatkowo. Ułatwiłoby nam wszystkim robotę i zmniejszyło ryzyko, że jak to wszystko pierdolnie… - zawiesiła głos i rozłożyła ręce.

- Mam coś na tą okazję. - powiedział Mark uśmiechając się pod nosem i schylił się po coś pod stołem. Podniósł i położył na stole niewielką aktówkę. A jak ją otworzył wyjął na stół podłużny przedmiot jednoznacznie kojarzący się z jakąś bombą.


- To pocisk moździerzowy kalibru 81 mm. Z białym fosforem. Przerobiony na IED. Znaczy bombę. - saper wyjaśnił zebranym na co patrzą. A ci popatrzyli na niego a to z zainteresowaniem a to z obawą.

- A nie wybuchnie? - zapytała Ortega nieco niepewnie.


- Jak nie jest uzbrojony to nie powinien. - odparł jeden z garniaków od Schultza.

- Otóż to. Widzę, że coś chociaż liznąłeś tematu. - pochwalił go Mark zamykając aktówkę. Oparł łokcie o blat stołu i wziął ów szary przedmiot w obie dłonie aby go zaprezentować pozostałym.

- A coś tam mi się obiło o uszy. - odparł skromnie ten od Schultzów.

- Tak, to egzemplarz bez zapalnika. Więc bez obaw, nie wybuchnie. Ale przyniosłem go abyście wiedzieli czego szukać. Takie właśnie zostawiliśmy w rafinerii. Najczęsciej po kilka więc tym bardziej powinny wpadać w oko. No widać, że to jakaś bomba to może nawet te tępaki od Hegemona załapały, że lepiej tego nie ruszać. - tłumaczył dalej a w końcu podał ową rozbrojoną bombę pierwszej osobie aby każdy mógł ją obejrzeć z bliska sam.

- Zaś co do twojego pomysłu ze zdjęciami panienko. - skoro przekazał tą bombową pałeczkę dalej wrócił do tego co wcześniej proponowała blond albinoska.

- Mnie zdjęcia są raczej niepotrzebne. Ja wiem jak to wygląda. I jak je uzbroić i rozbroić. Ale mogą się przydać żeby dać wyobrażenie jak to obecnie wygląda. Czy coś się zmieniło, czy jeszcze w ogóle tam są. - odparł patrząc głównie na nią i składając dłonie w piramidkę. Lola zaś przyjęła szluga i jarała go obejmując szyję kumpeli chociaż sama się nie wtrącała w dyskusję.

- Z tym przekazem na żywo ciekawy pomysł. Mógłbym kogoś tak poinstruować co trzeba robić. Jednak to nadal lepiej aby był ktoś kto się na tym zna. A jak się zna raczej nie powinien mieć kłopotu z rozbrojeniem. Zresztą jakby trzeba było mogę pokazać jak to zrobić. Jak się wie to nie jest to takie trudne. Ja osobiście się tam nie wybieram bo jestem na to zbyt niezdarny. Tylko bym zawadzał. - mężczyzna w swetrze przesunął się spojrzeniem po pozostałych twarzach zatrzymując się na dłużej na tym od Schultzów co chyba mógł coś ogarniać ten temat.

- Ale co do możliwości realizacji takiego pomysłu tu już pytanie nie do mnie. - saper odwrócił się i spojrzał na byłą gwiazdę wyścigów aby dać znać kogo uwaza za odpowiedniego do takiej dyskusji.

- Tak, myślę, że tak. Jakaś mapa północnych części by się chyba znalazła. Oczywiście przedwojenna. Planów samej rafinerii niestety chyba nie mamy. Ale jeszcze popytam w zarządzie. - przyznał po chwili zastanowienia jakby szukał w pamięci czym mogą dysponować na miejscu.

- Ja znam rafę. Mapa mi nie potrzebna. - odezwała się ta gotka od Parkerów co wcześniej zwróciła uwagę Loli.

- O. To świetnie. To mamy kogoś kto zna teren. Cudownie. - ucieszył się Peter uśmiechając się do niej z zadowoleniem.

- A z tym połączeniem to nie wiem. Nie znam się na takich rzeczach. Też zapytam naszych techników czy coś takiego byłoby możliwe. - Auckland spojrzał ponownie na albinoskę od Runnerów przyznając się do swojej niewiedzy w tym temacie.


- To zależy od nadajnika. - odezwał się jakiś dres pewnie od Huronów. Widząc, że zwrócił na siebie uwagę rozwinął ten temat.

