Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2021, 14:50   #69
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

MECZ

Mecz z przyjezdną drużyną z Helena City rozgrywał się o drugiej popołudniem. Goście przyjechali dzień wcześniej i przenocowali w jednym z większych moteli w Twin Oaks. Na boisko wyszli spięci, w końcu grali nie u siebie, a stawka była dosyć wysoka, punkty o dostanie się do finału zespołów licealnych Stanu Montana. Przegrana mogła drużynę z Twin Oaks postawić w dość niekorzystnej sytuacji, więc ci, dla których sport był ważnym elementem życia, zdzierali sobie gardła od pierwszych minut, próbując przekrzyczeć nielicznych kibiców z Helena City.

Kolejne dziesiątki minut dało widowni i zawodnikom prawdziwy spektakl i widowisko. Pierwszą połowę udało się wygrać, dzięki ostry wejściom Bryana Chase'a i dobrym zagraniom kilku innych zawodników. Chociaż nie było to łatwe zwycięstwo, a zawodnicy obu stron na zasłużony odpoczynek zeszli mocno spoceni.

Druga część meczu zaczęła się pechowo dla gospodarzy. Zawodnicy z Helena City ostro nadgonili straty, a potem kolejnymi akcjami, których nie udało się przyblokować, zyskiwali kolejne punkty. Bryan dwoił się i troił, kibice na trybunach zdzierali sobie gardła, ale koniec końców, to zespół gości zatriumfował wygrywając mecz. Zabrakło jednego dobrego zawodnika, kontuzjowanego kilka dni wcześniej na treningu. To właśnie Mark, Bryan i dwóch innych chłopaków tworzyło filary, na których opierała się reszta drużyny, i kiedy zabrakło jednego z nich, zespół nie dał rady. Przegarno co prawda niewielką liczbą punktów, niemniej jednak porażka była porażką, a kolejna mogła skreślić szanse drużyny na awans do finałów. Byłoby to pierwszy raz od wielu lat.

Zawodnicy schodzili z boiska żegnani brawami kibiców, ktoś pocieszał, ktoś jednak gwizdał. A w Bryanie gotowała się krew. Tym bardziej, że "stronnictwo Fitzgeralda" spoglądało na niego krzywo i z niechęcią, jakby to on był winny, że są leniwymi frajerami, którzy nie potrafili dobrze grać. Chase miał tylko nadzieję, że siedzący gdzieś na trybunach selekcjoner wypatrzył go i jego styl grania. Wiedział, że gdyby nie on ta porażka byłaby bardziej dotkliwa. Z drugiej jednak strony selekcjonerzy nie lubili przegrywów.

Mecz był końcem piątkowych zajęć i początkiem weekendu. A młodzież z liceum w Twin Oaks już żyła tym, co będzie działo się na imprezie u Leo. Szybko zapominając o zabójstwie, o ataku na matkę Singeltonów i o przegranej z tymi lamusami z Helena City.


IMPREZA U LEONA

Chata rodziców Leona była jedną z większych w Twin Oaks. Leżała nieco na obrzeżach miasteczka, podobnie jak dom Fitzgeraldów. I podobnie, jak dom burmistrza, była niedoścignionym marzeniem wielu mniej zamożnych mieszkańców. Tych, którzy żyli w starych domach, w czynszówkach i w brzydkiej, masowej zabudowie.

Dom, czy też raczej rezydencja Staffordów była rozległą willą z dwunastoma sypialniami, z wielkim salonem, z pokojem bilardowym, z siłownią i ogromnym basenem na zewnątrz. Było też jacuzzi na dziewięć osób. Do tego ogród, dom ogrodnika, garaże na sześć samochodów i lądowisko dla helikoptera, chociaż Staffordowie helikoptera (jeszcze) nie mieli. Całe to bogactwo rodziny Leo brało się z faktu, że jego starzy handlowali samochodami, mieli też sieć hoteli. Nikt nie wiedział, dlaczego zostali w takim gówno-dołku jak Twin Oaks, zamiast przenieść się gdzieś na Florydę czy do Kalifornii. Niektórzy, złośliwi, plotkowali, że starzy Stafforda siedzą w kieszeni jakiś grubych ryb świata przestępczego handlujących narkotykami - jakiś meksykańskich karteli, ale trudno było uwierzyć, że otyły Roger Stafford, o wiecznie uśmiechniętej twarzy, mógłby robić coś takiego.

