Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2021, 10:29   #32
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Zamaskowała samochód, najlepiej jak potrafiła i przyczaiła się, aby obserwować okolicę. To były ostatnie domy na obrzeżach Londynu. Zapewne nigdy nie zakończone przez deweloperów przed 2012. Dalej były już tylko zarośla, łęgi, jakieś puste pola, skarpa kolejowa z nieczynną linią i tereny niezurbanizowane. Nie było tutaj żadnych dróg ucieczek z ogarniętego grozą Londynu. Przez przypadek, a może celowo, Emma i Finch wybrali naprawdę dobre miejsce na ukrycie samochodu.

Dla Emmy był to czas oczekiwania. Co jakiś czas wiatr przywiewał do niej smród pożarów, echa krzyków, łoskot walących się budynków. Nie widziała za dobrze Londynu, ale za to bez trudu widziała olbrzymie "anioły" dokonujące zniszczenia. Robiły to w sposób metodyczny, zimny i starannie zaplanowany. Burzyły ulicę po ulicy, rzygając ogniem, machając mieczem. Niszczyły Londyn bezdusznie i dokładnie, kwartał po kwartale.

Jeden z nich przesuwał się powoli w stronę zachodnich obrzeży, na których się znajdowała. Szacowała jednak, że dotrze tutaj za sześć do ośmiu godzin.
Za to uchodźcy dotarli szybciej.

Zobaczyła ich. Grupka kilkunastu osób - może rodziny, bo były pośród nich dzieciaki.

Co ich podkusiło, aby wybrać tę konkretną trasę, nie miała pojęcia. Ale widziała ich dobrze. Mężczyznę niosącego na barana jakieś małe dziecko, starszą kobietę, która ledwo powłóczyła nogami. Grupkę podrostków trzymających się razem pod okiem najstarszego z nich, pewnie nastolatka. Młodszą kobietę, która podtrzymywała ją mimo wyraźnego zmęczenia. I trzech mężczyzn uzbrojonych w kije, i jeden z nich miał chyba myśliwski sztucer. Poza tym mężczyźni dźwigali na sobie ciężkie plecaki wypełnione zapewne zapasami i wszystkim tym, co było potrzebne, i zostało zagarnięte na szybko. Koło jednego z mężczyzn chyba szalał Całun, chociaż z odległości, w jakiej się znalazł, Emma nie była tego pewna. Ale chyba był to loup-garou.
Uciekinierzy, na szczęście, nie zauważyli jej samochodu. Pomaszerowali dalej i po chwili sforsowali krzaki. Jakiś czas później widziała ich, jak wspinali się na nasyp kolejowy.

Czas. Zegarek pokazywał, że minęły trzy godziny, o jakie prosił ją Finch. I wtedy do niej dotarło. Zegarek pokazywał upływ czasu, ale słońce nie przesunęło się nawet o centymetr na niebie. Nadal świeciło nad dachem tego konkretnego budynku, tak, jak w momencie, gdy przyjechała tutaj z Finchem. Jakby cały cholerny świat zatrzymał się w miejscu.

I wtedy go zobaczyła. Fincha O'Harę. Szedł wzdłuż bocznej linii budynku, kierując się mniej więcej w stronę, gdzie zostawili samochód. Niósł kogoś na rękach. Jakąś małą postać. O'Hara wyraźnie utykał. Gdy go obserwowała, potknął się o jakiś kamień i w ostatniej chwili złapał równowagę. Cokolwiek przeszedł, znów był na skraju wyczerpania.

Już zamierzała do niego zejść, kiedy Pieczęć na jej ciele zapłonęła po raz kolejny. Tym razem z siłą, która przepaliła jej ubranie. Ogień, tak samo szybko, jak się pojawił, tak samo szybko zgasł, ale to, co miała na sobie, zostało uszkodzone - pełne wypalonych dziur, poczerniałe i dymiące.

Całe niebo zapłonęło ogniem. Dosłownie. Jakby ktoś je podpalił. Zjawisko trwało tylko chwilę, ale za to, po kilkunastu sekundach, w dół, ku ziemi, zaczęły spadać płonące kule. Były ich setki. Nawet tysiące.

Kilka z nich spadało dość blisko. Emma wyraźnie czuła żar gorącego powietrza, jaki towarzyszył ich upadkowi, ogłuszył ja huk podobny do tego, jaki wydaje lecący odrzutowiec, a potem ujrzała, jak tuż przed uderzeniem w ziemię, te bolidy, rozkładają skrzydła i nad Londynem tańczyło teraz w powietrzu z kilkudziesięciu skrzydlatych aniołów, otoczonych ogniem i blaskiem. I każdy z tych aniołów miał w rękach miecz ze światła i ognia. Oczywisty był cel, dla którego tutaj przybyli.

Dudniło jej w uszach. Huczało w głowie. Ale, jak przez mgłę, usłyszała jak Finch woła ją po imieniu.

Stał tam, na dole, zagubiony, zakrwawiony, z uszami z których wylewała się krew. Jedna nogawka spodni wisiała na nim w strzępach, posklejana zbrązowiałą krwią. Brodę miał spaloną - pozostały po niej tylko kępki włosów tu i ówdzie, a policzki nadal lekko zaczerwienione, oczy zaczerwienione od dymu. Tam, gdzie Pieczęć Jehudiela, ubranie miał powypalane, podobnie jak Emma. Przez dziury widziała jego mostek i linię żeber.

- Emmo - uśmiechnął się słabo na jej widok. - Przedstawiam ci Harrego Pottera. Harry, to jest ta śliczna i dobra Emma, o której ci opowiadałem. Przyjaciółka twojej mamy.

A Emma na małe dziecko z twarzą starca.

Od razu rozpoznała symptomy bardzo rzadkiej choroby - progerii.

- Poprowadzisz chwilę?

Finch spojrzał w kierunku jednego ze Skrzydlatych, wiszącego w powietrzu jakieś trzy kilometry od nich. W takiej samej odległości znajdował się potężny, ognisty kolos. Emma widziała już podobne spojrzenie u Fincha raz czy dwa. Mimo zmęczenia, gdzieś tam, w tej aroganckiej łepetynie, zachodziły takie procesy, że gdyby była na miejscu Jehudiela lub Skrzydlatych, Emma czułaby lekki niepokój.

- Czy wolisz zająć się naszym przemiłym kumplem - spojrzał na Harryego. - Dam radę chwilę pojechać, tylko muszę napić się wody lub czegokolwiek.

Dzieciak, jeżeli można tak było powiedzieć o kimś o twarzy starca, silnie emanował w Szumie Duchowym. Nie był Fenomenem, ale działały na niego jakieś efekty mistyczne, albo sam posiadał zdolności nadnaturalne. Patrzył na Emmę tą swoją niepokojącą twarzą starca i widać było, że jest cholernie przerażony.

Kto by jednak nie był, zważywszy na to, co działo się wokół.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-11-2021 o 10:32.
Armiel jest offline