- To by musiała być mała kamera, jakiś smartfon czy co. One same z siebie mają słabe anteny. Dawniej łączyły się z najbliższa wieżą wi fi i dalej ta wieża z kolejną albo po prostu z satelitą. To można było łączyć się z całym globem. Ale teraz jak nie ma tych wież i satelitów to zostają nam bezpośrednie połączenia. A to zasięg takiej małej anteny podobny do krótkofalówki. Kilometr, może dwa góra. Jeszcze zależy jaki teren ale jak gęsty żelbet jak w fabryce albo rafinerii to raczej mniejszy niż większy. - wyjaśnił Huron o wyglądzie ichniego cwaniaka ale widocznie musiał być niezły w te techniczne umiejętności.

- Kilometr lub dwa? Albo mniej? To mierząc od rafy to wciąż będzie wewnątrz strefy. - mruknął Roger krzywiąc się nieco tymi niezbyt optymistycznymi prognozami.

- Tak, raczej tak. Ale można to nieco obejść. Albo zbudować małe, przenośne anteny co trzeba będzie rozstawiać po kolei albo po prostu pójść ze zwojem kabla i łączyć się po kablu. Może być zwykły kabel telefoniczny. I na końcu antena to tylko ostatni kawałek by się łączyło przez eter a dalej szło po kablu. Tylko to dużo kabla by było trzeba. W jednym zwoju to może być z 200, może 500 metrów a gdzieś tyle może przenieść jedna osoba. - wyjaśnił ten cwaniak od Huronów jak można by obejść te kłopoty z łącznością.

- Można też po prostu posłać kogoś kto się zna na rozbrajaniu bomb. Wtedy żadne kable ani anteny nie są potrzebne. - odparł Schultz któremu chyba pomysł Hurona niezbyt przypadł do gustu.

- Ale zanim spryciarz od wybuchów położy zręczne łapki na tych bombkach trzeba go tam bez przypału wprowadzić i niczego po drodze nie wyjebać w powietrze. - albinoska popatrzyła na garniaka, obcinając go jawnie od czoła aż do wysokości żeber gdzie zaczynał się blat stołu i wyszczerzyła się do niego, głaszcząc Lolę po ramieniu i boku.
- Czyli najpierw spacer i obwąchiwanie kątów żeby wiedzieć co tam zostało. Nic na przypał, ani nie na pełnej piździe bo nie mamy tylu spryciarzy od wybuchów aby ich posyłać na odstrzał… no i trochę szkoda. Ciągnięcie druta jest spoko, jednak w tym przypadku za dużo zachodu - przeskoczyła wzrokiem do dresika-inteligenta - Nawijasz “wieże sygnałowe”. Jakby jebnąć jeden, czy dwa nadajniki gdzieś wysoko na budynku i po najkrótszej drodze już na granicy ustawić odbiornik? Skoro okienkiem może być smartfon to jeden obecny. - Wyjęła telefon z kieszeni i pomachała nim, puszczając gangerowi oko - Bomby to jedna sprawa, druga to odbicie tego potem, a myślę że mimo wszystko ktoś organizujący później zbrojny atak też mógłby chcieć zobaczyć rafę od środka… właśnie - na koniec popatrzyła na gotkę i trochę się wychyliła aby lepiej ją widzieć - Mówisz kotek że znasz teren, to nam spadasz z nieba… czy tam z piekła, jak ci wygodniej - poruszyła jedna brwią - Pracowałaś tam? Jak tak dokładnie ją znasz możesz się z nami tą wiedzą podzielić. Łatwiej to rozplanujemy.

- Tak, chyba można tak powiedzieć. - odparła gotka uśmiechając się jakby to ją rozbawiło. Jakoś chyba nie miała nic przeciwko tak jawnemu sondowaniu wzrokiem swojej osoby a i sama spoglądała z zaciekawieniem na obie runnerowe blondyny.

- No tak, jakby udało się zrobić zdjęcia jak to wygląda w środku to by mogło pomóc przy planowaniu ataku. - odparł brunet w garniaku sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki po paczkę fajek i odpalił jednego z nich.