Tak czy owak, kiedy starzy Leo wyjeżdżali na kilka dni w interesach, w ten właśnie weekend Leo organizował u siebie "bibę jesieni". Ta była już trzecia.

Gości witał przy wejściu na posesję sam Leon, przy okazji sprawdzając, czy nie wbija na nią jakiś leszcz towarzyski, ktoś, kogo widzieć tutaj nie chciano. A potem prowadził do salonu, gdzie głośna muzyka, kilka mis z ponczem i bateria butelek różnych alkoholi, witała młodzież, niczym ziemia obiecana. Były też i inne używki, oferowane przez dilerów, zakupionych nie wiadomo kiedy i od kogo przez Leona, ale te serwowano bardziej dyskretnie - trawka, lsd, tabletki extazy a nawet kokaina - te cztery substancje mieli czterej specjalnie wyznaczeni ludzie i tylko oni. Jednym z nich, tym od zioła, został Bart, który przy wejściu otrzymał specjalną szarfę, a jakże, ze znaczkiem ganji. Zasada w domu Leona była jasna - można pić i brać, ale nie wolno tego robić bez zgody biorącego. Żadnych doprawionych drinków, żadnych oszustw i wmuszania na siłę.

Najlepsze laski w szkole już pluskały się w basenie, który zadaszono i zabudowano rozsuwanymi ścianami, aby nie trzeba było marznąć w górskim, wczesno jesiennym powietrzu. Gdyby ktoś chciał zimniejsze powietrze i wodę, jedną z granic posesji rodziny Staffordów stanowiło jezioro zasilane górskimi strumieniami. Nie było duże - ale można na nim było swobodnie popływać łodzią, a przepłyniecie na drugi brzeg wymagało dobrej kondycji. Rodzina Leo miała na jeziorze własny pomost z którego łowiono ryby, do którego przycumowano niedużą, czteroosobową łódź wiosłową, z małym silnikiem spalinowym spełniającym normy hałasu w górskich obszarach przyrodniczych i z którego podziwiać można było wschody słońca nad górami, jeżeli ktoś lubił.

Impreza u Leona była zatem hałaśliwa, suto polewana alkoholem i nieco dzika.

https://s.abcnews.com/images/Politic...4_16x9_992.jpg

No i tłoczna - na pewno kilkadziesiąt osób w wieku między szesnaście a dwadzieścia lat, bawiło się w najlepsze, w sposób, w jaki to młodość postrzega zabawę. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas jakaś parka znikała w którejś z sypialni, aby pobawić się nieco inaczej, bardziej osobiście. Różnego rodzaju romanse u Leo, zerwania, skoki w bok i inne dramaty uczuciowe nastolatków, były również wpisane w menu.

Królowała muzyka techno, hip-hop i rap, bo Leo był jej fanem, ale oczywiście można było dopchać się do sprzętu i puścić cokolwiek, póki ktoś inny tego nie zmienił.

Młodzi ludzie skakali, tańczyli, obściskiwali się po kątach, pili, palili, całowali się, śmiali, próbowali rozmawiać przekrzykując hałas, wychodzili na spacery nad jezioro, na podwórze, szli grać w sali bilardowej, oglądać gwiazdy nad jeziorem. Jednym zdaniem - wszędzie panował czysty, imprezowy chaos.

Nikt już nie pamiętał o biednej Mary i o tym, że w Twin Oaks prawdopodobnie grasuje morderczy maniak.

BART i ANASTASIA - Bart został przywitany przez Leo, padło pytanie "przyniosłeś", potem wymowne spojrzenia na Anastasię i pytania, typu, kto to? to twoja dziewczyna? niezła jest, a potem pozostawiono ich samych, w tym całym szaleństwie potężnej, głośnej, pełnej świateł, muzyki a nawet półnagich ludzi imprezie. Anastasia miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią. Bart założył opaskę ze znakiem zioła, którą dostał od Leona. Leon zapłaci za wszystko, co wezmą od niego goście. Tak. Impreza u Leona to było dla niego niezłe eldorado.