- A z budową wieży no niezłe. Ale to łatwiej by nadawać do takiego telefonu niż na odwrót. Znaczy coś by można gadać do osoby z tym telefonem ale ona by mogła odpowiadać tylko jakby była wystarczająco blisko takiej wieży. Wieża, taka porządna, jakby ją na poważnie zbudować to by mogła objąć zasięgiem pewnie całą Zamkniętą Strefę albo sporą część. To u nich można by zbudować. No ale to raczej by działało jako nadawanie, w drugą stronę słabo. Te smartfony mają słabe anteny tak same z siebie. - wygolony podobnie do Asha Huron widząc, że dwójka wypowiedziała się wcześniej teraz zabrał głos. Wrócił do swojego technicznego tematu. I tak mówił jakby w grę mogło wchodzić jeszcze nieco zmiennych jakie mogły dać inne wyniki no ale trzon był właśnie taki jak przedstawił. A co do miejsca budowy wskazał na Ortegę i jej kolorowych. W końcu pomijając pas ziemi niczyjej to północny skraj strefy Camino leżał prawie dokładnie naprzeciwko Troy gdzie już zaczynały się tereny Hegemona i jego mutków.

- Myślę, że moglibyśmy się na to zgodzić. Ale chcę tutaj przy wszystkich obietnicy, że nie będzie żadnych siup z tej okazji. Nie chcę żadnych wybuchów u nas na podwórku, kradzieży, strzelanin i innych takich bo was wpuściliśmy do środka. I tym bardziej nie chcę potem za was świecić oczami przed Malcolmem. - odparła Ortega dość szybko podejmując decyzję. I wstępnie wyrażając zgodę na taki krok. Nie było się co dziwić, że postawiła takie warunki bo kolorowi z Camino byli chyba najbardziej ksenofobiczni z wszystkich gangów i biali mieli bardzo ograniczony wstęp do ich dzielni.

Złodziejka skrzywiła się wewnętrznie, bo ostatnio za dużo do czynienia miała z brudasami, a tu wychodziło jeszcze, że zanim tydzień się skończy będzie popierdzielać po ich patusiarskim rewirze wśród domków z gówna i biegających na golasa kaszojadów.
- Dla mnie spoko, możemy zachowywać się cywilizowanie póki druga strona też to będzie robić - odpowiedziała Ortedze, rozkładając ręce gdy patrzyła na Jasona i innych żałobników. Kątem oka sondowała wygolonego Hurona, tego intelignetnego. Zaczynał się jej podobać, bardzo przypominał Asha, a do Asha Lucy miała od zawsze słabość. Poza tym zawsze lubiła słuchać o rzeczach, którym może i nie rozumiała, ale brzmiały kosmicznie. Jak z filmu sf.

Roger skinął głową jakby się zgadzał ze słowami swojej podwładnej i koleżanki ale też spojrzał na Bricksa który był tutaj najważniejszym Runnerem. Ten mięśniak odwzajemnił to spojrzenie i uśmiechnął się do nich słodko. Po czym przeniósł ten uśmiech na Królową Ognia jak to czasem nazywano Ortegę.

- Ja na razie się zgadzam ale muszę to jeszcze z szefem obgadać. Wtedy wam powiem. - odparł wesołym tonem i jakby na deser wyciągnął ozdobną papierośnicę i poufałym tonem poczęstował swoich Runnerów. Roger siedział bliżej niego to wyjął trzy fajki i dwie podał koleżankom.

- Daj spokój Bricks! Wszyscy wiemy, że chodzisz z Hollyfieldem na piwo i bez przerwy z nim jarasz jointy! Nie ściemniaj, że nagle nie masz potrzebnych uprawnień! Chcecie nas wyrolować! - Ortega syknęła na niego jak rozzłoszczona żmija. Co tylko rozbawiło przedstawiciela Runnerów.

- Ja tu tylko reprezentuję interesy swojej grupy. Ale ostatnie zdanie ma nasz szef. Co zrobię? No nic nie zrobię. - powiedział nonszalancko odpalając eleganckiego skręta i zaraz zaczął od niego się rozchodzić znajomy zapach palonego zielska. Wyglądał jakby złość przedstawicielki Camino sprawiała mu mnóstwo satysfakcji.

- Dobra, dobra. To robocze spotkanie. Wszyscy mamy jakichś swoich szefów i zobowiązania. Możemy uznać, że to wstępny pomysł i rozjechać się w swoje strony. I spotkamy się ponownie za parę dni. Niech każdy to wykorzysta aby ustalić co i jak z kim trzeba. Co wy na to? - ponieważ Latynoska miała minę jakby była tuż przed eksplozją na tą zaczepkę Bricksa to wtrącił się Ackroyd próbując zdusić kłótnię w zarodku. Ortega spojrzała na niego koso jakby się zastanawiała czy to przypadkiem nie jest jakiś spisek samczych białasów aby ją stłamsić. Ale ochłonęła na tyle aby skinąć głową na znak zgody.

- Niech będzie. Ale mówię z góry, że jak coś u nas odwalicie to zrywamy umowę. I liczcie się z konsekwencjami. - ostrzegła zaczynając od ostrego spojrzenia posłanego Jasonowi a reszcie ciut lżejsze.

- Jak dla mnie młoda dama mówi z sensem. Ale też jak wrócimy do szefa to mu przekażemy co trzeba. - odezwał się ten elegancko zarośnięty Schultz skoro wybuch udało się zażegnać.

- My działamy tylko na zlecenie. Nie ma kontraktu to nie działamy. - odparł milczący dotąd Parker przypominając, że jego gang może liczebnie należy do jednego z mniejszych ale zyskał sławę i swoją niszę jako zabójcy do wynajęcia.

- My też musimy pogadać ze swoimi. To kiedy się spotkamy następnym razem? - ten bystry dresiarz z Huronów spojrzał na swoją indiańską partnerkę jakby się naradzali spojrzeniami. Ale w końcu przyłączył się do tych głosów, że można by dokończyć to spotkanie kiedy indziej.

- To może za trzy dni? To wypada w sobotę. W południe. Powinno chyba wystarczyć co? - zaproponował jak zwykle układny Peter. Popatrzył na pozostałych i różne barwy pomruków i kiwnięć głowy wskazywały, że chyba wszystkim to raczej by pasowało niż nie.

- To jakby ktoś coś chciał o tych bombach to zapraszam. Jak mnie tu nie będzie to będą wiedzieć gdzie mnie znaleźć. - Mark machnął na koniec szarą, moździerzową bombą po czym znów otworzył aktówkę tym razem po to aby ją schować.

Od Żałobników też poleciało kiwanie głowami na zgodę, a albinoska wykorzystała okazję żeby szepnąć Loli do ucha.
- Zaproś Parkerówę do nas na kielona i robienie mapy. Ja zagadam Ortegę - pogłaskała ją po włosach i barku, obserwując z ukosa Bricksa, ale szybko jej uwagę skupiła Latynoska z Zarządu. Phere próbowała złapać kontakt wzrokowy, a gdy się udało, dyskretnie pokazała oczami na wyjście raz i drugi, aby przekaz na pewno dotarł.
- No to podnoś dupkę! - zaśmiała się głośniej, z głośnym plaskiem klepiąc drugą Runnerkę w pośladki gdy tamta wstała.

Barwny i pstrokaty tłumek wyglądał jakby ktoś w tej sali powtykał całą kolekcję różnorodnych typów ludzkich stawiając przede wszystkim na różnorodność. Garniaki, żakiety, adidasy, dresy, glany, mokasyny, dredy, warkoczyki, irokezy no cały, różnorodny misz masz. Do tego nie dało się ukryć, że członkowie poszczególnych grup i gangów nie bardzo się miłują więc nawet raźno im szło z tym wstawaniem i opuszczaniem miejsc.

- To ja pogadam z Bricksem. - rzucił Roger i skorzystał z okazji aby podbić do jednego z tych najważniejszych Runnerów w całym gangu. Zaś jego koleżanki niejako zyskały pretekst aby zająć się kim lub czym innym.

***

Lola chętnie przystała na taki pomysł kumpeli i gdy wstała z jej kolan to ruszyła za swoją ofiarą. Duet Parkerów szedł spokojnie korytarzem w kierunku sekretariatu gdzie urzędowała ta najfajniejsza sekretarka w mieście więc nie byli dla blondyny jakoś trudny do namierzenia. Zwłaszcza jak odwrócili się aby sprawdzić kto się do nich zbliża.

Widząc że ma ich uwagę blondynka pomachała do nich ręką nonszalancko, przyjmując nastawienie absolutnego wyluzowania i braku morderczych zamiarów. Szczerzyła wesoło zęby do dwójki gotów.
- No cześć laleczko - najpierw przywitała się z dziewczyną, potem przełożyła uśmiech do jej kompana - I cześć dupeczko. Z tą rafą to na serio, nie? Znacie ją od środka… dawajcie na drina, spróbujemy chociaż z wierzchu zacząć mapę robić bo zanim tamci się zbiorą - pokazała ruchem głowy za plecy, przewalając oczami. Szybko wróciła do uśmiechania - Mieszkamy na dole Walled Lake, każdy wam tam dom pogrzebowy wskaże. Poza tym wyglądacie jakbyście drina potrzebowali, albo to ja potrzebuje drina w waszym towarzystwie. Na luzie, u nas panuje spokój, miłość i promile. Mamy typa co mapy ogarnie, ich rysowanie. Łebski chłopak, wpadniemy do niego do kostnicy spijemy bimber i was oprowadzę po różnych ciekawych zakątkach… a w ogóle to Lola - wyciągnęła do nich łapę na powitanie.