MARK został przywitany przy wejściu jak król. Leo wiedział, że tylko oni dwaj tak naprawdę się liczą. I wiedział też, że w przeciwieństwie od Marka, którego ojciec jest burmistrzem, a sam Mark sportowcem, on był szczupłym, średnio przystojnym i słabo wysportowanym nastolatkiem. Gdyby nie kasa ojca, Leo byłby nikim. I potrafił, jak dobry strateg, rozgrywać to tak, by być na szczycie nie tylko dzięki kasie, ale też zdolnościom zjednywania sobie i podtrzymywania kumpli. I Mark był jednym z takich kumpli. Tu, na imprezie u Leo, Mark był królem dżungli wśród młodzieży szkolnej. Ale na imprezie byli też starsi - ci, którzy już do szkoły nie uczęszczali, i oni żyli własnym życiem, poza zasięgiem Marka.

JESSICA wbiła na imprezę razem z resztą psiapsiółek. Od razu stały się paniami imprezy i wszystkie oczy skierowały się w ich stronę. Wystrojone potrafiły wyeksponować to, co miały najlepszego, i facetów to kręciło, niezależnie od ilości wypitego alkoholu czy wypalonego zioła. Były boginiami imprezy. Jej najlepszymi smakołykami i mogły brać z niej wszystko i każdego, kogo tylko zechciały. Jess była ważna. Była kimś!

BRYAN wbił na imprezę nadal wkurwiony na wynik meczu. Nie wiedział, czy selekcjoner go zauważył, skoro większość frajerów na boisku, dało dupy. Humor poprawił mu się, kiedy zobaczył te wszystkie laski, patrzące na niego (na niego!) z zainteresowaniem. Muzyka wbijała się w uszy, a on i jego najlepszy kumpel, Todd czuli się królami życia. Na widok Marka Fitzgeralda Todd zaśmiał się, pochylił do ucha Bryana i powiedział:

- Wiesz, że wysmarowałem mu klamki i samochód własnym gównem. Ale się miotał, jebaniec, jak szukał, kto to.

Na imprezie byli też starsi kolesie - Dan i Daniel, którzy spojrzeli na Bryana wskazując jeszcze jednego kolesia, który przemieszczał się po imprezie z szarfą "kelnera trawki". Dan uniósł kciuk w górę wyraźnie wskazując, że jest zadowolony.


PENSJONAT "NIEDŹWIEDŹ I SOWA"

Zapadł zmrok. Daryll i Wi dobrze przygotowali się na spędzenie tej nocy razem. Jeden z gości - Jack Gunn nie wrócił po zmroku do pensjonatu. Możliwe, że Fall zadziałał i facet został aresztowany.

Pensjonat stał pusty. Cichy i mroczny budził jakiś niepokój. Poza Gunnem w "Niedźwiedziu i sowie" było jeszcze pięciu klientów, ale po ataku na ich matkę, szybko zapłacili za pobyt i wyjechali z Twin Oaks. Oczywiście wcześniej policja wzięła od nich namiary.

Daryll zabezpieczył wszystko co się dało i ze strzelbą na kolanach postanowił czuwać. Wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Wikvaya porządkowała właśnie ostatnie papierki, kiedy telefon w biurze zadzwonił, niemal przyprawiając ją o nerwowy krzyk. Przez chwilę wahała się, czy odebrać, ale jednak takie telefony w pensjonacie były normą. Spóźniony gość dzwonił z trasy podać godzinę, o której mniej więcej będzie i upewnić się, że w pensjonacie ktoś na niego poczeka. No i w sytuacji, w której się znajdowali, to mógł być ktoś ze szpitala. Z rosnącą obawą w sercu podniosła słuchawkę.

- Dobry wieczór - usłyszała miły, młody, kobiecy głos po drugiej stronie. - Czy dodzwoniłam się do pensjonatu "Niedźwiedź i sowa".
- Tak.
- Czy mogę rozmawiać z kimś z rodzeństwa Singelton. Mam informację na temat ich mamy.

Serce Wi o mało nie wyskoczyło przez gardło.

- Tutaj Wikvaya. Córka.
- Cześć. Chciałam powiedzieć, że wasza mama odzyskała świadomość. Jeżeli chcesz, możesz ją odwiedzić.
 
Armiel jest offline