Dwójka Parkerów chyba była trochę zaskoczona, że do nich podbiła jedna z Runnerek. A może tym co mówiła. Ale zwolnili tak aby mogła się z nimi zrównać i zrobili jej miejsce między sobą.

- Ja jestem Amarante. A to jest Olle. - dziewczyna przedstawiła siebie i swojego partnera.

- W Walled Lake? To chyba wasze pogranicze co? Ale z drugiej strony jak dla nas. - Olle zmrużył oczy ale dość dobrze kojarzył miejską topografię i strefy gangów. Parkerzy rzeczywiście byli na południe od Runnerów chociaż nie graniczyli ze sobą bezpośrednio i rozdzielał ich pas ziemi niczyjej. Więc jak dla nich to by musieli przejechać przez dzielnię Runnerów aby dotrzeć do Walled Lake no albo objechać całą ich strefę na okrągło.

- I mieszkacie w domu pogrzebowym? Ale takim prawdziwym? - Amarante zapytała jakby nie była pewna czy dobrze zrozumiała słowa blondynki. A ich trójka wychodziła już z korytarza na włości Katty.

- Najprawdziwszym! Tak, na pograniczu. Mamy zajebistą kostnicę, lodówki na trupy i całą stertę starych trumien… ale to najlepiej Ash by to opowiedział. Kostnica to jego królestwo, w jednej z tych szafek na zwłoki śpi. Taki trochę nasz wampir, albo doktor Frankenstein. Geniusz co mieszka w grobowcu i ma od pyty kości i czaszek zawieszonych na ścianach. - Mila kuła żelazo póki gorące, kładąc ramiona na barkach towarzyszy - Był nawet piec krematoryjny, ale w zeszłym roku pierdolnął i go nam Ash teraz przerabia na centralne… no ale to sami zobaczycie! - przytuliła ich mocniej - Nie dajcie się prosić, pokażemy wam ze Śnieżką wszelkie zakamarki na jakie macie ochotę, a i dobrze wspólny język złapać skoro będziemy razem robić przynajmniej tę najbliższą robotę - zakończyła śmiechem.

- Macie lodówki na ciała? I trumny? I kolesia co tam śpi? - czarnowłosa gotka wydawała się coraz wyraźniej zainteresowana tym co mówiła nowa blond znajoma. Zupełnie jakby połknęła haczyk.

- Może kiedy indziej. Musimy wracać do nas i powiedzieć reszcie. Sama widziałaś. - Olle wskazał kciukiem na korytarz z jakiego wyszli. Byli już w sekretariacie Katy i inni z zebrania ich mijali wychodząc na schody gdzie na dole warował Sugar.

- A do was nam nieco nie po drodze. - uśmiechnął się nieco ironicznie. No rzeczywiście było. Do Walled Lake najlepiej było objechać od północy północne pogranicze Camino i potem do ich domu żałobnego nie było aż tak daleko. A do Parkerów w przeciwną, objechać Camino od południa albo przejechać przez Downtown Schultzów i potem właśnie na zachód do Parkerów.

- No tak, powinniśmy… - Amarant przyznała koledze rację chociaż było widać, że jej to chociaż trochę nie w smak. Nawet jeśli Ollie miał rację.

- Gdzie macie problem? Jedź z nami - Runnerka popatrzyła na dziewczynę, a potem na chłopaka - A ty złóż u was raport. Taki duży, dzielny i roztropny, męski facet nie potrzebuje asysty koleżanki żeby to ogarnąć, co nie? Załatwisz to na jedno tankowanie, my zaczniemy mazać mapy i jak będziesz chciał to wpadaj, adres znasz. Wódę dla ciebie zachowamy, a jak chcesz to i kawałek materaca się znajdzie - popatrzyła mu prosto w twarz i zrobiła bardzo niewinną minę - Albo przynajmniej czegoś równie miękkiego.

Duet Parkerów zastanawiał się chwilę patrząc na siebie i trawiąc jej słowa. Tym razem pierwsza odezwała się ona.

- Ona ma rację. Nie potrzebujesz mnie by powiedzieć co jest grane. A ja pojadę z nimi. I jakoś wrócę. Wiesz, że zawsze wracam. - powiedziała wesoło wskazując palcem na stojącą obok blondynkę.

- Dobra. Ale lepiej wróć do jutra i bym nie musiał cię szukać. - ostrzegł zdecydowanym tonem Ollie celując w gotkę palcem.

- Tak tato. - roześmiała się pobłażliwie bladolica czarnulka, on przewrócił oczami po czym skinął im głową na pożegnanie. To chyba był jakichś ich wewnętrzny żart bo wydawali się raczej w podobnym wieku.

- Nie bój nic, odstawimy laleczkę pod sam próg, może nawet ci podrzucimy przy okazji flachę skoro nie napijesz się z nami dzisiaj - Lola poklepała oboje po ramionach, przyjmując miły, troskliwy ton. Radość aż nadto wyraźnie biła z całej jej sylwetki. - A zaproszenie dla ciebie i tak aktualne. Będziesz w okolicy to wpadaj, adres znasz.

***

Lucy skorzystała z okazji aby trzepnąć męski tyłek tego Schultza co się chyba znał na bombach i innych takich. Całkiem przyjemne doświadczenie chociaż jaki wywołało to efekt to już nie widziała. Za to usłyszała.

- Następnym razem zmiana. - usłyszała jego głos ale szła dalej. Nie była pewna czy Ortega właściwie zrozumiała jej spojrzenie czy to przypadek ale jak wyszła z sali konferencyjnej to skręciła w kolejne drzwi. A te sądząc po oznaczeniach były damską toaletą i tam ją Lucy zastała. Położyła swoją aktówkę na zlewie a sama stanęła przed lustrem jakby chciała sprawdzić jak wygląda po spotkaniu. A wyglądała całkiem nieźle. Gdyby nie kolor skóry to w tej biurowej mini do kolan której wcześniej nie było widać i garsonce to by pasowała wystrojem bardziej do gangu Schultza albo jakiegoś przedwojennego korpo.

Dobrze że laska nie była czarna, wtedy rozmowa przyszłaby Phere ciężej. Na szczęście Duchy jej dziś sprzyjały, zarówno przed, na, jak i po spotkaniu. Taką przynajmniej miała nadzieję. Po wejściu do kibla szybko sprawdziła toalety, czy nikt przypadkiem w nich nie siedzi, a gdy okazały się puste, wróciła do eleganckiej brudaski, stając zlew obok.
- Jesteś Maria Ortega, ktoś ważny na rewirze Camino. Ja jestem Śnieżka, nikt istotny w Novi… ale mam sprawę i chciałabym, aby została ona między nami, bo jak ktoś od nas się dowie to nie tylko mi upierdolą łeb przy samej dupie - odkręciła wodę, obserwując twarz tamtej przez lustro. Ryzykowała, ciężko szło nie myśleć czy to ma sens - Wczoraj przez naszą dzielnię ciął ktoś od was i się rozjebał nam pod płotem. Zapierdalał jak wściekły, a ślisko, wiatr i chuja do tego przyłożyliśmy. Wypadek, nieźle poturbowało jego i jego maszynę - oparła się o zlew nie przestając się gapić tamtej w oczy poprzez lustrzaną szybę.
- Są u nas: on i wrak. Wyciągnęliśmy oboje z bagna zanim się nie utopili i… - ściszyła głos, odwracając pełnoprawnie twarz ku Ortedze - Wołają go Nico, jest kurierem z Camino i jeździ żółto-niebieskim wyścigowym Subaru. Młody łeb, wygolony prawie na zero i z bródką. Na klacie ma krzyż z Maryją co ma dwa glocki… jeśli ma u was rodzinę, jakąś matkę czy babkę albo rodzeństwo - zacisnęła na moment usta, krzywiąc je. Powinna się zgrywać, być wyluzowana, tylko coś nie mogła.
- Gdybyś im powiedziała że Nico żyje i za jakiś tydzień wróci cały to na pewno by się nie denerwowali. Bo wróci, ale go najpierw na nogi postawimy. Ma wstrząs mózgu, wybity bark i tam… no nasz doc dał mu morfinę, poskładał i trzyma rękę na pulsie. Chłopaki z dzielni szukają jego i jego fury, ale chuja znajdą. Dobrze schowaliśmy, a on na gościnę nie narzeka, karmimy go, skaczemy dookoła z Lolą. No czasem jęczy, jednak nie z bólu - parsknęła wesoło - Kapuję że my z SR, a tu CR… tylko szczerze to pierdolę. Niestety tacy jak on nie więc stąd ta konspira - kciukiem wskazała za plecy gdzie sala konferencyjna… i na przykład Bricks.

- Bricks to dupek i palant. - parsknęło odbicie Ortegi też odkręcając swoją wodę i przemywając twarz. Do tej pory stała spokojnie i w milczeniu słuchała swój zapiętej pod szyję albinoski. Przemyła twarz i podeszła do takiego bajeru jak pudełko z papierowymi, jednorazowymi ręcznikami. Takie rzeczy tylko w Lidze! Zupełnie jakby żadnej wojny nie było albo byli w jakimś tornadowym widzie. Latynoska wzięła jeden i podała blondynce. Sama sięgnęła po kolejny i zaczęła wycierać sobie twarz i ręce.

- Nico i żółto - niebieskie Subaru? I jest u was? Przez tydzień. Nie znam go. Ale przekażę jeśli kogoś tam ma. - odparła w końcu zwijając zużyty ręcznik w kulkę i wrzucając go do kosza.

- Dzięki Maria, może ktoś będzie mógł dzięki temu lepiej spać. Wróci sam, nie trzeba po niego posyłać kogoś więcej. To nasz gość, nie więzień - Lucy odebrała kawałek papieru i wytarła nim ręce. Ciekawa alternatywa od suszenia ich o spodnie albo koszulkę.
- Co złego to nie my… i nic nie wiemy, nie widziałyśmy. Trzymaj się i do następnego - puściła jej oko, wycofując pod drzwi.

- Też się trzymaj. - przedstawicielka kolorowych w zarządzie Ligii uśmiechnęła się oszczędnym ale ciepłym uśmiechem. A gdy albinoska już miała sięgnąć po klamkę prowadzącą na korytarz usłyszała za sobą jej głos.

- Naprawdę całowałyście się z Dzikim? - zapytała z żywą ciekawością w głosie.

Phere odpowiedziała szczerym śmiechem sięgając do kieszeni kurtki. Wyjęła z niej srebrnego smartfona i coś tam poklikała, szukając nagrania.
- No ba! Przecież mówiłyśmy… byśmy wcześniej byli, ale grzechem było nie skorzystać - wróciła do Ortegi i stanęła tuż obok. Z dumną miną włączyła nagranie na którym rajdowiec trzymał ją w ramionach, a ona zarzucała mu ręce na szyję i z wielkim zaangażowaniem pokazywała jak bardzo oddaną fanką jest bez potrzeby używania do tego słów, choć usta cały czas się poruszały. I nie tylko one.

- No, no… No tak, on potrafi zawrócić kobiecie w głowie. - zaśmiała się wesoło Maria obserwując to krótkie nagranie na małym ekranie telefonu. Jakoś tak naturalnie to zrobiła jakby mimo wszystko też była fanką Ligi, wyścigów i ligowych gwiazd nawet jeśli urzędowała w samym jej centrum i pewnie na co dzień mogła spotykać tych wszystkich rajdowców w jakich kochała się reszta miasta.

- No ale teraz chyba czas na nas zanim ktoś się zacznie zastanawiać gdzie jesteśmy. - uśmiechnęła się do albinoski wskazując brodą na drzwi prowadzące na korytarz. Pożegnały się, a potem jedna po drugiej wyszły z toalety. W odstępie minuty-półtorej, by nie wzbudzać sensacji, ani podejrzeń.

***

Lola z nową koleżanką nie czekały jakoś specjalnie długo gdy z korytarza wyszła spóźniona Lucy. A trochę później Roger. Tyle, że on wyszedł z jakiegoś innego korytarza gdzie pewnie zawędrował z Bricksem. I posłał im zdziwione spojrzenie widząc je trzy zamiast dwóch i to do tego ta trzecia była z Parkerów.

Wyglądało jakby stado sępów spotkało się kołując wspólnie nad padliną, tym razem w towarzystwie kruka. Phere popatrzyła na rodzinę, potem na Parkerówkę i odnotowała w pamięci, aby pogratulować Loli perfekcyjnego wykonania roboty. Już widziała minę Asha, gdy mu sprowadzą do jego kostnicy gorącą, ruszającą się laskę w trumiennych klimatach. Przywitała się z gotką, stając po jej drugiej stronie, aby razem z Milą mogły ją osaczać z obu stron. Jak sępy dogorywajacą ofiarę.
- No co tam Skaza, Jason mówił coś ciekawego? - odpaliła protokół “pani urocza”, wyciągając do Runnera rękę - No chodź, chodź, stęsknilam się. Lola, zaprowadź naszego gościa do fury, my jeszcze jedną rzecz tu załatwimy i zaraz spadamy.

- Pewnie! Chodź, pokażę ci mojego Czarnego Rycerza! - Lola chętnie posłuchała koleżanki, złapała gotkę za dłoń i wesoło pociągnęła ją ku drzwi prowadzącym ku schodom.

- Cześć Katy! To do zobaczenia w piątek! - pożegnała się na koniec z uroczą sekretarką a ta odwzajemniła się ciepłym uśmiechem i życzliwym pomachaniem swoją zgrabną rączką na pożegnanie. Zanim jeszcze obie zniknęły za drzwiami Lucy dojrzała zdumione spojrzenie Amarante na taką poufałość z kimś kto się przecież cieszył na mieście nie mniejszą estymą niż topowe gwiazdy Ligi.

- A takie tam. Chciałem mu dać do zrozumienia, że jakby co to jesteśmy gotowi. On w końcu jara jointy z samym Hollyfieldem. To jakby nas zareklamował czy co to by dopiero była dźwignia. Na razie powiedział, że jest dobrze. Ha! Powiedział, że właściwie to mógł się zgodzić od ręki ale chciał wkurzyć brudasów aby nie mieli za łatwo. - jak obie towarzyszki znikły im z widzenia to Skaza zaczął streszczać jak się skończyły jego rozmowy z Jasonem Bricksem. Wydawał się być i zadowolony i rozluźniony jakby ta rozmowa wlała mu nadzieję i otuchę w serce, że może ich mały gang wypłynie na szerokie wody sławy i możliwości.

Albinoska westchnęła rozmarzona. Byłoby super gdyby Brick coś tam wspomniał ich szefowi i gdyby ten szef zwrócił na nich uwagę i te niesamowicie niebieskie oczy…
- Nie był wkurwiony? - popatrzyła na Rogera gdy się już otrząsnęła z tego rozmarzenia - Za dużo gadam i głupoty, a to było ważne spotkanie. Nie miał wątów, ani zadań dodatkowych? Złapałam Ortegę, poprosiłam aby ogarnęła u nich na rewirze czy Nico ma rodzinę i im przekazała że za tydzień wróci. Żeby się kurwa nie martwili że gdzieś zdechł pod płotem. Może ma normalna matulę, po co jej dokładać powodów do błyskawicznego siwienia? Ja bym chciała wiedzieć co się dzieje z którymś z was, gdybyście nagle zniknęli z domu i nie dawali znaku życia... ja pierdole, wariowałabym z nerwów.

- O, tak? No to dobrze. A ona robiła jakieś problemy? Słyszałem, że potrafi być ostra, prawdziwa żyleta. - wyglądało jakby Skaza miał podobne obawy i pytania o Ortegę jak ona o Bricksa. Rozejrzał się nawet dookoła jakby jej szukał ale Latynoska znikła z widoku jeszcze zanim on wrócił ze spotkania z Jasonem.

- A on nie, chyba nie. Nic mi nie mówił. Nie wiem czy w ogóle to zapamiętał ten początek albo nie zwrócił uwagi. Albo mu to zwisa. W każdym razie nie pruł się ani nic. Dobra, chodź do fury. A w ogóle po co zgarnęliście tą parkerową zjawę? - wskazał na drzwi prowadzące na klatkę schodową dając znać, że czas dołączyć do dziewczyn na dole.

- Pa Katty, do piątku! - Phere pożegnała się z sekretarką, posyłając jej całusa przez lobby i razem z jednookim zaczęli schodzić po schodach.
- Nie, Ortega była w porządku - wzięła go pod ramię, opierając na chwilę głowę o jego bark. Westchnęła krótko - Nie zna Nico, ale się dowie kto jest od niego i im przekaże info. Poza tym to fanka Dzikiego, była ciekawa czy serio się z nim lizałyśmy przed przyjściem to pokazałam filmik który nagrałeś - podniosła kark, żeby pocałować gangera w policzek - A Parkerówa jest dla Asha i żeby nam opowiedziała o rafie. Wiesz że on… ma problemy z wychodzeniem, samemu mu ciężko ogarnąć ruchanie, ale od tego ma nas. Pomyślałam też, że przy tej budowie by się przydał, tylko transport ciężka sprawa. Chyba żebyśmy go przewozili w trumnie. Pakowali w garażu do twojego karawanu i na miejscu rozpakowywali. Nie bałby się tak.
 
Dydelfina jest offline